Pokazywanie postów oznaczonych etykietą RECENZJE RÓŻNE. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą RECENZJE RÓŻNE. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 października 2016

Brokuł Bartek!?

Cześć, jestem Bartek. Brokuł Bartek.

No i stało się. Zaniedbuję bloga, nie odwiedzam Waszych internetowych kącików i tak już prawdopodobnie zostanie. Będę tu oczywiście wpadał na jedną, może dwie notki w miesiącu, ale możecie się ze spokojem pożegnać z Maćkiem aktywnym w blogsferze. Dzisiaj klasyczny temat zastępczy. Kojarzycie tzw. świeżaków z Biedronki? W zeszłym tygodniu zakończyłem zbieranie naklejek i wybrałem sobie Bartka Brokuła za jeden grosz.

Akcja polega na tym, że za każde 40 złotych dostajemy naklejkę. Za sześćdziesiąt naklejek możemy mieć maskotkę za darmo. Jest możliwość zdobywania aż trzech naklejek za 40 złotych, ale trzeba wrzucić do koszyka jakieś warzywo lub owoc i mieć wyrobioną kartę Moja Biedronka. Karta Moja Biedronka pozwala sieci supermarketów zbierać nasze dane zakupowe. Jak dla mnie nic strasznego, ot kolejna Big Data traktująca o naszym życiu. Im to się może przydać przy planowaniu dostaw pod konkretne sklepy, marketingu lojalnościowym itd.

Świeżaków jest aż osiem: Truskawka Tosia, Marchewka Marysia, Gruszka Gosia, Pomidor Patryk, Jabłko Antek, Śliwka Sabina, Pieczarka Piotrek i jegomość, którego widzicie na zdjęciu. Maskotki oczywiście można sobie kupić w cenie 49,99 PLN za sztukę (lub 19,99 PLN przy zebraniu trzydziestu naklejek), ale raczej nie warto. Zbierajcie sobie punkciki jeśli i tak robicie duże zakupy raz w tygodniu. Akcja trwa do 20.11.2016, a świeżaki można odbierać do 4.12.2016.

A tutaj cała ferajna. Gang świeżaków.
Które warzywko podoba Wam się najbardziej? ;)
Dooobra, to lecimy po Śliwkę Sabinkę!

Sam Brokuł Bartek jest pocieszny. Uszyty w Chinach (Goodness Gang), importowany przez Holendrów, w całości z poliestru plus plastikowe oczka. Miły w dotyku, w dupci i kończynach ma coś sypkiego, przypominającego groch, a soczyście zielona korona jest wypełniona watą. Uszyty nadzwyczaj starannie, ładnie się uśmiecha, a jedyne do czego można mieć zastrzeżenia to brzydkie połączenia rączek i nóżek z tułowiem. Z Brokułem Bartkiem szybko się zaprzyjaźniliśmy, moja Matula często go zagaduje. Nie pali, nie pije, nie śmierdzi i nie wraca późno. Syn idealny.

Dobra, kończę ten wpis zanim kompletnie zszargam dobre imię Kultura & Fetysze… :D

piątek, 15 lipca 2016

RECENZJA: LEGO Minifigures (seria 15)

LEGO Minifigures - mała saszetka, dużo radoooochy!

Ajajaj, Dziewucha mnie chyba w najbliższym czasie powiesi za jajca! Przechodziłem sobie koło oficjalnego sklepiku LEGO, wstąpiłem po katalog styczeń-czerwiec 2016 i tak jakoś po krótkiej pogawędce ze sklepikarzem… kupiłem saszetkę LEGO Minifigures (seria 15). Mogło być gorzej, statek piracki za pięć stów był taaaaaaki kuszącyyyy…

Mega ekscytująca rzecz – nie wiedzieć która figurka jest w środku i mieć niespodziankę po otwarciu. Tym bardziej, że w recenzowanej serii piętnastej jest kilka naprawdę czadowych ludzików. Ja akurat trafiłem tak sobie, bo wolałbym: rolnika, kalekę, Indiankę, złotego wojownika, satyra, tancerkę, maskotkę rekina lub królewnę, ale wypadła mi złodziejka, coś jak Kobieta Kot z Batmana. Cóż, lepsze to niż ten futurystyczny żołnierz lub smutny cieć z miotełką! ;)

