Pokazywanie postów oznaczonych etykietą grudzień. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą grudzień. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Magia Uszatej Góry / opowiadanie

W ramach wyzwania literackiego z bloga Kreatywne Spojrzenie, które zdecydowałem się podjąć, chętni blogerzy muszą napisać dowolne opowiadanko, w którym zostaną użyte trzy wskazane przez autorkę słowa lub sformułowania (w grudniu były to: niebieski [kolor], woda z sokiem i plotka rozchodzi się po drodze). Wyrazy zostały pogrubione w tekście. I to w sumie tyle, oddaję w Wasze ręce nową, mam nadzieję klimatyczną, historię. Zapraszam do lektury, proszę także o wskazywanie błędów, udzielanie niegłupich rad i wyrażanie szczerych opinii. [SPOILER – PRZECZYTAJ PO OPOWIADANIU] Powiem Wam w tajemnicy, że na początku chciałem zepsuć tę historię, tworząc z pary głównych bohaterów homoseksualną parkę, ale głupio było mi niszczyć świąteczną atmosferę tym ordynarnym zabiegiem. Jak zawsze jest kilka inspiracji (m.in. filmem Ted 2 czy Krainą Lodu) i alegorii do opłakanej kondycji współczesnego świata. W tekście pojawią się trzy obco brzmiące imiona, jeśli ktoś odgadnie dlaczego wybrałem akurat te, polecę jego stronkę w którymś z postów. GRA WARTA ŚWIECZKI! [KONIEC SPOILERA]

Jeszcze jedno, czcionka opowiadania jest inna niż zwyczajowa czcionka na Kultura & Fetysze, ale inaczej tekst ciągle mi się rozjeżdżał i sprawiał różne inne problemy. Poza tym, tak jest w sumie przejrzyściej. Nie zrażajcie się długością! x)


Rok w rok, setki tysięcy dzieci śle listy do Mikołaja i adresuje je, zgodnie z obyczajem, na Koło Podbiegunowe, do Finlandii, a konkretnie pod kod pocztowy 96930 w Rovaniemi. I rzeczywiście, w Rovaniemi mieszka człowiek chodzący na co dzień w czerwonym kubraku, długiej białej brodzie na gumce i fikuśnych pantoflach. Zawodowo zajmuje się obdarzaniem ludzi serdecznym uśmiechem i do perfekcji opanował świąteczne zawołanie ho, ho, ho! W jego dobrze urządzonej rezydencji pracuje sztab tłumaczy i redaktorów, aby odbierać i odpisywać na możliwie największą część korespondencji napływającej z całego świata. To świetna przykrywka. Wszyscy mniej więcej wiedzą, gdzie jest i co robi Mikołaj. Nie ma więc powodu do wszczynania dochodzeń i roztrząsania skąd biorą się drewniane drobiazgi i wyśmienite słodycze rozsyłane do biedniejszych zakątków globu. To pewnie robota jakiejś skandynawskiej fundacji współpracującej z Mikołajem, która nie szuka rozgłosu lub rozrywka znudzonego miliardera, bawiącego się w filantropię…

Około 250 kilometrów na północny wschód od Rovaniemi, z dala od ruchliwych autostrad i ludzkich siedzib, leży wzgórze Korvatunturi, zwane także Uszatą Górą, a to z powodu charakterystycznego kształtu wzniesienia, przypominającego ludzkie ucho. Miejsce przepełnione jest magią. Zwierzęta nie tylko w Wigilię rozumieją tu ludzką mowę, a same z łatwością posługują się nią w rozmowach z niziutkimi skrzatami, zamieszkującymi przysadziste chatki, niemal zawsze zasypane wysokim śniegiem. Tutaj także znajduje się siedziba Mikołaja, tego prawdziwego, najprawdziwszego z prawdziwych, który wcale nie ubiera się na czerwono, preferując raczej praktyczny strój leśnika. Miłość, którą obdarza naturę nie zna granic, dlatego z wielkim smutkiem wyznacza drzewa pod wycinkę. Całymi dniami mógłby spacerować po leśnych ścieżkach i gawędzić z ptactwem. On także, wraz z drobną pomocą żony Matyldy, nadzoruje życie wioski. A jest co nadzorować! Stadnina reniferów, tartaki, warsztaty rzemieślnicze i cukiernie pracują pełną parą, niemalże na okrągło.

