sobota, 22 lutego 2014

ERASMUS LIFE #25

Historia Myśli Osmańskiej - najbardziej inspirujący kurs EVER!
Od lewej Murat, Paul Ballanfat, Rabia i Merve
Się pokonywało tę drogę dziesięć razy w tygodniu... eeh :C 
Nie chcę w nieskończoność odcinać kuponów i na siłę tworzyć treści związanych z Turcją, gdyż moja podróż (niestety) dobiegła końca. Pora zamknąć cykl i pokusić się o drobne podsumowanie. Te pięć miesięcy odcisnęło na mnie spore piętno. Zapewne nie raz znajdziecie jeszcze odwołania do tego ważnego w moim życiu epizodu. Nie nazwę Turcji drugą Ojczyzną, ale drugim Domem już tak. Kto by się jeszcze rok temu spodziewał, że będę dysponował taką pulą informacji o tym dość egzotycznym dla Polaka kraju. Wiedza ta, że tak pozwolę sobie to ująć, jest próby najwyższej, bo wypłynęła z pięciomiesięcznej empirii. Ale koniec z nawijaniem makaronu na uszy, co tak naprawdę dał mi ten wyjazd?
  • Podszkoliłem język. Nigdy wcześniej nie musiałem używać angielskiego tak często i przez tak długi okres. Non stop. Sprzyjał mi brak Polaków. Jeśli miał(e/a)ś z angielskiego dobre oceny i wydaje ci się, że umiesz mówić w tym języku - przemyśl to jeszcze raz. Mi też się wydawało, że mówię dobrze, póki nie uczestniczyłem w kursie prowadzonym przez Anglika. Jego akcent, zasób słownictwa, szybkość i swobodna w artykulacji idei były nieprawdopodobnym wręcz wyzwaniem. Nie twierdzę, że mówię teraz rewelacyjnie, bo wciąż miewam kompromitujące braki w każdym aspekcie mowy. Raz na zawsze przełamałem jednak barierę językową i potrafię wysławiać się w miarę płynnie, bez większych zacięć, sprytnie omijając luki w leksykonie. I co najważniejsze - nauczyłem się myśleć po angielsku, co znacznie skraca czas językowej reakcji. Wiem też ile przede mną pracy. Kluczowe będzie troska o zdobyte skillsy.
  • Poznałem ludzi. W wstępie napisałem, że Turcja to mój drugi dom. I nie jest to tylko z dupy wzięty slogan. Może powinienem jednak bardziej doprecyzować - Istanbul to mój drugi dom. Wiele osób zapewniło mnie, że czeka na mój powrót i zawsze ugości mnie skrawkiem podłogi, skórką czerstwego chleba czy kubeczkiem mętnej wody. Bardzo to miłe i nie ukrywam, że chciałbym kiedyś skorzystać z tej sposobności i wrócić do Bizancjum. Prawdopodobnie ten kapitał społeczny z czasem zacznie się kurczyć, trzeba o niego zadbać.
  • Poznałem obcą kulturę i smak życia w wielkim mieście. Styl życia mieszkańców Istanbulu prawdopodobnie ma wiele wspólnego ze stylem życia mieszkańców innych metropolii. Ci, którzy nie wyściubili nosów z tego molocha nie przeżyli zbyt dużo. Ja jednak poszedłem krok dalej i posmakowałem żywota w mniejszych ośrodkach, w domach moich przyjaciół. Inne zwyczaje, architektura, kuchnia, język - niesamowite przeżycie. I raczej nie radzę obrażać Muzułmanów w moim towarzystwie. Zbyt długo maczałem z nimi chleb w jednej misie, żeby darzyć szacunkiem osoby, które powtarzają jakieś farmazony.
  • Przełamałem szarą codzienność i przeżyłem coś. Cholernie nudził mnie każdy nowy semestr, niczym nie różniący się od poprzedniego. Wystarczyło trochę odwagi i udało się zmienić całkowicie wszystko. Jeśli życie to łapanie okazji - jestem w tym nie najgorszy. Uczelnia opłaciła mi (przynajmniej w ok. 80%) jedne z najciekawszych i najdłuższych wakacji w życiu. Zdaje się, że potrzebowałem też spojrzeć na kilka spraw z zewnątrz, aby wrócić z otwartą głową. Zebrałem trochę materiału na bloga, inspiracji do pracy artystyczno-pisarskiej, poznałem kilka historii ludzi, przy których do dziś łapię za głowę. Podróże kształcą...
  • Samodzielność. Kiedyś zastanawiałem się jak to jest przeprowadzić się do innego miasta, żeby rozpocząć studia. W głębi serca nawet podziwiałem takich odważnych ludzi, bo mam to (nie)szczęście mieszkać w dużym mieście z rodzinką. Teraz nie robi to na mnie większego wrażenia. Oferta pracy z Dubaju? To od kiedy mogę zaczynać?