A Wam? Która figurka podoba się najbardziej? ;>
(kliknij, żeby powiększyć zdjęcie)

LEGO ma w sobie coś niezwykłego. Cholerstwo jest infantylne, drogie i coraz bardziej wydumane, ale przypomina mi o czasach dziecięcej beztroski (choć w mojej kolekcji dominowało raczej COBI niż LEGO…). Piętnaście złotych za saszetkę z ludzikiem to poroniona droga przyjemność, ale co tam! Mój mały substytut ćmików. Chyba pora zejść do piwnicy i poszukać dwóch starych kartonów po butach wypełnionych klockami, o!

Szkoda, że włosy takie jak u Cyreny!

Kobieta Kot, plusy i minusy figurki numer piętnaście w szesnastoludzikowym zbiorze:

+ Fajny, jednolity i obcisły (patrz piersi) kostiumik
+ Diamencik jako rekwizyt robi robotę
+ LEGO Minifigures zawsze mają czarne podstawki pod ludziki

- Nóżki tej pani coś chodzą zbyt luźno… I nie, nie jest to żaden seksistowski żart!
- Brak alternatywnej twarzy (włosy spokojnie zakrywają cały tył głowy)
- Ta wyrzutnia kotwiczki coś średnia jest…

Chcecie więcej LEGO (Minifigures) na Kultura & Fetysze?
Zobacz także recenzję najświeższego numeru magazynu LEGO Ninjago (klik!)

poniedziałek, 4 lipca 2016

RECENZJA: LEGO Ninjago 6/2016 (14)

Ninjagoooo!

Na dworze gorąco, czasem ludziom siadają zwoje. I mi dzisiaj trochę siadły. Czekałem sobie grzecznie na przystanku autobusowym, oglądałem wystawkę kiosku RUCH, a tu bach, trafiło mnie. Kupiłem magazyn Ninjago [6/2016 (14)]. Ostatnimi czasy, a było to spowodowane głównie egzaminem magisterskim, oglądałem sobie na YouTubie sporo głupich recenzji zestawów klocków LEGO i pisemek nimi sygnowanych. To na pewno przez to napadła mnie zachcianka, żeby samemu złożyć ludka! Wiem, to głupie, ale socjologowie zabawy najwidoczniej tak mają…

Piratka Cyren

Dziesięć złotych za gazetkę i limitowanego ludzika LEGO to chyba w miarę przystępna cena. W ogóle podoba mi się zamysł pisemka: zawsze saszetka z (uber)malutkim zestawem lub ludzikiem, a do tego tematyczna gazetka z komiksem i prostymi łamigłówkami. Nie jest to może nic nadzwyczaj odkrywczego (komiks jest infantylny, a wśród łamigłówek dominują labirynty), ale kilkulatkom powinno się spodobać. O dziwo, magazyn liczy w sumie aż 36 stron, ale nie oszukujmy się – jedenaście z nich to reklamy i plakaty. W ogóle mało tu jakoś tekstu, więcej obrazków. Nie to co kiedyś DD Reporter czy inne takie… Dzieci w szkole będą biedne!

O, taki komiksik w środeczku.
Narysowany ładnie, kolorki przyjemne, fabułka nijaka.
Świeżak niełatwo odnajdzie się w tym uniwersum.
To jest chyba najfajniejsza strona w gazetce. Obraz + treść!