W wiosce panuje dobrobyt, ale skrzaty wcale nie gnuśnieją, lecz wytrwale i z ochotą oddają się pracy. To idealne miejsce do życia. No, może nie dla wszystkich… Zaparz więc gorącej herbaty, najlepiej z dzikiej róży, rozsiądź się wygodnie i posłuchaj jednej z wielu opowieści o życiu w cieniu Uszatej Góry.

~o~

Tnij drewno, tnij, aż wszędzie będzie leżał wiór,

Drżyj pniaku, drżyj,  prezentów będzie cały wór!

Rwij skrzacie, rwij, gałązki to w tartaku wróg,

Lecz w kominku, na spoczynku, to ósmy świata cud!

Heeej!

Taka rytmiczna przyśpiewka dobiegała z tartaku. Trzydziestu skrzatów w pełnym skupieniu i z godną podziwu determinacją, formułowało poręczne drewniane kloce, które w niedalekiej przyszłości powędrują do rzeźbiarzy i cieśli, a w tej trochę odleglejszej, zmienią się w koniki na biegunach, lalki, żołnierzyki czy wagony kolejowe. Następnie renifery przetransportują wszystko do pracowni malarzy, którzy naniosą odpowiednie barwy na świeżo wyrzeźbione zabawki, po czym zostaną one zamknięte w suchych i szczelnych magazynach, gdzie trwać będą bezpiecznie aż do Wigilii Bożego Narodzenia. Naprawdę trudno byłoby znaleźć słabe ogniwo w tak sprawnie działającym procesie. Każdy skrzat wie co ma robić i jest w tym piekielnie dobry. O, przepraszam. Powinienem raczej powiedzieć anielsko dobry. Wspominałem jednak, że nie dla wszystkich warunki są wyśmienite, prawda?

– Na pewno nie znajdzie się dla mnie nic do roboty? – Markotnie zrzędził bałwanek w niebieskim kapeluszu z jaskrawo pomarańczowym, marchewkowym nosem. – Panie kierowniku… Ile można tak sterczeć na dworze, kiedy wokół wszyscy uwijają się jak w ukropie!

Jako narrator w tej opowieści, jestem Wam winny wyjaśnienia. Musicie bowiem wiedzieć, że magia w dolince pod Uszatą Górą lubi płatać figle. Zdarzało się na przykład, że losowy domek po kilku latach zmienił swoje położenie albo że księżyc i gwiazdy zbliżyły się niepostrzeżenie pod same okna. Najpopularniejszym psikusem przypisywanym psotnej magii było jednak ożywianie przedmiotów. Nieraz w wiosce pojawiały się gadające garnczki z miodem czy podskakujące krzesła. Tej zimy zdarzyła się jednak rzecz bez precedensu – ulepiony przez skrzacie dzieci śniegowy ludek obudził się i posiadł własną, niezwykłą osobowość. Wróćmy jednak do naszej historii i zobaczmy, co odpowiedział kierownik.

– Tylko co? – Siwowłosy skrzat podrapał się po spoconym czole pod uniesionym kaskiem. Raz jeszcze spojrzał na śniegowe ręce bałwanka. Bez palców. – Nie nadajesz się do pracy przy drewnie, kloce są zbyt ciężkie, a obsługa pił i przecinarek wymaga precyzji.

Bałwanek spuścił wzrok, a węgielki jego czarnych oczu wyraźnie straciły blask.