Kurban Bayram, Święto Ofiarowania.
Przepraszam jeśli jesteś wrażliw(y/a) na takie zdjęcia, ale tak wygląda życie...
Skórowanie. Oszczędzę wam reszty zdjęć...
Zabawne, jak jeden wybór może mieć wpływ na dalsze życie i postrzeganie świata. Zawsze mnie to fascynuje. Dzięki wyborowi profilu przyrodniczego poznałem swoją licealną paczkę i w konsekwencji kilka innych osób, które były dla mnie ważne. Wystarczyło złożyć papiery o przeniesienie do klasy humanistycznej (pieprzone ułamki punktów) i moje wspomnienia mogłyby być diametralnie inne. Ale nie zrobiłem tego, bo znałem dwie dziewczyny - koleżanki z obozu w Nowej Studnicy. No i nie lubię latać, zmieniać, kombinować. Uznałem, że tak miało być, to zostaję na biol-chemie. Z jedną z tych znajomych nadal mam świetny kontakt. Wydaje mi się, że mogę na Nią liczyć. Podobnie było z wybraniem Turcji. Czemu Turcja, czemu Turcja? Bo czemu nie, to w końcu główny spadkobierca Imperium Osmańskiego. Lepszy czas przeżyłbym w Czechach? Nie sądzę...

Bosfor... A w tle most kogo? Atatürka!
Wszystko ma sobie szczyptę przypadku. Ale przypadek to nie wszystko.

I ostatni "mądra" myśl, która mi chodzi po głowie - nie pozwólcie innym żyć Waszymi marzeniami (#trener_osobisty). I mimo to, że konsekwentnie powtarzam, że Erasmus w Turcji nie był moim wielkim snem (a raczej spontaniczną decyzją, podyktowaną zblazowaniem i nudą), to cieszę się, że to właśnie ja tam byłem. I ja tego wszystkiego doświadczyłem. Nie Ty, Drogi Czytelniku. Ja.

I w Campusie było spoko żarełko...
...ale zabierzcie wszystkie fast foody i otwórzcie Popeyes Louisiana Kitchen
w Polsce! <3
PS: Dotarły do mnie głosy, że niektórych zadziwiło moje milczenie kiedy byłem abroad. To prawda, w większości przypadków sam nie inicjowałem rozmów. Z nikim. A to z prostego względu - ja jestem jeden, Was jest dosyć dużo. Były dwie drogi: utrzymywać kontakt ze wszystkimi z Polski (kosztem życia niewirtualnego), albo na pewien czas go ograniczyć i skupić się na nowo poznanych ludziach. Proszę nie wysuwać jakiś daleko idących wniosków, nie zapomniałem skąd jestem (klik). Mieliście mojego bloga, gdzie jestem emocjonalnie nagi, odsłaniam wszystkie słabe punkty. Niektórzy później dopytywali o szczegóły. Zawsze odpisywałem.

Gdzie się podziało słońce z Izmiru?
Odważysz się zagrać?
Ali, Ali, Ali... I miss Tarsus!
Skończyły się też pieczone kasztanki (blee) i kukurydza...
W sumie to z kilkoma osobami nie chciało mi się gadać. Taka nieco odświeżona filozofia życia. Bo ilu z Was było ze mną kiedy czołgałem się z dna (klik)? Starczą mi palce jednej ręki, żeby Was policzyć. I Wy będziecie ze mną na szczycie, obiecuje Wam to. Niewykluczone też, że blog to substytut przyjaciela. Tak niewiele osób potrafi mnie słuchać. Z tak niewieloma osobami potrafię rozmawiać #żyletki.

Osman & (Ding) Dong! [*] 
Maltana Ananasowa, brak mi cię! :C
Grać całymi dniami w Pokemony, kiedy współlokator jest w środku sesji?
#uroki_życia_w_akademiku, #Shihchuan_best_friend :D
PS2: Niektórzy mówią też, że w niektórych wpisach kulała stylistyka i pojawiały się błędy. Bardzo możliwe, gdyż (1) nie umiem pisać zbyt poprawnie, (2) presja czasu miażdżyła mi skronie, (3) mam dość specyficzny tok myślenia, który nie zawsze da się prosto przekuć w plik tekstowy. Jeśli widzicie coś bardzo rażącego - please, let me know. Poprawię. Nie ma to już jednak większego znaczenia, a błędy to jakaś dodatkowa informacja o wpisie (Oho! Chłopaczek żył jak TGV!). Może jak kiedyś będę sobie czytał stare wpisy to wygładzę odrobinę całość (oczywiście bez ingerencji w oryginalny content). Wszystko powinno zostać tak, jak podówczas spisał kronikarz. Rozumiecie - moje emocje, moja historia. Historia to znaczy przeszłość. Z Internetu nic nie znika. Dobrze, że mam czyste sumienie i zostawiam tu tylko prawdę.

