sobota, 23 sierpnia 2014

REFLEKSJA #12: Schematyczność i powtarzalność...

Routine Gate #1: We are watching you! Stay calm and respect the Law!

Rutyna i powtarzalność. Wrogowie, a może sprzymierzeńcy?

Pracując wciąż w tym samym miejscu z nudów zacząłem wnikliwie obserwować otoczenie. Ci sami ludzie mijają mój przyczółek o tej samej porze. Niosą podobne siatki z podobnymi produktami. Odprowadzają te same dzieci z lub do szkół. Nawet rozmawiają na podobne tematy. Ekspedientka piekarni wychodzi na papierosa, kioskarz wychodzi na papierosa, kierowcy bluzgają i wychodzą na papierosa, bajerują ekspedientkę. Ja mam ciągle te same obowiązki, ludzie zadają mi łudząco podobne pytania, mają identyczne problemy. Śmieci wysypują się z wiecznie przepełnionych koszów, okoliczna żulernia zbiera niedopalone pety, co bezustannie napawa mnie smutkiem i prowadzi do refleksji na temat granic godności istoty ludzkiej. Czarno-białe ksero rzeczywistości. Jak żyć Panie Kreatorze, jak żyć?

Routine Gate #2: Pay for everything! It shouldn't be a Jungle!
Money make you strong, not your muscles.

Nawet to, że raz w tygodniu staram się wrzucić notkę na bloga jest przewidywalne i schematyczne. Ratuje mnie fakt, że zmieniam tematykę. Chociaż nie do końca, zazwyczaj dostarczam Wam nostalgicznego hamburgera, ale strasznie podoba mi się taka stylistyka wpisów. Leży to mojej naturze. No i teoretycznie powinienem stawać się lepszym blogerem, tj. coraz precyzyjniej umieć przekuwać swoje myśli na ekran komputera. A przecież nie mogę zapominać o swoim największym marzeniu z gatunku być, a więc o przepoczwarzeniu się pewnego dnia w pełnokrwistego, szanowanego pisarza. Blog mnie uspokaja, bo nawet jak nie piszę dłuższej formy, to regularnie szlifuję warsztat i szybko zbieram niedojrzałe owoce swojego trudu - wyświetlenia i przeczytania, które niesamowicie cieszą i dostarczają satysfakcji. Najbardziej radują mnie komentarze, ale na to mam nadzieje też kiedyś przyjdzie czas. Suma Sumarum, powtarzalność wiedzie nas ku doskonałości. Na przykład: chodzisz co niedziela do kościoła plus konsekwentnie przestrzegasz przykazań = RAJ.

Routine Gate #3: Eat for survive, you cannot die if you are paying taxes!
You are the ownership of the state, suicide is forbidden!

Ale czasem ciężko zmusić się do interacji (łac. iteratio – powtarzanie). Człowiek chce co chwila doświadczać czegoś nowego, świeżego, czego nigdy wcześniej nie przeżył. Zdecydowanie wybieram zmiany jakościowe, nie ilościowe. Cel to zapuścić korzenie głębiej, nie na większym obszarze. I nakarmić receptory do syta.

To prawie pewne, że wypadnie mi krótki, wrześniowy wyjazd nad morze. Ludzie cały rok czekają na urlop, co sprawia, że staje się to kolejnym elementem układanki powtarzalności. Ale mam nadzieję, że TA podróż będzie niezapomniana i bezprecedensowa. Zapuścić głębiej korzenie, stworzyć unikalny algorytm...

Non-routine gate #404: Won in a competition. Emergency: that makes you
unequal to the rest of society. You could be more talented than others,
we must observe you more carefully!

Pochwalę się też, jakiś czas temu wygrałem konkurs organizowany przez wizuale.com. Chodziło o zabawne uzupełnienie komiksowego kadru z Białego Orła. W czwartek dotarła do mnie paczka laureata. Miła odmiana w monotonnym życiu, dzięki Kmiołek Brothers and Company! Ludzie lubią rywalizować, wygrywać, dostawać coś od życia. Trzeba grać, żeby wygrać. Banał.

