niedziela, 27 października 2013

ERASMUS LIFE #8

Party set! ;]
Ależ zaległości na blogu! Szybciutko trzeba przysiąść i napisać jakąś świeżynkę!

Tak się składa, że dwa dni temu obchodziłem dwudziestą pierwszą rocznicę pełnego obrotu Ziemi wokół Słońca! Z tej okazji odebrałem zatrważający stos życzeń z czterech stron świata. W dobrym guście było zainicjowanie okolicznościowej prywatki. Odbyło się tak jak skończyć się powinno - kawalerską posiadówką w pokoju 022. Gra w karty (Go fish! i Uno), tureckie eklerki i odrobina polskiego alkoholu.

Wydawało się, że tak zakończy się ten wieczór - spokojnie i bez fajerwerków. Aż tu nagle... Ali wyciąga mnie z pokoju, pod jakimś głupim pretekstem i prowadzi na trzecie piętro... Tam, ni z gruszki, ni z pietruszki wyskakuje inny znajomy, który w środku nocy chce mi pokazać materiały do jednej z moich prac zaliczeniowych... Zaczynam podejrzewać co się święci - pogaszone światła na korytarzu, zamknięty, ciemny pokoik i nagle - BUM! - tureccy przyjaciele wyskakują z urodzinowym tortem i prezentem! I tutaj pragnąłbym podkreślić rolę Ilkaya, mózgu całej operacji! Naprawdę fantastyczne zwieńczenie dnia, który zaczął się niezbyt dobrze (na komisariacie w Emniyet Fatih oznajmili mi grzecznie, że nie mają jeszcze mojego pozwolenia na pobyt i mam przyjść w przyszły piątek - czekają mnie więc kolejne cztery godziny w metrobusie i metrze; kolejny raz przekonałem się co znaczy tureckie podejście do czasu i terminów).
Dzięki chłopaki! <3
Turkish style jedzenia tortu!

Pora na krótką część edukacyjną! :) Oto kilka słówek, które ostatnio poznałem:
İnşallah! - Jeśli taka jest wola boska! / Z boską pomocą!
Maşallah! - Cudownie!
Eyvallah! - Dziękuję! (ale tylko w odpowiedzi na Afiyet olsun, czyli smacznego)
Pragnę zauważyć, że każde z tych słów posiada człon -allah. Są to więc wyrazy mające religijną etymologię. I tutaj pytanie filozoficzno-lingwistyczne: czy powinienem ich używać, skoro jestem chrześcijaninem? O ile słowo trzecie wypowiadam właściwie codziennie, o tyle dwa pierwsze stosuję sporadycznie, jako humorystyczny wtręt w rozmowach z bliższymi tureckimi znajomymi.

I na koniec krótka relacja z kolejnej sobotniej wycieczki. Odwiedziliśmy dwa miejsca Miniature Park i Rahmi M. Koç Müzesi. Pierwsze z nich to czarujący park rozrywki ze 122 najważniejszymi monumentami i zabytkami Turcji w skali 1:25. Miejsce malownicze, w którym można spędzić cały dzień na pieczołowitej analizie konstrukcji. Dodatkowa atrakcja - gokarty. Znowu się skusiliśmy. I tym razem moja noga nie schodziła z gazu... (No może odrobinę, po tym jak spowodowałem całkiem spektakularny wypadek - myślałem, że zmieszczę się po wewnętrznej, ale się nie udało :C)
Aaa! Giganci atakują Artemis Tapınağı!!!

