Pokazywanie postów oznaczonych etykietą RECENZJE KOMIKSÓW. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą RECENZJE KOMIKSÓW. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 4 lipca 2016

RECENZJA: LEGO Ninjago 6/2016 (14)

Ninjagoooo!

Na dworze gorąco, czasem ludziom siadają zwoje. I mi dzisiaj trochę siadły. Czekałem sobie grzecznie na przystanku autobusowym, oglądałem wystawkę kiosku RUCH, a tu bach, trafiło mnie. Kupiłem magazyn Ninjago [6/2016 (14)]. Ostatnimi czasy, a było to spowodowane głównie egzaminem magisterskim, oglądałem sobie na YouTubie sporo głupich recenzji zestawów klocków LEGO i pisemek nimi sygnowanych. To na pewno przez to napadła mnie zachcianka, żeby samemu złożyć ludka! Wiem, to głupie, ale socjologowie zabawy najwidoczniej tak mają…

Piratka Cyren

Dziesięć złotych za gazetkę i limitowanego ludzika LEGO to chyba w miarę przystępna cena. W ogóle podoba mi się zamysł pisemka: zawsze saszetka z (uber)malutkim zestawem lub ludzikiem, a do tego tematyczna gazetka z komiksem i prostymi łamigłówkami. Nie jest to może nic nadzwyczaj odkrywczego (komiks jest infantylny, a wśród łamigłówek dominują labirynty), ale kilkulatkom powinno się spodobać. O dziwo, magazyn liczy w sumie aż 36 stron, ale nie oszukujmy się – jedenaście z nich to reklamy i plakaty. W ogóle mało tu jakoś tekstu, więcej obrazków. Nie to co kiedyś DD Reporter czy inne takie… Dzieci w szkole będą biedne!

O, taki komiksik w środeczku.
Narysowany ładnie, kolorki przyjemne, fabułka nijaka.
Świeżak niełatwo odnajdzie się w tym uniwersum.
To jest chyba najfajniejsza strona w gazetce. Obraz + treść!

Powiem Wam, że z chęcią kupiłbym sobie taki okrutnie duży zestawik LEGO. Może ratusz albo jakiś komisariat policji? Koniecznie muszę wziąć sobie najświeższy katalog jak będę w pobliżu jakiegoś sklepu z zabawkami. Kiedyś będziemy układać klocki LEGO z dzieciakiem! Czy to dobry powód, żeby zostać ojcem? A magazyn Ninjago w sumie nawet polecam. No bo fajna ta Cyrena plus niezłe elementy dodatkowe – mapa i złoty kryształ. Wielka szkoda, że nie ma żadnej płytki-podstawki. Warto za to wspomnieć, że figurka z saszetki nawiązuje do wydarzeń z komiksu. A już 30 lipca Jay (niebieski ninja-żartowniś) z 2 mieczami i biczem łańcuchowym! Ale nie bójcie się o moje zdrowie psychiczne – raczej nie zacznę zbierać magazynu Ninjago… ;>

Przy Panie Florianie Znanieckim to każdy wygląda poważniej,
a nawet mądrzej! ;]

PS: Dooobra, magisterka załatwiona, można wracać do świata żywych. Noty za styl przyzwoite, żyć nie umierać. Aż sam jestem ciekaw czy to się w przyszłości przełoży na dostani żywot wyrobnika z klasy średniej, czy jednak czeka mnie degradacja społeczna. Dajcie znać co myślicie w komentarzach, tylko bez bluzgów! ;]

sobota, 18 czerwca 2016

RECENZJA: Wilq superbohater (23) - bracia Minkiewicz


Wilq superbohater zawsze mnie rozwala, choć przyznać muszę, że jestem z nim zaledwie od kilku numerów. Komiks przeznaczony jest tylko dla osób dorosłych, bo bluzgów tutaj co niemiara, a i kontrowersyjne kadry czy dymki się znajdą. Niedawno premierę miał 23 numer perypetii pt. Baton wampira w korcu maku. Nie pytajcie, to jedna z bardziej abstrakcyjnych historii.

Wilq jest obrońcą Opola i ma swój niepodrabialny, przeuroczy sposób bycia. Pyskuje policjantom, jest leniwy i stara się rozwiązywać sprawy po najmniejszej linii oporu (pytanie o gatunek potwora na internetowym forum to tylko jeden z przykładów). At the end of the day, jak mawiają Amerykańce, Wilq wychodzi z potyczek zwycięsko i z klasą. Tak jak w przypadku walki z Kustoszem i Ninją w Muzeum Wsi Opolskiej.