– Panie kierowniku, próbowałem już wszędzie. Cukiernicy mówią, że roztopię się przy piecach, malarze nie mają czasu na przyuczenie mnie do fachu. Zresztą, podobnie jak tkacze i rzeźbiarze, wytykają mi brak palców. Został mi już tylko tartak. Mówią przecież, że tu i tak najczęściej traci się palce!

– Przykro mi, nie mam dla ciebie żadnej roboty – kierownik bezradnie rozłożył ręce. – Chociaż… – Zawahał się przez chwilę, spojrzał na walające się po podłodze wióry. – Chyba poradziłbyś sobie z miotłą, co?

Słysząc to, bałwanek podskoczył niemal pod sam sufit. Taki to był poczciwiec, nie umiał skrywać swoich emocji.

– Co prawda będę musiał odebrać ten obowiązek najmłodszemu pracownikowi tartaku, ale nie sądzę, żeby miał coś przeciwko – myślał głośno kierownik, drapiąc się po bródce. – Zaczynasz od dzisiaj. Staw się kiedy zegar na placu wybije siódmą. Wtedy ostatnie skrzaty opuszczają zakład. Dozorca wszystko ci wytłumaczy, jasne?

– Jak słońce! Będę punkt siódma!

I bałwanek odszedł wesołym i dziarskim krokiem. Dziarskim na tyle, na ile pozwalała mu największa śniegowa kula. Ta u jego podstawy.

~o~

Z ust bałwanka nie schodził podkowiasty, węgielkowy grymas uśmiechu. Pracował już wiele dni jako miotłowy w tartaku, a kiedy dozorca doniósł kierownikowi o zaangażowaniu i pasji z jaką bałwanek wykonywał codzienne obowiązki, polecono go w jeszcze w kilku miejscach. W połowie adwentu zamiatał już nie tylko w tartaku, ale także w dwóch warsztatach rzeźbiarskich i przy stadninie reniferów zaprzęgowych. I właśnie w tym ostatnim zakątku miało miejsce pozornie nieistotne spotkanie, które zaważyło na dalszym losie bałwanka. I nie tylko jego! Spokojnie, spokojnie. Nie popędzajcie mnie Drodzy Czytelnicy, wszystko opowiem.

Stadninę zamiatano zawsze przed świtem. Śniegowy ludek nie musiał spać, dlatego godziny pracy nie robiły mu specjalnej różnicy. Renifery jak zawsze drzemały jeszcze w swoich boksach, a zadaniem bałwanka było wymiecenie starego siana z okolic paśnika i obmiecenie placu treningowego. Kończył już sprzątanie w głównej alejce przy zagrodach, gdy nagle usłyszał cichutkie łkanie dobiegające z wnętrza jednej z nich. Na początku wydawało mu się, że to tylko wiatr, lecz po krótkim nasłuchiwaniu nie miał już wątpliwości. Szlochał i zawodził jeden z rogatych rezydentów.

– Hej, dlaczego płaczesz reniferku? – Zapytał wsuwając spiczasty nos między deski. – Co się stało?

Zaskoczony obecnością intruza renifer prychnął gniewnie i tupnął racicą.

– Nie twoja sprawa. Idź stąd, chcę spać – syknął nie odwracając łba.

– Przecież widzę, że coś jest nie tak – bałwanek nie dawał za wygraną. – Skończyłem robotę na dziś, a że nie potrzebuję snu, zazwyczaj nudzę się do późnego popołudnia. Możemy pogadać.

– Jak to nie potrzebujesz snu? Każdy skrzat musi spać – renifer zerknął z ukosa na nachalnego rozmówcę. – Och! Ty jesteś tym niezwykłym bałwanem, o którym mówili w wiosce?

– Zwykłym, niezwykłym. Po prostu umiem się ślamazarnie ruszać i czasem powiem coś niegłupiego – zażartował nieporadnie, ukrywając zadowolenie z powodu nieuświadomionej wcześniej rozpoznawalności. – Nieważne, chciałbym się dowiedzieć skąd tyle słonej wody w twoim boksie.