Z Aydaną w małej Kapadocji ;)
Sümela Manastırı (Trabzon)
Улжан i Stadion Olimpijski!
Bosphorus Bridge
Zeinep i Aspendos!
Porównajcie rozmiary ludzi i samolotów :D
(Bardzo) mały Kubica... ;]
Rahmi M. Koç Müzesi to swego rodzaju zwierciadło dziedzictwa przemysłowego (zaczerpnąłem tą mądrą sentencję z oficjalnej strony, przyznaję się...). Tyle pięknych samochodów to ja nie widziałem od Motor Show Poznań 2013! Plus oczywiście łodzie, statki, samoloty, helikoptery, czołg, łódź podwodna i wszelkiego rodzaju maszyny (od wyciskarek oliwek i gramofonów do prymitywnych drukarek banknotów). Idzie oszaleć! Na zachętę do odwiedzenia tego miejsca, wrzucam kilka zdjęć (zaledwie skromniutki ułamek). Niektórzy mogliby nie wytrzymać takiego stężenia fajności, prawda Jaro?
çok güzel arabalar!
Rolls-Royce Silver Cloud III - mój faworyt :O
Biuro w starodawnej tłoczni oliwy!
Amphicar 770, rocznik '61
Radość Carlosa po odnalezieniu M47 'Patton' - bezcenna! ;)
Nooo nieźle! :O
Pierwsze banknoty Republiki Tureckiej!
No i gdzieś pomiędzy tymi dwoma atrakcjami zjadłem chyba najdroższy posiłek w Turcji - pizzę w Mavi Haliҫ Sütlüce. 22 tureckie liry - lepiej nie przeliczajcie tego na polską walutę...

PS: Na dniach powinienem zabrać się do udokumentowania wycieczki do Kapadocji, bo z okazji Święto Republiki mam dwa dni wolnego. No i wolny piątek, ale to z powodu konferencji naszego öğretmena. Nie powiem - na razie nie czuję się tutaj wybitnie przepracowany. ;)

wtorek, 22 października 2013

ERASMUS LIFE #7

Niestety... Skończył się Bayram - skończyło się wolne! A było tak przyjemnie - współlokator wyjechał do Bursy, przez kilka dni miałem pokój tylko dla siebie (nie żebym miał coś do Shihchuana Aliego Chuanga, po prostu przyzwyczaiłem się do posiadania własnego terytorium). Między innymi dlatego szukamy mieszkania z Yarikiem i Nerijusem. Wszystko wskazuje jednak na to, że jesteśmy uziemieni w akademiku na dobre - każda satysfakcjonująca nas oferta wymaga podpisania rocznego kontraktu.

Podczas Bayramu głośne i tłoczne uliczki Beylikdüzü stały się niemal wymarłe. Zamknięto mój ulubiony dyskont i przybytek z tanim dönerem. Nikt nie zaczepiał mnie z agresywną reklamą muli czy innych trefnych produktów spożywczych. Doszło nawet do tego, że jednego wieczoru musiałem wypełniać burczący brzuch bananami z osiedlowego warzywniaka (moja wina, nie zaopatrzyłem się zawczasu w zapas pożywienia). Z okazji świąt gruby, wąsaty sprzedawca częstował klientów cukierkami. Pierwszego (najbardziej uroczystego dnia obchodów) śniadanie w akademiku było obfitsze niż zwykle, a żeby zjeść obiad niepotrzebne były impulsy na karcie posiłkowej! Z innych ciekawostek - przejazd metrobusem kosztował jedynie 50 Kurusz (połowę normalnej ceny)! Taaak, gdyby tylko spadł śnieg, poczułbym się jak przed Bożym Narodzeniem (na wystawach sklepowych ustawiono stosy prezentów, wszyscy krzątali się podejrzanie pośpiesznie). W dwóch słowach: İyi Bayramlar!

W niedzielę przed Bayramem wybraliśmy się z Osmanem na małą wycieczkę do jego ulubionej kawiarni i Ortaköy (arena w której wynajmuje swoje europejskie mieszkanie). Był to ciekawy dzień, odlepiłem się od miejsc mainstremowych, uzyskując jednocześnie szereg ciekawych informacji od mojego przewodnika. Dobrze mieć tureckich znajomków!