Szwarccharakter Kustosz.
W największym dymku jest mega kozacki tekst! <3

W twórczości braci Mińkiewicz podoba mi się karykaturalny polski kontekst, ciężki humor tonący w oparach absurdu i wynikająca z niego nieprzewidywalność. Ważne jest również to, że z całej tej zupy bezsensu można wyłowić kilka klusek bystrej obserwacji rzeczywistości i popkultury. Do charakterystycznej, nieco niedbałej kreski da się przyzwyczaić. Warto również wspomnieć o krótkich, niezwiązanych z uniwersum, ale również komiksowych, przerywnikach. Część z nich, albo przynajmniej takie w podobnym guście, można znaleźć na oficjalnym profilu Wilqa. Obadajcie temacik!

Chcecie poznać kulisy galaktycznego przestępstwa ze stygnącym denatem z Opola w tle? A może szukacie wskazówek w nierównej walce z Urzędem Skarbowym? Interesujecie się kulisami największej transakcji narkotykowej w dziejach ludzkości? Zachodzicie w głowę kim są Synowie Rozgardiaszu czy Wampir Drongodrongo? Kupcie nowego Wilqa na Gildia.pl! Nie, nie zapłacili mi…

I szkoda, że Wilqa da się przeczytać w dwie godziny i… koniec. Później pozostaje już tylko sporadyczne odświeżanie na porcelanowym tronie... ;>

~o~

Top3 najlepszych wypowiedzi Wilqa z numeru 23:

Tak wiec macie prawo nic nie mówić albo mówić, a i tak wszystko co powiecie lata mi koło chuja i będzie takoż latało adwokatowi, sędziemu i klawiszom kradnącym wam emenmsy z paczek od rodziny.

I to mnie najbardziej wkurwia! Takie cieszenie się jak pojeb. I co, może jeszcze zorganizujecie koncert z tym Bednarkiem z pleja, góralskimi braćmi tłuściochami i innymi festyniarzami z TVN? To już bym naprawdę wolał przegrać i żeby potwór zniszczył Opole w cholerę, niż tak się radować!

A ty Alc-man, nie czujesz czasami suchości w japie ustnej, jak tak ustawicznie pierdolisz i pierdolisz?

Kręgi w zbożu lub trawie - to podnieca kosmitów! ;]

Dane szczegółowe:
Autorzy: Bartosz Minkiewicz & Tomasz Minkiewicz
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 40
ISBN: 978-83-933845-7-0
Cena detaliczna: 15,75 PLN

poniedziałek, 18 stycznia 2016

RECENZJA #123: Gigant Poleca: Wesołe Zimowisko


Pewnego styczniowego wieczoru odprowadzałem Dziewuchę na pociąg. Czasu było sporo, ale nie na tyle dużo, żeby na spokojnie nawpierdzielać się w McDonaldzie. Zamiast śmieciowego żarcia poszliśmy więc do sklepiku z prasą, delikatnie się odchamić (księgarnia to byłoby już za dużo). I kupiłem sobie Wesołe Zimowisko. Ciekawe co tam dziecioki teraz czytają, czy żenujący poziom komiksu, który pamiętam sprzed lat został utrzymany, a może stoczył się na samiutkie dno – pomyślałem. 16 złotych bez grosza. Dość drogo, no ale jest stypendium. Płacę, dziadyga patrzy na mnie jakoś tak dziwnie i pobłażliwie, uśmiechając się kpiąco pod obleśnym, wyliniałym wąchem. Pyta czy zbieram punkty PayBack. Ja na to, że nie i oboje, odrobinę zażenowani się rozchodzimy. Koniec fascynującego, fabularyzowanego wstępu.

Zaczyna się od bardzo długiej historii o agencie Doubleduck. Zastraszanie świadków, eugeniczne zapędy czarnego charakteru, trochę przemocy i potwornej głupoty tych złych, a na koniec szczęśliwe, celowo kiczowate zakończenie w Noc Sylwestrową. Średniawa. Druga historia z Myszką Miki i Goofym odpoczywającymi sobie gdzieś w górach traktuje o intergalaktycznym pilocie, który zgubił kryształ energetyczny, wyglądający zupełnie jak płatek śniegu. A Goofy zbiera płatki. Ups, sorka za spoiler! Agresywni żołnierze, trochę przemocy, wtargnięcie do tajnej bazy militarnej. Średniawa. Kolej na Kwantomasa, bohatera pielęgnującego romantyczny, złodziejski mit. Plansze komiksu stylizowane na sepię. Warto zerknąć! Kolejna fabułka dotyczy Kaczora Donalda i traktuje o łyżwiarskim turnieju i reaktywacji starych mistrzów. Ograny motyw Disneya, ale kończy się sympatycznie. O dziwo, tutaj jedyną patologią jest chciwość reklamodawców. Dalej, Wujek Sknerus i Bracia Be próbujący okraść jego skarbiec. To też pierwszy komiks nie rozgrywający się w otoczeniu białego puchu. Za dużo fantastyki i wynalazków Diodaka. Nigdy za tym nie przepadałem. Średniawa. Następnie poznajemy przezabawną historyjkę o Aspirancie Glinie. Nawet się uśmiechnąłem. Znowu mamy próbę kradzieży, tradycyjnie wygrywa ciapowate dobro. Kolejna historia bez śniegu! Ostatnia perypetia dotyczy Donalda, a przewija się w niej dość mocno rywalizacja Sknerusa z Kwakerfellerem. Jak zawsze w takich przypadkach, mamy motyw wyzysku i niezdrowej rywalizacji kończącej się katastrofą. Dosłownie. Są jakieś plemiona Eskimosów, więc motyw zimowy odhaczony.