A jak tam z alkoholem Maciej, pewnie nie mają co? Taaa, nie mają...
Fatih, Fatih... Nic nie będzie takie jak dawniej!
Do u recognize Ibu?
Evil eye is watching me all the time! :O
PS3: Jakieś krytyczne uwagi co do serii Erasmus Life? Proszę! Wszyscy tylko mnie klepią po plecach, żadnej krytyki, za którą tak tęsknie... Zlitujcie się! I rzućcie mi jakiś komentarzyk #żebrak! I tak na marginesie, bardzo mi się spodobało rzucanie hasztagów. Widzę w nich kosmiczny potencjał! Hasztag otwiera zupełnie inną furtkę myślową niż myślnik! Haha!

Widziane w Marmaris, ciekawe o tyle, że pradziadkiem Nâzım Hikmet Rana
był Konstanty Borzęcki / Mustafa Celaleddin Pasza
PS4: Cześć zdjęć (ta drastyczna część) pochodzi od Osmana, wielkie dzięki!

A po powrocie co na mnie czekało?
Mamusia wie co dobre dla synka! <3
Nareszcie sala! Od lewej Jarosław i Jędrzejek, reszta nie chciała zdjęć bo...
spoceni jesteśmy : /
Osman, I will try to represent Fenerbahҫe properly! :D
Takie nam teraz zostały... zabawy plebejskie :D
Zabawy plebejskie część druga!
Pierwszy meczyk dawał promyczek nadziei, ale teraz... daliśmy Robakowi
tytuł króla strzelców ;]
Carcassonne, doczekacie się pewnie recenzji...
Tak, tak WERS, przegrałem w tej partii, ble, ble, ble... ;)

Ostatni prawy, na tafli trawy jak Inesta!
                               ~Kartky, Czołgam się z dna

czwartek, 20 lutego 2014

OPINIA #3: Enjoy The View, Love, Natalia


Dobra, czas na odrobinę spontaniczności na blogu. Skończyłem czytać kolejną porcję socjologicznego ścierwa (od teraz to będzie oficjalnie funkcjonująca nazwa tekścików, które nie koniecznie mam ochotę zgłębiać) wcześniej niż zwykle, a jako że jestem już w piżamce odmówiłem wyjścia na piwne manewry. To co też tutaj można ciekawego porobić?

Jakiś znajomy z fejsika polajkował zwiastun drugiego odcinka Enjoy The View, Love, Natalia. Cholera, słyszałem o tym. Diabełek na moim ramieniu zaczął szeptać: co ci szkodzi Maciej, znajdź w sieci pierwszy odcinek i endżoj de wju! W końcu jest tam Ernest Ivanda, szerzej znany pod ksywką Red. Zobaczymy jak reprezentuje kulturę hip-hop... No chodź, będzie fajnie! Uległem...

Ale po kolei. Podoba mi się subtelny przerywnik z logosem show. Co prawda nie wiem co tam szepczą, brzmi to jak love the time, ale jest fajne, klimatyczne. Przypomina nieco motyw użyty w I Need A Doctor Dr. Dre. Ten sam przerywnik w długiej, rozpoczynającej program wersji nie jest już tak atrakcyjny. Fragment ze złotymi ustami odbiera całości lekkość. Blee, okropieństwo, jak jedno ujęcie może tak wszystko spieprzyć. Ale to szczegół i do tego bardzo, bardzo subiektywne spostrzeżenie.

W 23 minutowym odcinku dzieje się całkiem sporo. Nie powinienem zdradzać "fabuły", więc ograniczę się do kilku uwag. W końcu nie mamy do czynienia z recenzją, a krótką opinią. Opinia na tym blogu to taki mój freestyle.

Po pierwsze, scenariusz jest całkiem nieźle wyreżyserowany. Nie kpie. Podejrzewam, że dialogi postaci nie są pisane, dlatego brzmią... powiedzmy naturalnie. Głupio, bo głupio, ale naturalnie. Najlepszym punchlinerem jest Mariusz. Chłop z dużym poczuciem humoru i dystansem do siebie. Zresztą wydaje mi się, że inny gatunek faceta nie wytrzymałby z taką procą, jaką jest niewstydząca się swojego ciała Miss Euro 2012. Mamy kilka dialogowych kwiatków, ale moim faworytem jest sytuacja w której Natalia porywa chińskie pałeczki i mówi: to są moje pałeczki, które lizałam, zaznaczyłam już sobie!, na co jej mąż z uśmiechem rzuca: jest takich wiele podobno... Ręce same składają się do oklasków!

Po drugie, reality show próbuje przemycić kilka moralizatorskich treści. Siwiec jest zdecydowaną przeciwniczką futerek i kożuszków ze zwierzaczków. Siwiec męczy trochę ciągłe zadawanie pytań oscylujących wokół sfery erotycznej (chciałaby więcej tzw. pytań elokwentnych). Siwiec troszczy się o przyjaciółkę i udziela jest porad sercowych. Pojawia się problem szerszej kategorii społecznej Polek: dom/związek czy kariera (choć nie każda Polka jest zapraszana do CKMu). Siwiec jest empatyczna, martwi się o nieżonatego Reda, po jednej z docinek Mariusza! Wniosek końcowy: Siwiec to normalna, zdrowa dziewucha!

Po trzecie, byłem zażenowany tylko kilka razy. Zaledwie dwa lub trzy musiałem przeskoczyć w inne okno, żeby wyrwać się z tych oparów absurdu (co w sumie złym wynikiem nie jest). Nie rozumiem ludzi, którzy strasznie spinają pośladki i wylewają kubeł pomyj na tę produkcję. Ja tam lubię się czasem odmóżdżyć i zobaczyć jak zachowują się takie wesolutkie, wyuzdane świnki jak Patrycja z Chicago, Piotr Świerczewski czy jakiś wąsaty typ, którego (chyba) powinienem znać.

I na koniec sprawa Reda. Mentalność imprezowego czarnucha, postura grubej ryby biznesu. Odzywki proste jak cep. Jeden wybryk został skwitowany w stylu: no ale ej, ej, ja jestem raperem! Pozostaje mi tylko zacytować B.R.O: to jest rap? To jest rap? To jest kutas nie rap!

Na fanpage'u czytamy, że nie będzie odcinków w wersji online. Jaasne! Zwykłe dmuchanie baloniku, żeby zwiększyć oglądalność VIVY. Muszą być, przecież ja się wkręciłem! :C

Oko za oko, obciąganie za obciąganie.
Teraz ja cię obciągnę...
                               ~Złotousty Mariusz, Episode 1

wtorek, 18 lutego 2014

RECENZJA #21: Sezon Burz. Wiedźmin - Andrzej Sapkowski


Zaległość z listopada, która zdecydowanie mierziła najbardziej - nadrobiona! Pamiętam z jakim zapałem rozpoczynałem swoją przygodę z Ostatnim Życzeniem, później Mieczem Przeznaczenia i Pięcioksięgiem! Pełen zestaw dostałem od... mamy. Na Wielkanoc. Mama wie co dobre!

Ile to już lat od ostatnich papierowych przygód Geralta z Rivii? Internet podpowiada, że czternaście. Pan Andrzej zarzekał się, że nie będzie żadnych prequeli, sequeli czy spin-offów w wiedźmińskim uniwersum, ale słowa nie dotrzymał i temat pociągnął. Wiele osób poczuło się oszukanych i rozgoryczonych. Niech nie czytają i grzebią białowłosego. Ja tam uważam, że autor ma prawo zmienić (lub nawet zmieniać) zdanie, pod warunkiem że nie jest to tylko odcinanie kuponów (czego nigdy nie możemy być pewni). Jakie znaczenie ma jednak motywacja, skoro Sapkowski nadal jest w wybornej formie i żaden polski pisarz fantasy lepiej od niego piórem fechtować nie zdoła? Żadnego.

Całość pochłonąłem w jakieś cztery dni. Poszłoby szybciej, ale mam kilka pobocznych zajęć. Poza tym zawsze jest dylemat - delektować się powolutku czy zaspokoić głód ciekawości. Sto stron dziennie to odpowiednia dawka, horacjański złoty środek. Co zasługuje na pochwałę? Już wymieniam!

Niezmiennie świetny klimat podlewany naturalnym, błyskotliwym dialogiem. Dowcipne puenty i przewrotnie rzecz ujmując wiele mówiące niedomówienia to znak rozpoznawczy autora. Rzuciłem okiem na kilka dialogów z pierwszych dwóch tomów opowiadań i doświadczenie pisarza wyraźnie procentuje. Geralt i inne postacie są może bardziej małomówne i mrukliwe, ale trafiają ku*wa w setno. Odpowiednia dawka wulgaryzmów, archaizmów, neologizmów i języka popularnonaukowego to zdecydowanie największa zaleta pozycji. Zdarzył się jednak jeden, czy dwa fragmenty kiedy żart na zakończenie opisu wydał mi się nieco wymuszony. Ale co ja tam wiem, nie jestem godzien wiązać sznurówek... Frajdę sprawia odnajdywanie odwołań z rozmów bohaterów w odstępach >200 stron. To mi się podoba, nie ma ciągnięcia czytelnika za rączkę. Zapomniałeś nazwiska rodowego czy konotacji rodzinnej trzecioplanowej postaci? Wertuj albo giń!
 
Ciężko napisać coś więcej bez spoilerowania. Pewnym novum są gęsto rozsiane między rozdziałami interludia, które są świetnym uzupełnieniem historii i rozjaśniają bardziej zagmatwane wątki. Korespondencja czarodziejów czy dalszy los Nikefora Muusa - miód i malina! Podobnie jak zajście na stacji pocztowej z Addario Backiem. I rozdział piętnasty - świeży i trzymający w napięciu. Oczywiście pojawiają się również dobrze znane z twórczości Sapkowskiego motta na początku każdego rozdziału. Raz jest to Szekspir, raz Jaskier, fragment zmyślonego traktat pseudonaukowego czy książki kucharskiej. Niby szczegóły, ale czy nie na nich opiera się sukces wiedźmina?

Zmierzając ku podsumowaniu tego wazeliniarstwa - Sezon Burz nie zawiódł. Autor jest już bardzo doświadczonym twórcą i świetnie panuje nad wykreowanymi postaciami. Jak zawsze mamy ironiczne zabawy stereotypami i rzeczywistością w krzywym zwierciadle (rozmowa Koral i Yennefer to mocno wisielczy humor, ale jakże prawdziwy). Nieludzie okazują się bardziej ludzcy od ludzi, magia postulująca ciągły rozwój to jedna wielka, skorumpowana ściema (zdaje się, że między wierszami możemy wyłuskać kilka prztyczków w nos nauki), a Biały Wilk ląduje w łożach kolejnych czarodziejek lub ich uczennic (naliczyć możemy trzy takie relacje; co do jednej nie mamy pewności czy została należycie skonsumowana). Enigmatyczna końcówka dzieła to godne pożegnanie. Ale czy na zawsze? To się dopiero okaże. Ja nie chciałbym kończyć tej długiej znajomości...

I można narzekać, że schemat powieści się nie zmienia. Że pachnie odrobinę Reinmarem von Bielau z Trylogii Husyckiej, ale jak inaczej rzucić wiedźmina w wir wydarzeń? Trzeba spuścić go z deszczu pod rynnę, zabrać mu miecze i wrzucić w jeszcze większe gówno. Po leniwym początku akcja toczy się więc wartko, mamy kilka punktów kulminacyjnych i naprawdę niezłą finał na dworze Kerack. Pan Andrzej udowodnił, że Żmija była tylko chwilowym spadkiem formy, nie do końca udanym eksperymentem. Lub czymś na co nie byliśmy jeszcze gotowi. Za recenzowaną książkę - piątka plus, bodaj pierwsza na blogu (skalę oficjalnie zamyka pięć oczek, ale nie dajmy się tak ograniczać). Może to sentyment, może syndrom psychofana lub zwyczajny brak obiektywizmu. A nie, zapomniałem! Przecież to tylko moja opinia.

Jestem bardziej skłonny wystawiać wyższe noty wytworom kultury, które coś w moim życiu zmieniły, coś nowego mi pokazały. Tym razem główną przesłanką jest kunszt autora. Chciałbym kiedyś zbliżyć się do tego poziomu opisywania świata. Opis to brudny, plastyczny ale jednocześnie uroczo figlarny, w którym akceptujemy wszystko bez zbędnych pytań. Bo wszystko jest dalece przekonywujące.

Plusy:
+ Dialogi, humor, klimat
+ Złożona lecz spójna historia
+ Odświeżony bestiariusz do zaciukania (lub nie - Aguara, wielki props!)
+ Zabawa konwencją, okazja do poszukiwań analogii do tu i teraz
+ Postać Lytty Neyd <3

Minusy (szukane mooocno na siłę):
- Miejscami wymuszone silenie się na zabawną puentę
(chociażby strona 156, pierwsze cztery linijki, żeby nie być gołosłownym)
- Nie do końca przekonywująca postać Ortolana
(choć jego naiwny charakter to zapewnie kolejna zabawa literacka)
- Miejscami zbędne opisy, dobre ale zbędne
(czy czarodzieje są aż tacy chętni do opowiadania o przemyśle węglowo-drzewnym?)
-Po co to wiedźmin w tytule? Rozumiem, że marketing i te sprawy, ale come on...

Strzeżcie się rozczarowań, bo pozory mylą. Takimi, jakimi
wydają się być, rzeczy są rzadko. A kobiety nigdy.
                               ~Jaskier, Pół wieku poezji

Zdjęcie okładki pochodzi z: www.merlin.pl

czwartek, 13 lutego 2014

ERASMUS LIFE #24

Biblioteka Celsusa (początek II w n.e.). Trzecia co do wielkości w
starożytnym świecie (po Aleksandryjskiej i Pergamońskiej) i pierwsza
w której oddzielono nauki ścisłe od humanistycznych
Efesus! Efez! Bądź po turecku Efes! Według najstarszych źródeł miasto założyły Amazonki. Czas jego świetności przypadł na okres życia Homera czy św. Jana. Szacuje się, że populacja miasta wynosiła wtedy ok. 25 tysięcy ludzi. Organizowany co roku kwietniowy festiwal na cześć Artemidy ściągał do miasta tłumy. Niektóre przekazy mówią nawet o milionie przyjezdnych. Sama Świątynia Artemidy była uważana za jeden z siedmiu Cudów Świata (dziś ostała się tylko rów i jedna kolumna; większość materiałów posłużyła budowie innych monumentów, między innymi oddalonego o 680 km Kościoła Mądrości Bożej)! Po upadku Imperium Rzymskiego miasto zostało zapomniane. Z nieproszonymi wizytami odwiedzili je Goci i Arabowie. Co nie co spalili, swoje zrobiły też trzęsienia ziemi. Nieprzerwanie, od mniej więcej stu lat trwają tutaj prace archeologiczno-renowacyjne. Najlepsze uczelnie z całego świata stają w szranki, żeby tylko wysłać tu swoich studentów. Odkopano zaledwie dziesięć procent bezcennych ruin. Dzięki skrupulatnym greckim i rzymskim kronikarzom wiemy czego możemy się jeszcze spodziewać. I mniej więcej gdzie.

Boczne wejście do Odeonu (tam odbywały się posiedzenia senatorów
lub występy muzyków)
Odeon w pełnej krasie
Relief Bogini Zwycięstwa Nike.
Prawa ręka kłosy pszenicy, lewa wieniec laurowy.
Moja wycieczka okazała się zaskakująco ekskluzywna. Przyjechał przewodnik z kierowcą, wchodzę do Mercedesa i jedziemy. Pytam więc: gdzie inni uczestnicy? Przewodnik (doktor archeologii, półprofesjonalny fotograf) odpowiada: miała być siedmioosobowa rodzina, ale jeden z rodziców złamał nogę w biodrze, jakieś pół godziny temu... Wszyscy się wycofali, ma pan szczęście. Więc chodziliśmy sobie sami, w kameralnej atmosferze. Agencja tego dnia była mocno stratna. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Ciężko było przez cały czas prowadzić dialog z nowo poznanym pięćdziesięciopięciolatkiem. Z drugiej strony miałem więcej czasu wolnego (zrobienie zakupów, zdjęć i tego wszystkiego trwa krócej kiedy robi to tylko jedna osoba) i mogłem pytać, pytać, pytać. Bez przerwy i o wszystko.

Świątynia Domitiana. Pierwsze piętro zajmowały sklepy i magazyny,
drugie świątynia.
Dwupiętrowa Fontanna Trajana (I w n.e.)
Wielki Teatr na zachodnim stoku wzgórza Panayir. Pojemność ~25 tysięcy.
Symbol walki chrześcijaństwa z pogaństwem. Przy scenie znajduje się
tunel św. Pawła, przez który uciekał przed rozwścieczonym nowymi naukami
tłumem (podburzonym ponoć przez jubilerów, obawiających się mniejszych
zysków po rozpowszechnieniu cnoty ubóstwa).
Kiedy owładnięty chęcią wiecznej sławy Herostrates podpalił świątynię Artemidy, Efezjanie pytali: Dlaczego bogini nie obroniła swojego przybytku? Po latach okazało się, że tego samego dnia, w Pella (niedaleko Salonik) urodził się Aleksander Macedoński. Powstała odpowiedź, która bardzo spodobała się Wielkiemu Zdobywcy: Bogini płodności osobiście chciała nadzorować ważny poród. A Herostrates osiągnął swój cel - pamięć o obłąkanym krawcu nigdy nie zaginęła, czego dowodem jest to, że wspomniałem o nim na blogu! Uwielbiam takie historie.
Świeże jajeczka od przydrożnego sprzedawcy
Trzeba również nadmienić, że w Selcuk (miasteczko oddalone zaledwie 3 km od Efesus) znajdziemy kilka interesujących obiektów, takich jak meczet Isa Bey (meczet proroka Jezusa), którego obszerny dziedziniec służył za karawanseraj, ruiny kościoła św. Jana (wraz z grobowcem) i domek Maryi Dziewicy (Panaya Kapulu). Co ciekawe sanktuarium to odkryto w 1891 roku, na podstawie wskazówek zakonnicy Katarzyny Emmerich, zawartych w książeczce pt. Życie Najświętszej Maryi Panny. Zakonnica ta nigdy nie opuściła Niemiec. Uwielbiam takie historie.

Domek Matki Boskiej
Ściana próśb i podziękowań
Trzy źródełka dające miłość, bogactwo i zdrowie. Napiłem się tylko z tego
ostatniego. W pierwsze chwilowo nie wierzę, drugie osiągnę sam. Lub nie.
Ale nie jest mi bezwzględnie potrzebne. Przynajmniej chwilowo.
Na wzgórzu górującym nad Selcuk znajduje się Cytadela Ayasuluk. Prócz zmyślnego dziedzica za pierwszą bramą, w rzeczywistości będącego pułapką bez wyjścia dla żołnierzy wroga, warto odnotować jeden istotny szczegół. Jest to jedyna twierdza na świecie posiadająca trzy świątynie: kościół, meczet i synagogę. Uwielbiam takie historie.