Powiem Wam, że z chęcią kupiłbym sobie taki okrutnie duży zestawik LEGO. Może ratusz albo jakiś komisariat policji? Koniecznie muszę wziąć sobie najświeższy katalog jak będę w pobliżu jakiegoś sklepu z zabawkami. Kiedyś będziemy układać klocki LEGO z dzieciakiem! Czy to dobry powód, żeby zostać ojcem? A magazyn Ninjago w sumie nawet polecam. No bo fajna ta Cyrena plus niezłe elementy dodatkowe – mapa i złoty kryształ. Wielka szkoda, że nie ma żadnej płytki-podstawki. Warto za to wspomnieć, że figurka z saszetki nawiązuje do wydarzeń z komiksu. A już 30 lipca Jay (niebieski ninja-żartowniś) z 2 mieczami i biczem łańcuchowym! Ale nie bójcie się o moje zdrowie psychiczne – raczej nie zacznę zbierać magazynu Ninjago… ;>

Przy Panie Florianie Znanieckim to każdy wygląda poważniej,
a nawet mądrzej! ;]

PS: Dooobra, magisterka załatwiona, można wracać do świata żywych. Noty za styl przyzwoite, żyć nie umierać. Aż sam jestem ciekaw czy to się w przyszłości przełoży na dostani żywot wyrobnika z klasy średniej, czy jednak czeka mnie degradacja społeczna. Dajcie znać co myślicie w komentarzach, tylko bez bluzgów! ;]

niedziela, 15 listopada 2015

RECENZJA #114: Fervex


Miałem dzisiaj redagować wpis i obrabiać zdjęcia do jesiennego outfitu, ale nie zrobię tego. Nie zrobię, bo trochę mnie rozłożyło. To chyba po czwartku, kiedy byliśmy z Dziewuchą na kabarecie Paranienormalni w Teatrze Wielkim (nowy repertuar – Pierwiastek z Trzech). Siedzenie ponad 2 godziny w ciepłym, można by nawet rzec, dusznawym pomieszczeniu, a potem wieczorne spacerki przy rozpiętym wierzchnim odzieniu (No przecież jest taki gorący i romantyczny wieczór!), to był jednak słaby pomysł. Nie ma innej opcji, trza puknąć się w główkę i odchorować. Swoją drogą, ta swoista przezroczystość ciała, które zaczynamy dostrzegać dopiero wtedy, gdy coś nam dolega, daje wiele do myślenia. Permanentnie zatkany nos czy gorączką w oczach to jednak okropny wróg dobrego samopoczucia.

A jak czuję się niewyraźnie, to co biorę? Nie, nie Rutinoscorbin. To jakaś lipa. Popijam sobie Fervexik. Może to placebo, a może naprawdę leczy objawy przeziębienia i grypy? Niby jest trochę substancji czynnych (paracetamol 500 mg, kwas askorbowy 200 mg i maleinian feniraminy 25 mg), brzmi to całkiem logicznie, że w związku z tym działa: przeciwbólowo, przeciwgorączkowo, zmniejsza przekrwienie i obrzęk błon śluzowych, przez co udrażnia przewody nosowe, hamuje odruch kichania i łzawienie oczu. Stosować można powyżej 15 roku życia, nie zaleca się kobietom w ciąży – chyba się łapię.

Granulat do sporządzenia roztworu doustnego.

Smakuje to to ciut gorzej od smakowego wapna, ale da się przełknąć. Dostępna jest też wersja cytrusowa, malinowa i bez cukru. Jak zużyję (Nie daj Bóg!) wszystkie 8 saszetek z opakowania (btw. są też opakowania po 5 saszetek), to spróbuję tej malinki. Może będzie lepsza niż cytruski? Żeby kupić lek, trzeba liczyć się z wydatkiem rzędu 12-15 złotych. Produkują to francuzi z UPSA i nie, nie jest to (jeszcze) żadna nacjonalistyczna lub faszystowska organizacja.

Dobra, kończę ten wpisik, bo czuję się trochę dizzy i boję się, że łeb spadnie mi na klawiaturę, a ekran lapka odetnie mi głowę, krzycząc przy tym Allah akbar i grożąc mojej rodzinie. Oj, chyba zacząłem bredzić…

Z góry dziękuję za życzenia szybkiego powrotu do zdrowia! Nos już w sumie prawie odetkany! ;)

A jako "leczenie wspomagające" nie zawadzi trochę alkoholu.
Eee.. znacz witaminków z owocków! ;]