Tutaj macie ten efekt historii rozgrywanej w przeszłości.
Barwy trochę przyćmione, coś jakby sepia. Efekt niezły.

Cóż, zawartość nie zachwyca i jednocześnie nie rozczarowuje. Nie wspomniałem o trzech króciutkich formach, skonstruowanych na zasadzie zagadki dla czytelnika. Głównymi bohaterami są Kaczory i złodzieje, w postaci nieśmiertelnych Braci Be. Ciut się ubawiłem, łamigłówki nie są trudne, lecz wymagają ździebka spostrzegawczości. Sympatyczne nabijanie się ze sztuki nowoczesnej. Mamy jeszcze dwie jednostronówki, ale opuśćmy na nie zasłonę milczenia, bo są na okropnie niskim poziomie.

Cóż (po raz drugi), kupiłem sobie Wesołe Zimowisko trochę z sentymentu, trochę z ciekawości i chęci podtrzymania styczniowej, śnieżnej aury. Podziwiam te rzesze rysowników, którzy od dziesiątek lat produkują taśmociągi pod szyldem Walta Disneya. Trzeba mieć samozaparcie, choć jak się okazało, część postaci jest świeża. Albo raczej nowa, bo mimo wszystko to przewidywalne, płaskie charaktery, akurat dla kilkulatków. Ma się rozumieć, że niczego innego tu nie szukałem, główka pracuje.

Gdybym był jakimś nawiedzonym pedagogiem, to zapytałbym: o czym do cholery czytają dzieciaki? O chciwości, zadłużonym Donaldzie szantażowanym przez wujaszka, resocjalizacji skazanej na permanentną porażkę i nieporadnych służbach mundurowych! Co to za wzorce? Powiem jednak, że… będę kiedyś czytał ze swoim Smarkiem w wieku wczesnoszkolnym. I będziemy się nie najgorzej przy tomikach Gigant poleca bawić!

Wiecie co mnie wkurza? Na skarbcu Sknerusa jest taki mały $, napisany
czcionką o podobnej wielkości do tekstu w dymkach. Tak nie może być!

PS: Dwa dni temu dokonało się rozmontowanie ozdób świątecznych w pokoju. [*]

PS2: Weź mi tam ktoś kliknij na fejsbuniu lubię to, żebym miał te okrągłe 130 lajków! ;]

Dane szczegółowe:
Numer tomu: CXCI (191)
Autorzy i scenarzyści: różni ze stajni Disneya
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Egmont Polska
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 256
ISBN: 978-83-281-9924-8
Cena detaliczna: 15,99 PLN

Czekał na wschodzie, aż zbiorą się chmury
Z nimi w zmowie minął miasta mury nim spoczął.
Napadał na dachy, na skwery, na parki i place
Wykradał miastu kształty i barwy.
I kradzież ujdzie mu na sucho nim wyjadą spychacze
Na barki biorą zaspy tropiąc nad ranem ślad winowajcy!
~Bisz, Introzimy

piątek, 23 października 2015

RECENZJA #108: 6 najczęściej popełnianych… - Tomasz ''Spell'' Grządziela


Mówią, że za darmowy jest tylko wpie*dol i wirus lewackiego myślenia, kiedy to nieprawda! Po raz kolejny, błądząc w piaszczystym leju Internetu (lubię tę metaforę), świat mnie zaskoczył. Pozytywnie. I zamierzam Wam pokazać rzecz, którą znalazłem przypadkiem, a którą pro publico bono podzielił się Tomasz "Spell" Grządziela. Całkowicie nieodpłatnie, na ISSUU.

6 najczęściej popełnianych przez początkujących rysowników komiksowych błędów i jak je naprawić! to na pierwszy rzut oka pozycja skierowana tylko do twórców. Nic bardziej mylnego, chociaż wiadomo, że najwięcej dobrego mogą z niej wynieść właśnie przyszli majstrowie od powieści graficznych. Oczywiście nie dajmy się zafiksować, te kilka rad to bardzo ogólne wskazówki, ale świetnie ukazują pewne złe nawyki i przyzwyczajenia, a także motywują i mobilizują do pracy nad warsztatem. Najważniejsze jednak, że nawet ktoś taki jak ja, który co prawda czasem rysuje sobie jakiś marny komiksik (sprawdź w zakładce MOJA TWÓRCZOŚĆ), ale nie wiąże z tym żadnej przyszłości, ma sporo frajdy z przeczytania tych trzydziestu stron świetnej narracji komiksu o... robieniu komiksów.