Suleymaniye Mosque
Suleymaniye Mosque
Suleymaniye Mosque
Najpierw wstąpiliśmy do Suleymaniye Mosque, który został zaprojektowany przez genialnego Mimara Sinana (podobnie jak setki innych konstrukcji religijnych, pałaców, łaźni, szpitali, szkół i mostów w Turcji). Nie da się ukryć, że Sultan Suleyman działał z rozmachem. I tu kolejna ciekawostka - znacie sposób na odstraszenie pająków? Wydmuszki ze strusich jaj!

Sehrim İstanbul
Kuru Fasulye, chociaż Osman długo wykłócał się z gospodarzem,
że oryginalna 
Kuru Fasulye powinna mieć większe ziarna... ;)
Później wypiliśmy herbatę w Sehrim İstanbul (co znaczy po prostu: moje miasto Istambuł), skąd rozpościera się piękny widok na Bosfor i Złoty Róg. Na obiad udaliśmy się jednak z powrotem w okolice meczetu, aby spożyć Kuru Fasulye - tradycyjne posiłek w tej części miasta. Tak naprawdę to danie smakowało podobnie jak mocno doprawiona fasola ze słoika Pudliszki. Ciii..!

-W Paryżu najlepsze kasztany są na Placu Pigalle.
-Zuzanna lubi je tylko jesienią.
Poza na żołnierzyka
O nie! To jakiś psychopata! A nie... To tylko specjalny uśmieszek Osmana! ;)
Ok, ok - Let's start to eat it!
I jeszcze jedno zdjęcie waffle, żebyście trochę pozazdrościli!
Po długiej wędrówce przez miasto i przejechaniu tramwajem aż do Kabataş trafiliśmy wreszcie do mieszkania Osmana (które całkowicie opustoszało na czas świąt - mogłem wybrać jedno z czterech łóżek). Zostawiliśmy tam swoje rzeczy i ruszyliśmy poobserwować nocne życie Ortaköy. Nie mogło obejść się bez zabójczo słodkiej kolacji w postaci waffle'i. Po kilkudziesięciominutowym spacerze zaszyliśmy się w apartamencie mojego przyjaciela i spędziliśmy bardzo miłą noc. Żebyśmy się dobrze zrozumieli - nie było żadnej dwuosobowej Gay party, chociaż utwory muzyczne, które preferuje Osman są, hm... mocno refleksyjne i poetyckie. Osman stał się także pierwszym słuchaczem mojego nadchodzącego materiału - Tryptyku. Nie mógł uwierzyć, że to ja (póki nie zaprezentowałem kilku fragmentów na żywo), aczkolwiek spropsował stronę instrumentalną utworów. O wrażeniach lirycznych (z wiadomych przyczyn) za dużo powiedzieć nie mógł, ale wytłumaczyłem mu main ideas każdego z trzech tracków.

Rozgrzewka. Na razie trybuny są spokojne...
No i wisienka na torcie! 15 października byłem na meczu Turcja - Holandia. Nie, nie, Czytelniku! Przeczytaj to uważniej, bo chyba nie zrozumiałeś powagi  mojego uczestnictwa w tym wydarzeniu. Türkiye vs Hollanda! Mecz, który decydował o tym, która drużyna pojedzie na Mundial. Mecz o wszystko (och, jakie to polskie!), jedno z najważniejszych widowisk sportowych ostatnich lat! Widziałem na żywo min.: Robbena, Van Persiego, Buraka Yilmaza. Kibicowałem krajowi, który jest obecnie bliższy mojemu sercu (Wow! Mieszkam tu już od ponad miesiąca) ale niestety - Holandia przyjechała, strzeliła dwa gole i pojechała. Myślałem, że chociaż jedna biało-czerwona drużyna będzie miała więcej szczęścia... I tutaj smaczek - drugiego gola sprokurowało dwóch graczy z ligi tureckiej: gol Sneijdera (Galatasaray) po podaniu Kuyta (Fenerbahҫe).