Renifer wahał się przez chwilę czy może zaufać obcemu. Przestępował z nogi na nogę. Wreszcie ciężko wypuścił powietrze, sygnalizując chęć do zwierzeń.

– Mikołaj ogłosił skład tegorocznego zaprzęgu. Jestem na liście rezerwowej – wyrzucił z siebie jednym tchem. – Wcale nie miałem gorszych czasów od innych zaprzęgowych w swojej kategorii!

– Cóż… – Nie wiedział co odpowiedzieć bałwanek. – Pytałeś Mikołaja dlaczego podjął taką decyzję?

– Wiem, że jest ciemno, ale przyjrzyj mi się dobrze, śnieżny człowieczku.

Bałwanek wytężył dwa czarne węgielki poniżej kapelusza. Faktycznie, młody renifer z którym rozmawiał różnił się dość mocno od innych zwierząt ze swojego gatunku. Miał bardziej rozłożyste poroże, większy płat białego futra pod pyskiem i odrobinę masywniejszą sylwetkę.

– Nie jesteś stąd, co?

– Zgadłeś bystrzaku. Pochodzę z Kanady. I chyba psułbym swoim wyglądem idealny obrazek dziewięciu identycznych reniferów od sań.

– Też czasem czuję, że nie pasuję do obrazka. Może to przez te trzy śnieżne kule tworzące mój korpus? Albo warzywny nos, którego nie mają skrzaty?

– Tak, to bardzo prawdopodobne – roześmiał się renifer i przetarł chrapy wierzchem racicy. – Dzięki, że chciało ci się tu ze mną siedzieć i mnie wysłuchać. Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałem – dodał po chwili.

– Nie ma sprawy. Trudno mnie obrazić. Wiesz, wewnątrz jestem chłodny jak kostka lodu. A teraz muszę już lecieć, za chwilę wpadną tu skrzaty z taczkami wypełnionymi jedzeniem. Jutro sprawdzę co u ciebie, dobrze?

– Pewnie – odpowiedział rozpromieniony. – Boks siedemnasty!

Bałwanek zaczął pospiesznie oddalać się w stronę wrót, kiedy usłyszał za sobą przyjazny krzyk.

– Zaczekaj, nie wiem nawet jak masz na imię!

– No… Nie mam imienia. Wszyscy mówią nam mnie po prostu bałwanek.

– Hmm… To niedobrze bałwanku, każdy powinien mieć jakieś imię. Coś wymyślimy. Ja jestem Kasper. Bywaj!

– Bywam! – Odkrzyknął śniegowy człowiek bez imienia z progu. – Niemal codziennie.

~o~

I tak, w wielkim skrócie, bałwanek zdobył przyjaciela. Kolejne dni mijały im na wspólnych pogawędkach, niekoniecznie smętnych. Zdarzało się nawet, że spędzali ze sobą wolne popołudnia, spacerując po wiosce, ciesząc się widokiem pięknie przystrojonych choinek na głównym placu i popijając gorącą wodę z sokiem z borówek. Po prawdzie, to pił ją tylko Kasper, figlarna magia nie wyposażyła bowiem bałwanka w gardziołko. Obserwując jednak uśmiechniętego przyjaciela, który uwielbiał rozcieńczone soki z leśnych owoców, bałwanek niemal czuł ich smaki w swoim brzuszku, to jest: środkowej śniegowej kuli.

Niektórzy zaczęli krzywo patrzeć na szwędającą się razem parę, nazywając ich cudacznymi dziwakami. Jeden nieprzychylny skrzat wymyślił nawet złośliwą historię, jakoby dwójka przyjaciół obsypywała się pocałunkami. Oczywiście było to wierutne kłamstwo, ale on, w swojej głupocie i nieświadomości czynieniu komuś krzywdy, szedł w zaparte i rozpowiadał nawet, że był naocznym świadkiem tego wydarzenia. A jak wiadomo – plotka rozrasta się po drodze. Któregoś popołudnia, zaledwie trzy dni przed Wigilią, śniegowy ludek i rezerwowy członek mikołajowego zaprzęgu leżeli w miękkim śniegu pod lasem, z dala od nieżyczliwych skrzatów.