Wiele w naszym życiu może zależeć od jednej gry słownej, czytaj: dialogu. Wyobraźmy sobie dwie sytuacje:

SCENA 1:
A: Można Pani w czymś pomóc, doradzić?
B: Nie, dziękuję... Umiem czytać!
(aktor A odchodzi zgaszony bez słowa)

SCENA 2:
A: Można Pani w czymś pomóc, doradzić?
B: Nie, dziękuję. Udaję, że czytam.
A: Zawsze przyjemniej z kimś porozmawiać, także proszę śmiało pytać, od tego tu jestem!
B: A wie Pan co, jak już Pan tu stoi to mam jednak jedno pytanie!
A: Słucham!
B: [...]
(między aktorem A i aktorem B wywiązuje się dłuższa rozmowa)

Czujecie różnicę i ewentualne dalekosiężne konsekwencje obu scen? Ja czuję...

Ale jeśli płynie prąd, każdy kabel ma dwie strony,
nie ważne kim jesteś, skąd... Proszę, pozostań świadomy!
                                               ~Kosa, Proszę mi klaskać

niedziela, 17 sierpnia 2014

RECENZJA #35: Lucy


Lucy to interesujący film akcji z bardzo mocnym akcentem położonym na rozważania natury filozoficznej. To tak jakby Jestem Bogiem (również o supernarkotyku) zmieszać z Atlasem Chmur (dużo pieprzenia o egzystencji). Wyszło całkiem nieźle, jedyne zastrzeżenie możemy mieć do tego, iż akcji w filmie akcji nie jest zbyt wiele, a oprócz sceny ucieczki z tajwańskiego więzienia, nie uświadczymy tutaj misternie przemyślanych rozwałek z kreatywnym wykorzystaniem otoczenia.

Właściwie substancja, która pozwala Lucy (Scarlett Johansson) władać nadludzkimi mocami to nie narkotyk, a syntetyczne wytworzone CPH4. To ciekawa i nieźle uzasadniona koncepcja. CPH4 to bowiem hormon śladowo wydzielany w ciele kobiety będącej w stanie błogosławionym, sukcesywnie zwiększający możliwości wykorzystywania mózgu, aż do osiągnięcia magicznego progu 100%, gdy stajemy się... no właśnie... Bogiem?

Refleksyjnemu odbiorcy film nasunie zapewne wiele pytań, na które ciężko znaleźć satysfakcjonujące odpowiedzi. Pewne jest jedno - Freeman wybornie nadaje się do ról charyzmatycznych, prawych obywateli i naukowców. Tym razem mamy okazję wysłuchać fragmentu jego bardzo inspirującego wykładu na temat metod przystosowawczych różnych gatunków do życia. Bez wątpienia robi to niemałe wrażenie. Podobnie jak gra aktorska przerażonej Johansson w pierwszych minutach po reklamach.

Świetnym pomysłem było użycie scen z życia zwierząt na początku obrazu, ale już pod koniec seansu pewne motywu były wielokrotnie przerabiane i nie zaskoczyły chyba żadnego widza na sali (np. fresk Stworzenie Adama z Kaplicy Sykstyńskiej). Intrygujący okazał się wątek z Pierre Del Rio, wykorzystanym paryskim gliniarzem, który odegrał minimalną rolę w dość szczęśliwym zakończeniu.

Podsumowując: półtorej godziny na pewno nie było stracone. Jak na poziom niektórych produkcji, które ostatnio ukazują się na srebrnym ekranie, Lucy wypada bardzo dobrze. To lekki, przyjemny i przemyślany twór. Poza tym dawno nie widziałem hollywoodzkiego filmu bez (ludzkiej) sceny seksu, jedynie z subtelnym pocałunkiem i dwoma próbami gwałtu. Szacunek, nota przynajmniej w okolicach solidnej czwórki plus! Obsada palce lizać!

PS: Taką spontaniczność uwielbiam: brzydka pogoda, atrakcyjna Duperka sponsoruje nam kino i posiłek w galerii. Nie ma problemu, świetnie sprawdzam się w roli utrzymanka, przepraszam, gejszy!

