środa, 15 kwietnia 2015

RECENZJA #70: Dragon Age: Inkwizycja (PS4)


Ciągle gram na konsoli jak szaleniec, a żeby jakoś usprawiedliwiać moje szczeniackie hobby z przerywaniem życia w tle, na bieżąco staram się wrzucać recenzje. I tak mam już sporo obsuw. Omawianą produkcję skończyłem jakoś... pod koniec lutego? Dragon Age: Inkwizycja - piękna i wciągająca rozgrywka z gatunku drużynowych role play'ów. Nagrałem się ponad osiemdziesiąt godzin, przemierzyłem wszystkie możliwe mapy, wykonałem wszelkie napotkane questy poboczne i wiecie co? Było warto, ale powtórne przejście tytułu potwornie by mnie znudziło.
Niby można by dla swojego protagonisty wybrać inną profesję (grałem wojem z bronią jednoręczną i tarczą, dostępni także czarodzieje i rzezimieszki) i rozwinąć go zupełnie w innym kierunku, tylko po co? W dowolnym momencie prócz bazy wypadowej możemy grać jednym z czterech członków drużyny. Ba! Umiem sobie wyobrazić sytuację, w której przełączamy się na naszego Wybawiciela tylko od święta, żeby pozamykać zielone szczeliny, portale Otchłańców. Ma to swoje plusy i minusy. Największy plus: kiedy znudzi nam się jeden heros, aktywnie wojujemy innym. Minus: cierpi na tym immersja. Szczególnie wtedy, gdy w naszej drużynie mamy kilkunastu różnych ludzi i żonglujemy składem. Ciężko również sprawować kontrolę nad ekwipunkiem i umiejętnościami mrowia walczaków, szczególnie przy dość niewygodnym interfejsie, który nazbyt subtelnie podkreśla, których elementów aktualnie używają postacie.

Fabuła jest oparta na prostym jak cep schemacie walki odwiecznego zła z garstką szlachetnych i prawych. Co najważniejsze, mamy jednak kilka zwrotów akcji, a z czasem okazuje się, że zło, które wcześniej poczytywaliśmy za przepotężne i zabójcze, jest tylko wierzchołkiem góry lodowej i ma bardziej... intencjonalną przyczynę. Mam tylko żal, że wszystko idzie jak po maśle - całkiem prędko z wymoczka stajemy się naprawdę liczącym się graczem na arenie politycznej Thedas. Nie ma takiego, jakby to nazwać... mozolnego wspinania się po szczebelkach kariery, atmosfery niedoboru wszystkiego i dramatycznych braków kadrowych. [SPOILER] I gdyby nie podstępny atak Koryfeusza na Azyl, czułbym się zupełnie nietykalny przez całą grę. Swoją drogą filmik z przygnębiającą wędrówką do Podniebnej Twierdzy, trwający kilkanaście minut i opatrzony wzniosłą pieśnią, nadał fragmentowi naprawdę epickiego klimatu [KONIEC SPOILERA].

Zarzuty można mieć do zadań pobocznych, które nie są najwyższych lotów, ale zdarzają się bardzo przyjemne kwiatki. Ciepło wspominam przeszukiwanie zalanych okolic Crestwood gdzie kilkadziesiąt lat wcześniej miała miejsce plaga pomiotów, a tamtejszy burmistrz okazał się niezłym ziółkiem. Ważne, że dużo akcji można kontynuować z poziomu stołu narad (mapa taktyczna), gdzie na przykład należy wznieść most, żeby dostać się na niedostępne obszary lub oczyścić doły z trujących oparów. Wspaniałe są momenty, kiedy wcielamy się w najwyższego sędziego, a nasi poddani dostarczają przestępców i zbiegłych niemilców prosto pod nasz tron. To z kolei bardzo dobrze wpływa na ciągłość narracji. Niestety, większość zadań to jednak likwidacja grupy przeciwników, odnalezienie cennego przedmiotu czy przekazanie wiadomości. Szkoda, tym bardziej, że aktywnych zadań w dzienniku mamy czasem po kilkadziesiąt.

Żeby nie było za słodko - schludna i atrakcyjna grafika jest pełna smutnych niedoróbek i glitchów. Bo jak inaczej nazwać fakt, że podbródki naszych postaci przenikają się z ich kołnierzami podczas przerywników filmowych? Psuje to sekwencje dialogowe, ale da się przeżyć. Jak wytłumaczyć to, że niektóre postacie w siebie wnikają, że łupy lądują kilka metrów od trucheł, a zbierając surowce nachylamy się zazwyczaj pół metra od zioła lub skały  Ogólnie jednak świat mamy piękny i nienużący, bo co rusz przenosimy się w inną strefę klimatyczna (od umiarkowanego Zaziemia, do skandynawskich fiordów, pustynnych krain, dżunglowych lasów, aż po skute lodem krainy północy). Duperela, a wbrew pozorom bardzo urozmaicała rozgrywkę, choć długie spacery po pustawych Syczących Pustkowiach to raczej traumatyczne wspomnienie.

