środa, 29 października 2014

Ulubieńcy października!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce.

#JEDZONKO
Absolutnym smakowym odkryciem miesiąca jest metka bawarska - surowa kiełbasa z mięsa wieprzowego. Zazwyczaj jest dobrze przyprawiana, z wyczuwalnym aromatem dymu. Ta, którą ja regularnie spożywam jest jednak bardzo łagodna i łatwa w rozprowadzeniu na świeżym pieczywie. Zostawia charakterystyczny i bardzo przyjemny posmak w ustach, podobny do frankfurterek. Na pohybel wegetarianom!


#FILM
Zdaje się, że nie oglądałem ostatnimi czasy żadnego pełnometrażowego filmu, który mógłbym Wam z czystym sumieniem polecić. Mogę za to zarekomendować satyryczny magazyn publikowany na portalu YouTube pt. 8 Liga Mistrzów. Jeśli nie znacie - w wolnej chwili nadróbcie zaległości, kanał kartofliskapl robi świetną robotę! Oprócz tego odgrzewany kotlet, który każdorazowo powoduje lawiny śmiechu na wykładach Płeć i sport - występ Érica Moussambaniego na Olimpiadzie w Sidney. Styl węgorza sprawia, że naprawdę trudno się nie uśmiechnąć.

#MUZYKA
Nic się nie zmienia, nadal siedzimy głęboko w rapie. Mimo, że radomski kocur KęKę nie wydał ostatnio żadnego nowego krążka, jego solo, luźne numery i gościnne zwrotki wciąż latają na głośnikach. Posłuchajcie Desantu, Wierszu o nas i chłopcach, Od dziecka czy chociażby jego #hot16challenge! Wszystko podlinkowane, wystarczy poklikać, a jeśli będzie mało - wpadnijcie na oficjalny kanał artysty, gdzie znajdziecie numery sprzed epoki PROSTO label. Oprócz tego wyszedł mixtape Kartky'ego pt. Preseason Highlights (który mam nadzieję lada chwila trafi w moje ręce w ekskluzywnym wydaniu, spodziewajcie się recenzji) i epka Pyskatego pt. PitStop. Obydwa wspomniane dziełka są na razie słuchane wyrywkowo, ale siadają!


#GRA
Prawie dwa tygodnie pocinałem w Śródziemie: Cień Mordoru. I powiem Wam, że bawiłem się wyśmienicie, mimo iż porządne przejście tytułu zajmuje niecałe 35 godzin, a rozgrywka to kompilacja patentów z kilku innych produkcji. Szczegóły wkrótce, bo nie odmówię sobie poświęcenia na grę osobnego wpisu. Tylko czekam na wolny wieczór, żeby na spokojnie siąść i skonstruować w miarę rzetelną opinię. Stay tuned!


#KOMIKS
Kolega ze studiów po dłuższym czasie oddał mi moje komiksy. Nie piszę tego jednak z pretensją, zawsze długo przetrzymujemy swoje rzeczy, co ma swoje dobre strony - na nowo odkryłem magię komiksu pt. Logikomiks. W poszukiwaniu prawdy. Boże, to najlepsza powieść graficzna jaką kiedykolwiek czytałem. Żadnych superbohaterów, sami logicy balansujący na krawędzi geniuszu i szaleństwa. Historia jest świetnie prowadzona, rozgrywa się na trzech poziomach, jest samoreferencyjna i nieszablonowo spuentowana. Gdyby nie to, że ma już swoje lata i permanentnie brak mi czasu, pokusiłbym się o recenzję. Zresztą, najlepszą zachętą do przeczytania pozycji zdaje się być jej publikacja w kilkudziesięciu krajach. Serio, widziałem nawet egzemplarz w języku tureckim.


Z wszystkich powyższych najbardziej polecam Wam komiks, później całą resztę. Logikomiks to coś bezprecedensowego. Storyboard Doxiadisa i Papadimitriou w połączeniu z rysunkami Papadatosa tworzą wyborną kombinacje, kimkolwiek są ci ludzie. Sztuka przez duże es!

Chciałbym Was również spytać co sądzicie o takiej formie wpisów? Podoba Wam się? Chcielibyście czytać podobny raport co miesiąc? Wysilcie się w komentarzach, to daje najwięcej motywacji!

Chcesz być na bieżąco z nowymi wpisami? Obserwuj najnowsze posty na Kultura & Fetysze!

środa, 22 października 2014

5 powodów dla których warto być wolontariuszem!

Liczby w nagłówkach ponoć bardzo dobrze oddziałują na wyobraźnię czytelnika, dlatego startujemy z nową serią pt. 5 powodów [...]. W założeniach dotykać będziemy przeróżnej tematyki, czasem poważnej, czasem mniej. Dzisiaj kwestia wolontariatu, a więc bezpłatnej i dobrowolnej pracy na rzecz innych, która wykracza poza kręgi rodzinno-koleżeńskie. Istotna sprawa, prawda? Gotowi? 

Dygresja: kolejność wskazywanych przeze mnie motywów jest wyrazem moich indywidualnych preferencji, Twój katalog może mieć zupełnie inną hierarchię ważności!

15. POZnan Maraton set!

5. Gadgety!
Z każdą imprezą (nieważne czy sportową, czy kulturalną) wiążą się pewne specjalne atrybuty, które rozdaje się wolontariuszom, aby byli widoczni w przestrzeni publicznej. Zazwyczaj są to koszulki, plakietki, teczki, notesy lub długopisy. Niby nic wielkiego, ale nosząc na przykład taki t-shirt poza kontekstem pracy wolontariusza, wysyłasz pewne sygnały mówiące: byłem tam, robiłem to, mogę Ci o tym opowiedzieć. Jakież było moje zdziwienie, kiedy nieznajoma dziewczyna zagaiła mnie na temat tureckiego uniwersytetu, kiedy zobaczyła teczkę z jego logo. Albo ile pytań napotkałem odnośnie Filharmonii Poznańskiej, kiedy chadzałem w koszulce otrzymanej przy okazji największego na świecie koncertu instrumentów perkusyjnych. Widzisz? Tak to działa! Poza tym każdy potrzebuje koszulek do spocenia, czegoś do notowania i przechowywania ważnych papierzysk.

4. Największe imprezy od kuchni!
To zawsze bardzo przyjemne uczucie, kiedy w grupie znajomych rozmawiacie o zbliżających się wydarzeniach, a Ty od niechcenia rzucasz kilka istotnych, nieznanych pozostałym faktów lub anegdotek odnośnie danego eventu. Jakże zabawnie było ankietować aktorów podczas teatralnego Malta Festival i spotykać się z nimi kilkukrotnie w różnych festiwalowych punktach. Jakże wiele interesujących obserwacji można wynieść z przeprowadzania wywiadów kwestionariuszowych z odwiedzającymi kolejne edycje targów Motor Show. Obraz widoczny dla przeciętnego uczestnika jest nieporównywalnie mniej szczegółowy, niż dla osoby, która pomaga w organizacji wszystkiego i może zaglądać za fasadę. Jeszcze jakiś przykład? Jestem lektorem i w ostatnią niedzielę liczyłem wiernych w swojej parafii (kobiety i mężczyźni na mszy, a także kobiety i mężczyźni przystępujący do komunii). Naprawdę interesujące dane, do których miałem bezpośredni i nieskrępowany dostęp...

To zdjęcie ma charakter edukacyjny, jest pewnego
rodzaju przestrogą dla przyszłych wolontariuszy.
Ręce w kieszeni, znudzona postawa i znikoma chęć
interakcji z innymi - nie, nie, NIE!

3. Dobrostan psychofizyczny!
Wolontariat to kontakt z drugim człowiekiem (w zasadniczej większości przypadków). Udzielanie informacji, wsparcia, pomocy, bycie twarzą całej akcji. W ostatniej większej imprezie (POZnań Maraton) to do wolontariuszy należało podtrzymywanie wiary i wyzwalanie dodatkowej energii u biegaczy, szczególnie tych delikatnie odstających od reszty stawki, dla których bardziej liczy się uczestnictwo, niż bicie życiowych rekordów. Jeśli jesteś chrześcijaninem - zaliczasz dobry uczynek i pomagasz bliźniemu, w innym przypadku dajesz wyraz swojej ludzkiej solidarności i pielęgnujesz wartości humanistyczne. Relatywnie niskim kosztem możesz odczuwać niemała satysfakcję ze zrobienia czegoś dobrego dla innych.

2. Doświadczenie zawodowe!
Jak mawia jeden z moich serdecznych znajomych: jeden certyfikat uczestnictwa znaczy niewiele, ale kilka lub kilkanaście, ooo, to już całkiem inna historia! I rzeczywiście, mając za sobą sporo projektów, możemy je wszystkie zbiorczo przedstawić w naszym CV, a potencjalny pracodawca prawdopodobnie doceni, że jesteśmy solidni, konsekwentni i zależy nam na inwestowaniu w siebie. Uczestnictwo w wolontariacie to najlepszy przykład tego, że umiemy oddalić moment gratyfikacji w czasie, tj. wiemy, że trzeba się troszkę nabiegać i natrudzić, żeby w przyszłości otrzymać nagrodę. Nie oszukujmy się bowiem, dla większości z nas zaświadczenie jest największą motywacją do działania pro publico bono. A jak weźmiesz udział w kilku imprezach, być może staniesz się liderem i koordynatorem grupy wolontariuszy na kolejnej z nich? To już większa odpowiedzialność i duma po wykonanej robocie.

Akcja Chmurka [Fot. Sonia Bober]

1. Kapitał ludzki!
No i chyba najważniejsza sprawa: przy pracy najłatwiej poznać nowych ludzi. Mowa tu zarówno o przełożonych (którzy zazwyczaj są szczebelek wyżej na drabinie kariery), współpracownikach i odbiorcach naszych usług. Ci pierwsi stanowią cenne źródło przyszłych zleceń, zapewniając stały dostęp do informacji odnośnie zbliżających się projektów. Drudzy są dobrym materiałem na znajomych, przyjaciół, czasem nawet życiowych partnerów. Ostatecznie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zbratać się również z osobami, którym niesiemy pomoc. Jakże to piękne przedłużenie etosu wolontariusza! Często jest tak, że jeden projekt ciągnie za sobą kilka kolejnych możliwości. Ja zaczynałem udzielać się w studenckim kole naukowym, następnie moderowałem dyskusje w Kawiarence Obywatelskiej, później przyszła praca w Drużynie PEKA, a teraz mogę wybierać z katalogu projektów te, w których będę chciał uczestniczyć. Zdaje mi się, że w żadnej z moich przygodnych działalności nie zostawiłem po sobie złego wrażenia, jestem zatem w kręgu ludzi zaufanych, do których co jakiś czas napływają propozycje współpracy. Ponoć w dzisiejszych czasach kapitał ludzki to podstawa, chyba że jesteś genialnym twórcą-outsiderem. Wtedy nie ma to absolutnie żadnego znaczenia...

Wymienilibyście jeszcze jakieś korzyści z bycia wolontariuszem, które pominąłem? A może macie ciekawe spostrzeżenia, którymi chcielibyście się podzielić? Piszcie w komentarzach!

Chcesz być na bieżąco z nowymi wpisami? Obserwuj najnowsze posty na Kultura & Fetysze!

wtorek, 14 października 2014

RECENZJA #42: Watch_Dogs (PS4)

Do Watch_Dogs podszedłem odrobinę sceptycznie, gdyż spotkałem się z wieloma opiniami, że gra (delikatnie mówiąc) nie do końca spełniła oczekiwania fanów elektronicznej rozrywki. Spory dyskomfort odczuwałem również przy płaceniu za produkt - posiadacz konsoli nowej generacji pod żadnym pozorem nie powinien porównywać cen z innymi platformami. Jako użytkownicy PlayStation niby dostaliśmy cztery dodatkowe misje (CTRL, ALT, DELETE, ZAMKNIĘCIE), a także unikatowy biały strój, ale to raczej kiepskie pocieszenie. Nawiasem mówiąc, przetłumaczenie nazwy trzeciej misji na polskie USUŃ było bardzo, bardzo kretyńskim pomysłem.


Do rzeczy: główny wątek fabularny zasadniczo jest bardzo interesujący i odpowiednio rozbudowany. Na początku trochę gubiłem się kto jest z Blume, kto z DecSec, czym właściwie jest system ctOS 2.0, kogo i dlaczego mamy dorwać, ale z czasem ułożyłem wszystko w głowie (pomocne były nagrania porozrzucane po całym mieście). Wyszła całkiem niezła antyutopia, w której można inwigilować każdego. Zasadniczo jednak, ciągle robimy to samo, zarówno w kampanii, jak i misjach pobocznych, co jest odrobinę nużące. Dogoń, zhakuj i/lub zabij. Zdobądź informacje, ucieknij lub oczyść teren. Pocieszające jest to, że zazwyczaj mamy dość dużą swobodę przy wyborze środków, szczególnie w misjach konwojowych (to my decydujemy, gdzie zastawić pułapkę). Bardzo irytujące jest za to jedynie 50 poziomów rozwoju bohatera, które możemy osiągnąć bez większego trudu, a później gra nawet nie nalicza nam zdobytych punktów doświadczenia. To okropnie demotywuje.


Klimat miejscami jest wyśmienity. Chicago żyje i jest ładnie zaprojektowane, a prowincjonalne Pawnee pełne tanich hoteli i obozów campingowych wymiata. Z wielką przyjemnością meldowałem się w Hotspotach, poznając przy tym wiele ciekawostek i faktów o miejskiej infrastrukturze. Moja pierwsza ucieczka przed policją odbyła się przy One Mic Nasa, co wysadziło mnie z kapci, prawie tak mocno jak zimowe misje w Mafii 2! Zapędzając się w biedniejsze dzielnice możemy wbić się w hip-hopowy cypher, poobserwować jak małolaty odbijają piłkę o drzwi od garażu, a zakochani miętolą się za węgłem. Szkoda tylko, że nie zobaczymy żadnego zwierzęcia, ani motocyklisty (mimo, że sami motor możemy dosiąść).


Poziom trudności nie jest szczególnie wysoki (grałem jak zwykle na normalnym), zdarza się jednak powtarzać niektóre etapy. Zazwyczaj odradzamy się niezbyt daleko, przy poprzednim etapie misji, szkoda tylko, że nie możemy przerywać scen i dialogów, co jest trochę nużące. Jedynie kilka razy miałem nieprzyjemność powtarzać dłuższe fragmenty. Szlag mnie trafiał, jak przypadkowo detonowałem jakieś ładunki lub zabijałem delikwenta, którego miałem jedynie obezwładnić. Swoją drogą przydałaby się jakaś pukawka z końską dawką usypiającej substancji, wielu przeciwników musimy jedynie sklepać i nauczyć pokory... Poza tym wybór broni i pojazdów jest satysfakcjonujący.


Miłośnicy GTA spytają zapewne: a czołg jest? Otóż nie ma, ale w ramach cyfrowych odlotów możemy sterować mechanicznym pająkiem lub porozjeżdżać ludzi pancernym samochodem w iście psychodelicznej wizji... Mało? Poskaczcie po kwiatach i wyzwalajcie dzielnice miast spod kontroli mroku i mechanicznych strażników! Minigry to coś, co zdecydowanie urozmaica rozgrywkę. Mówię tu również o hakowaniu, piciu, pokerze, jednorękim bandycie i moich ukochanych szachach, w których mamy dostęp do wielu łamigłówek, nie tylko zwyczajnej gry.

Oczywiście można narzekać na dziwne postawy niektórych mieszkańców miasta w sytuacjach kryzysowych, irracjonalne zachowanie policji i łatwość zmylenia ich w czasie pościgu lub z góry narzucone komplety strojów Aidena Pearce'a (i jego dość drewniany sposób poruszania się), ubogi asortyment kiosków i punktów gastronomicznych, ale to wszystko drobiazgi. Nie rozumiem za to zrzędzenia na model jazdy, mnie tam fury prowadziło się zadziwiająco dobrze, a różnice miedzy brykami sportowymi, a ciężarowymi były mocno odczuwalne.


Jeśli chodzi o multiplayer, a tym razem miałem możliwość korzystania z darmowego, próbnego konta PlayStation Plus, nie spodobały mi się chaotyczne strzelaniny, ale wyścigi, ukrywanie się przed chcącym nas dopaść graczem, czy wspólne odkodowywanie zaszyfrowanych danych sprawiają sporo frajdy. Z dumą oświadczam, że skończyłem wszystkie wyzwania związane z grą wieloosobową. W ogóle, pasek postępu w grze zatrzymał się na ok. 97%, więc można powiedzieć, że poobcowałem z produkcją dość długo i intensywnie.

Podsumowując: świetny tytuł, kilkadziesiąt naprawdę niezapomnianych godzin. Interakcja z otoczeniem sprawia, że myśli się zupełnie inaczej niż w innych tego typu grach. A ile ma się radochy, spuszczając kontener na Egzekutora (dobrze opancerzony bydlak z potężną bronią), zatrzymując pociąg lub uruchomiając blokady tuż przed nosem policyjnego radiowozu. Do tej pory, obok Assassin's Creed, najlepszy tytuł w jaki miałem przyjemność tego roku pyknąć. Stawiam... mocne 8,5/10, czyli jak do tej pory najwyższa ocena dla gry na tym blogu. Szampan i truskawki!

Spacer po mieście, asysta kamer
Chroni rzetelnie przed terrorysty planem!
                                               ~Włodi, Wzorowy

sobota, 11 października 2014

REFLEKSJA #14: Październikowe narzekanie

Huśtawka nastrojów ostatnio, jakbym był w ciąży... Z jednej strony mam więcej monet, z drugiej nic mi po nich, bo jestem apatyczny, zmęczony ciągłymi obowiązkami, a czas jakby przeciekał mi przez palce. Chyba biorę na siebie zbyt dużo zadań. Albo mocno się rozleniwiłem. Albo męczy mnie perfekcjonizm. Albo jesienna chandra. Albo irytacja z powodu ograniczonego kontaktu z dziewuchą. Albo nie umiem się cieszyć z małych rzeczy. Albo mam pochrzanioną osobowość i wybujałe ambicje. Albo wszystko na raz!
 
W każdym razie milion zapisanych spraw w kalendarzu nie pozwala mi się odpowiednio wyluzować. Chyba studiowanie mi się przejada. Zaliczenia, obecności, prezentacje, teksty. Wszystko tak samo, zawsze traktują nas jak dzieci. Zbyt mało czasu na przemyślenia, refleksje, odpoczynek i aktywności pozauczelniane. Ale i tak nie ma weny do twórczej pracy, nawet posty przychodzą bardzo opornie. Ciąży odpowiedzialność za swój los na barkach. Czasem marzy mi się ośmiogodzinna, nieambitna praca od szóstej do czternastej, taka co nie obciąża mózgu. Zabawne, kiedy pracowałem w wakacje, cieszyłem się, że studia za pasem i będę miał dużo czasu dla siebie. A może przemęczenie to wynik nowoczesne wynalazki typu: Facebook, PlayStation, Klan itd.? Albo dobra, koniec tych rozkmin. A i tak przydałaby się jakaś nowa gra. Może Cień Mordoru?


W ostatni weekend było trochę wytchnienia. Puszczykowo to piękny zakątek. Idealne miejsce na rowerowe wycieczki, spacery i odpoczynek od miasta. Szkoda tylko, że dwa dni zleciały tak szybko. Zawsze to co dobre zlatuje za szybko. W momencie gdy gdzieś wyruszam, oczyma wyobraźni widzę już powrót. I to mnie często przybija. Taka spaczona percepcja czasu, wieczne stygnięcie. Nihilizm.

Ryneczek w Puszczykowie!

Puszczykowo ma śliczny Ryneczek! Pozbawiony jakichkolwiek zabytków, sztuczny twór pełen zgrabnie przyciętych drzewek, małych oddziałów bankowych, sklepików i ławek. Jednym z centralnych punktów jest Biedronka. Może to dziwne, ale niczego więcej właściwie do szczęścia nie trzeba. W Poznaniu wszystkiego jest już za dużo.

Do Domu Akradego Fiedlera tym razem nie było po drodze...
Chociaż pamiętam, byłem tam w podstawówce, kupiłem
beznadziejny, fioletowy flet, który kilka lat kurzył się
w mojej szufladzie! #No_offence_must_see!
Skosztuj mej tajemnicy jak dobrego wina, a tym samym
dasz żywy impuls swojej wyobraźni.
/ rzeźbił Zygmunt Konarski

A są dwa sklepy w Puszczykowie, które są lepiej zaopatrzone niż stołeczne miasto Wielkopolski. Arturo, bo o nich mowa, mają chyba wszystkie nowo wprowadzane produkty, łącznie z cukiernictwem pakowanym w zgrabne przezroczyste opakowania, wyrobami tytoniowymi, prasą, kosmetykami i szeroką paletą piw. Nawet ekspedientki są ubrane w białe, eleganckie koszule i czerwone muszki, a przy wejściu ustawiono tabliczkę z codziennie aktualizowaną listą solenizantów. Wpadać tam co wieczór, kupować to na co ma się ochotę i wolnym krokiem zmierzać do swojego domku z przystrzyżonym trawnikiem i rozbuchanym piecem w piwnicy, w ramiona ukochanej? Nie spieszyć się nigdzie, nie robić nic, dla nikogo? Sporadycznie wybierać się na mecze rozgrywane przez Las Puszczykowo? Sounds great!
 