Historia o małpim bananie czy case study kadrowania morderstwa to po prostu majstersztyk! Autor tak zręcznie bawi się konwencją, że po kolejnych stronach płynie się lekko i niesłychanie przyjemnie. Rozkosznie wręcz! Jestem przekonany, że nie tylko komiksiarze mogą wynieść ziarnko cennej refleksji z materiału Spella, ale również wszelkiej maści pisarczycy czy blogerzy. Tak, pewne zalecenia są uniwersalne! Nie wiem, czy koncepcja trójkąta obserwuj-analizuj-rysuj z samej końcówki poradniczka to autorski produkt Grządziela (zakładam, że nie, chociaż kto wie), ale to świetna, świetna rzecz do podumania.

W tym kompendium jest więcej życia i emocji, niż w niejednym marketingowo rozdmuchanym i pełnym patosu zbiorku. Polecam! Dostępna wersja w języku polskim i angielskim. Linki do twórczości "jednego z najzdolniejszych polskich rysowników młodego pokolenia" poniżej. ENDŻOJ LAJK MI!

6 najczęściej popełnianych… [PL] - ZAJRZYJ TUTAJ
6 most common mistakes… [ENG]ZAJRZYJ TUTAJ
6 najczęściej popełnianych… [PL] + blogowy komentarz – ZAJRZYJ TUTAJ
/ komentarz szczególnie istotny przy omówieniu tajemniczego błędu szóstego... /

Chcę umrzeć otoczony ludźmi, których kochamZAJRZYJ TUTAJ
Przygody Stasia i złej nogiZAJRZYJ TUTAJ

czwartek, 15 października 2015

RECENZJA #106: Toshiro - Jai Nitz & Janusz Pawlak


Zdarza Wam się czasami posiadać górkę brzęczących monet w portfelu, znaleźć na sklepowej półce intrygujący fragmencik kultury i zakupić go w ciemno? Rozumiem… Ja też jak przez mgłę pamiętam ostatni taki incydent, bo od kilku miesięcy jestem biedny jak heteroseksualna mysz kościelna i starannie oglądam każdą złotóweczkę. Ale jakoś pod koniec października poczułem impuls. Wystarczyła iskra, klimat okładki, atrakcyjny opis uniwersum z tyłu zbioru. I do koszyka wpadł mi Toshiro
MECHANICZNY SAMURAI TOSHIRO
Toshiro to mechaniczny samuraj, który w wiktoriańskiej Anglii musi stawić czoła tajemniczej istocie z innego wymiaru, kradnącej dusze i zamieniającej ludzi w zombie. U jego boku stanie tajemniczy poszukiwacz przygód Bob Żywe Srebro, ale czy razem będą w stanie uratować ludzkość? Steampunk łączy się z samurajskimi walkami, westernem i horrorem w tej opowieści, która dzięki świetnie napisanym tarantinowskim dialogom i niesamowitym rysunkom wciąga od pierwszej strony.

I szczerze mówiąc mam z Toshiro niemały ból głowy. Obcowanie z książeczką jest bowiem bardzo miłym doznaniem estetycznym, szczególnie na stronach, których większa część zajmuje jeden, duży kadr, ale gdzieniegdzie coś haczy. Co takiego? Nie wiem, być może dynamika i prowadzenie narracji w czasie walk, być może ich natłok i chaotyczność albo zbytnie zaciemnienie obrazków. Wszędzie mrok, miejscami nieczytelny, choć nie powiem, udanie podtrzymuje to "cmentarną", miejską atmosferę. Kilka razy musiałem się jednak kawałek cofnąć i zanalizować kto do kogo i dlaczego strzela tym razem. Acha, ten pruje do tego, tutaj cały czas przewija się Bob Żywe Srebro, choć ciut podarła mu się chusta zasłaniająca twarz. Po tym jak przetrawimy całość, fajnie jest odłożyć komiks i przeczytać go jeszcze raz, po kilkudniowym odstępie i wtedy wszyściutko się klaruje. Staje się jasne jak słońce. Nie dosłownie, rzecz jasna. Ciemne kadry zostają, no chyba że potraktujemy je wybielaczem...

Wejście w fabułkę nie należy do najprostszych, zostajemy rzuceni na głęboką wodę, dopiero wewnętrzne monologi naszego samuraja i skąpo dawkowane retrospekcje pozwalają nam ogarnąć świat i poznać szczegóły. Tomik to swego rodzaju zaczyn, background sagi, który bardzo zręcznie wyjaśnia genezę powstania tytułowego bohatera i… niestety pozostawia spory niedosyt, bo jakoś potwornie wiele się w nim nie wydarza. Ale kończy się intrygująco, więc z zainteresowaniem wyczekuję dalszych komiksów spod kredki Janusza Pawlaka (czy jak kto woli Clarence'a Weatherspoona) i długopisu Jai Nitza (choć po prawdzie przedmowa informuje nas, że to właśnie Polak odwalił lwią część pracy, Amerykanin dołożył ostatnie szlify, wprowadził drobne korekty, zmodyfikował dialogi, ale przypuszczam, że przy kolejnych epizodach to on będzie mocniej kładł łapkę na storyboardzie).

