Spiąłem się i napisałem, ponieważ zewsząd napływały ciepłe opinie na temat Sezonowej Miłości, mojego pierwszego gejowskiego opowiadania erotycznego. Niniejsze opowiadanko jest kontynuacją sagi, która zaczęła się całkiem niewinnie, bo od słodziutkiej nowelki pt. Magia Uszatej Góry. Mamy już więc trylogię! Generalnie, nie trzeba znać poprzednich części, choć uważny czytelnik odnajdzie kilka smaczków. No dobra, może ze dwa. Nie martwcie się jednak, pierwszy akapit to swoiste przypomnienie najważniejszych wątków.
Opowiadanie napisano w ramach wyzwania Kreatywne Spojrzenie, gdzie jakaś laska [edit: Kurayami, jakby nie było polskich imion, na przykład Małgosia lub Kasia] co miesiąc daje nam trzy elementy, które należy wpleść do opowiadania, po czym pod koniec miesiąca redaguje post, w którym zbiera nasze wypociny. Podobno to jakiś sposób na dodatkową promocję czy coś. Nie wiem, nie odczułem, ale przynajmniej jestem zmotywowany do regularnego pisania. Na ten miesiąc dostaliśmy słowa: ptak (w dowolnym tego słowa znaczeniu), okno i czarnoskóry. Wszystkie są pogrubione w tekście.
Jak zawsze czekam na Wasze uwagi i opinie, zarówno odnośnie warstwy technicznej, jak i czysto subiektywnych odczuć po lekturze (mam nadzieję, że lekkiej i satysfakcjonującej). Lojalnie ostrzegam, że tym razem będzie mniej wyuzdanie, choć dużo bardziej wulgarnie, co miało oddać klimat bandyckiego półświatka. Fatalizm sytuacji wymusił bowiem radykalne działania bohaterów...
Dni mijały i
wielkimi krokami zbliżał się marzec, a wraz z nim wyjście Gwiazdkowego Zaprzęgu
z krzywej czasoprzestrzennej, co oznaczało powrót Mikołaja do wioski i rychłe
nadejście wiosny. Na szczęście dla bałwanka, był to chłodny początek roku. Mimo
wszystko, Peeping się roztapiał. Niknął w oczach.
– Już czas –
powiedział enigmatycznie Kasper, a ślepia miał przy tym smutne, niczym sto
przemokniętych kociąt. – Musimy się z nim spotkać.
– Z kim? –
Zapytał śnieżny ludzik.
– Z kimś, kto
pomoże rozwiązać nasze problemy…
~o~
Okolica
była podła. Sam skraj wioski, magazyny śmierdzących lakierów i składowisko
odpadków, a w jednej z nieoświetlonych uliczek stał on, Zapchlony Zad. Lokal o
wyjątkowo podłej renomie.
–
Nie podoba mi się to miejsce. Musimy tam wchodzić?
–
Niestety tak. Nie ma innego sposobu – odpowiedział renifer. – Trzymaj się
blisko i nie rozglądaj na boki.
W
Zapchlonym Zadzie powietrze było zatęchłe, przeżarte odorem potu, alkoholu i
dymu, który drażnił chrapy i szczypał w spojówki. Mimo, że bałwanek nie
odczuwał tego typu dyskomfortów, jego również zniechęcał półmrok przy barze i
grupka mięśniaków rechoczących przy stole bilardowym z podartym i brudnym
suknem. W tle przygrywała discopolowa muzyka najniższych lotów.
Ciuralla,
ciuralla,
Weź mojego siuralla,
Dziewczyno za pół stówy,
To ja chcę bez gumy!
Weź mojego siuralla,
Dziewczyno za pół stówy,
To ja chcę bez gumy!
Ciuralla, ciuralla…
Dwójka
bohaterów dziarsko przedzierała się przez salę, wystawiona na agresywny ostrzał
źrenic. Obcinali ich zewsząd, niczym dobrze naostrzone sekatory, a oni starali
się przemknąć do barmana jak cienie. Prawie się udało.
–
Ej mały, co się tak gapisz? – Wrzasnął w stronę bałwanka jeden z podejrzanych
typów. Bezrękawnik, ramiona pokryte kiepskimi, najpewniej
więziennymi, tatuażami. To nie wróżyło nic dobrego.
–
Kto? Ja!? – Wyjąkał Peeping.
–
Tak, ty, marchewkowy fiucie. Nie
podobasz mi się. A co robią świeżacy, którzy mi się nie podobają? – Ryknął do
swoich ludzi.
–
Axel, proszę… Tylko nie dziś.
–
Zamknij japę barmanie. No więc? Co robią świeżacy!?
–
OBCIĄGAJĄ AXELOWI!!! – krzyknęli chórem.
–
Nie inaczej – mruknął z zadowoleniem obwieś. – Nie inaczej!