– Wiesz, nigdy nie mówiłem ci tego wprost, ale jestem niezmiernie szczęśliwy, że cię poznałem. Tam, wtedy, w stadninie, kiedy szlochałem jak bóbr w swoim boksie.

– Cóż, podziękowania należy kierować do magii, ktokolwiek lub cokolwiek za nią stoi. Bez niej byłbym jedynie roztapiającą się w słońcu kukłą, tak jak moi bracia w przydomowych ogródkach.

– Masz rację, jestem więc wdzięczny tej magii. Rad byłbym uścisnąć jej niewidzialną dłoń – zachichotał Kasper i szturchnął racicą kumpla. Tak, kumpel to chyba właściwe określenie. Te kilka dni wspólnego wałęsania się po okolicy sprawiło, że właśnie nimi się stali. Malutką, nierozumianą przez innych paczką kupli. Nie rozmawiali przez dłuższą chwilę, robiąc pokraczne anioły na śniegu i zaśmiewając się do rozpuku. Rozmowę na nowo podjął renifer.

– Mikołaj wezwał mnie wczoraj do siebie po treningu dla rezerwowych. Mnie i jeszcze jednego renifera. Darko z podstawowego składu złapał dość paskudne zwichnięcie i potrzebują zastępcy. Ja i ten drugi, Paulus, mieliśmy zmierzyć się w prostej konkurencji. Wygrany wskakuje do zaprzęgu.

– NO CO TY?! TO SUPEREKSTRA WIADOMOŚĆ! Konkurs już się odbył? Wygrałeś? Jesteś w zaprzęgu? – Podniósł się zaaferowany bałwanek.

– Nie. Oddałem walkowera Paulusowi. Mikołajowi chyba nawet trochę ulżyło.

– Ale… dlaczego? Przecież cholernie ci na tym zależało – śniegowy człowiek klapnął z powrotem na ziemię z rozczarowaniem wymalowanym na białej twarzy. – Nie wkręcasz mnie?

– Nie, nie wkręcam. Mówię całkiem serio. Wole spędzić Święta w wiosce – renifer spojrzał w dwa pełne niedowierzania węgielki przyjaciela. – Z tobą.

– Przeeestań. To tylko jedna noc. Przetrwalibyśmy bez soku z borówek!

– Oj bałwanku. Jak ty niewiele wiesz o pracy Mikołaja. Myślisz, że jedna noc wystarczyłaby, żeby kilka razy okrążyć Ziemię? Odwiedzić jednocześnie Chiny, Madagaskar, Brazylię i Rosję? Plus dziesiątki innych krain.

– Szczerze mówiąc, nigdy się nad tym nie zastanawiałem… Nawet nazwy miejsc, które wymieniłeś niewiele mi mówią – zawstydził się bałwanek i spuścił wzrok.

– No to posłuchaj. Oprócz Mikołaja wiedzą o tym tylko renifery, żona Mikołaja i nieliczne skrzaty. Musisz trzymać węgielki na kłódkę. Zbliża się wieczór, dlatego wyłożę ci to najkrócej jak potrafię. Gotowy?

– Czekaj, najpierw pójdę się wysikać… – Zażartował przekornie. Bałwanki nie mają czym i po co sikać, ale to na pewno zapamiętaliście, Drodzy Czytelnicy. – PEWNIE, że gotowy. Mów, bo mnie zeżre ciekawość!

Kasper uśmiechnął się szeroko, bawiąc się w duchu trzymaniem przyjaciela w niepewności.