Cóż, mroczny, dojrzały steampunk z nienachalnymi rozważaniami filozoficznymi w tle zawsze na propsie (choć dla mnie to niemal debiut w takich klimatach). Uważam, że warto przyjrzeć się recenzowanej kolaboracji, miejmy nadzieję, że tym razem żadne zawirowania na rynku wydawniczym nie przeszkodzą zaistnieć serii o metalowym samuraju w świadomości masowego odbiorcy (szczegóły w posłowiu, które zdradza interesujące informacje od kuchni projektu). Silnik Whitneya-Quanzhena kontra vapeur-élan-fantôme w przemysłowych dzielnicach Manchesteru? Kupuję to! W końcu za Oceanem to dziełko zyskało przychylność samego Dark Horse Comics, goddamn it!


Dane szczegółowe:
Autorzy: Janusz Pawlak & Jai Nitz
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 168
ISBN: 978-83-64858-07-9
Cena detaliczna: 49,90 PLN

Akapit pisany kursywą pochodzi z tylnej okładki wydawnictwa.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

RECENZJA #92: Król biurowej klasy średniej - Maciej "Zuch" Mazurek


Powiem Wam, że pisząc niniejszą notkę odczuwam pewnego rodzaju dyskomfort. Dlaczego? A to z prostego powodu: kilka dni temu dość jasno i klarownie wyraziłem raczej chłodną opinię na temat dzieła Orhana Pamuka, noblisty i poczytnego tureckiego pisarza, który ni jak mi nie podszedł, a plusów w lekturze Cevdet Bey i synowie szukałem mocno na siłę (kliknij, żeby przeczytać recenzję). Dzisiaj zaś chciałbym przybliżyć swoim bardzo licznym czytelnikom (choć po prawdzie zmieścilibyście się na małym piłkarskim stadionie i nie byłoby nawet zbyt ciasno) tytuł "jakiegoś tam" Maćka Mazurka alias Zucha, poznańskiego grafika i blogera. Szkopuł polega na tym, że Zuch, mówiąc kolokwialnie, zrobił mi dobrze, choć była to raczej krótka przygoda. Cóż, widać prawdą jest, że długość nie zawsze ma znaczenie, a nazwiska nie grają!

Ani Zuchrysuje.pl, ani Zuchpisze.pl, przyznam szczerze, nie odwiedzam, ale wyszło to raczej na dobre mojej lekturze. Ze średnio wnikliwego riserdżu (iście blogspotowego) wnioskuję, że o ile komiksy pojawiały się już na pierwszym blogu autora, to część literacka jest już całkowicie świeża i pachnie premierowym materiałem. Lub przynajmniej solidną redakcją. Oczywiście siłą rzeczy przebywając w Internetach wpadła mi w oko charakterystyczna minimalistyczna kreska i egipska perspektywa postaci z wielkimi nochalami, ale brałem książeczkę z półki (opatrzonej napisem komiks) zupełnie w ciemno. I podejrzewam, że właśnie na takich osobach pozycja zrobi największe wrażenie. Ci, którzy dobrze znają Zuchrysuje skupią się zapewne bardziej na części zadrukowanej literkami. A proporcje litego tekstu i komiksu są, swobodnie licząc, jak 2:3. Spoko.

Zuch ma świetne pióro. Inteligentne, z melodyjną składnią, niestroniące od kolokwializmów. Płynie się wyśmienicie. Krótka, blogowa formuła opowiadania pozwala wygodnie dozować przyjemność. W moim przypadku Król biurowej klasy średniej sprawdził się jako towarzysz tramwajowo-pociągowych wojaży do Dziewuchy. Sprawdził się doskonale, lecz na zaledwie dwa przejazdy w obie strony. Czyli nie więcej niż 4 godziny. Ze szczególnym zaangażowaniem emocjonalnym czytałem iście homerycką scenę finałową, ale więcej pary z ust nie puszczę, żeby nie było narzekań, że spoilery. W każdym razie to zawsze dobrze, kiedy czytelnik nie traci zainteresowania utworem gdzieś w połowie. Odwrotna sytuacja jest wręcz patologiczna i nienaturalna, prawda? (patrz: Cevdet Bej i synowie).

