poniedziałek, 23 grudnia 2013

ERASMUS LIFE #15

Gdzie czerwone ciężarówki Coca-Coli!?
Uuf, za mną mocno aktywny weekend! Co prawda nie udało się zrealizować pierwotnych założeń i pojechać do Safranbolu (bo dla niektórych za zimno), ale i tak było ciekawie. Odbiłem sobie zeszły weekend, podczas którego mocno pracowałem nad esejem (uważny obserwator zauważy także, że na moim blogu pojawiły się dwie recenzje muzyczne, które zostały ciepło przyjęte i przyniosły mi nowe rekordy wyświetleń - na pewno pociągnę tę zajawkę w przyszłości) i nie starczyło czasu na odwiedzenie hamamu (łaźni tureckej) i/lub kina z Tomášem (Hobbit 2 musi poczekać...).

Jak chcesz mi liczyć kalorie, to... nie licz mi kalorii! ;]
No to w drogę!
Co zatem robiłem? W piątek późnym popołudniem wyruszyliśmy na jedno z siedmiu wzgórz Istanbulu - Çamlica Hill. Nocą roztacza się tam przecudowny widok na potężną metropolię miliona świateł. Jako, że punkt ten znajduje się po azjatyckiej stronie, dojazd zajął ponad dwie godziny (w opcji: metrobus, metro pod Bosforem i autobus). Gra była warta świeczki - wypiliśmy herbatę, porobiliśmy masę kiepskich zdjęć na tle pięknej panoramy i trochę lepiej się poznaliśmy. W drodze powrotnej przez Üskudar rzuciliśmy też okiem na Kız Kulesi (Wieża Panny). Część z nas poparzyła sobie języki gorącym Sahlepem (mleczny napój z cynamonem i bulwami storczyka). Po klasycznej, nocnej wizycie w McDonaldzie udaliśmy się do mieszkanka Yarika, skąd z Carlosem wróciliśmy do akademika (grubo po siódmej - wejście było więc całkowicie legalnie).

Uczestnicy piątkowej wyprawy!
Widok ze Wzgórza Çamlica. Wow!
New character! ;] Francesca z Albanii!
Kız Kulesi. Według legendy sułtan zamknął tutaj swoją córkę, żeby ochronić ją
przed ukąszeniem węża przepowiedzianym przez Wyrocznię. Córeczka miała
jednak ochotę na owoce / sprzedawcę owoców. A w koszu z owocami
zagnieździł się obślizgły gad. Od przeznaczenia nie uciekniesz..!
Sahlep. Uwaga na rączki..!
Żywa atmosfera w drodze powrotnej ;]
Truth or dare? :)
Trzy godziny snu i... wyprawa z Koreańczykami do 한국식당 (Południowo Koreańska restauracja). Było to ciekawe doświadczenie. Pałeczki szybko mnie pokonały, ale jedzenie było nadspodziewanie smaczne. Za rekomendacją moich żółtych przyjaciół wybrałem 불고기 (bulgogi - tradycyjnie przyrządzona wołowina z grilla). Mógłbym wymienić jeszcze kilka koreańskich nazw przystawek które jadłem, ale tym razem Wam tego oszczędzę. Najbardziej egzotyczna była pikantna zupa, chyba z liści wodorostów - ciekawa sprawa. Dalsza część dnia to: odwiedzenie Sultan Ahmet Camii (przez Europejczyków nazywany Błękitnym Meczetem), pstryknięcie kilku zdjęć oświetlonym zabytkom i jabłkowa herbata. Później Koreańczycy udali się do Parka (który na stałe studiuje w Turcji i ponoć wynajmuje całkiem przytulne mieszkanko). Prawdopodobnie na małą libację, nie wiem, nie wnikałem. Wróciłem grzecznie do akademiku. Po pierwsze byłem bardzo zmęczony, a po drugie chciałem dać Azjatom trochę swobody w nieskrępowanym posługiwaniu się ich zabawnym, odrobinę krzykliwym językiem.