– Mikołaj od zawsze jest w posiadaniu pewnego potężnego przedmiotu. To magiczna klepsydra. Nie rozstaje się z nią nawet na krok, strzeże jej jak oka w głowie. Dwudziestego czwartego grudnia obraca klepsydrę, ale piasek się nie przesypuje. Po prostu, leży jak leżał, lekceważąc grawitację, a czas staje w miejscu.  My, renifery, możemy dzięki temu obskoczyć cały świat, a nawet zrobić sobie dłuższy postój. Na przykład na księżycu.

– Woooow. Byłeś tam kiedyś?

– Nie. Słyszałem z opowiadań. Obudź się, przecież nigdy nie byłem zaprzęgowym!

– Racja, wybacz. To z podekscytowania. Dalej jednak nie rozumiem, skoro czas się zatrzymuje, to w czym problem? Nie widzielibyśmy się raptem przez jedno mrugnięcie oka!

– Głuptasie! Kiedy Mikołaj ponownie obraca klepsydrę, jest już prawie wiosna. Czas jako taki płynie, nie sposób go zatrzymać. Klepsydra może go tylko… oszukać. Ale tylko dla załogi. Łapiesz?

– Próbuję. A wracając do czasu, który upływa – słońce chowa się już za świerkami. Muszę się zbierać do miotły. Ciekawią mnie jeszcze dwie kwestie.

– No? – Ponaglił Kasper, próbując pozbyć się śniegu przylepionego do futra.

– Latające renifery i głębokość mikołajowego wora na prezenty.

– Za dużo sekretów na raz, przyjacielu. O tym opowiem ci później, mamy przecież kawał czasu. Nawet bez magicznej klepsydry.

– Ej, nie bądź taki! Jak już zdradzasz tajemnice, to rób to porządnie!

Przyjaciele podnieśli się i niespiesznie, w dobrych nastrojach, podreptali w stronę świateł schowanych w dolince. Gdyby magia przy Uszej Górze miała ludzką postać, z pewnością uśmiechnęłby się na widok niezamierzonych (lub zamierzonych!) efektów tegorocznej psoty. Zaaranżować przyjaźń, to w końcu wielka rzecz! Gdy renifer odprowadził bałwanka już prawie pod sam tartak, odezwał się niespodziewanie.

– Mocno myślałem nad odpowiednim imieniem dla kogoś takiego jak ty. I wiesz co?

– Nie, ale zaraz mi powiesz.

– Będę cię nazywał Peeping. Bałwanek Peeping! Może być?

– Peeping? A cóż to znaczy ten Peeping? Jeśli mnie obraziłeś, to natrę cię śniegiem, a wiedz, że noszę go zawsze przy sobie!

– Z tego co pamiętam, Kanadyjczycy używają tego słowa opisując ludzi ciekawskich. Chorobliwie ciekawskich, wręcz wścibskich – rogaty wyszczerzył żeby w szelmowskim uśmiechu.

– No i się doigrałeś! – Bałwanek zatrząsnął gwałtownie Kasprowym porożem, tak, że aż opadł z niego zimowy puch i zasypał reniferowi chrapy. – To co z tym workiem. Jest bezdenny czy nie? Gadaj albo będziesz się suszyć aż do Sylwestra! – Zagroził.

– Może tak, a może nie mój drogi Peepingu. Może tak, a może nie…

~o~

I to już koniec krótkiej opowieści z Uszatej Góry. Jednej z wielu, tak wielu, że pewnie nigdy nie zdołałbym spisać wszystkich. Wybaczcie, jeśli coś było niełatwe do zrozumienia, a tym bardziej do uwierzenia. Zdania cicho podpowiadał mi wiatr, szepcząc słowo po słowie. Strach pomyśleć o czym jeszcze wie Góra, która nieustannie nasłuchuje próśb. Z całego świata. Nawet tych od nieprawdziwego Mikołaja z Rovaniemi.

A Ty? Nadałeś już swoją prośbę do Uszatej Góry, Czytelniku?
Kopiowanie zawartości bloga lub jego części bez pisemnej zgody właściciela strony jest zabronione.