Kto
wie, jak potoczyłby się ten wieczór w spelunie, gdyby nie ostra reakcja Kaspra,
który postąpił pół kroku i stanął pomiędzy Axelem a Peepingiem. Mierzyli się
przez chwilę wzrokiem, a jeśli w pobliżu stałoby coś łatwopalnego, iskry
sfajczyłyby wszystko dookoła.
–
To mój cwel – powiedział wolno Kasper. – I ja będę go cwelił. Dzisiaj, jutro i
do końca istnienia tego pieprzonego miejsca.
Axelowi
nie spodobała się ta mowa, o czym świadczyć mogła karmazynowa twarz i pulsująca
na szyi żyła. Nie lubił obcych, a tym bardziej takich, którzy mieli czelność mu
się przeciwstawić. I kiedy wydawało się, że bez draki się nie obejdzie,
wielgachny skrzat złagodniał, rozluźnił się i odparł ze sztywną serdecznością.
–
Masz szczęście, że Piegata Meggy sprawiła się dzisiaj w wychodku – wycedził – i
miałem zamiar darować świeżakowi. W przeciwnym razie inaczej byś zaśpiewał
futrzaku…
Rogacz
uśmiechnął się kącikiem pyska i kiwnął łbem.
–
Postawcie kolejeczkę chłopakom i spierdalajcie. I żebym was tu więcej nie
widział!
–
Załatwimy to, co musimy i już nas tu nie ma – hardo oświadczył renifer, lecz
widząc bielejące knykcie narwańca, szybko dodał: – a kolejki postawimy dwie.
Zdrowie Axela i jego dziarskiej kompanii. Do dna!
–
DO DNA! – Podchwycili podchmieleni klienci. – Zdrowie Axela!
–
A teraz za mną i oczy w podłogę – cicho
warknął Kasper i delikatnie, acz stanowczo, pchnął Peepinga w stronę baru. –
Chcemy gadać z Tłustym Jonasem. Jest dzisiaj? – Zwrócił się do barmana.
–
Dobry Boże, dzięki, że ugłaskaliście Axela. Chłopaków Jonasa znajdziecie na
piętrze. Tylko starajcie się ich nie wkurwić, są dużo grubszymi rybami niż
Axel.
–
Jasna sprawa, choć mają też pewnie więcej oleju w głowie. Chodź Peeping,
idziemy!
–
Może… Poczekam na ciebie na zewnątrz? – Zagadnął nieśmiało. – Albo zamówię
sobie soczek i posiedzę tutaj?
–
Mowy nie ma. Tłusty Jonas musi zobaczyć, żeby uwierzyć.
–
Dokładnie, synu. Widzę, że znasz się na rzeczy. Ludzie Jonasa siedzą przy
stoliku w kącie. Powodzenia!
–
Nie dziękujemy.
~o~
Parter
i piętro Zapchlonego Zadu różniły się od siebie wręcz diametralnie. Na dole
było jak w podrzędnym barze, do góry zaś, niczym w szacownym przybytku dla
elit. Błyszczący parkiet, czyste ławy, szwedzki bufet pod ścianą. Nikt nie
zwracał uwagi na nowych gości, którzy bez trudu odnaleźli poszukiwanych
delikwentów.
–
Który z was to Tłusty Jonas? – Zaczął renifer. – Mamy do niego interes.
Dwójka
dobrze zbudowanych, czarnoskórych
skrzatów nie odezwała się i swobodnie kontynuowała grę w karty. Trwało to kilka
chwil, zanim partia dobiegła końca, a siedzący mężczyźni zaszczycili przybyszów
spojrzeniem.
–
Nie ma go – odburknął jeden z nich. Ten, którego policzek szpeciła świeżo
wygojona blizna.
–
A gdzie mogę go znaleźć?
–
W piachu. Nie żyje.
–
W takim razie, my już sobie pójdziemy… – przebąknął bałwanek, lecz
zamilkł słysząc karcące syknięcie partnera.
–
A to ciekawe, bo ja myślę, że żyje. I ma się całkiem dobrze.
–
Jesteście psami? – Zapytał drugi murzyn z drwiną w głosie. – Jeśli tak, to
zajebiście was zakonspirowali.
–
Mówiłem już, mamy sprawę. Duży biznes – z naciskiem powiedział renifer. – Wiem,
że Tłusty Jonas byłby wielce zainteresowany.
–
Może tak, a może nie – podniósł się gwałtownie bandzior z poharatanym
policzkiem.
–
Spokojnie, Knut. Dajmy dzieciakowi powiedzieć, co mu leży na serduchu –
uspokoił go koleżka i odłożył karty na bok. – Mów śmiało, pilnujemy interesów
Jonasa.
Kasper
mocno się wahał. Milczał przez chwilę.
–
Nie jesteś do nas przekonany, co? Zapytaj kogokolwiek w tej knajpie. Wszyscy
wiedzą, że pracujemy dla Tłuściocha od lat. To z nami trzeba gadać, żeby
załatwić coś z szefem.
–
Dobra, niech będzie – renifer rozejrzał się, pochylił konfidencjonalnie łeb, po
czym wyszeptał cicho, choć dobitnie i pewnie. – Chcemy odjebać Mikołaja.