Co ja tu robię? Co ta tu do cholery robię!? :D
Weszło jak złoto! Zaspałem na sobotnie śniadanie...
Deser na koszt firmy, miło!
Koreańczycy nadrabiają zaległości w zwiedzaniu!
Ale dlaczego Błękitny...?
Czyż to nie rozkoszny młodzieniec? ;]
Czytaj: nasz specjalista z chęcią Cię przekonwertuje!
Nadal mnie to jara, że mogę wyskoczyć w weekend w miejsca
takie jak to... Przed Ayasofya.
I jeszcze raz! Późnym wieczorem :)
 Sultan Ahmet Camii
Nadeszło Boże Narodzenie! Nie da się ukryć, że te święta będą inne niż zwykle. Nie będzie polskich potraw, najbliższych (z powodu odległości i/lub ich własnych wyborów), śniegu, Pasterki, przyjaciół. Ale tym razem się cieszę, że ominie mnie ta cała atmosfera. Nadal mam za dużo wspomnień związanych z 23 grudnia. Pochodzę sobie normalnie na zajęcia, wieczorem posłucham świątecznych piosenek, może poszukam jakiś zimowych bajek Disneya. Uczczę dzień lepszym posiłkiem. I to tyle. Jest też i dobra strona - na kolejne święta będę czekał z podwójną niecierpliwością.

Tegoroczna wigilia będzie wyglądać mniej więcej tak...
...a ja jak ten biedny szczeniaczek. Naprawdę smutny widok - 5 takich
szkrabów pałętało się ostatnio po okolicy. Samotnie :C
Najlepsze życzenia dla wszystkich czytelników! Życzę Wam przede wszystkim dwóch rzeczy: zdrowia (banał c'nie?) i bycia otoczonym przez grono ludzi lojalnych. Takich, którzy mówią to co myślą i (co ważniejsze) są tego pewni. I nie mówię, że ja jestem w tej materii perfekcyjny, ale staram się coraz mocniej! :) Mutlu Noeller!

Pracowaliśmy z Alim, Selҫukiem i Ibrahimem nad małym projektem.
Szczegóły wkrótce - 3majcie kciuki! :)
Prezent od Aliego. Brelok z napisem Istanbul w osmańsko-tureckim! <3
Dobry Muzułmanin! :)
PS: Czas ujawnić pierwszy szczegół z mojej wielkiej podróży po zakończeniu semestru! Na początek kilka dni w Mersin - bilety zabukowane! Miejsce to jest tak niepopularne, że większość Turków puka się po głowie, kiedy mówię, że chcę je odwiedzić. Ponoć zastanę tam tylko słabo wykształconą społeczność, masę Kurdów i ubóstwo. Dla mnie brzmi to wystarczająco dobrze, żeby chcieć zobaczyć to miejsce! :D

Mongolska szlachta! <3
PS2: Specjalne podziękowania dla Hyoseob Seo za udostępnienie zdjęć! :)

But the very next day
you gave it  away
                ~Wham, Last Christmas

Wiara nie żyje, miłość leży gdzieś chłodna
za honor i jego pamięć pijemy do dna...
                ~Miuosh, Zanik

wtorek, 17 grudnia 2013

RECENZJA #19: Przedmieścia - Emen


Dzisiaj na warsztat wrzucamy Przedmieścia Emena. Przygarbiony, blady młodzieniec w czarnej czapie, posturą przypominający nieco Rooney'a z niewielkimi zaległościami treningowymi (ew. przystojniejsza wersja Szyny, tego co to przez chwilę grzał się w blasku Wielkiego Joł) wystąpił gościnnie na albumie producenckim Efena z Quebonafide i Planetem (jako jedyny tekściarz w dwóch utworach). To oznacza, że lapsem być nijak nie może. I właśnie na Nowych Zmiennych po raz pierwszy powąchałem ten najlepszy rap angielskich osiedli!

Z mojego mało wnikliwego research'u wynika, że kot owy został już porównany do połowy sceny: Onara/Sitka (ze względu na klimatyczną, charcząco sku#wysyńską barwę głos), Pyskatego (sporadycznie podobne akcenty) czy MNIA (podśpiewywanie w refrenach i spory ładunek emocjonalny w linijkach). Nie ma co - takie porównania to spory komplement! Ja dorzuciłbym jeszcze Zeusa (bo Emen potrafi zrobić sobie dobrze hulający podkład) i Miuosha (bo też utożsamia się z Silesią). No i Eminem, bo literki w ksywce się zgadzają...