Mój mały traperek <3

Ogarnia mnie chłopomania, małomiasteczkowy konsumpcjonizm, utopijna wizja odcięcia się od świata i nic dlań nierobienia. Że też moi rodzice nie mają dobrze prosperującej firmy, którą mógłbym w przyszłości przekazać w ręce ludzi przedsiębiorczych i przynosiłaby mi pasywne dochody aż do śmierci... #Marzyciel
 
Pierdolona frustracja, aż spływa po kartkach,
żyję bezcelowo, walka z sobą to je^any Fight Club...
                                               ~Eripe, Życie to nie film
 
Życie to nie film, choć spędzamy je na klatkach!
                                               ~Miuosh, Excelsior I

PS: Dość zawadiacko zestawione cytaty w świetle 'nie tak bardzo odległych' wydarzeń na polskiej scenie hip-hopowej, nie sądzicie? ;)

Taki hajlajf! Surowa ryba i puszczykowski The Times prosto w skrzynce!

czwartek, 9 października 2014

RECENZJA #41: Napój słodowy Swoody


Stosunkowo niedawno w sklepach pojawiły się enigmatyczne, żółte puszki z napojem słodowym marki Swoody. Zaciekawiła mnie głównie starannie wykonana grafika na froncie produktu i aluminiowa puszka od góry barwiona na złoto, co utrzymuje całość w świetnym klimacie. Jako, że klient kupuje oczyma - wrzuciłem produkt do koszyka.

Swego czasu, podczas mojej tureckiej przygody, rozsmakowałem się w bezalkoholowych napojach słodowych pod szyldem Maltana. Spodziewałem się więc raczej mocniejszego aromatu odróżniającego napój od zwykłego piwa. Niestety, moim zdaniem, nuta karmelu jest stanowczo zbyt mało wyczuwalna, choć delikatny posmak w ustach utrzymywał się dość długo po spożyciu napoju, co należy zapisać po stronie plusów. Jak i to, że poziom dwutlenku-węgla jest na optymalnym pułapie i musi minąć dużo czasu, zanim zostanie nam wygazowana, bursztynowa lura.

Według Browarów Lubelskich SA, produkt świetnie orzeźwia, pobudza i dodaje energii. Osobiście nie zauważyłem zbyt dużej różnicy w stosunku do herbaty czy soku... Podzielę się za to z Wami świetną propozycją podania: kruche ciastka zbożowe (np. Tastino Sasanki bez czekolady z Lidla) popijane słowowo-jęczmiennym Swoody. To połączenie smakuje nawet dobrze! Samo Swoody jednak nie rzuciło mnie na kolana i raczej kolejny raz po nie nie sięgnę. Artwork na bardzo wysokim poziomie, smak tylko na dostateczny plus! W sumie, ciasteczka smakują równie dobrze z napojami o większej zawartości alkoholu...

Złap butelkę piwa, która ma na sobie rosę,
Chyba też to znasz, że etykiety ściągasz mokre!
                                               ~R-Ice, Ławka, piwo i rap

niedziela, 5 października 2014

RECENZJA #40: Balconi Mini Rolls Chocolate


Dziś krótka recenzja jednych z moich ulubionych biszkoptów, które niestety nie wszędzie można łatwo dostać. Zazwyczaj możemy zakupić je w sieci sklepów Biedronka, ale albo sprowadza się je w zbyt małych ilościach, albo cieszą się wyjątkową popularnością, bo ciągle notuję niedobory. Ja swój kartonik Balconi Mini Rolls Chocolate dorwałem w Biedronce, ale na Rynku w Puszczykowie...

Do rzeczy jednak: produkt występuje w kilku rodzajach, m.in. z jasnym biszkoptem i kremem truskawkowym lub brzoskwiniowym. Osobiście jednak preferuję wersję najbardziej czekoladową. Jedna porcja to jedynie 112 kalorii! Nie żebym szczególnie się tym przejmował, ale to chyba niezły wynik jak na coś przyzwoicie słodkiego.

Przekąski są pakowane w małe, srebrne saszetki, dzięki czemu bardzo łatwo transportować przysmak. To świetne zwieńczenie drugiego śniadania w pracy lub na uczelni. Jedynym minusem może być dość zniechęcający skład, pełen glicerydów kwasów tłuszczowych, lecytyny sojowej i środków spulchniających. Jeśli jednak niezbyt Cię to obchodzi, a także nie masz uczulenia na orzechy, nic nie stoi na przeszkodzie, aby cieszyć się mięciutkim, włoskim produktem. Dla mnie bomba, buon appetito!

Ile we mnie jest mnie? Ile ciebie w tobie?
Śladowe ilości, orzechy arachidowe...
                               ~Neile, Po Tej Samej Stronie