Szalik fanatyka, a jak!
Nie machają i nie skaczą - czas na zdjęcia!
Jeśli miałbym powiedzieć coś o atmosferze na meczu. Hm, nie zwykłem przeklinać na blogu, ale tym razem to zrobię - było jak w pier#olonym piekle! Nie najgorsze zdjęcia wykonałem tylko w czasie rozgrzewki i przerwy. Tłum żył: falował, krzyczał, machał flagami, rozpychał się i wzdychał po nieudanych akcjach jak jeden organizm (dokładnie jak w pismach Platona - nic nie zatrzymałoby tych ludzi, gdyby ktoś podłożył iskrę). Czułbym się bardziej komfortowo, gdybym rozumiał co krzyczą ci wszyscy spoceni ludzie, ale na szczęście nikt nie zwracał na uwagi na mnie i moją ograniczoną ekspresję. Jestem raczej sentymentalnym chłopcem i kiedy usłyszałem jak cały stadion śpiewa barbarzyński, bojowo brzmiący hymn w moim oku zakręciła się łezka. Pod koniec widowiska stadion tonął w łupinach słonecznika. Niesamowite jest to, że mecze reprezentacji są tutaj tańsze niż spotkania ligowe, bo (jak twierdzi Osman) drużyna narodowa potrzebuje wsparcia i już.

Robben - niesłychanie zabawnie obserwować jego ciągłe machanie rączkami!
Podróż powrotna do akademika była smutna i długa, ale na szczęście towarzyszył mi Ali (z którym na początku nie mogliśmy się znaleźć ponad pół godziny). Podziwiam Holendrów, którzy zdecydowali się wracać tym samym środkiem transportu co rozżaleni Turcy. Oczywiście nic poważnego się nie stało, ale okrzyki typu F#ck Amsterdam! chyba nie należą do najuprzejmiejszych... Strach pomyśleć co byłoby, gdyby w krajach muzułmańskich alkohol nie był obłożony zakazem religijnym. Swoją drogą - brak alkoholu rozwiązuje sporo problemów społecznych: alkoholizm, pijani kierowcy, nieuzasadniona agresja czy przemoc w rodzinie. Śmiem nawet twierdzić, że przyjazd do Turcji i upijanie się co wieczór może całkowicie pozbawić nas szansy na zrozumienie tutejszej kultury i mentalności.

Legalna muzyka!?
Ostatnie chwile hajlajfu przed panicznym sprawdzaniem stanu konta... :C
No i na koniec muszę wspomnieć, że nie zawsze jest różowo. Istnieje ciemna strona mojego pobytu w Istanbule. Chciałbym jednak podkreślić, że w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach sytuacji, ludzie traktują mnie miło i uprzejmie. Zawsze istnieje jednak ten jeden procent... Gorzej nastawieni obywatele (patrioci-nacjonaliści lub zwykli chuligani?) słysząc, że rozmawiam z kimś po angielsku zaczynają nieprzychylnie mamrotać coś pod nosem (raz usłyszałem nawet ciche Shut up!, ale gdy odwróciłem wzrok, żeby przyjrzeć się nadawcy tego komunikatu wszyscy szukali czegoś interesującego na podłodze tramwaju). Innym razem siedząc przy stoliku w pobliżu bistro i zajadając tosta gdzieś w małej uliczce przylegającej do Taksim Square, ktoś jak gdyby nigdy nic wziął w połowie pełną szklankę mojego napoju i ją wypił. Bardzo, bardzo nie lubię takich sytuacji. Kiedy zorientowałem się co jest grane, a do mojego mózgu dotarła odrobinka adrenaliny i zacząłem zwijać (nie zaciskać - to bardzo ważne!) pięści, dwóch kelnerów odciągnęło delikwenta, tłumacząc że go znają i to jakiś lokalny ćpunek. Zaczęli mnie przepraszać i przynieśli dodatkową szklaneczkę Coli w ramach rekompensaty. Ok, dobrze że tak się to skończyło. Prawdę mówiąc większość Turków (i Turczynek! <3) patrzy mi prosto oczy dłużej niż nakazuje uliczna etykieta. Nie wiem czy to zwykła ciekawość (rzadkie, niebieskie oczy), czy wyzwanie do walki. Najlepiej się wtedy uśmiechnąć i zdezorientowany przechodzień odwraca wzrok. Zbyt wczesne oderwanie oczu od potencjalnego oponenta mogłoby zostać odebrane jako oznaka strachu, a tego bym nie chciał. Mam zbyt dużo lir i ważnych dokumentów w portfelu, żeby zostało miejsce na strach! Niezbyt atrakcyjne jest również poruszanie się nad ranem po dzielnicach oddalonych od centrum (takich jak moja). Bezdomne psy łączące się w małe stada nie wzbudziły we mnie większego zaufania, kiedy wracałem z Kapadocji. Uuups! Wygadałem się! Drugą część jedenastodniowych wakacji spędziłem poza miastem. Postaram się napisać o tym coś ciekawego następnym razem!