Dobra, koniec śmieszków. Trzeba jednak przyznać, że wychodzi nam całkiem kompletny raper. Nie znalazłem tylko informacji o uczestnictwie w bitwach freestylowych, ale pewnie coś po pijaku by się znalazło. Zasady moich recenzji (to w sumie raptem druga, ale Planet dał mi niezłego kopa do pracy) są proste - oceniam po kolei każdy kawałek, uwagę ogniskując na tekstach (można powiedzieć, że na tym znam się najlepiej). Bez zbędnej wazeliny, choć nie roszczę sobie prawa do obiektywności. Jestem bardzo nieobiektywny i wiecie co? Dobrze mi z tym.

1. Parę miast (prod. Emen)
Masz prawo być bezczelnym. Bujające rozpoczęcie z chwytliwym refrenem. Łamane wersy, hasztagi, niedokładne rymy - niezła przekrojówka. I spora pewność siebie: Lubisz latać wysoko to skocz mi! Hej! Spocznij! Wers o wyjęciu talentu z ust - ukłony! Mamy tutaj klasyczną gadkę o pisaniu zwrotkach na polskim (swoją drogą, czy ktoś to naprawdę robił?), robieniu ognia na scenie niezależnie od koncertowej frekwencji i popularności w całodobowych. Słowem Rudeboy pełną gębą.

2. Tulipany
Nie wymagam nic od reszty, nauczyli mnie tego ci co odeszli! - najprawdziwsza linijka jaką ostatnio miałem (nie)przyjemność usłyszeć i doświadczyć. Swoją drogą gdzieś na blogu MajkOnMajka przeczytałem, że Emen nie jest pożeraczem literatury. Skąd zatem ten świetny wordplay, zasób słów i kozacka (ładnie podśpiewana) metafora z tulipanami? Aż tak bogate w inspiracje życie? Naturalny geniusz? Jakbym miał się na siłę przyczepić to przyśpieszenie w drugiej zwroteczce nie powala. Czas to kutas - oryginalne i trafione w dychę odwołanie do Life's a bitch. W tle przewijają się rozterki natury niedoboru hajsu w czasach powszechnego konsumpcjonizm.

3. Może kiedyś (prod. Totepady, ft. Erbo)
Wiara w lepszą przyszłość. Chociaż Ebro już chyba niezbyt wierzy. Aż ciarki przeszły po plerach przy wersie, że rapuje tylko dlatego, że nie ma już z kim szczerze pogadać. Kurczę, ostatnio łykam takie smutne wersy jak młody pelikan! Za to Emen okropnie zakończył pierwszą zwrotkę. Dwa ostatnie wersy wydają się idiotyczne kiedy się je na spokojnie rozkmini. Dobrze, że drugą zwrotką się odpowiednio zrehabilitował. Co jest ku#wa z tym światem, że każdy młody jest jak Werter (to również liść na odmułkę dla mnie samego)? Czy jedyne lekarstwo to: Uderzenie w pucharaaaa...?

4. To smutne (prod. Emen)
Nie mówmy o tym, bo to smutne. Bardzo smutne. Oprócz całkiem zgrabnych wersów o psychice pewnej nieznanej nam kobiety (Emen - kobiecy psycholog?) mamy dwie złote myśli, które warto zapamiętać: Słucham jej problemów, ale myśli, że na nic nie liczę? a także Szacunek budzi nie to o czym piszesz, ale jaki masz charakter. Mamy tutaj zawartą całą esencję pojmowania świata przez zdrowego chłopaka. I ten hook w refrenie ('heeey') tak hipnotyzująco... smutny.

5. Pozłacana jesień (prod. Emen, ft. Joterpe)
Emen chyba lubi sobie, od czasu do czasu, zrelacjonować życie i uczucia kobiet w osobie trzeciej, w tle wplatając swoją postać romantycznego ratownika. Czuć między wersami, że mocno się kiedyś zawiódł i szuka kogoś komu można zaufać (ale co ja tam wiem, jestem tylko początkującym recenzentem po drugiej stronie kabla). Joterpe też postanowił opowiedzieć historie w podobnym tonie. O pustym życiu na pokaz i policzkach ciętych w pionie. I tym razem gość wypadł lepiej od gospodarza, zręcznie posługując się symboliką biżuterii, łez i podartej sukienki. Z drugiej jednak strony refren wyszedł całkiem sensownie. Ja interpretuje go w ten sposób, że jedyną rzecz niemożliwą do ukrycia pod płaszczykiem pozorów jest nasza metryka - czas leci nieubłaganie. W klasycznej konkurencji MC's na tracku ogłaszam remis.