PS2: No dobra, apropos scen seksu, przypomniało mi się, że był krótki urywek z parą kochanków, poza tym współlokatorka Lucy opowiadała o upojnej nocy z jakimś przystojniakiem, ale to i tak niewiele jak na wyuzdane standardy XXI wieku. Moja kinowa towarzyszka była co najmniej rozczarowana! ;]

PS3: Publikując tę recenzję wróciłem z wieczornych, osiedlowych piwek. Trochę idiotycznych rozmów o życiu i duperkach, ale przyszła mi do głowy ważna refleksja: pora docenić to co mam, moje relationship jest teraz proste jak drut. Dzięki! #Romeo

[SPOILER] Jak wiedza z superkomputera zmieściła się na gwiezdnym pendrive'ie? Jaki komputer jest w stanie uciągnąć taki sprzęt? I co to za dołujący cytat na końcu - Miliardy lat temu dostaliśmy życie, teraz wiecie co z nim zrobić... Ja nadal nie wiem! [KONIEC SPOILERA]

Niebo zaczyna się zlewać z ziemią w jeden kształt,
serotonina zapędza mnie bezwiednie w szał...
                                               ~Kasia Grzesiek, Euforia

sobota, 16 sierpnia 2014

REFLEKSJA #11: Na rozdrożu!

Kierowca_MPK: Ile Ty masz właściwie lat? Pewno przed osiemnastką jeszcze, co?
Ja: Nie no, studiuję przecież!
K_MPK: Pierwszy rok?
J: Nie, licencjat skończyłem. Teraz na magisterkę idę.
K_MPK: Popatrz no! A wyglądasz jak taki chłoposzek!
J: No... W sklepie mnie w sumie o dowód często pytają...

Ależ to przełomowy, ważny czas! Czuję jak dzieciństwo ściera się z dorosłością, brak zobowiązań z odpowiedzialnością i racjonalnym planem. Przeszłość jest wypierana przez teraźniejszość, wyznaczając mi przyszłą asymptotę dojrzałego emocjonalnie faceta! Marzenia mogą, ale nie muszą, stawać się celami. Młode serce pompuje szlachetną, czystą krew, pobudzając krążenie członków. Wszystko można opisać prostym akronimem SAD - Serotonina & Adrenalina & Dopamina!

Nie ma bardziej klimatycznego boicha na Grunwaldzie niż SP 74!
PS: Byłem z kolegami i pokopałem przez chwilę, przysięgam..! :C

Uwielbiam wprowadzać w postach taką atmosferę podniecenia, oczekiwania i patosu! Zresztą wszystko czego ostatnio się tykam zamienia się w mniej lub bardziej cenny kruszec! Zacząłem pisać nową rzecz! Nie powiem co to, ale zajawka kipi w żyłach. Za długo podkulałem skrzydła! <3

Szaleje potencjometr, Eldo mówił (cytując prawdopodobnie amerykańskich naukowców), że mózg jest najbardziej rozwinięty i efektywny między 25 a 28 rokiem życia. Boję się wtedy przepustowości moich styków, mogę tego nie wytrzymać! Eldo wspominał też, że białe jeansy leżą dobrze tylko na chudziutkich niuniach z Powiśla tudzież Ursynowa. Może i miał rację, są strasznie niepraktyczne - widać na nich każdy kurzyk, plamkę, odbarwienie i przetarcie. Siedemdziesiąt siedem razy bardziej niż na innych rodzajach spodni. Ale nie wszystko musi być zdroworozsądkowe i pragmatyczne, prawda?

Do napisania tych kilkudziesięciu linijek chaosu natchnęły mnie dwa przedmioty: znaleziony na półce Miś i katalog LEGO lipiec-grudzień 2014, który zdobyłem będąc jakiś tydzień temu z Werką w Galerii Malta.

Mój wierny towarzyszu! Braci się nie traci!

Ten mały żółty Skubaniec, nawiasem mówiąc zabawka z Happy Meal,  to prawdziwy  weteran. Spałem z nim naprawdę długo, chyba dobrych kilka lat. Co noc był kurczowo ściskany w mojej prawej ręce. Dopiero później odkryłem magiczny świat masturbacji i prawą dłoń zacząłem zaciskać na czymś dużo, dużo większym #żarty, żarty Delikatnie zakurzony Miś kilka lat przeleżał nieruszany na regale w salonie, gdzieś między książkami w twardej oprawie... A kiedyś, gdy coś mnie w ciemności przestraszyło, wierzyłem, że w razie czego niedźwiedź zwiększy gabaryty i odeprze nieprzewidziany atak potwora, włamywacza czy UFO. Eeeh, dzieci! Trza było się wtedy modlić do Anioła Stróża! ;)

Zapach świeżego katalogu LEGO to również miłe wspomnienie
z dzieciństwa! :'(

Bardzo chciałbym zwiedzić główną siedzibę projektantów LEGO, pobudować sobie z masy pachnących nowością klocuszków, być może zostać tam u nich praktykantem na kilka tygodni? W sklepie widziałem (pierwszy raz na żywo) zestaw numer 10224 - TOWN HALL. Koło ośmiu stów, ale to najpiękniejszy secik na świecie! No może PARISIAN RESTAURANT (10243) w pełni mu dorównuje. Kurczę, chciałbym zarabiać tyle, żeby móc w każde większe święto rozpakowywać obrzydliwie duży zestaw klocków duńskiej firmy wraz ze swoim synalkiem. Ale to byłoby wspaniałe uczucie! Tylko gdzie te stare zestawy typu kowbojskie forty, które z każdej strony wyglądały kozacko i były czymś więcej niż natłokiem dużych, przekminionych elementów?

Na świecie dzieją się niebezpieczne, bardzo podniosłe i istotne rzeczy. Ludzie o coś walczą, głodują, giną. Czy to jednak moja sprawa? Pora mocno docenić to co mam, gdzie i w jakich czasach przyszło mi żyć. Chcę sobie pobyć bezmyślnie, egoistycznie szczęśliwy, czuję że końcówka "wakacji" będzie świetna. Obym co tydzień mógł pisać podobnie poplątane, ale jednocześnie pozytywne notki. Oby moim jedynym zmartwieniem było to, czy zdążę wrócić do domu przed burzą. Mój kokon staje się przyjemny i przytulny, ot co.

Czy zaliczę ten dołek? Chybaaa taaaak! ;]

Rób to co kochasz, nie daj se wmówić,
że to co robisz tu nie jest nic warte.
W wysokich blokach życie da się lubić,
mimo że nie raz sprowadza na parter!
                                               ~Bezczel, Siła umysłu

sobota, 9 sierpnia 2014

RECENZJA #34: Knack (PS4)

Miałem ambitny plan recenzowania wszystkich gier, w które zagram na konsoli, ale jakoś wszystko mi się rozmywa, a największą przyjemność czerpię z przelewania na pulpit życiowych refleksji. Nie daję jednak za wygraną i przystępuję do krótkiej recenzji Knacka, mojej pierwszej gry na PS4 i (według moich najlepszych informacji) pierwszej gry na nową generację konsol w ogóle! Zapraszam!


Jeśli ktoś nie grywał wcześniej w nic na padach, to ta produkcja jest strzałem w dziesiątkę. Miła dla oka, odrobinę cukierkowa grafika (sporadycznie nasuwająca skojarzenia z DreamWorks Animation), nieuciążliwa rozgrywka i odpowiedni poziom trudności (mamy do wyboru trzy: łatwy, średni i trudny, każdy do ogarnięcia) są atutami produkcji. Drażni jedynie liniowość (ścieżka, ścieżka - możesz iść tylko jedną, zaplanowaną przez autorów drogą, pomarzyć można o przechodzeniu np. pod skrzydłem samolotu, mimo iż pewnikiem byśmy się tam zmieścili) i sporadycznie źle rozplanowane checkpointy, wymagające powtarzania kilkuminutowego fragmentu zabawy przez głupi błąd na końcowym etapie wyzwania. Może to jednak i dobrze? Bez tego rozgrywka mogłaby być zupełnie pozbawiona wyzwań, a tak okazjonalnie pojawia się uśmieszek satysfakcji.


Przeciwnicy są urozmaiceni, ale prawdą jest, że ciężko wymyśleć kilka rodzajów goblinów czy czołgów. Mamy więc do czynienia głównie z wielkimi i wolnymi twardogłowymi trollami (ewentualnie maszynami/mechami) lub małymi, szybkimi zielonoskórymi, często mogącymi ciskać w nas różnymi przedmiotami. Same modele są jednak ciekawe i zrobione z dbałością o detal, więc się nie czepiam. W moim odczuciu największym rozczarowaniem jest oskryptowanie rozgrywki. Główny bohater, niejaki Knack, może bowiem zmieniać swój rozmiar w zależności od liczby wchłoniętych Reliktów. Nie ma jednak mowy, żeby nasze gabaryty zależały od bezbłędnego sterowania postacią. Są więc etapy kiedy rozwalamy obóz przeciwnika w pył i etapy kiedy musimy zmienać się w malutkiego stworka, aby przecisnąć się przez wąskie korytarze. Jasne, że to urozmaica zabawę, ale ile frajdy byłoby, gdyby rozmiar zależał od naszych poczynań (bez skojarzeń). Zaprojektowanie poziomów mogłoby okazać się wtedy nie lada wyzwaniem, ale  mam nadzieję, że przyznacie mi rację - to byłoby coś absolutnie świeżego!


Fabuła stara się wprowadzać kilka zwrotów akcji, w toku przygody poznajemy lepiej portrety psychologiczne ekipy Knacka, ale jak to zwykle w baśniowych światach bywa - już podczas pierwszej misji wiadomo, kto w naszym teamie jest Judaszem. Misji mamy niedużo, bo jedynie 13, ale przejście każdej z nich zajmuje przynajmniej kilkadziesiąt minut. Po ukończeniu wszystkiego zyskujemy dostęp do trybu walki na arenie i wyścigu na znanych nam fragmentach poziomów lub w całkiem nowych lokacjach. Takie dodatki są zawsze miłe.


Grałem przez chwilę w trybie kooperacji, z moim serdecznym kolegą, który również nie ma zbyt dużego doświadczenia z konsolami, ale tytuł bardzo przypadł mu do gustu. Cytując: zadziwiająco wciągające jak na tak prostą grę, tylko ta kamera kiepsko chodzi... Faktycznie, to niby platformówka z elementami prostej bijatyki (chociaż nie uświadczymy tutaj combosów w ścisłym tego słowa znaczeniu, lecz efektowne slow-motion już tak), ale gra się naprawdę miło. Przypomniały mi się czasy Kangurka Kao. Zastrzeżenia mam jedynie do tego, że przechodząc grę jednokrotnie nie jesteśmy w stanie skompletować artefaktów, które poza tym są mało kreatywnie poukrywane na poziomach (to zawsze jakaś ściana, przez którą trzeba przebić się do małej skrzyneczki). Jeśli zaś chodzi o Słoneczne Kryształy potrzebne do superataków - grę da się przejść bez ich pomocy. Zdarza się jednak, że mamy ich w brud kiedy nie jest to do niczego potrzebne, a przy odcinku naszpikowanym wrogami nie znajdujemy nawet Słonecznego Okrucha. To jednak nie obniża znacząco oceny gry, której wystawiam... solidną 6,5/10. Prochu nikt tutaj nie wymyślił, ale zagrać warto. Szczególnie teraz, kiedy to bodaj najtańsza gra na PS4 do kupienia na rynku. Około półtorej stówy, bierz Pan póki jest!

niedziela, 3 sierpnia 2014

REFLEKSJA #10: Życie jest jak pudełko czekoladek!


Życie jest jak pudełko czekoladek w różnych smakach. Czasem długo nie możesz trafić na swój ulubiony. Czasem ulubiony smak szybko się nudzi lub przeciwnie - nie nudzi się wcale, ale czekoladki się kończą. Ktoś Cię ubiegł, przechytrzył, wyprzedził, odebrał to co Twoje. Życie, walka, konkurencja, darwinizm społeczny. Zdarza się wreszcie, że nie możesz zjeść tej, którą (zaznaczmy: jesteś święcie przekonany) lubisz i pragniesz najbardziej, bo nie jest dla Ciebie. Nadziewana alkoholem lub kawą, a Ty nie okazałeś się wystarczająco dojrzały żeby rozpocząć konsumpcję. Bywa i tak. Najprzyjemniej jednak odkryć swój ulubiony smak przypadkiem, tam gdzie się go najmniej spodziewamy.

Czy można mieć jeden [ulubiony smak - przyp. autora] przez całe życie? Czekoladka nie może przecież odmówić bycia skonsumowaną. Ale czy jedzenie ciągle tego samego smaku jest zaletą czy wadą? Wierność i lojalność czy przygoda i różnorodność? Jak to między wierszami szeptał Sorokin, są dwie drogi: ograniczać potrzeby i skupiać się na życiu wewnętrznym lub realizować wszystkie zachcianki ciała i liczyć, że kiedyś osiągnie się satysfakcję. Nie wiem w sumie po co przywołałem tu Sorokina, ale chyba chciałem podeprzeć się autorytetem. W każdym razie, nie ma żadnych reguł czy wytycznych, podejrzewam że nawet sam Sorokin nie poznał recepty na szczęcie. To Twój wybór, zjadasz wszystkie lub rozkoszujesz się jedną. Ludzie (wyczuliście wcześniej symbolikę i dwuznaczność? Jeśli nie to skończcie czytać tego bloga!) to jednak nie czekoladki i z czasem może wystąpić miedzy nimi pewna... sprzeczność intencji? Rozminięcie priorytetów? Zmęczenie materiału? Próba zmiany ulubionego smaku?

-Mam maliny na ogródku, więc chcę borówki!
Obserwacja antropolingwistyczna: człowiek zawsze najgoręcej pragnie
tego,czego w danej chwili nie posiada pod dostatkiem...

Zobaczyłem ostatnio genialnego mema, ponoć cytat niejakiego Cichego Boba (kimkolwiek jesteś Brachu, musisz cholernie dużo wiedzieć o egzystencji). Szło to mniej więcej tak: Świat jest pełen świetnych lasek, ale prędzej zaczną cię zdradzać niż przynosić lasagne do pracy. Magia, esencja życia, kamień milowy wiedzy o świecie i związkach. Chcę jeść lasagne w pracy i mieć świetną laskę. Jak wszyscy. Ale zbiory świetnych lasek i tych, które przynoszą lasagne do pracy nie są tożsame... Problem!

Jest przełom, Sturm und Drang. Czy znalazłem ulubioną czekoladkę? A jeśli mylę się w swoim osądzie? Nie mam ochoty na rozczarowanie po odpakowaniu z papierka. W końcu ulubiona czekoladka to coś więcej niż zwykła czekoladka! Dla ulubionej można poświęcić całą bombonierkę. Chu*owo mieć zbyt dużo ulubionych czekoladek. To tak jakby samemu być chu*jowym lub nie umieć odpowiednio wybrać. Przynajmniej według mnie.

Ulubiona czekoladka raczej nie doceni Twojego wyboru. A człowiek? #good_or_evil! #dead_or_alive!

Zapraszam do dyskusji, choć wiem, że jej tutaj (raczej) nie uświadczę! :)

Dałbym 10/10 jeśli byłyby Air Maxy, tak daję tylko 10/10...

PS: Dzisiaj dwa cytaty, bo nie mogłem się zdecydować!

I chcę dojść wyżej niż docierał głos Placido Domingo
tylko głupiec wypuściłby to z rąk...!
                                               ~HuczuHucz, Nikt

Po stokroć żegnam dziś słodką samotność,
z doliny niebezpieczeństw zlecę w kosmos!
                                               ~Rahim, Potrafię latać

Mhm...! Mógłbym być tą Mickey Mouse!