PS: Już myślałem, że będę musiał stwierdzić jak Bisz w kawałku Głupiomądry: Tu mam swoje emocje - pierdolić Kapadocję!, gdyż do ostatniego dnia nie było pewne czy znajdzie się dla mnie bilet i hotel. Na szczęście - udało się!

sobota, 12 października 2013

ERASMUS LIFE #6

Frontman zespołu Beşinci Mevsim
Minął kolejny tydzień. Chyba najciekawszym wydarzeniem był poniedziałkowy koncert rockowy. Moim towarzyszem był Koreańczyk Hyoseob Seo, który rzutem na taśmę zdecydował się wziąć udział w tym przedsięwzięciu. Zabawne - uczyniliśmy ten koncert międzynarodowym. Wiadomo, że byłoby o niebo lepiej, gdybyśmy rozumieli teksty piosenek, ale moc instrumentów (i dobre nagłośnienie) i tak uczyniły ten wieczór bardzo miłym. Repertuar Beşinci Mevsim (co po polsku znaczy Piąta Pora Roku) był urozmaicony i melodyjny. Po koncercie poznaliśmy kilku nowych Turków. Coraz częściej łapię się na tym, że ktoś do mnie podchodzi, wita się wylewnie, a ja nie kojarzę człowieka. Nie mówiąc już o zapamiętywaniu imion... Dramat!

W jednym z utworów gościnnie wystąpiła... absolwentka, matematyczka,
zapomniałem imienia :C
Bodajże we wtorek mieliśmy drugie "spotkanie piętra". Polega to mniej więcej na tym, że schodzimy się do naszego saloniku, każdy mówi kilka informacji o sobie, pijemy herbatę i spożywamy ciasto lub (tym razem) małe eklerki. Po części zapoznawczej był czas na podzielenie się swoimi planami na Bayram (Święto Ofiarowania) i czytanie moralizatorskiej opowiastki. Powiedzonko siedzieć jak na tureckim kazaniu nabiera tutaj właściwego sensu. No i warto dodać, że z okazji świąt cały przyszły tydzień jest wolny od zajęć. Na ten czas mam zaplanowane kilka ciekawych aktywności, ale nie chcę się na razie z niczym zdradzać, żeby nie psuć niespodzianki. Poza tym macie czytać mojego bloga regularnie!!! ;)

Stołówka w akademiku. W ramach pracy zaliczeniowej na Social policy
mam za zadanie uczynić to miejsce bardziej przyjaznym dla niepełnosprawnych.
On jeszcze nie umie obliczać prawdopodobieństwa...
Jestem tu już na tyle długo, że powoli zaczynam konstruować pewne refleksje na temat życia codziennego. Niesłychanie fascynująca wydaje mi się zderzenie tradycji z nowoczesnością, albo inaczej: europejskości ze światem Islamu. Wchodzę sobie na przykład do takiego centrum handlowego, żeby zjeść solidnego, ociekającego tłuszczem hamburgera w Burger Kingu, a w środku olbrzymia scena i kupa ludzi na występie jakiejś pop gwiazdki. Wychodzę więc z zatłoczonego budynku i co słyszę? Nawoływanie muezzina do wieczornej modlitwy z pobliskiego meczetu. Albo inny przykład: jedziemy sobie autobusem na uczelnię. Jeden ze studentów czyta kieszonkowe wydanie Tafsiru (komentarz koraniczny), inny słucha muzyki ze swojego smartfona. Równie ciekawe jest zachowanie tej części dziewczyn, które okrywają się Burkami (lub przynajmniej chustami i długimi płaszczami), używając jednocześnie tuszów do rzęs, tuszów do powiek, maskar i nie wiem czego tam jeszcze. W każdym razie ich twarze wyglądają jak twarze polskich studentek. Czy to się nie wyklucza? Rozumiem oczywiście ideę szczelnego zakrywania ciała przez kobiety (wszystko co najcenniejsze Allah ukrył przed wzrokiem ludzi - złoto w ziemi, perły na dnie oceanów, podobnie winno być z kobietą, która jest skarbem jednego mężczyzny), ale czy wyrazisty make-up nie jest przypadkiem podkreśleniem swoich wdzięków? Nie jest to zachowanie podyktowane chęcią podobania się płci przeciwnej? Oczywiście dziewczyny zaraz zaczną przekrzykiwać się nawzajem, że robią makijaż, żeby podobać się samej sobie i czuć się komfortowo. Ja tam jednak wierzę bardziej założeniom socjobiologii... Z drugiej jednak strony, może nie chcą odstawać od koleżanek, które nie noszą chust i malują twarze? Trudna sprawa. Przyznam jednak, że wizja mojej żony, szczelnie zakrywającej ciało przed wzrokiem obcych, wydaje się romantyczna i odrobinę pociągająca. If you strip me, what would you find? (Natasha Bedingfield)

Ulubione centrum handlowe (bo najbliższe...)
Prawdopodobnie pierwsza rzecz z Ghany, którą jadłem.
Forma podziękowania pewnego sympatycznego Afroamerykanina
za pokazanie strony www.mecze24.pl :D 
Z innych obserwacji - teoria koloru tęczówek wydaje mi się teraz bardzo trafiona. W skrócie (dla nie-socjologów) chodzi o to, że nacje, których oczy mają ciemniejsze barwy dążą do bardziej cielesnej formy interakcji (punkt na którym skupiona jest uwaga źrenicy nie jest tak oczywisty jak w przypadku jasnych kolorów tęczówki, należy więc dotknąć interlokutora). Teraz przyzwyczaiłem się już do tego, że spóźniony na wykład Murat kładzie mi rękę na wewnętrznej stronie uda w ramach cichego powitania (z Muratem wszystko jednak w porządku, poznałem jego dziewczynę). Lub, że koledzy z akademika przytulają się na dzień dobry i pieszczotliwie łapią za głowy podczas rozmów. Powiem więcej, od czasu do czasu staram się klepnąć znajomego w ramię czy kolano. Ot tak, żeby nie wyjść na chłodnego, chcącego zachować dystans Europejczyka.

Także tego... Dyskutujmy!
W sobotę po śniadaniu wybraliśmy się na gokarty. Właściwie były to rozgrywki międzynarodowe na szczeblu amatorskim. Było całkiem przyjemnie, niestety moje czasy na okrążeniach nie należały do ścisłej czołówki. Wolałem jednak zdjąć nogę z gazu niż czekać na marudnego opiekuna toru, który popchnie i przywróci moją gablotę na właściwy tor.