Kolejnym drażniącym szczegółem są elementy zręcznościowe. Bywa, że aby zdobyć specjalne odłamki rozsiane po mapie (potrzebne do otwarcia świątynnych drzwi) musimy skakać jak idioci po nieprzystosowanych do tego półkach. Za to logiczne minigierki z łączeniem gwiazd w konstelacje - CUDO! Grałbym w to jak w osobny, pełnoprawny tytuł!

Słów kilka o zdobywaniu nowych skillów: rozwój postaci w zaawansowanym stadium zabawy wymaga inwestowana cennych punktów w niepotrzebne umiejętności, bo drzewka rozwoju w formie rombów nigdy się nie sprawdzają. Szkoda, czasem nabywamy nowe, zbędne ataki (i tak nie ma już wolnych klawiszy, żeby je przypisać), tylko dla interesującej nas zdolności pasywnej. I znowu, jakby dla równowagi - crafting na szóchę. Tylko ciężko znaleźć lub kupić mocarne schematy. Nierówny poziom, oj nierówny...
Sam system walki jest odrobinę chaotyczny i szarpany, ale może sprawić wiele frajdy wyrafinowanym taktykom (znana z drużynowych erpegów aktywna pauza pozwala wydawać polecenia wszystkim członkom drużyny). Ja korzystałem z tego tylko przy walkach z najgrubszymi rybami, tymi z tytułu gry. Zazwyczaj grałem prymitywnie, masakrowałem wszystkie klawisze i triggery niczym Pan Janusz Lewaków, a można było przyciągać przeciwników łańcuchami, zastawiać wnyki, miny, kamuflować się i obrzucać wroga szerokim wachlarzem toników i mikstur. Co ciekawe, wkradł się zabawny błąd - jedno z trofeów zdobywamy po pokonaniu 10 smoków. Gra nie liczy jednak jaszczura ujarzmionego w czasie głównego wątku fabularnego. Oznacza to, że jednego bydlaka musimy pokłóć dwukrotnie. Ja użerałem się z najtrudniejszym - Wyżynnym Pustoszycielem z lokacji zwanej Emprise du Lion.

Podsumowując: mimo kilku delikatnie uciążliwych elementów przygoda była wyśmienita i ciężko się do czegoś mocno przyczepić. BioWare umie dostarczać sztampowe historię na srebrnych tacach. Dragon Age: Inkwizycja to taki Mass Effect w realiach Fantasy, z nieco mniejszą liczbą ważkich wyborów do podjęcia. Nie ma przeciwwskazań, żeby pyknąć sobie jeszcze przed premierą Dzikiego Gonu (ot, żeby mieć porównanie, przyzwyczaić się do machania mieczem i eksploatacji świata). Ode mnie... 8/10! Nieprzypadkowo w wielu rankingach DA:I zostało wybrane na Grę Roku 2014! Oczywiście w tym wypadku warto kupić wersję na PC, żeby niepotrzebnie nie przepłacać.

Plusy:
+ Duże możliwości w zakresie kreacji głównej postaci (od wyglądu po klasę, specjalizację, unikatowe przedmioty i styl gry)
+ Śliczne, różnorodne lokacje, które zazwyczaj są odpowiednio "zabudowane" atrakcjami
+ Narracja i fabuła są prowadzone sprawnie i czasami zaskakują
+ Gra nie boi się, że czegoś nie zobaczymy - to Ty decydujesz czy eksploatujesz dogłębnie, czy wykonujesz plan minimum i ślizgasz się po powierzchni
+ Zmyślne drobnostki urozmaicające grę (łamigłówki astralne, crafting, misje przy stole narad, flirtowanie z dupeczkami)

Minusy:
- Zawiłości świata bez znajomości niuansów kulturowych i społeczno-gospodarczych z poprzedniej części mogą nieco przytłaczać (ponadto czytając każdą notkę, książkę i pieśń parłbyś do przodu jak żółw, nawet ja tym razem wymiękłem!)
- Rozczarowująco nieliczne, puste i małe miasta, które przyjdzie nam odwiedzić
- Liczba questow sprawia, że często przyjmujemy wszystko jak leci. Zrobi się. Samo. Po drodze.
- Nie można walczyć z grzbietu wierzchowca. Wierzchowce często się blokują. Nie są zbyt szybkie.
- Interfejs ekwipunku i rozwój postaci mogłyby być ciut lepiej rozwiązane. Bardziej pod casuala!
- Do cholery, dlaczego w szklarni (która jest sześcioma donicami) w mojej twierdzy mogę sadzić tak mało ziół?


Nie mogę zasnąć, brak snu stał się rutyną,
Obecną w moim życiu jak ból i sztuczna miłość...
                                               ~W.E.N.A., Lato w mieście

Materiały pochodzą z: http://www.playstation.com/pl-pl/games/dragon-age-inquisition-ps4/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz