czwartek, 30 kwietnia 2015

Ulubieńcy kwietnia!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu lub po prostu się z nimi bliżej zetknęli. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce. Sprawdź też Ulubieńców marca!


#JEDZONKO
Tiramisu na kwiecień bardzo spoko. W Biedrze są zarówno zgrabne kubeczki, jak i (okazjonalnie) całe prostokątne korytka. Wchodzi jak złoto, aż się można uzależnić od ciasteczkowego spodu (nasączonego likierem Amaretto) i kawowej posypki. Pamiętacie jak tłumaczy się nazwę tego deseru? Dla niewtajemniczonych: tiramisu oznacza "zbudzić się" lub "poderwij mnie". Tradycyjnie we Włoszech to cudo jada się na drugie śniadanie, żeby orzeźwić nieco przełyk w upalny dzień. Podejrzewam, że tiramisu może świetnie współgrać z TYM soczkiem (kliknij, aby poznać sekret).


#KSIĄŻKA
W Media Markt była jakaś wyprzedaż i "nakupiło mi się" kilka książek z kosza. W całości przeczytałem jak na razie jedynie Świat w obrazkach Miasto, które zainteresowało mnie swoim etnocentrycznym, neokolonialnym podejściem (jeśli pragniecie się dowiedzieć kim są kairscy szmaciarze lub co małe dzieci robią z drutu w Dżenne, to śmiało!). Czasami tęskno do dzieciństwa, w którym wszystko wydaje się takie niewinne, a uśmiechnięci pracownicy na obrazkach nie są wypalonymi mendami. W łożnicach królowych spodobał mi się początek o cesarzowej Mesalinie, która wzięta za służkę została obrzucona inwektywami przez pretorianów. Późniejsze rozdziały zdają się chyba zbyt faktograficzne, a ja miałem nadzieję na żartobliwe historie. Zobaczymy, może się rozkręci. Elitarna broń palna to zbiór artykułów prasowych Marka Czerwińskiego z różnych gazetek o broni i myślistwie. Nafaszerowany fachowymi terminami bełkot, ale z ładnymi zdjęciami i przystępnymi fragmentami na temat historii niektórych znanych producentów. Bardzo ładna struktura książki omawiająca broń palną z Anglii, Rosji, Niemiec i Austrii, Włoch i Francji, a także Ameryki. Może się przyda jak będę pisał jakieś opowiadanie osadzone w czasach wiktoriańskich..?


#FILM
Filmy, filmy. Przed świętami oglądaliśmy z Dziewuchą animację pt. Największy z Cudów, traktującą o Eucharystii. Z plakatów atakuje nas slogan: film twórców Epoki Lodowcowej i Spider-mana, i rzeczywiście Mark McKenzie zaaranżował ścieżkę dźwiękową, a producent Pablo Jose Barroso maczał palce np. w Cristiadzie (filmie o meksykańskim Powstaniu Cristeros), to jednak pełen zbiór elementów wspólnych. O ile idea animacji była szlachetna, to wykonanie postaci zostało potwornie spartaczone i zinfantylizowane (dobra - statyczne obiekty są jeszcze do zaakceptowania). Nasuwa się ważkie pytanie: czy powinno się tworzyć tego typu filmy, które w głowach młodych odbiorów mogą odrobinę namieszać (magmowe diabły zmieniające się w kuszące kobiety czy modlitwa przypominająca ataki kamehameha), ukazując religię jako magiczny świat walczących stworów. Bo wielce wątpliwe jest, że dzieci będą roztrząsać dylematy życiowe trójki bohaterów, których losy splatają się w świątyni. Prócz powyższego filmu samodzielnie zaliczyłem 50 twarzy Greya (kiepska komedia romantyczna i kiepski pornos), a także Sex Ed (kiepska zwariowana komedia i kiepski film moralizatorski). Filmowo więc raczej przeciętnie, serialowo ciut lepiej, bo Gra o Tron była oglądana z (posługując się gimnazjalnym slangiem) ręką w majtach.


#MUZYKA
Z sieci zniknęły utwory Natalii Nykiel! Musiałem więc wybrać się do sklepu i zakupić Lupus Electro. Moja niezdrowa fascynacja twórczością artystki nie ustaje i szkoda, że mam konsolę (tj. nie mam więcej czasu wolnego), bo chciałbym napisać jakąś analizę krążka. Nie opuszcza mnie również (a można by rzec, że nawet prześladuje) singiel Eweliny Lisowskiej pt. Nowe Horyzonty. Prymitywny tekst, ale uzależniający-Y-Y-Y pod względem ścieżki melodycznej i zgrania wokalu z podkładem! A z rapowych klasyków przypomniało mi się TO!

Ale dziwnie światło słoneczne rozjaśniło moją spłowiałą kanapę ;]

#GRA
Gry to obecnie dziedzina kultury, w której tkwię najmocniej. Zaledwie wczoraj opublikowałem recenzję The Order:1886 (kliknij, żeby przeczytać), po którym mam dość mieszane odczucia, ale dla posiadaczy PlayStation4 to chyba exclusive z kategorii must-have. Po drodze przeszedłem również kampanię dla pojedynczego gracza w Battlefield Hardline i to dwukrotnie, gdyż zdecydowałem się na szaleńczy krok sprawdzenia się na odblokowanym najwyższym poziomie trudności o wymownej nazwie hardline. Cóż, w grach zaczyna się dostrzegać coraz większą filmowość, poziomy nazywane są "odcinkami" lub "rozdziałami". Mi nie przeszkadza ten trend, bo wyrosłem już z etapu bycia multiplayerowym zwierzęciem (czy kiedykolwiek nim byłem poza Counter-Strike'iem 1.6?).


#KOMIKS
Kompletna posucha. Pewnego razu naszła mnie ochota i na szybko kupiłem w Empiku jakieś badziewie, które zwie się Adventure Time Igrając z ogniem i jest to tom pierwszy... czegoś tam (zdaje mi się, że jest kreskówka o tym samym tytule, ale nie chce się paplać w tym gó*nie i robić desk riserdż). Surrealistyczna historia ze schludnymi, dużymi obrazkami dla niedowidzących, ale kompletnie nie warta uwagi. Powiedziałbym nawet, że dziełko Corsetto Sterlinga można by włączyć w poczet dożywotnich NIEulubieńców, a wspominam o nim tylko dlatego, żebyście wiedzieli, że czasem czymś się okrutnie nie jaram. Przekazałbym komuś to ścierwo na rozpałkę, ale ma kredowy papier. Szlag by to....


#KOSMETYK
Uwaga, będzie coś osobistego: żel Yego do higieny intymnej dla mężczyzn od Ziaji. Niezręcznie mi o tym mówić, hmmm... eee... także tego... Maaaamooo, chodź na chwilę! Albo nie, jakoś dam rad... radę. Otóż takim żelkiem można sobie jajeczka podmyć, kolistymi ruchami zdjąć serek z napletka, mosznę przetrzeć po ciężkim dniu, zahaczając przy tym o szeroko rozumiane okolice odbytnicy... Fajna sprawa, człowiek od razu czuje się odświeżony! Yego jest przeznaczony dla mężczyzn w każdym wieku, zawiera kwas mlekowy, alantoinę i D-panthenol (wyguglujcie sobie, bo ja oblałem się rumieńcem, że o tym piszę). Stylowe opakowanie, 300 mililitrów niebieskawej substancji. Bardzo ekonomiczny, dostałem dość dawno na prezent a ciągle buteleczka jest dość ciężka, mimo iż myję się 62 razy dziennie. Ale, ale! Czy aby dostawanie takich kosmetyków na prezent może być formą delikatnej aluzji? ;(

Jeśli jesteś chłopaczkiem to polecam Ci specyfik z Ziaji, jeśli jesteś dziewczynką, nie wyglądasz mi na ignorantkę i wiesz o istnieniu całej gamy kosmetyków do mycia Twoich okolic intymnych, mrrr... ;> Blog to nie miejsce i czas, żeby zastępować Twoją matkę czy ginekologa! Ostatecznie jednak, moje czytelniczki (i czytelnicy) to przecież ludzie młodzi, świadomi, wykształceni i z dużych ośrodków, więc na pewno wiedzą coś o higienie i nie mówimy tu tylko o jamie ustnej. A w środkach transportu publicznego to z pewnością nie Wy brzydko wonicie, a cała reszta tej hołoty, która nie czyta Kultura & Fetysze! PS: Warto również posłuchać Natalii Nykiel! Warto, warto, warto! #Psychofan