Pokaz tkactwa. Jeden w miarę prosty wzór - od trzech tygodni do trzech
miesięcy. Oczywiście w najmniejszej rozmiarówce, bo prawdziwe giganty
można tworzyć nawet 8 lat, słono za nie płacąc... #ZręcznePalce
Namoczone kokony Jedwabnika morwowego.
Po utworzeniu i zafarbowaniu nici materiał ląduje na krośnie.
Bardzo atrakcyjna prezentacja, hehe.
Chcieli opylić. Porozwijali, porozwijali, dali jabłkowej herbaty.
Ale co zrobić - Ben çok fakir öğrencim. Ale obiecałem zrobić
reklamę wśród znajomych i na blogu. A więc: Turkmen przy drodze
Selcuk-Izmir - naturalne dywany świetnej jakości. W punkcie
można też dobrze zjeść, kupić trochę designerskiej biżuterii.
Ten rozwinięty - jedwab, bardzo cienka nić, zmienia kolory w zależności
od kąta padania światła. O ile dobrze pamiętam: 500 euro...

PS: Skończył się klimat wyjazdu, sytuacja wraca do 'stanu przedwyjazdowego'. Jest tylko odrobinę szarzej niż kiedyś. Ale mam trochę socjologicznego ścierwa do poczytania, kilka nowych płyt (Rover kocie, wczuwam się jak nigdy), Counter-Strike'a Global Offensive (co prawda nie podchodzi mi tak jak 1.6, ale walentynkowym towarzyszem pewno zostanie i tak), nowego Sapkowskiego, Wilqa i paru kumpli z podobnie przetrąconymi życiorysami. A seta tak genialnie mieści się w kieszonce mojej podrobionej skóry, że zaczynam się przyzwyczajać do jej kształtu pod opuszkami palców. I teraz tylko Ona może mnie uratować! Nie, nie mówię o secie, ona daje tylko pozorne ukojenie. Mówię o Eterycznym Aniele. Cholernie lubię mój świat wyobrażeń...

Ktoś inny zapewne przyzwyczaił już swoje opuszki do innych kształtów. A ja mam na to coraz bardziej wyje*ane, ot co.

Ku*wa, nie traktuj mnie jakbym był rzeczą,
bo lata lecą, a fetor ciężkich emocji nas zgniata.
                               ~Green, Spotkania

sobota, 8 lutego 2014

ERASMUS LIFE #23

Jeden obrazek, a świetnie pokazuje charakter mojego
pobytu w Izmirze.
9 Eylül Meydanı, nieopodal Kültürpark Fuar (Targi Kulturalne)
Izmir! Spędziłem tutaj całkiem przyjemne sześć dni. Ale było inaczej niż w Tarsus i Adanie. Nie miałem nikogo, kto byłby moim prywatnym, całodobowym przewodnikiem. W konsekwencji zobaczyłem mniej niż mogłem, ale za to solidnie wypocząłem. Kolejny raz odczuwam wstyd z powodu swojego hedonistycznego uwielbienie dobrych hoteli, a ten w którym się zatrzymałem idealnie spełniał moje standardy próżności. Dzięki UAM, utopiłem tutaj w całości ostatnią transzę stypendialną. Nie ma jednak co narzekać, w Polsce czeka już na mnie nowa karta z polskim stypendium. Troszkę się uzbierało przez te kilka miesięcy... Hehe!

Izmir! TO jest dopiero miasto kotów!
Policja morska, ohoho!
Biedne zakątki Izmiru.
Momentami trzeba było przyśpieszać kroku, bo mieszkańcom
nie podobał się fotoğrafçı w ich okolicy. Malutki dreszczyk po plecach
przeszedł również, kiedy na ulicy zostałem tylko ja, sklep z nożami
i grupa Afroamerykanów do wyminięcia... Wybaczcie, nie myślałem
wtedy o zrobieniu zdjęcia :D
Widzę, że formuła Erasmus Life powoli się wyczerpuje. Coraz ciężej zmobilizować mi się do naskrobania kilkudziesięciu zdań o moich rzekomych przygodach. Może straciłem ochotę na dzielenie się wszystkim? Może zniechęciła mnie spadająca popularność wpisów (dziwi mnie zwłaszcza chłodne przyjęcie postu z Adany, obfitującego w smaczki dotyczące Kurdów, których w internetach nie znajdziecie!)? Może schematyczność i tematyka zaczęły mnie nudzić? Chyba wszystko po trochu. Dobrze, że już kończymy. Jeszcze tylko Efesus, podsumowanie i mamy komplecik. Dam radę, wiem że będę z siebie cholernie dumny, jeśli poprowadzę to do końca. A potem chwila przerwy od blogowania i powrót do recenzji, albo może jakieś zajawkowe wpisy. Będzie pięknie, wybaczcie chwilowy spadek formy lirycznej! Za to zdjęcia niezmiennie trzymają przyzwoity poziom. Prawda? :C