6. Przedmieścia (prod. Nowik, ft. Sandra Biedacha)
Kawałek bardzo nostalgiczny. Mieszanka narzekań na brak własnego kąta, niskie ambicje kumpli, marne hajsy za małolata i samotne picie przed lustrem. Refren mocarz - po trzecie dla ludzi! Brawo dla wokalistki i rapera, który też tam coś zanucił w tle. Kolegom zostały używki i odżywki tylko; Żeby [...] ze skoków na marzenia zostały czyste noty - niby zwyczajne linijki, a zapadają w pamięć. Tylko szkoda, że taaaki prze#uchany sampel. Zazwyczaj mam gdzieś takie szczegóły, ale po tym jak motyw został użyty przez Anno Domini zabawiali się z nim już chyba wszyscy. Łącznie ze mną, Safonem, Duszerem, BAKU i nie wiem kim jeszcze. Plus za pamięć o Dąbrowie Górniczej i umiejętność ładnego o tym nawinięcia (co nie zawsze idzie w parze)! Zagłębie - dzięki za Pawłowskiego!

7. Trzy godziny po północy (prod. Emen, ft. Duchu, gitara Marcin Kiraga)
Może to niedojrzałe, ale ja wrzucam wszystkie "niebezpieczne" numery prosto w kibel, żeby nie kusiło. Po prostu, tak jest najłatwiej i najskuteczniej. Ale, ale, do rzeczy: Duchu zaliczył najlepszy występ gościnny na płycie. Prawdę mówiąc ten numer to Duchu show. Agresywne, zawadiackie linijki (których nie będę tu przytaczał, bo musiałbym przepisać 3/4 zwrotki) i czy aby nie ma tu przypadkiem follow-upu do Maleńczuka? Niewygodne pytania uczą mnie czegoś nowego o mnie - celna uwaga, która wyszła z ust Emena (żeby nie był smutny, że o nim nie wspomniałem)! Ah i kreatywna gadka w tle jest zawsze lepsza niż joł, joł mam styl i dużego penisa, sprawdź to, joł!

8. Wyniki (prod. Kryhoo)
Wiem, że wbijasz chuja, ale i tak Ci podeśle tę recenzję jak skończę. Myślę, że trochę Cię to jednak obchodzi ile osób i gdzie Cię słucha. Wartość puli się liczy. Dla każdego. Rozumiem retorykę buntu i prztyczek w nos dla tych, którzy za wynik daliby się pochlastać, ale nie jest tak, że artysty nie obchodzi odbiór. Fajna retrospekcja ze szkolnych lat. Niepokoi jednak to, że Emen strasznie lubi dotykać różnych wątków i mocno odbija od rozpoczętych tematów. Czasami sprawia to wrażenie chaosu. Tutaj uszło płazem - motywem przewodnym są niepowodzenia i zamiast chaosu mamy nieprzewidywalny nieporządek, ale... ostrożnie na przyszłość!

9.Trochę dłużej (prod. Emen, gitara Marcin Kiraga)
Piękny utwór o pracy u podstaw. Z jednej strony pokora w refrenie, z drugiej świadomość własnej wartości. Kto by pomyślał, że na tej (raczej) smutnej płycie znajdziemy taki przedni motywator do działania. No i trzeba wspomnieć, że mamy kandydata do najlepszego puncha na płycie: Mieć stałą pracę? To jak z dupami - albo szybko ją rzucę, albo powoli ją stracę. Niezłe, odpowiednio powykręcane i różnorodne flow. A co najważniejsze - mamy video, że chłopak z łatwością wyciąga cały kawałek bez hypemana! Mam ludzi na obie flanki - kozacka linijka! Plus przyjemny beat.