Odrobinę żalu mieć można o brak korespondencji między tekstem i obrazem. Może warto byłoby strzelić jakiś ładny obrazeczek podsumowujący głębokie zmiany w agencji marketingowej? Jakaś zabawna graficzka z p. Krzysztofem Miłym i p. Księgową przebierającymi wiosłami na galerze? No byłaby to wisienka na torcie. Zdaje się również, że w nielicznych przypadkach, a chyba tylko w jednym bezpośrednio, żart sytuacyjny z tekstu i ten na rysunku są prawie identyczne. Drobna rysa. Ale w innych kwestiach przyczepić się nie ma o co. Zarówno treściowo, jak i edytorsko tytuł się broni. Duży, wyraźny font (w przypadku numeru strony może nawet ZBYT duży) i ogólne ładne rozmieszczenie elementów utrwaliły w mojej głowie pozytywne wrażenie estetyczne, które pielęgnuję w sobie do dziś, a więc kilka dni po skończeniu lektury. Do tego świetne poczucie humoru nasuwające skojarzenia z Młodzi, wykształceni i z dużych ośrodków i już mamy dobry powód, żeby zainteresować się twórczością Macieja "Zucha" Mazurka. Śmiało polecam, pięć na szynach!

Wersja papierowa w Empikach i innych kulturowych dyskontach lub na editio.pl, a ebooczki (ePUB, .pdf lub MOBI) tylko na ebookpoint.pl. Napisze Wam to, a co! Pisało Było napisane na tylnej okładce, to co mam nie napisać? Będzie wyglądało bardziej profesjonalnie!

Dane techniczne:
Autor: Maciej "Zuch" Mazurek
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: HELION
Liczba stron: 223
ISBN: 978-83-246-9909-4
Cena detaliczna: 37 blach

niedziela, 31 maja 2015

RECENZJA #79: Umowa z Bogiem - Will Eisner


A właściwie trzeba by napisać: Trylogia Umowa z Bogiem. Życie na Dropsie Avenue, bo tak brzmi pełny tytuł zbioru trzech powieści graficznych w twardej oprawie (Umowa z Bogiem, Siła Życiowa i Dropsie Avenue). Zawsze delikatnie się waham czy powinienem pisać tego typu recenzje, które de facto są laurką dla autora i jego dzieła. Trudno jednak nie wspomnieć o wytworze kultury, który poruszył jego odbiorcę (czyli mnie, hehe) do głębi. Poza tym nie oszukujmy się: nie jestem w stanie pisać o wszystkich nowościach i zastępować profesjonalne portale. Logika bloga narzuca się zatem sama, a jest nią wybiórcza opiniotwórczość jednostki, która świadomie selekcjonuje treści dla czytelników, uważając je za godne internetowej ekspozycji. Odsiewam zatem ziarna od plew i gorąco polecam tytuł, którego polecać właściwie nie trzeba, gdyż dawno znalazł swoje miejsce w Kanonie Komiksu* wydawnictwa Egmont Polska.
Klimat historii, która toczy się na przestrzeni kilkudziesięciu lat XIX i XX wieku wokół JEDNEJ kamienicy jest największym atutem zbioru. Ścierające się mniejszości etniczne, uliczni śpiewacy, szmaciarze i wariaci, nowobogaccy kamienicznicy, typy spod ciemnej gwiazdy czy przegrani pracownicy fizyczni z łatwością ożywają w naszej wyobraźni. Czytelnik w mig jest w stanie pojąć ich motywacje, rozterki i szelmowskie zachowania. Świat przy Dropsie Avenue jest plastyczny przez ludzkie dramaty. Gęsta kreska świetnie podkreśla nostalgię i temporalność. Wszystkiego i wszystkich. Życie człowieka jest jak ten kwiat - ledwo rozkwita, a już się kończy, jak ponoć mawiają na protestanckich pogrzebach.
Połączenie obrazu z tekstem ma wielką moc, z czego świetnie zdawali sobie sprawę pieniacze występujący przeciwko tzw. Zeszytowi Ćwiczeń z Ekonomii autorstwa Kiciputka. Po skończeniu drugiej części (co miało miejsce pod koniec ubiegłego tygodnia jakoś o wpół do drugiej w nocy) musiałem wysłać Dziewusze esemesa, że epizod Siła życiowa odświeżył moją optykę. I niech to będzie największa rekomendacja, że warto. Nie bałem się obudzić swojego Potwora, bo musiałem się z kimś podzielić wrażeniami, tak jak z Wami teraz! Można by trochę ponarzekać, że Eisner nie zawsze rozdziela kadry, co w kilku przypadkach może zdezorientować czytelnika, ale to pieprzony niuans.
Tak własnie prezentuje się styl Willa Eisnera, choć nierzadko
autor trzaska sobie jakiś widoczek lub kadr na całą stronicę.
A co to!? Pierwsze cycki na blogu, teraz to będzie popularność...
Jeśli masz mniej niż 18 lat, to szoruj stąd nicponiu!