Kto na prawdę rządzi, kogo mam bić?
Nie mogę tak żyć, że rzeźbisz mój loooos
Decyduję ja, nie może tak być,
Że kradniesz mój głos, bo żyje się raaaaz...
                               ~Natalia Nykiel, Rzeźba

środa, 29 kwietnia 2015

RECENZJA #73: The Order: 1886 (PS4)


Wyobraź sobie zajebistą dziewczynę, której nie brakuje kompletnie niczego. Ma śliczne piersi, kształtny tyłeczek i zabójczo zgrabne łydki. Do tego ubiera się nieźle, a i głos ma niebywale seksowny. Problem polega na tym, że nie za bardzo jest z nią o czym rozmawiać, a podczas wspólnie spędzanych popołudni zdarzają się zgrzyty. Poza tym ciągle jest zabiegana, w efekcie spędzacie ze sobą mało czasu, a kiedy mimo wszystko masz już nadzieję, że wyniknie z tego coś poważnego... ona odchodzi i zostawia Cię z niedosytem. Czujesz, że ledwo nadgryzłeś to jabłuszko. Złapałeś wizję? To świetnie, bo takie właśnie w wielkim skrócie jest The Order: 1886.
Powiem tak - nie widziałem piękniejszej i bardziej filmowej gry. Serio. To interaktywny film, gdzie cutscenki rozgrywają się bez żadnych retuszów, a wygląda to naprawdę nieziemsko. Ciężko w to uwierzyć, ale na moje oko nawet Assassin's Creed Unity zostało pobite w liczbie detali, a już na pewno w płynności rozgrywki. Posążki, obrazy, deski, przybrudzenia, odblaski światła - to robi niesamowite wrażenie. Wrogowie już mniej... Czasami rebelianci są niczym klony, szczególnie na początku, w swoich pasiastych szpitalnych uniformach.

Niestety, filmowość przynosi z sobą kilka bolesnych rozwiązań. Niezrozumiały jest dla mnie brak możliwości pominięcia przerywników (co z tymi, którzy chcieliby przejść grę ponownie, żeby skompletować trofki?). Razi też brak archiwum, z poziomu którego możemy przeglądać obejrzane zdjęcia, dokumenty i pozostałe odnalezione przedmioty. Warto tego szukać, ale główny bohater nie zawsze komentuje znaleziska, co czyni z nich nieistotne szpargały (tylko gazety opisujące ostatnie wydarzenia się jako tako bronią). Cylindry fonograficzne (różnorodne nagrania) jako znajdźki na dużym propsie! Irytuje częste ograniczanie możliwości ruchów postaci. Na porządku dziennym jest to, że nie możemy biegać, a gra pozwala nam wyciągać broń tylko w sytuacjach zagrożenia, co pozbawia nas elementu zaskoczenia. Fragmenty skradankowe rzeczywiście dość żenujące, podobnie jak walki z lykanami, którzy szarżują i odbiegają za meble, co w konsekwencji czyni z ich łatwiejszych przeciwników od ludzi...
Uniwersum jest świeże i dobrze się sprawdza. Wiktoriańska Anglia z odrobiną steampunkowych inspiracji i historią Rycerzy Okrągłego Stołu musiała zrobić robotę. Gorzej, że intryga z Zachodnioindyjską Kompanią Handlową jest bardzo płaska, a większość rozwiązań mocno klasyczna. Jeśli jesteś pantofelkiem czy innym polipem to może będziesz minimalnie zaskoczony. Do tego dialogi... no rażą, rażą! Autorzy chyba na siłę starali się przemycić jakieś żarciki w stylu "Spokojnie tylko odpoczywa. Chociaż później może go boleć głowa" po cichej eliminacji opryszka lub "Naprawdę? Muszę sobie coś kupić, nie mam się w co ubrać" przy abordażu sterowca. Nie brzmi to rewelacyjnie. Pseudoluzacka gadka psuje klimat (i tak już grubymi nićmi szytej) historii. Poza tym zdarzają się dziwne dialogi-potworki typu "A: Nie wiedziałem, że straciliśmy sprzęt B: Nie mamy..." czy "A: Znajdź jakieś wyjście! B: Pracuję nad tym Sir!", podczas gdy droga jest tuż pod zakatarzonym nosem. No i na deser - "A: Czy kiedykolwiek mnie posłuchasz? B: Znasz odpowiedź na to pytanie. Mój ojciec najpierw musiałby wyrazić zgodę!" Brak słów, tylko Markiz de Lafayette ze swoimi żabimi naleciałościami trzyma dość wysoki poziom. Reszta do pieca!

