Nie wiem co się ze mną ostatnio
dzieje, ale chyba zaczynam sezon "rób wszystko, byle nie myśleć o magisterce" –
wynajduj sobie dodatkowe zajęcia, zwiększ aktywność na blogu i ocieplaj relacje z bliskimi. I tak, dla przykładu, pod koniec października, kiedy byłem w Media Markcie, zatrzymałem się przy koszu z tanią książką. Wiecie, takie końcówki serii i
rzeczy, które zalegają im w magazynach, bo nikt nie chciał ich kupić. Zauważyłem
Dragon Age’a Utracony tron, za jedyne 6,99 PLN. Włączyła mi się czerwona lampka. W głębi serca zawsze gardziłem pozycjami,
których uniwersa są oparte na grach. Nie wiem dlaczego, niektórzy mocno mi
polecali na przykład serię Diablo.
Ale ja nie dawałem się przekonać. Czy książki na podstawie gry to jakaś gorsza kategoria? Trudno powiedzieć, musiałbym przeczytać wszystkie. Czy recenzowane
wydawnictwo zmieniło moje uprzedzenie? Nie. Zdecydowanie nie.
Zaczyna się baaardzo mdło,
chociaż z hukiem, ale pierwsze kilka rozdziałów to jednostajne flaki z olejem. Nie
chodzi nawet o to, że jest to fatalnie napisane, bo wcale nie jest, ale toczy się wokół tych
samych emocji, czyli walki o przetrwanie. To trochę płaska historia, bez
społeczno-kulturowego tła. Na szczęście potem jest już dużo lepiej, choć ci,
którzy spodziewali się wyszukanych i zawiłych intryg politycznych, zawiodą się srogo.
Główny antagonista Maricia, młodego
księcia i świeżo upieczonego lidera rebeliantów z Fereldenu, jest stereotypowym tyranem, żądnym władzy półgłówkiem i
kukiełką w rękach maga-doradcy. Na przestrzeni prawie pięciuset stron
znajdziemy sporo walki z przeważającymi siłami z Orlais, która jednak niezbyt "żyje" w opisie. Mamy nawet sztampowy
motyw zdrady i skruchy. No kiepsko.
Ale nie do końca. W pewnym
momencie między czwórką ważnych postaci zaczyna coś iskrzyć. Jedna dwójka się w
sobie zakochuje, chociaż nie powinna, druga dwójka też czuje do siebie miętkę, ale to równie nie może się to udać. Na końcu jedna osoba z pierwszej i jedna z drugiej parki muszą się ze sobą związać na dobre, przez wzgląd na królestwo. Kumacie - fatalizm. Taki
swoisty czworokąt relacji wychodzi opowieści na plus i chyba on przytrzymał
mnie przy lekturze do końca. Cała ta uczuciowa przepychanka kończy się w
rozdziale siedemnastym, który jest zdecydowanie najlepszym fragmentem Utraconego tronu. To, co mogłoby
potencjalnie zainteresować fanów gry, a więc skupienie się na bardziej
szczegółowym i realistycznym zarysowaniu świata, nie wyszło. Chyba nawet nie
było w planach, a szkoda. Ja bym to kupił. W przenośni rzecz jasna, bo dosłownie już kupiłem!
I to chyba tyle. Bardzo irytowało
mnie: nadużywanie czasownika chichotać
(przed chwilą mogła mieć miejsce okrutnie ciężka batalia, ale po głupiej
odzywce bohater po prostu, jak gdyby nigdy nic, głupkowato się śmieje), nierówne
i chaotyczne dialogi (niektóre trzeba czytać po kilka razy, żeby wyłapać ich właściwy sens) i nietrafione wyrażenia (sir
krasnolud, biały pożar, jej miecz odbił się bezużytecznie od pancerza
czy bursztynowe ostrza z twardego drewna
to tylko niektóre przykłady). Zdarzają się także nielogiczności w fabule
(modlitwy o deszcz, podczas gdy ma się czarownika w drużynie, a także
idiotyczne, krwawe pojedynki na miecze wśród przyjaciół w obozie, ot tak, dla
draki, po męczących bitwach, żeby zobaczyć kto jest lepszym szermierzem), a także
bardzo luźne podejście do miar długości i odległości. Wyłapałem również ze dwie
wpadki korektora. No i niby Dark Fantasy,
a sceny seksu są urywane zanim się zaczną. #zawiedziony erotoman
Dziwię się, że David Gaider chciał sygnować to swoim
nazwiskiem. Ale kazali, to opracował książeczkę, żeby zwiększyć szum medialny,
pomóc w sprzedaży gry i zarobić kilka baksów ekstra. A kim właściwie jest David Gaider?
Dawid Gaider mieszka w Edmonton,
w stanie Alberta.
Dla BioWare, producenta gier
wideo, pracuje od roku 1999.
Jest głównym scenarzystą gry typu role-playing, Dragon Age™: Początek. Wcześniej pracował przy Baldurs Gate 2: Cienie
Amn™, Star Wars: Knights of the Old Republic i Neverwinter Nights™.
Powiem Wam, że lwią część pozycji
przeczytałem w środkach komunikacji miejskiej, na kibelku lub prawie
przysypiając, kilka minut przed snem. Utracony tron był moim nieambitnym zapełniaczem na wolny kwadrans,
substytutem dłubania w nosie. I niestety, mówię to z bólem serca, ale na większe
zaangażowanie czytelnika ta książka po prostu nie zasługuje. Tylko (i
wyłącznie) dla psychofanów uniwersum, których bardzo ciekawi co było przed wydarzeniami z gry. Pssst, a jeśli przypadkiem nim jesteś, to rzuć jeszcze okiem
na recenzję gry Dragon Age: Inkwizycja!
(kliknij, żeby przeczytać)
PS: Ładna okładka Paweł Zaręba!
Dane techniczne:
Autor: David
Gaider
Tłumaczenie:
Małgorzata Koczańska
Oprawa:
miękka
Wydawnictwo:
Fabryka Słów
Liczba
stron: 472
ISBN:
978-83-7574-162-9
Cena
detaliczna: 6,99 złotych (!?)
Ja ogólnie lubię fantasy i strasznie mnie fantasy jarają i tak się zastanawiam, czy ta książka mogłaby mi się spodobać. Sam nie wiem, bo gry nie kojarzę, ale fabuła wydaje się w sumie ciekawa :D
OdpowiedzUsuńNo, fantastyka zawsze na propsie, ale tej pozycji na Twoim miejscu bym na siłę nie forsował... ;d
Usuń