Bałwanek
wytrzeszczył węgielki i wydał dźwięk podobny do przełknięcia śliny. Dwójka
czarnoskórych pokiwała głowami z uznaniem.
–
No, no. Naprawdę spora rzecz…
~o~
–
W co ty nas wpakowałeś? W co ty nas wpakowałeś do cholery? – Gorączkował się
Peeping gdy już omówili szczegóły i opuścili lokal.
–
Nic wielkiego. Ratuję tylko twój jebany tyłek – odpowiedział chłodno Kasper.
–
Czy nie moglibyśmy poprosić Mikołaja o piasek z klepsydry? Tylko kilka
ziaren...
Renifer
spojrzał na swojego przyjaciela i kochanka.
–
Nie wiesz jaki on jest. Wszystkim w wiosce będzie się lepiej żyło. Uwierz mi.
–
Przyznaj, że mścisz się za to, że nie chciał wziąć cię do Gwiazdkowego
Zaprzęgu! – wyrzucił bałwanek, choć widząc brak reakcji partnera, zdecydował się
uderzyć w inne tony. – A co ze mną? Ja nie mam już nic do gadania?
–
Ty masz po prostu przeżyć. A przeżywają ci, którzy zawczasu podejmują ryzyko.
~o~
Plan był
prosty. Bałwanek wkrada się w łaski Matyldy, pomagając jej w
zwyczajowych zajęciach, głównie przy odgarnianiu śniegu i zamiataniu obejścia
rezydencji Mikołaja. To nie powinno być trudne, gdyż wszyscy znają
bezinteresowność i pracowitość Peepinga, która wreszcie przyniesie wymierne
korzyści. W wolnej chwili, wyczekując na odpowiednią okazję, śnieżny człowiek
musi zdobyć odcisk kluczy. Chłopaki od Tłustego Jonasa mają wtyki w zakładzie
metalurgicznym i załatwią odlew. Skombinują również giwery, a cała czwórka
konspiratorów zawita do Mikołaja od razu po jego powrocie z rozwożenia
prezentów, licząc na zmęczenie i zaskoczenie grubasa w pidżamie.
Renifer i bałwan biorą klepsydrę i jedną trzecią kosztowności, Tłusty Jonas z
ferajną inkasują dwie trzecie, magiczny proszek dla latających reniferów i
bezdenny wór. Proste jak budowa cepa.
– Dziękuję
mały, że pomagasz mi sprzątać przed powrotem męża. Twoja pomoc jest nieoceniona
– zaszczebiotała krzątająca się po okolicy Matylda, obdarzając swojego rozmówce
uroczym uśmiechem.
– Nie ma
sprawy. Wszyscy z niecierpliwością czekamy na powrót Mikołaja – powiedział sztucznie
bałwanek i poczuł do siebie odrazę, choć w gruncie rzeczy, mówił prawdę. –
Dzisiaj będę już leciał, wpadnę jutro o tej samej porze!
– Jasne,
Peepingu. Uważaj na siebie.
Bałwanek
skłonił się grzecznie, tak jak miał to w zwyczaju i… O KURWA, CHUJ I JA
PIERDOLĘ. Spod kapelusika wypadło mydełko z odciskiem kluczy do furty i domu
Mikołaja. Matylda schyliła się, podniosła mydełko i z rozbawieniem wręczyła je
bałwankowi.
– Jesteś
niemożliwy! Inne środki czyszczące też ze sobą nosisz?
– Eee… No
jasne! Mam tu gdzieś jeszcze podręczną buteleczkę płynu do mycia okien – wyrzucił z siebie szybko niczym
karabin i spanikowany wydarł mydło z dłoni Matyldy. – Już mnie tu nie ma!
Oddalił się
prędko, a gdy odszedł już kawałek od rezydencji Mikołaja, oparł się o ścianę
jednego z budynku i roztrzęsiony osunął się po niej na ziemię. Mydło upadło
odciskiem do śniegu, Matylda niczego nie zauważyła. Nie można było mieć
większego farta.
Kilka chwil
później minęło go dwóch rosłych skrzatów, którzy taszczyli ciężką, drewnianą
skrzynię w stronę rezydencji. Mrugnęli do niego porozumiewawczo, lecz Peeping nie
miał pojęcia o co może im chodzić, choć dwójka osiłków wydała mu się znajoma.
Może popijali drinki w Zapchlonym Zadzie? Nie ważne, czarne plamy przed
węgielkami bałwanka powoli znikały, gdzieś w tle, jakby pod wodą, usłyszał zdziwiony
głos żony Mikołaja, która zapewniała, że jej mąż niczego nie zamawiał.
Wszystko
to było bez znaczenia. ON wykonał już swoje zadanie, kluczowe dla
powodzenia akcji. Trzeba tylko przekazać odciski czarnuchom od Tłustego Jonasa
i czekać na powrót brodatego sukinsyna.
CIĄG DALSZY NASTĄPI…
FINAŁ HISTORII ZA MIESIĄC!