10. Szkoda, że (prod. Emen)
Nie wiem czy to historia oparta na faktach, czy storytelling. Jeśli prawda to zazdroszczę ciężaru, który potrafisz unieść na klacie. Jeśli fikcja, to niezwykle plastyczna. Miałem nawet szalony pomysł interpretatora, jakoby Emen zwracał się tutaj do muzyki, ale szybko porzuciłem tę mocno przekminioną myśl.  A może mamy tutaj jakąś nową Jekaterinę? Dajmy spokój wielokrotnie wykorzystanemu samplowi, są emocje. Ja w jej wieku pewnie nadal będę nie mógł się pozbierać - fajnie, że nasi raperzy też czasem mają odwagę składnię lekceważyć. Nad-życie!

11. Uśmiech i mróz (prod. Emen)
Luźniejszy numer, kilka bardziej błyskotliwych linijek (na przykład ta o Strange Music, czysta = trzysta Spartan czy misjonarz). I to wszystko. Dla mnie jeden ze słabszych numerów na płycie. Za to podkład świetnie kooperuje z refrenem. Ale aż trzy razy refren na wyjście? Gdzie jest przycisk neeeext! Doceńmy jednak patent z dwoma wersjami refrenu, rozumiem że pierwsza (wraz ze zwrotką) do kumpli, druga do złej dupeczki. Mimo wszystko, zawsze pamiętajmy - suszymy ząbki Panowie!

12. +48 (prod. Nowik)
Pozytywne zaskoczenie na koniec albumu - Emen wciela się tutaj w dwie postacie rozmawiające przez telefon (siebie i kumpla z Polski). Patent rozmowy przez telefon był już wałkowany przez wielu, ale w tym przypadku mamy odrobinkę świeżości. Co, nie słyszałem!? Mówię, to trochę dla mnie znaczy. Minimalistyczny, ciekawy refren. Ciężko odejść w swoją stroną...

13. Credits (prod. Nowik)
Track dodany do reedycji w UrbanRec. Dostajemy delikatnie rock'n'rollowy podkład, którego mocno brakowało w podstawowym zestawie numerów (wierzcie lub nie, ale zadawałem sobie pytanie dlaczego nikt nie wpadł wcześniej na ten pomysł, znając brudny głos rapera). Jak sama nazwa wskazuje - mamy tutaj podziękowania, substytut długiej listy na wkładce. Patrz jak przy#ebał po angielsku - równać może się tylko Laik i MC Silk. Wygląda na to, że niezłe Crew wygrałeś w życiu. Aż się serce raduje, kiedy na szerokie wody wypływa kolejny młody Gracz! Gracz, który ma jaja, żeby znaleźć wartość w zdradzie swojej Małej.

Podsumowując: nastolatek z ponadprzeciętnie dobrą, naturalną stylówą (uliczne teledyski w Manchesterze, prosty look i niewymuszone, cwaniacko-raperski ruchy), charakterystyczną barwą głosu i mocnymi tekstami ma wszystkie predyspozycje, żeby zatrząść grą. Krążkowi wystawiam ocenę 4/5, celowo zaniżając ją o pół punktu. W końcu Emen jest za dobry by stać z boku, a zbyt młody by być królem. Bardzo ciekawi mnie dalszy rozwój kariery młodego rozpierdalacza podkładów. Najważniejsze, to nie popaść w monotonną tematykę oscylującą wokół emigracji, marzeń o will i poplątanych kobiecych charakterów. Niespecjalnie podszedł mi nowy, odrobinę przewidywalny kawałek z EVERESTu...

I tak na samym marginesie: szkoda, że w reedycji ugrzecznili okładkę. O ile podrasowanie i edycję zdjęcia można zrozumieć, to sama czcionka tytułu wygląda teraz tak bezpłciowo, że nie warto o tym gadać... Wypada za to zaznaczyć, że podczas pisania tej recenzji korzystałem z pierwotnej wersji materiału (oczywiście oprócz kawałka Credits), który zmiksował Jakub Wypler. Dlatego skład recenzowanych numerów wygląda tak, a nie inaczej. Taki mój hołd oddany nielegalowi. Bo od niego zacznie się spory hype. Tak coś czuję w kościach.