* - Kolekcja Kanon Komiksu powstała z myślą o odbiorcach, którzy chcieliby zapoznać się ze sztuką komiksu i mieć gwarancję, że w ich ręce trafiły dzieła wybitne i ciekawe. Proponujemy czytelnikom komiksy przełomowe, reprezentujące różne style plastyczne i narracyjne, stworzone przez najważniejszych autorów gatunku. Znajdują się wśród nich opowieści fantastyczne, obyczajowe, historyczne, mitologiczne oraz surrealistyczne i superbohaterskie; komiksy kolorowe i czarno-białe, wykorzystujące różne techniki graficzne. Kanon Komiksu to książki, które powinny stanąć na półce każdego miłośnika literatury i sztuki współczesnej. Tako rzecze ulotka promocyjna i rzeczywiście może być bliska prawdy, pomijając fakt, że każda seria to tylko subiektywny konstrukt jury.
Dane techniczne:
Autor: Will Eisner
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Egmont Polska
Liczba stron: 512
ISBN: 978-83-237-2858-0
Cena detaliczna: 99,90 złotych

Płynę po morzach, spisując wspomnienia w kajet,
i co by się działo zapamiętaj Bosmanie, że
tylko frajer w tym momencie zszedłby z mostka,
wystrzelił flarę, ludziom kazał łapać za wiosła!
                                                    ~Małpa, Sztorm

poniedziałek, 29 grudnia 2014

RECENZJA #56: Death Note - Tsugumi Ohba i Takeshi Obata


Są recenzje, kiedy przestaje zachowywać jakiekolwiek fasady obiektywności. Właśnie mamy do czynienia z jednym z takich przypadków. Panie i Panowie, oto mamy dzieło nietuzinkowe, wybitne i kompletne - Death Note, ponad dziesięcioletnią mangę, moją prywatną klasykę gatunku z pogranicza Fantasy, powieści detektywistycznej i thrilleru psychologicznego!

Cała historia opiera się na prostym pomyśle - najlepszy licealista w Japonii znajduje (rzekomo) zgubiony przez Boga Śmierci Notes, potężną broń, której posiadacz jest w stanie uśmiercić każdego, kogo zna z imienia i nazwiska, a także może przywołać w pamięci twarz tej osoby (wystarczy nawet zdjęcie). Light Yagami wie co z tym fantem zrobić i zaczyna wcielać w życie swoje irracjonalne do niedawna marzenie o idealnym świecie pozbawionym zła, w którym on byłby najwyższym bogiem. Rosnąca liczba zawałów serca zainteresowała jednak policje różnych państw, a także najbłyskotliwszego detektywa na świecie, znanego pod enigmatycznym pseudonimem L. Wątek szybko podejmują stacje telewizyjne, chrzcząc tajemniczą rękę sprawiedliwości mianem Kiry. To wszystko znacznie opóźnia budowę utopii, pojawiają się bowiem niebezpieczni wrogowie do wyeliminowania. Kto ostatecznie wygra pełne wzajemnych podchodów starcie? Za kim opowie się opinia publiczna i rządy różnych państw, gdy sprawa zacznie przybierać międzynarodowy obrót? Nie bójcie się, nie zepsuję Wam potencjalnej zabawy na kilkanaście wieczorów!

Kompletna historia ma 12 tomów, każdy ponad 200 stron. Mamy więc 2400 stron komiksu formatu ciut mniejszego niż A5. Grubo, co? A wszystkie wątki trzymają się kupy i nie zauważyłem żadnych błędów w skomplikowanej żonglerce zasad i forteli do korzystania z notesu. Czujemy jak w miarę kolejnych tomów rośnie napięcie, żeby eksplodować w ponad stustronicowym finale. Obawiałem się, że tak to się może skończyć...

Powiem szczerze, że uzależniłem się od niesłychanie wciągającego scenariusza, którego autorem jest Tsugumi Ohba. Musiałem czytać dwa tomy dziennie i bez skrupułów nakrzyczałbym na Dziewuchę, gdyby nie pożyczyła mi na Święta wszystkich nieprzeczytanych jeszcze części. Gdzieś w połowie miałem delikatny kryzys, ale wprowadzenie nowych bohaterów było strzałem w dyszkę.

Nie znam się na mangowej kresce, ale jak na oko laika, to wszystko jest narysowane tak jak trzeba. Takeshi Obata zręcznie operuje perspektywą, światłem, ruchami i mimiką postaci. Jedyne co mnie odrobinę zniesmaczało, to częste inspiracje motywami religijnymi: krzyże, skrzydła, mesjańskie gesty. Zdecydowanie nie powinno się mieszać fikcji z elementami istniejącego sacrum, gdyż może to niesłychanie razić część czytelników.