Cóż, nie jest to może najlepsza strzelaninka w jaką grałem w swoim króciutkim życiu, ale nie jest też najgorsza - wyważona ilość amunicji, odpowiednia moc i dobry feeling niestandardowych pukawek, pasujące do całości, oldschoolowe (choć niekoniecznie funkcjonalne, ale coś za coś) celowniczki. Twórcy mieli jaja i nie bali się stworzyć krótkiej, kilkugodzinnej filmo-gry, gdzie mamy stosunkowo niewiele do powiedzenia. To może niektórych mocno zniechęcić, ale ja oddałem się w ręce Santa Monica Studio External ze świadomością, że nie będzie tu rozbudowanej piaskownicy. Oby w spodziewanych dodatkach DLC postać mogła wyleźć ciut poza pudełko piachu. Jak kuweta przestanie uwierać - będzie znakomicie! Na teraz - 7/10. Miejmy świadomość, że grafika i świat przedstawiony podciągnęły całość o jakieś 3 punkty.


Plusy:
+ Uniwersum i grafika mają kosmiczny potencjał, choć miejscami zbyt ciemno (sprytny zabieg pozwalający zaoszczędzić trochę mocy obliczeniowej, nicponie!)
+ Ciekawe bronie, z których całkiem przyjemnie (i zróżnicowanie) się strzela
+ Czuć pęd powietrza w czuprynie Galahada podczas biegu
+ Emocje i postacie są nakreślone poprawnie, filmowo...

Minusy:
- ... szkoda tylko, że dialogi pisał jakiś mentalny gimbazjalista
- To nie gra w której decydujesz o czymś więcej niż własna śmierć - przejdzie się sama
- Walki z bossami jako Quick Time Events? No, thanks!
- Skradankowe etapy raczej ssą pałę. Podobnie jak kilkukrotnie użyty patent przesuńmy wóz...
- Brak archiwum na wszystkie znalezione przedmioty
- Brak możliwości pominięcia przerywników filmowych
- Niedosyt po przejściu (wszystko robimy zaledwie po kilka razy i tylko według zamysłu autora)

Materiały pochodzą z: http://www.playstation.com/pl-pl/games/the-order-1886-ps4/

czwartek, 23 kwietnia 2015

RECENZJA #72: Sok gruszkowy tłoczony z domu Rembowskich


Jeśli jestem fanatykiem jakichkolwiek regionalnych produktów spożywczych, to oprócz Kiełbasy/Pasztetu od Dr Maryniaka, wskazałbym właśnie na soki z domu Rembowskich. To istny majstersztyk smakowy, a przy tym produkt całkowicie naturalny, bo jak inaczej nazwać napitek, którego (przynajmniej w omawianym case'ie) 95% stanowi sok gruszkowy, a 5% sok z jabłek? Zamilknijcie sceptycy - na samą myśl, że etykieta mogłaby głosić nieprawdę dostaję białej gorączki!
Cóż to za wspaniały przykład połączenia tradycji (kremowa i stonowana etykieta, zielone szkło, certyfikat Dziedzictwa Kulinarnego Wielkopolski) z nowoczesnością (przekręcany kapsel, kod QR czy przejrzysty sklep internetowy). Sok nadaje się zarówno do picia prosto z butelki, jak i do rozcieńczania, choć z tym ostatnim bym nie przesadzał. Schłodzony zapewnia podobne orzeźwienie, co zimny browarek w upalne dni. Zimą zaś szczególnie poleciłbym wersje korzenne lub kompoty, ale wszystko po kolei...
Lista dostępnych smaków jest naprawdę imponująca. Mamy: gruszkę, pomidora, lecz nie da się ukryć, że pierwsze skrzypce u Rembowskich od zawsze gra jabłko. Z dodatkami. Gwoli ścisłości wymieńmy wszystkie kombinacje: jabłko z aronią, żurawiną, czarną porzeczką, czarnym bzem, przyprawami korzennymi (imbir, cynamon, goździki) i miętą. Trudno wyróżnić najlepszy smak. Wszystkie są specyficzne, niepowtarzalne i raczej mocno słodkie (ale bez dodatku cukru!). Ja chyba najbardziej lubię miętówkę.  Warto dodać, że sok występuje w butelkach po 250 i 700 mililitrów.
Cóż, pozostaje mi zakończyć te peany pochwalne i zaprosić do samodzielnej degustacji. Do kupienia m.in.: w sklepie internetowym, sieci sklepów Piotr i Paweł, piekarniach Pod Strzechą, a także w dobrych sklepach muzycznych... Eee... znaczy ze zdrową żywnością! Cena od trójki z groszami, po dziewięć złotych w przypadku większych butelek. Apple Power!

Piękny, klarowny sok!
Ni to jasny bursztyn, ni to ciepła słomka...
Pacz niedowiarku, pacz na skład!

Wpis NIE jest sponsorowany, powstał na fali entuzjazmu po zetknięciu się z wersją gruszkową!

czwartek, 16 kwietnia 2015

RECENZJA #71: CounterSpy (PS4)

Mała, zaledwie kilkugigowa gierka na PS3, PS4 i PS Vita z marcowego setu PlayStation Plus, a tyle zabawy! Pamiętacie stylowe zajawki ze starych, dobrych Bondów? Takie właśnie intro ze szpiegowską muzyczką w tle wita nas po odpaleniu gry.

Uniwersum? Czasy Zimnej Wojny i świat przedzielony Żelazną Kurtyną. Wykonujemy poufne misje w bazach Kapitalistycznego Imperium i Socjalistycznej Republiki. Nasza agencja nie stoi jednak po żadnej ze stron. Chce po prostu wykraść wszystkie ważne plany nuklearne i ochronić księżyc przed podziurkowaniem (samemu na końcu go dziurawiąc). Główny protagonista to w gruncie rzeczy bezimienny czarny patyczak. Komiksowy minimalizm i niezwykle wysoka grywalność.

 
Mechanika jest świetna. Bohater nie posiada puli żyć, musimy jednak zwracać baczną uwagę poziom DEFCON (Defence Condition) w obu obozach. Kiedy wrogowie alarmują dowództwo lub zaliczamy zgon, poziom gotowości bojowej przeciwnika podwyższa się, a po wysłaniu rakiet jądrowych kończymy zabawę z napisem Game Over na ekranie. Wówczas jedyną akcją, która może nas uratować jest dobiegnięcie do głównego komputera lub otoczenie oficera. Premiuje się pozostawanie w ukryciu, gdyż skrytobójstwa łączą się w ciągi combosów, za które możemy zainkasować najwięcej punktów. Przydadzą się strzałki usypiające, strzałki ogłupiające, strzelby i karabiny z tłumikiem, a w ostateczności żele wybuchające. Amunicja i wymyślne wyposażenie kosztuje, dlatego warto szukać ukrytych szybów wentylacyjnych, szafek i sejfów z gotówką. Pięknie i intuicyjnie.

Problemy zaczynają się wtedy, gdy postać nie chce nas słuchać i zamiast skradania się wybiera np. zejście po drabince. Albo gdy przyklejamy się do złej osłony (tak naprawdę jest ich bardzo mało i nie jest łatwo niezauważenie ściągnąć wszystkich przeciwników). Powiem więcej, mimo że przeszedłem grę trzykrotnie, na wszystkich dostępnych poziomach trudności (jeśli się uwiniemy, na jedno przejście zejdzie nam ok. 2-3 godzin), to nie udało mi się skończyć całego poziomu bez pozostania niezauważonym przez choćby pojedynczego wroga. Kilka razy byłem bardzo, bardzo blisko, ale zawodziło skradanie się po podciągnięciu na krawędzi lub inny detal. Nie da się ukryć, sterowanie bywa toporne.


Smaczkiem są losowe generowane lokacje. Prócz map finałowych, każdy etap jest złożony z pomieszczeń niczym klocków. Mamy żołnierskie kible, zbrojownie, strzelnice, więzienia, wielopiętrowe platformy i pokoje sterujące. Co ciekawe, szybko poznajemy większość konfiguracji pokojów, ale nie powoduje to nudy. Przeciwnie - chcemy sprawdzić się ponownie w znajomym środowisku, licząc na "czyste" przejście. Do wyboru mamy kilka różnych broni i jest to całkiem pokaźny arsenał, choć brakuje czegoś zamrażającego na odległość (wiecie, taki odrętwiający paraliż, który nie alarmuje kompanów - myślę, że zmieściłoby się to w nieco jajcarskiej stylistyce gry). Irytuje też fakt, że nie możemy wymienić podstawowego pistoletu na lepszą giwerę (jednocześnie postać ma do dyspozycji cztery sloty na spluwy).

Wszystko w grze (jak to w życiu) kosztuje - amunicja, nowe bronie i formularze poprawiające niektóre statystyki naszego agenta. Ponadto, mamy szczątkowe elementy fabuły i ciekawostki zawarte w tajnych dokumentach, które trafiają do dossier i dowcipne dialogi z szefem po skompletowaniu cząstkowych danych. Bardzo często otrzymujemy też korespondencyjnego konkurenta, z którym walczymy o lepszy wynik, a suma naszych poczynań jest na bieżąco odnotowywana w menu. Masa satysfakcji!


Podsumowując - nic nie przebije marcowego setu w ramach abonamentu PlayStation Plus (przypomnijmy o OlliOlli2 i Valiant Hearts). Nie potrzeba drogich tytułów z graficznymi fajerwerkami, żeby przyciągnąć gracza na długie godziny. Dinamighty udowodniło, że wystarczy dwuwymiarowa, cukierkowa grafika imitująca trójwymiar, kilka przyjemnych motywów muzycznych (plus świetne rosyjskie i amerykańskie odzywki ze szczekaczek) i voilà! Z CounterSpy spędziłem około 10 godzin i zapewne co kilka tygodni włączę grę na jedną, no góra dwie, mapki. Ocena? Co najmniej 7/10.

Wchodzę na wyżyny zuchwały jak dwulatek na mebel,
A te hieny znów szczekały zamiast wejść na mój szczebel!
                                               ~Taco Hemingway, 900729

 

środa, 15 kwietnia 2015

RECENZJA #70: Dragon Age: Inkwizycja (PS4)


Ciągle gram na konsoli jak szaleniec, a żeby jakoś usprawiedliwiać moje szczeniackie hobby z przerywaniem życia w tle, na bieżąco staram się wrzucać recenzje. I tak mam już sporo obsuw. Omawianą produkcję skończyłem jakoś... pod koniec lutego? Dragon Age: Inkwizycja - piękna i wciągająca rozgrywka z gatunku drużynowych role play'ów. Nagrałem się ponad osiemdziesiąt godzin, przemierzyłem wszystkie możliwe mapy, wykonałem wszelkie napotkane questy poboczne i wiecie co? Było warto, ale powtórne przejście tytułu potwornie by mnie znudziło.
Niby można by dla swojego protagonisty wybrać inną profesję (grałem wojem z bronią jednoręczną i tarczą, dostępni także czarodzieje i rzezimieszki) i rozwinąć go zupełnie w innym kierunku, tylko po co? W dowolnym momencie prócz bazy wypadowej możemy grać jednym z czterech członków drużyny. Ba! Umiem sobie wyobrazić sytuację, w której przełączamy się na naszego Wybawiciela tylko od święta, żeby pozamykać zielone szczeliny, portale Otchłańców. Ma to swoje plusy i minusy. Największy plus: kiedy znudzi nam się jeden heros, aktywnie wojujemy innym. Minus: cierpi na tym immersja. Szczególnie wtedy, gdy w naszej drużynie mamy kilkunastu różnych ludzi i żonglujemy składem. Ciężko również sprawować kontrolę nad ekwipunkiem i umiejętnościami mrowia walczaków, szczególnie przy dość niewygodnym interfejsie, który nazbyt subtelnie podkreśla, których elementów aktualnie używają postacie.

Fabuła jest oparta na prostym jak cep schemacie walki odwiecznego zła z garstką szlachetnych i prawych. Co najważniejsze, mamy jednak kilka zwrotów akcji, a z czasem okazuje się, że zło, które wcześniej poczytywaliśmy za przepotężne i zabójcze, jest tylko wierzchołkiem góry lodowej i ma bardziej... intencjonalną przyczynę. Mam tylko żal, że wszystko idzie jak po maśle - całkiem prędko z wymoczka stajemy się naprawdę liczącym się graczem na arenie politycznej Thedas. Nie ma takiego, jakby to nazwać... mozolnego wspinania się po szczebelkach kariery, atmosfery niedoboru wszystkiego i dramatycznych braków kadrowych. [SPOILER] I gdyby nie podstępny atak Koryfeusza na Azyl, czułbym się zupełnie nietykalny przez całą grę. Swoją drogą filmik z przygnębiającą wędrówką do Podniebnej Twierdzy, trwający kilkanaście minut i opatrzony wzniosłą pieśnią, nadał fragmentowi naprawdę epickiego klimatu [KONIEC SPOILERA].

Zarzuty można mieć do zadań pobocznych, które nie są najwyższych lotów, ale zdarzają się bardzo przyjemne kwiatki. Ciepło wspominam przeszukiwanie zalanych okolic Crestwood gdzie kilkadziesiąt lat wcześniej miała miejsce plaga pomiotów, a tamtejszy burmistrz okazał się niezłym ziółkiem. Ważne, że dużo akcji można kontynuować z poziomu stołu narad (mapa taktyczna), gdzie na przykład należy wznieść most, żeby dostać się na niedostępne obszary lub oczyścić doły z trujących oparów. Wspaniałe są momenty, kiedy wcielamy się w najwyższego sędziego, a nasi poddani dostarczają przestępców i zbiegłych niemilców prosto pod nasz tron. To z kolei bardzo dobrze wpływa na ciągłość narracji. Niestety, większość zadań to jednak likwidacja grupy przeciwników, odnalezienie cennego przedmiotu czy przekazanie wiadomości. Szkoda, tym bardziej, że aktywnych zadań w dzienniku mamy czasem po kilkadziesiąt.

Żeby nie było za słodko - schludna i atrakcyjna grafika jest pełna smutnych niedoróbek i glitchów. Bo jak inaczej nazwać fakt, że podbródki naszych postaci przenikają się z ich kołnierzami podczas przerywników filmowych? Psuje to sekwencje dialogowe, ale da się przeżyć. Jak wytłumaczyć to, że niektóre postacie w siebie wnikają, że łupy lądują kilka metrów od trucheł, a zbierając surowce nachylamy się zazwyczaj pół metra od zioła lub skały  Ogólnie jednak świat mamy piękny i nienużący, bo co rusz przenosimy się w inną strefę klimatyczna (od umiarkowanego Zaziemia, do skandynawskich fiordów, pustynnych krain, dżunglowych lasów, aż po skute lodem krainy północy). Duperela, a wbrew pozorom bardzo urozmaicała rozgrywkę, choć długie spacery po pustawych Syczących Pustkowiach to raczej traumatyczne wspomnienie.

Kolejnym drażniącym szczegółem są elementy zręcznościowe. Bywa, że aby zdobyć specjalne odłamki rozsiane po mapie (potrzebne do otwarcia świątynnych drzwi) musimy skakać jak idioci po nieprzystosowanych do tego półkach. Za to logiczne minigierki z łączeniem gwiazd w konstelacje - CUDO! Grałbym w to jak w osobny, pełnoprawny tytuł!