To moja druga recenzja muzyczna. Zostaw mi jakiś konstruktywny komentarz! 5!



piątek, 13 grudnia 2013

ERASMUS LIFE #14

'Zapisz grafikę jako...' => 'Ustaw jako tło pulpitu' ;]

Dzisiaj na smutno. Złożyło się trochę groteskowych sytuacji. I tęskno jak Mickiewiczowi do Ojczyzny (może jakiś cykl sonetów trzeba by trzasnąć?). Wróciło parę wspomnień. Poczuło się samotnie na serduszku, powiało chłodnym wiatrem, spadł pierwszy śnieg. Niby nie mam na co narzekać, ot problemy pierwszego świata. Znudzenie i melancholia.

Tak mogłaby wyglądać Puszka Pandory
Pocztóweczki! <3
Oby doleciały do 2 serdecznych przyjaciół, 7 znajomych i 1 nieprzyjaciółki!
Na mój nastrój złożyło się tak wiele okoliczności, że aż nie chce mi się uzewnętrzniać. Nadal mam do napisania najtrudniejszy esej, który byłby sporym wyzwaniem nawet w języku ojczystym. Zaczyna mnie męczyć mieszkanie w akademiku. Doskwiera brak prawdziwej bratniej duszy. Irytuje możliwość komunikacji wyłącznie po angielsku i łamanym turecku, gdzie (siłą rzeczy) język jest okrutnym cenzorem myśli. Jeden z pracowników uniwersytetu poprosił o pomoc w ściągnięciu górnej pokrywy silnika do Daewoo Lublin, nie podając przy tym dokładnych specyfikacji. Co ja kurde wróżka? Innym razem zaspany wchodzę do salonu na sobotnie, integracyjne śniadanie (którego za bardzo lubię), witam się z tureckimi arkadaşiami i co? Okazało się, że stoję w maśle tj. na rozłożonych na podłodze gazetach imitujących stół. Nie wiem czy to gapiostwo, a może "stół" był bliżej niż zwykle, a ja przez chwilę zapomniałem, że tutaj jedzenie z podłogi jest naturalne? Niby nic się nie stało, pośmialiśmy się, że Yabancı, yabancı itd., ale jakoś poczułem się głupio. W niedzielę schodzę sobie do chłopaków z 022 i pytam radośnie: kto wyrusza ze mną do Dolmabahçe Palace. Jeden mówi że był, drugi że się ustawił z kolegą, trzeci obiecał komuś, że koniecznie pójdą razem w późniejszym terminie, czwartego nie ma w mieści. To chrzanię - cisnę sam. I była to bardzo przyjemna, egoistyczna niedziela.

Brama Skarbu, wejście do pałacu. Grubo! :O
Zmiana warty przy Bramie Cesarskiej
A pomyśleć, że to tylko boczne skrzydełko!
Dolmabahçe Palace onieśmiela przepychem. Kryształowe kolumny balustrad, żyrandole prawie dotykające podłogi, niezwykle piękne zastawy stołowe i obrazy, oszałamiająco drogie prezenty od chińczyków, hindusów, anglików. Biblioteka ze zbiorem książek w sześciu językach, prywatne łaźnie, pokoje do wypoczynku, pracy, odwiedzin, poczekalnie dla petentów, miejsca pamięci przodków. Naprawdę, w takim miejscu można zacząć się zastanawiać nad postulatami socjalistów... W środku nie można robić zdjęć, więc niestety nie pokażę za wiele, ale zakupiłem pięknie ilustrowaną książeczkę, która pokazuje prawie wszystko (czyżby okazja do spotkania ze mną po powrocie?:)). Lepsze to niż bycie burakiem i robienie dyskretnych, kiczowatych zdjęć z poziomu jąder czy klatki piersiowej. W ogóle turyści to idioci. Jeden pozbył się woreczków ochronnych z butów, zrzucając je na środku jednego z pierwszych korytarzy. Tak po prostu, ocierając stopę o stopę. Mniejsza o szacunek dla innych zwiedzających, ale część dywanów to oryginalne wyposażenie z początku dwudziestego wieku. Wstyd.