środa, 21 października 2015

RECENZJA #107: Sole do kąpieli z Biedry


Ojejku, jejku! Ależ ja jestem przemęczony i podziębiony ostatnio. I zaniedbałem bloga, to fakt. A szkoda, bo w październiku miało miejsce istne szaleństwo – notowałem grubo ponad sto wejść dziennie przez okrągły tydzień! Niestety, nie przełożyło się to na liczbę obserwatorów i polubień na Kultura & Fetysze. Ale cóż, chyba nie dane mi jeszcze zbudować namiastki zaangażowanej społeczności. A motywacja do pisania postów, które zostały wyświetlone ponad 350 razy i opatrzone sensownymi komentarzami, jest nieporównywalnie większa. Niepokoi tylko stosunkowo duża liczba odbiorców z Rosji

Ale do rzeczy, co robię kiedy wszyscy czegoś ode mnie oczekują? Kiedy promotor naciska, żeby złapać się za jaja jak facet i na poważnie podejść do pisania pracy magisterskiej, a inni wykładowcy jak szaleni żądają czytania tekstów i robienia bezsensownych projektów, kiedy domownicy wciskają mi kolejne domowe obowiązki, kiedy wychodzi tyle fantastycznych gier i książek, w które koniecznie trzeba włożyć ręce, kiedy znajomi naciskają na wskrzeszenie życia towarzyskiego i kiedy Dziewucha mocno zachęca, żeby do niej przyjeżdżać i spędzać z Nią czas? (No dobra, to ostatnie to nawet przyjemne!) Co wtedy robię? Stwierdzam, że mam wszystkiego dość i odpalam PlayStation lub Global Offensive. To pierwszy sposób na przeGRYwanie życia, wciąż przyjemniejszy niż praca zawodowa. Drugim sposobem mitrężenia czasu są długie kąpiele pełne nieuczesanych refleksji o życiu. Mało to męskie, co? Chrzanić konstrukty społeczne! Przynajmniej niektóre. W tym momencie na scenę wchodzą właściwi bohaterowie dzisiejszego wpisu - energetyzujące sole do kąpieli Spa od BeBeauty Body Expertiv. Tylko po jakiś kilkunastu zdaniach czczej dygresji.

Rodzaje soli są trzy. Różnią się kolorkiem (Łaaaaał! Dobrze, że mówisz!) tj. zapewne barwnikiem i zapachem. Ja najbardziej lubię trawę cytrynową z bambusem, która pachnie prawdziwymi cytrusami i jakoś tak pięknie łączy się z wodą. Nie umiem tego wyjaśnić, jestem blogerem. Moim drugim ulubieńcem jest sól morska. Woda przybiera z nią sympatyczny, modraczkowy kolorek, a ja czuję się jak nad Morzem Egejskim. Albo czułbym się, gdyby nie stare płytki i brzydkie fugi na wysokości oczu. Niebieskie kryształki pachną ładnie, niczym kremik nawilżający do twarzy. Super. Trzecia sól, mój zdecydowany nie-ulubieniec, to specyfik z ekstraktem z bursztynu. Pachnie jak perfum starej lampucery. W wodzie da się jakoś przeżyć, ale wąchając z opakowania nietrudno o kaszel. Nie polecam! Poza tym bursztyn? Może jeszcze ściemnią coś o złocie czy srebrze?

Żółte sole przywracają skórze blask, niebieskie dodają jej gładkości, a pomarańczowe działają wzmacniająco i zmniejszają skłonność do podrażnień. Jak dla mnie te kilkulinijkowe teksty na etykiecie to jakiś pijarowski bullshit. Prawdą jest tylko to, że kąpiel ze Spa BeBeauty Body Expertiv jest miłą chwilą wytchnienia, eliminuje stres i zmęczenie po całym dniu (częściowo…) i pobudza siły witalne. Władysław Jagiełło miał słuszność, żeby kąpać się prawie codziennie!