Słów kilka o zdobywaniu nowych skillów: rozwój postaci w zaawansowanym stadium zabawy wymaga inwestowana cennych punktów w niepotrzebne umiejętności, bo drzewka rozwoju w formie rombów nigdy się nie sprawdzają. Szkoda, czasem nabywamy nowe, zbędne ataki (i tak nie ma już wolnych klawiszy, żeby je przypisać), tylko dla interesującej nas zdolności pasywnej. I znowu, jakby dla równowagi - crafting na szóchę. Tylko ciężko znaleźć lub kupić mocarne schematy. Nierówny poziom, oj nierówny...
Sam system walki jest odrobinę chaotyczny i szarpany, ale może sprawić wiele frajdy wyrafinowanym taktykom (znana z drużynowych erpegów aktywna pauza pozwala wydawać polecenia wszystkim członkom drużyny). Ja korzystałem z tego tylko przy walkach z najgrubszymi rybami, tymi z tytułu gry. Zazwyczaj grałem prymitywnie, masakrowałem wszystkie klawisze i triggery niczym Pan Janusz Lewaków, a można było przyciągać przeciwników łańcuchami, zastawiać wnyki, miny, kamuflować się i obrzucać wroga szerokim wachlarzem toników i mikstur. Co ciekawe, wkradł się zabawny błąd - jedno z trofeów zdobywamy po pokonaniu 10 smoków. Gra nie liczy jednak jaszczura ujarzmionego w czasie głównego wątku fabularnego. Oznacza to, że jednego bydlaka musimy pokłóć dwukrotnie. Ja użerałem się z najtrudniejszym - Wyżynnym Pustoszycielem z lokacji zwanej Emprise du Lion.

Podsumowując: mimo kilku delikatnie uciążliwych elementów przygoda była wyśmienita i ciężko się do czegoś mocno przyczepić. BioWare umie dostarczać sztampowe historię na srebrnych tacach. Dragon Age: Inkwizycja to taki Mass Effect w realiach Fantasy, z nieco mniejszą liczbą ważkich wyborów do podjęcia. Nie ma przeciwwskazań, żeby pyknąć sobie jeszcze przed premierą Dzikiego Gonu (ot, żeby mieć porównanie, przyzwyczaić się do machania mieczem i eksploatacji świata). Ode mnie... 8/10! Nieprzypadkowo w wielu rankingach DA:I zostało wybrane na Grę Roku 2014! Oczywiście w tym wypadku warto kupić wersję na PC, żeby niepotrzebnie nie przepłacać.

Plusy:
+ Duże możliwości w zakresie kreacji głównej postaci (od wyglądu po klasę, specjalizację, unikatowe przedmioty i styl gry)
+ Śliczne, różnorodne lokacje, które zazwyczaj są odpowiednio "zabudowane" atrakcjami
+ Narracja i fabuła są prowadzone sprawnie i czasami zaskakują
+ Gra nie boi się, że czegoś nie zobaczymy - to Ty decydujesz czy eksploatujesz dogłębnie, czy wykonujesz plan minimum i ślizgasz się po powierzchni
+ Zmyślne drobnostki urozmaicające grę (łamigłówki astralne, crafting, misje przy stole narad, flirtowanie z dupeczkami)

Minusy:
- Zawiłości świata bez znajomości niuansów kulturowych i społeczno-gospodarczych z poprzedniej części mogą nieco przytłaczać (ponadto czytając każdą notkę, książkę i pieśń parłbyś do przodu jak żółw, nawet ja tym razem wymiękłem!)
- Rozczarowująco nieliczne, puste i małe miasta, które przyjdzie nam odwiedzić
- Liczba questow sprawia, że często przyjmujemy wszystko jak leci. Zrobi się. Samo. Po drodze.
- Nie można walczyć z grzbietu wierzchowca. Wierzchowce często się blokują. Nie są zbyt szybkie.
- Interfejs ekwipunku i rozwój postaci mogłyby być ciut lepiej rozwiązane. Bardziej pod casuala!
- Do cholery, dlaczego w szklarni (która jest sześcioma donicami) w mojej twierdzy mogę sadzić tak mało ziół?


Nie mogę zasnąć, brak snu stał się rutyną,
Obecną w moim życiu jak ból i sztuczna miłość...
                                               ~W.E.N.A., Lato w mieście

Materiały pochodzą z: http://www.playstation.com/pl-pl/games/dragon-age-inquisition-ps4/