Jednym słowem, jeśli będziecie mieli okazję gdzieś wypożyczyć lub poczytać, nie traćcie okazji! Koszt pojedynczego zeszytu to 18,95 złotych, za całość zapłacilibyśmy zatem koło 230 złotych, co jest ceną niewygórowaną, ale nie sądzę, by był sens przeżywania tak długiej historii więcej niż jeden raz.

PS: Wiecie, że w Chinach zakazano dystrybucji tej sagi, gdyż dzieci zaczęły tworzyć zeszyty bardzo podobne do tych z komiksu i zapisywać w nich imiona i nazwiska osób, których nie darzą sympatią, np. nauczycieli, kolegów czy nawet członków rodziny?

Trzymajcie się ciepło, nie znajdujcie Notesów Śmierci, polubcie Kultura & Fetysze! ;)

niedziela, 14 grudnia 2014

RECENZJA #51: Zakochany tyran - Hinako Takanaga


Oj, ostatnimi czasy czytam sporo dziwacznych rzeczy. Dawno nie miałem w rękach żadnej japońskiej mangi (ostatnio to chyba Dragon Ball Z, Naturo albo coś równie mainstreamowego). To od czego by tu zacząć? WIEM! Manga o gejowskich rozterkach (tzw. Yaoi) będzie w sam raz!

Trzy tomy Zakochanego tyrana przeczytałem trochę dla beki, żeby zobaczyć, czy da się przez to przebrnąć. Cóż... Dało się. Perypetie Souichi Tatsumiego i Tetsuhiro Morinagamy, czyli doktoranta i studenta pierwszego roku z Wydziału Rolnictwa na Uniwersytecie w Nagoi, są gimnazjalne, wręcz absurdalne, a emocje towarzyszące odrzuceniu i tęsknocie są wielokrotnie wywlekane na wszystkie możliwe strony, ale czytało się bezmyślnie, szybko i dość przyjemnie.

Młodszy chce, starszy jest homofobem z przykrymi doświadczeniami, ale koniec końców udostępnia koledze kakaowe oczko. Potem homofob drze się wniebogłosy, zarzeka się, że nie będzie więcej tego robić, ale później na swój sposób zaczyna rozglądać się za męską pieszczotą. Tak mniej więcej wygląda zarys fabuły w recenzowanym tytule. Przez kilkaset stron. Czasem poważniejsze, przykre doświadczenia z przeszłości, czasem więcej humoru i lekkość. Tomów jest jak na razie osiem, na polski przetłumaczono i wydano pięć, ja przeczytałem zaledwie trzy. To uprawnia mnie do napisania recenzji #rzetelność_polskiej_blogsfery

Sceny erotyczne zostały naszkicowane bez większych szczegółów, choć kształty wyprężonych fallusów przy zaledwie odrobinie wyobraźni są empirycznie dostępne. Hinako Takanaga (rysowniczka i scenarzystka) wyraźnie lubuje się w szkicowaniu wszelkiego rodzaju płynów ustrojowych. W niektórych kadrach dłonie bohaterów wręcz ociekają od nasienia i soku jelitowego. Sporo śmiechu!

Bardzo miłe jest to, że autorka często kieruje losami postaci uwzględniając życzenia czytelników, którzy ponoć nieustannie zapychają jej skrzynkę mailową najróżniejszymi prośbami (np. chcę zobaczyć wniebowziętego kouhai*, proszę, proooooszę!). To fajny rodzaj twórczej interakcji, wyszło lepiej niż w Rycerzu Agacie z Demlandu...

Gwoli ścisłości muszę napomknąć, że saga o dwóch (tfu!) homosiach jest sequelem innej mangi (Challengers). Ciężko mi powiedzieć, czy ona również traktuje o wyzwolonych orientacjach seksualnych, chyba nie. Jako przebieżka Zakochany tyran sprawdził się znakomicie, bo teraz w łapki wpadło mi coś naprawdę mocnego - Death Note. I to jest dopiero solidna powieść graficzna z sensacyjną, zapierającą dech w piersiach intrygą. Zakochany tyran to zaledwie ciekawostka, miałki przerywnik, materialny dowód moralnej degrengolady, którym nie powinni zajmować się ludzie poważni. Myślałeś o prezencie dla kolegi, który jest trochę nie-ten-teges? Można rozważyć wydawnictwo ze stajni (dobór słowa nieprzypadkowy) Kotori!

PS: Powstała nawet adaptacja anime i słuchowisko! #ejakulacja_radości

PS2: Nad tekstem pracował zespół redakcyjny złożony z ludzi różnej rasy, narodowości, przekonań i wierzeń. Tekst nie ma na celu urażenia niczyich uczuć, wszelkie podobieństwa do prawdziwych postaci i faktów są przypadkowe. Smile and keep dystans Człowieniu! ;)


* kouhai - dosłownie młodszy stażem/wiekiem, określenie używane w zorganizowanych grupach społecznych, takich jak szkoły czy kluby sportowe. Widzicie ile możecie się nauczyć na blogu Kultura & Fetysze!?