Co jeszcze może Was interesować? Opakowanie zawiera 600 gram, jest wyprodukowane dla Jeronimo Martins Polska S.A. w Kostrzynie przez SERPOL-COSMETICS Spółka z o.o. Sp. k. w Mieścisku. Oczywiście produkt przebadany dermatologiczne, bo jakże by inaczej, tak bez badań? Najlepiej zużyć przed końcem: data i numer partii podane na opakowaniu. Składu nie przepiszę, bo jest po łacinie i bym się z tym pierniczył do wieczora. Z innych ciekawostek – jak przez mgłę pamiętam, że był kiedyś również czwarty "smak", lawendowy! Ale to była krótka edycja limitowana, więc wciąż czekamy na coś świątecznego. Może piernik z cynamonem? <3

I najważniejsze: recenzowany produkt zakupisz w Biedrze! Naszej kochanej Biedrze, która od lat dzielnie opiekuje się niższą klasą średnią i marginesem. Zapłacisz, uwaga, niecałe cztery złote. Ja kupiłem sobie zapas, bo ostatnio była promocja dwa dziewięćdziesiąt dziewięć za sztukę. Nic tylko brać i sypać do wanny! A… Nie masz wanny, tak? To może podrzucaj kryształki w kabinie i udawaj, że to deszcz pieniędzy. Powinno odprężyć..?

Jakby co, to sole się tak nie pienią. Do wanny dolewam jeszcze
żelu pod prysznic (sic!) z drobinkami luffy i oliwą z oliwek.
Też z Biedry i też od Spa BeBeauty Body Expertiv.
Taki ze mnie... kosmetolożek i fircyk!
A jak jesteś... nie wiem... uczulony na sole do kąpieli, to masz tu inny
dobry przepis na relaks, żeby Ci nie było smutno. Włożyć chocosticka
do gorącego mleczka, poczekać aż przestygnie i wypić duszkiem!

Ziemia się kręci dalej, nowy dzień, ten sam schemat…
Ten sam schemat, inny dzień to samo gówno!
Ten sam schemat, dobrze wiem, jak w życiu bywa trudno!
~Neile, Nowy dzień

Już prawie koniec, bez sensu ten kawałek.
Zero poprawek, lecę tak jak napisałem!
                                                           ~KęKę, Desant

poniedziałek, 29 grudnia 2014

RECENZJA #56: Death Note - Tsugumi Ohba i Takeshi Obata


Są recenzje, kiedy przestaje zachowywać jakiekolwiek fasady obiektywności. Właśnie mamy do czynienia z jednym z takich przypadków. Panie i Panowie, oto mamy dzieło nietuzinkowe, wybitne i kompletne - Death Note, ponad dziesięcioletnią mangę, moją prywatną klasykę gatunku z pogranicza Fantasy, powieści detektywistycznej i thrilleru psychologicznego!

Cała historia opiera się na prostym pomyśle - najlepszy licealista w Japonii znajduje (rzekomo) zgubiony przez Boga Śmierci Notes, potężną broń, której posiadacz jest w stanie uśmiercić każdego, kogo zna z imienia i nazwiska, a także może przywołać w pamięci twarz tej osoby (wystarczy nawet zdjęcie). Light Yagami wie co z tym fantem zrobić i zaczyna wcielać w życie swoje irracjonalne do niedawna marzenie o idealnym świecie pozbawionym zła, w którym on byłby najwyższym bogiem. Rosnąca liczba zawałów serca zainteresowała jednak policje różnych państw, a także najbłyskotliwszego detektywa na świecie, znanego pod enigmatycznym pseudonimem L. Wątek szybko podejmują stacje telewizyjne, chrzcząc tajemniczą rękę sprawiedliwości mianem Kiry. To wszystko znacznie opóźnia budowę utopii, pojawiają się bowiem niebezpieczni wrogowie do wyeliminowania. Kto ostatecznie wygra pełne wzajemnych podchodów starcie? Za kim opowie się opinia publiczna i rządy różnych państw, gdy sprawa zacznie przybierać międzynarodowy obrót? Nie bójcie się, nie zepsuję Wam potencjalnej zabawy na kilkanaście wieczorów!

Kompletna historia ma 12 tomów, każdy ponad 200 stron. Mamy więc 2400 stron komiksu formatu ciut mniejszego niż A5. Grubo, co? A wszystkie wątki trzymają się kupy i nie zauważyłem żadnych błędów w skomplikowanej żonglerce zasad i forteli do korzystania z notesu. Czujemy jak w miarę kolejnych tomów rośnie napięcie, żeby eksplodować w ponad stustronicowym finale. Obawiałem się, że tak to się może skończyć...

Powiem szczerze, że uzależniłem się od niesłychanie wciągającego scenariusza, którego autorem jest Tsugumi Ohba. Musiałem czytać dwa tomy dziennie i bez skrupułów nakrzyczałbym na Dziewuchę, gdyby nie pożyczyła mi na Święta wszystkich nieprzeczytanych jeszcze części. Gdzieś w połowie miałem delikatny kryzys, ale wprowadzenie nowych bohaterów było strzałem w dyszkę.

Nie znam się na mangowej kresce, ale jak na oko laika, to wszystko jest narysowane tak jak trzeba. Takeshi Obata zręcznie operuje perspektywą, światłem, ruchami i mimiką postaci. Jedyne co mnie odrobinę zniesmaczało, to częste inspiracje motywami religijnymi: krzyże, skrzydła, mesjańskie gesty. Zdecydowanie nie powinno się mieszać fikcji z elementami istniejącego sacrum, gdyż może to niesłychanie razić część czytelników.

Jednym słowem, jeśli będziecie mieli okazję gdzieś wypożyczyć lub poczytać, nie traćcie okazji! Koszt pojedynczego zeszytu to 18,95 złotych, za całość zapłacilibyśmy zatem koło 230 złotych, co jest ceną niewygórowaną, ale nie sądzę, by był sens przeżywania tak długiej historii więcej niż jeden raz.

PS: Wiecie, że w Chinach zakazano dystrybucji tej sagi, gdyż dzieci zaczęły tworzyć zeszyty bardzo podobne do tych z komiksu i zapisywać w nich imiona i nazwiska osób, których nie darzą sympatią, np. nauczycieli, kolegów czy nawet członków rodziny?

Trzymajcie się ciepło, nie znajdujcie Notesów Śmierci, polubcie Kultura & Fetysze! ;)

sobota, 13 grudnia 2014

RECENZJA #50: Carcassonne - gra planszowa


Nie lubicie zbytnio czytać, co? No to jubileuszowa, pięćdziesiąta recenzja będzie krótka i zwięzła. Od jakiegoś czasu widuję na przystankach tramwajowych reklamy znajomej gry planszowej: Carcassonne. Ponoć już 7 milionów sprzedanych sztuk na całym świecie (na moim pudełku jest jeszcze napisane, że sześć). To co, warto iść za stadem i kupić zestaw podstawowy?

Warto! Kolorowe, starannie wykonane elementy (figurki, tor zwycięstwa i płytki terenu), duża grywalność (grać może maksymalnie pięciu ludzi, po rozbudowaniu o dodatki nawet więcej, aczkolwiek przy więcej niż trzech osobach robi się chaos i męczy długie oczekiwanie na swoją kolejkę) i akceptowalny czas trwania jednej partii (na opakowaniu znajdziecie informacje, że to maksymalnie 45 minut, ale w rzeczywistości zazwyczaj bawimy się dwa razy dłużej) to główne zalety produktu. Rozczarowuje tylko brak woreczka (dodany w jednym z dodatków...) i minimalistyczna instrukcja, która zostawia pewne drobne niuanse do rozstrzygnięcia samemu, podczas zabawy. No i płytki punktacji również powinny znajdować się już w podstawce, bo zapamiętywanie ile razy ludzik okrążył tor niepotrzebnie zawraca nam głowę.

Oczywiście losowanie płytek wiąże się z dużą przypadkowością rozgrywki, ale nie jest to zbyt irytujące, po prostu cały czas musimy korygować naszą strategię, trochę jak w Pokerze. Gdy już znudzi nam się granie tylko podstawowym zestawem z dużego, niebieskiego pudła, możemy dokupywać liczne dodatki, które jednak mocno udziwniają rozgrywkę. Moim skromnym zdaniem świetna zabawa jest wynikiem prostoty, a płytki opactw, katedr, smoki, wozy, wieże, wiedźmy itd. to już fanaberie, mające na celu wyciągnąć więcej pieniążków z naszych pocerowanych kieszeni (można się szarpnąć na rozszerzenie, ale na pewno nie polecam grania z wieloma dodatkami naraz, szczególnie początkującym). Każdy dodatek na siłę stara się wnieść coś nowego do zabawy, a ja z radością przyjąłbym taki, który dodaje powiedzmy... 50 różnych płytek terenu. Wtedy to byłoby coś!

Na zdjęciu zaimprowizowane rozwiązanie: lniany woreczek używany
w domowym piwowarstwie, tutaj: do losowania płytek; śpieszę również
z wyjaśnieniem, że w moim pudle jest więcej płytek niż normalnie, bo
dodałem elementy z dwóch dodatków (Opactwo i Burmistrz, Karczmy i Katedry).

Oprócz klasycznych gier planszowych (Szachy, Scrabble, Alkochińczyk), Carcassonne to moja ulubiona pozycja. Może w swojej karierze nie grałem w oszałamiającą liczbę gier, ale w kilkanaście mi się zdarzyło. Nie odkryję tutaj Ameryki, ale Niemiec Klaus-Jürgen Wrede odwalił kawał dobrej roboty. Polecam nawet tym, którzy takie zdziecinniałe dziedziny kultury omijają szerokim łukiem! Adekwatna cena: około 70 złotych, zbędne dodatki latają zaś po pół stówy. Pomysł na prezent dla dzieciaka z podstawówki? Zdecydowanie!
 
Obserwuj najnowsze posty na Kultura & Fetysze!

niedziela, 18 sierpnia 2013

RECENZJA #15: Bluza Knife in heart


Oh! Cóż za cudowny model... -.-'
Nigdy nie przywiązywałem ZBYT dużej wagi do ubrań. Prawdę mówiąc dopiero od czasów liceum zacząłem zwracać większą uwagę na to co mam na sobie. Ale ostatnio (nie wiem czy to z nudów, czy z chęci poczynienia jakiś zmian w swoim życiu) zacząłem interesować się ciekawymi streetwearowymi brandami. Mój pierwszy nabytek, z którego jestem niezwykle dumny to czerwona bluza z emblematem Knife in Heart wypuszczona przez Loyalty in Friends Establishment, a nabyta przeze mnie w odrobinę niszowym, poznańskim sklepie odzieżowym Neat.

Bluza nie jest przesadnie ciepła (gramatura 300g/m2), ma wygodne ściągacze przy rękawach i w pasie. Czarne logo na klatce piersiowej to moim zdaniem mistrzostwo świata!  55% z bawełna, 45% poliester, świetne wykończenie! Na uwagę zasługuje metka z jakże prawdziwym życiowym hasłem: Fuck fake love & half ass friends. O jakżeż to prawdziwe! Jak cudownie pasuje do miejsca, w którym jestem teraz! Chyba o wydaniu niebagatelnie dużych pieniążków na tę bluzę zdecydowała właśnie to zdanie, z którym mogę się w pełni utożsamiać. Bo przecież o to właśnie chodzi, żeby czuć się w ubraniu pewnie i swobodnie, prawda?

Sam sklepik znajduje się w Pasażu pod Złotą Kulą, na ul. Święty Marcin 45. W wakacje okolica jest nieco wymarła, można spokojnie zamienić kilka słów z przyjaźnie nastawionym sprzedawcą i dobić żydowskiego targu. Może asortyment nie jest oszałamiający, ale podejrzewam, że każdy koneser znajdzie coś dla siebie. Warto śledzić fanpage butiku, na którym pojawiają się informacje o nowych dostawach i promocjach, a także zdjęcia części towaru.

Kiedy byłem ostatnio w Warszawie pech chciał, że w hotelowym pokoju było miękkie, dwuosobowe łóżko. Jeszcze do niedawna byłem pewien, że przyszłoby mi je z kimś dzielić. Teraz nie wiem już nic. Fuck fake love...

You're gonna catch a cold
From the ice inside your soul (...)
                     ~Christiana Perri, Jar of hearts
Pan model z tyłu ;]
Tak kończą się profesjonalne sesje zdjęciowe...