Gdzie Alicja?
Wspomnę tylko, że w pałacu jest wiele dodatkowych atrakcji - Muzeum Zegarów, Harem (do którego wejście jest słono płatne, więc tym razem odpuściłem), ławeczki, fontanny z kaczkami, kawiarenki, sklepiki z pamiątkami, niezły widok na Bosfor. Można spędzić tu całkiem miły dzień.

Ale ja miałem upatrzony drugi cel - Deniz Müzesi. Wejście dla studentów tanie jak barszcz - niecałe 2 liry. Podejrzewam, że pasjonat żeglarstwa i sztuki morskiej dostałby orgazmu, ale mnie zaciekawiły tylko niektóre eksponaty min.: najstarsza oryginalna Galera czy rzeźby rufowe. Nie wiem czy w Istambule mają najlepsze muzea na świecie, ale każde które odwiedziłem miało w swojej kolekcji coś naprawdę wyjątkowego. Props!

Jedyna ocalała Galera, pewnie dlatego, że służyła za
stateczek wycieczkowy sułtana! ;)
Model XVIII rufy z oryginalnymi artefaktami.
Najlepsze działko EVER! Austriacka robota, rocznik 1683. 330 kg, 3 m! 
Oryginalne fragmenty burty Pancernika Orhaniye. Ale to musiał być
XIX wieczny morski potwór angielskiej produkcji! :O 
Odrestaurowana figura Lwa z Fregaty Śruba Rehber-i Tevfika (1868)
XIX wieczna inskrypcja piekarni!
A po muzeum - największy sklepik Beşiktaşu w Istanbule! 5 pięter, magia! Ależ mnie korciło, żeby nie kupić sobie kompletnej repliki stroju. Wyjazdowy, szary komplet wygląda tak cudownie! *.* Ale stwierdziłem - NIE! Przecież jestem fanem Fenerbahҫe! Więc sprawiłem sobie tylko mały, fanowski t-shirt. Następnie wstąpiłem do przyjemnego lokaliku na Pide zapiekaną jajkiem i papryką, po czym postałem dwie godzinki w komunikacji miejskiej. Dzień pełen wrażeń estetycznych.
W tym sklepie jest chyba wszystko potrzebne do
przeżycia...
Po krótkich namowach turecki piesek zgodził się na zdjęcie ;]
Zwracam uwagę na dziecko wciągane do metrobusu. Cytując Aliego:
to jest metrobus, tutaj musisz być jak zwierzę!
Ah, no i zapomniałem wspomnieć, że gdzieś w środku tygodnia, wraz z Koreańczykami chcieliśmy odwiedzić kawiarenkę na szczycie naszej osiedlowej wieży. Specjalnie skorzystaliśmy z innego serwisu dowożącego, który wyrzucił nas na pierwszej stacji metrobusów i dzielnie, pomimo porywistego wiatru parliśmy do przodu, wodzeni wizją gorącego napoju w tajemniczym miejscu. Przechodziliśmy pod płotami, przeskakiwaliśmy po kamieniach i szuraliśmy butami po żużlu tylko po to, żeby od jegomościa na dole dowiedzieć się, że zamknięte. Przecież było po 16. Ciężko powiedzieć dlaczego zamknięte, żaden z uczestników wyprawy nie zgłębił tajników tureckiego w stopniu większym niż podstawowy. Wylądowaliśmy w pobliskim McDonaldzie. Wybrałem specjalny zestaw z turecką odmianą BigMaca, który nie smakował zbyt dobrze (żebyśmy się dobrze zrozumieli, klasyczne BigMacki są również dostępne, ale ja lubię od czasu do czasu poeksperymentować). Odrobinę nachmurzeni wróciliśmy do akademika.

Majestatycznie wyprężone berło!
Polska między Portugalią i Egiptem. Ciekawostka: Egipt po turecku to
Mısır, tak samo jak kukurydza! ;)
Nikt nie rozumie mojego zachwytu tym zdjęciem, ale ja widzę tutaj
szalenie ciekawą kompozycję!

Ale za tydzień szykuje się coś fajnego, zobaczymy czy to wypali, OBY!

Prawdopodobnie pierwsza rzecz z Tajwanu, którą jadłem.
Cholera, nie udało się przed Nią uciec... #podwójne dno
All my scars are open
Tell em what I hoped would be
Impossible...
               ~James Arthur, Impossible