Saat Kulesi - egzotyka w czystej postaci!
I z daleka!
Muzeum Kobiet w Izmirze. Mekka feminizmu?
Statua Kapłana, I-IV w. n.e., znaleziona w Bodrum
Statua biegnącego atlety z brązu, późny okres Hellenistyczny,
znaleziona w Morzu Egejskim, niedaleko Kyme
Ostatnia Pide... [*]
Izmir chciałem odwiedzić z dwóch powodów: wieża zegarowa i zahaczenie o Efesus. Pierwszy powód nawet dla mnie jest dosyć mglisty. Czasem tak mam - widzę jakieś miejsce na obrazku (lub po prostu o nim słyszę), budzę się następnego ranka i obsesyjnie chcę je zobaczyć na żywo. Tak było między innymi z Agrykolą, Dziedzińcem Czarnych Eunuchów czy właśnie Saat Kulesi. Po prostu, niewytłumaczalny artystyczny spazm. A wieża to nie byle jaka, nie zawiodłem się. Powstała w 1901 roku, w celu uczczenia 25 rocznicy koronacji Abdülhamita II. Ponoć dlatego liczy sobie 25 metrów wysokości. Cztery fontanny w każdym rogu, tarcza zegarowa to podarunek od niemieckiego cesarza Wilhelma II. Obiekt bajecznie komponuje się z nadmorskim krajobrazem. No i Gülbahar mieszka w Izmirze. Wahałem się, ale chyba mogę ostatecznie powiedzieć, że to: najmilsza, najpomocniejsza i najbardziej czarująca Turczynka jaką poznałem! Honestly! Zakochana w teatrze aktoreczka, dzielnie walczy z przeciwnościami losu.

W drodze do Doğal Yaşam Parkı (Park Życia Naturalnego)
Gülbahar, w dosłownym tłumaczeniu imię to znaczy: RóżaWiosna.
Czy można mieć piękniejsze imię? :O
Aghrrr!
Gdzieś za nami powinny być jelenie i sarny...
Z biegiem czasu darzę hieny coraz większą sympatią.. ;]
Może Ty Bracie mówisz po polsku, co? :(
Aktoreczki... Dajcie mi ich radość życia..!
Ech, Ech...
Młody Atatürk z matką
Wprowadźmy do naszego wpisu jakiś interesujący, orientalny element, zainspirowany Muzeum Kobiet. Jeszcze w Tarsus, Ali przedstawił mi pewną ciekawy zespół metaforyki obecny w perskiej poezji. Skupia się on na militarnych skojarzeniach z kobiecą twarzą. I tak: brwi są niczym łuk, rzęsy to kołczan pełen strzał którymi kobieta rozpoczyna swój atak (pierwsze zaloty, kuszące mrugnięcia i przeciągane spojrzenia) a źrenica oka to miecz. Ostatecznie przebija on każdego nieszczęsnego mężczyznę, który podejdzie zbyt blisko. Na wylot. Bo prawdziwa miłość to męskie cierpienie, niezrozumienie przez świat (a la Romeo i Julia) lub nieodwzajemnienie przez jedną ze stron. Kobieta jest jak grecki ogień - sieje chaos i zniszczenie. Osobiście wolę taki obraz Amazonki, niż cynicznej, dwulicowej Femme fatale.

Wesołe miasteczko w Kültürpark Fuar
Umieją zadbać o atmosferę w parkach, umieją
Inskrypcja na podstawie pomniku:
Armio! Priorytet ma zabezpieczenie Morza Śródziemnego!
Kościół św. Polikarpa
'Artystyczne zdjęcie' z poziomu podziemi Agory
Kolumnada przed (nieistniejącym już) Buleuterionem. Piękno w czystej postaci!
Nienawiści do tych barw (Galatasaray) przegrała z moją sympatią do
RóżyWiosny 
i ostatecznie wybrałem jakaś zgrabną koszuleczka Göztepe,
żeby pielęgnować pamięć o Izmirze! Aj, co za patos...

PS: Zastanawia mnie co ludzie pracujący w sektorze turystycznym myślą o zwiedzających z Europy Wschodniej. Całkiem przypadkiem wywiązała się rozmowa z pewnym mężczyzną w średnim wieku, który pomógł znaleźć mi drogę do kościoła św. Polikarpa. W sezonie pracuje w Antalyi, teraz odpoczywa. Niepytany, zdążył mi opowiedzieć na których ulicach znajdę tanie Rosjanki, w jakich lokalach upiję się niedrogo, kulturalnie i bezpiecznie itd. Dorzucił kilka smaczków w stylu: In Antalya ju dont nid to pej tu fak koz dej luking for seks, anderstend łot aj min? czy Nał its maj tajm for rest, only faking end wotka - raszian tradyszyn, gad it?. Może mam desperację wypisaną na twarzy, tak jak B.R.O wku#wienie? ;)

PS2: Słoma wyszła z butów - zakosiłem z hotelu wszystko co było można: małe mydełka, buteleczki z żelem do kąpieli, szamponem, balsamem, hotelowe klapuszki itd. Oszczędziłem ręczniki, bo to byłoby już chamstwo i przesada :) Ale reszta itemów? Płacę to moje!
+3 punkty doświadczenia! Umiejętność 'złodziejaszek' została odblokowana.

No preferences. But with You... #enigmatically
Ostatni dzień i spełniłem swoje malutkie marzenie, a raczej
odwieczną zachciankę - kolacja w pokoju i (umiarkowanie szczodry) napiwek
rzucony garҫonowi! #burżuazja