Chwała Niebiosom za globalizację! :) Nurtuje mnie pytanie
- czy w Polsce jest Milka pistacjowa?
I jedno stare zdjęcie, bo dzisiaj było mnie mało!
Hagia Sofia - Sarkofag Cesarzowej.
PS: Ostatnio często słucham 'Eklektyki' Quebonafide. Parafrazując jeden z wersów utworu Codzienność: ciepłe kebaby i mecze tureckiej ligi :D

sobota, 5 października 2013

ERASMUS LIFE #5

Pewne rzeczy na wykładach się nie zmieniają... ;)
Za mną pierwszy tydzień prawdziwej nauki. Wszystko zaczyna stawać się rutyną: wczesne pobudki, czwartkowe prania, walka o miejsce w autobusie, codzienne zadawanie kurtuazyjnego pytania How are you? (ewentualnie What's up man?). Nie straszne mi już przemieszczanie się między różnymi dzielnicami Stambułu, pogodziłem się również z tym, że mieszkam na zadupiu metropolii. I wszystko byłoby ok, gdyby nie ten potworny wiatr i nadspodziewanie niskie temperatury.

Dusza Stambułu złapana w kadr!
Büyükçekmece Gölü!
Siema! Jestem boski... -.-'
Z mniej przyjemnych rzeczy: obiłem sobie mały palec u stopy podczas grania w plażową siatkonogę (nagle zacząłem rozumieć Davida Heya, który usprawiedliwiał się po przegranej walce kontuzją tej malutkiej części ciała). Na szczęście jedynym trwałym obrażeniem jest złamany paznokieć. Nie przeszkodziło mi to na szczęście w czwartkowym sparingu z Osmanem i jego paczką. Zabawne, gdy wszyscy na boisku krzyczą na Ciebie Totti (od nazwiska na koszulce). Przez chwilę poczułem się jak na mojej ukochanej sali. Szkoda, że moja poziom mojej gry plasował się gdzieś pomiędzy pussy a nothing special (z chwilowymi przebłyskami geniuszu). Na marginesie dodam, że dojazd na boisko zajął mi, bagatela, półtorej godziny. Taaak, Stambuł zredefiniował pojęcia daleko i długo w moim słowniku. :) Niestety nie mam żadnych zdjęć z meczu... Nie chciałem latać z aparatem jak panienka - musicie mi uwierzyć na słowo!

Polskie owoce < tureckie owoce. Niestety...
Z przyjemnych rzeczy: odnalazłem złodzieja moich klapek! Pozostaje mi tylko namierzyć jego pokój i podrzucić  mu puste puszki po piwie pod łóżko! Oczywiście żartuje, ale musicie przyznać, że byłaby to intryga pierwszej klasy. No i w piątek wyrobiłem sobie drugą kartę muzealną (pierwszą, cholera jasna, zgubiłem, co mi się rzadko zdarza). Przy okazji ponownie odwiedziłem Spice Bazaar i wypatrzyłem całkiem eleganckie spodnie! Łatwo traci się tutaj pieniądze, oj łatwo...

Wyjście ze Spice Bazaar
Baajeczne stoiska *.*
Zakupy! Proszę zwrócić uwagę na eleganckie, szare spodnie!
Poznałem także Murata - całkiem sympatycznego koleżkę, organizatora koncertów swojego przyjaciela. I tak przy lunchu, od słowa do słowa, wyszło że wpadnę w poniedziałek na występ rockowego bandu. Jestem niezmierni ciekawy jak wygląda backstage muzułmańskiej, studenckiej gwiazdki rocka!

Dzisiaj mieliśmy kolejną zorganizowaną wycieczkę. Tym razem udaliśmy się do Garipçe Köyü w spokojnej dzielnicy Sariyer (północne rubieże Stambułu). Okolica ta słynie z serwowania zabójczo dobrych śniadań i nieprzeciętnych widoków. Na moje oko (i brzuch) - jedno i drugie jest prawdą. Resztę dnia spędziliśmy w Harbiye Askeri Müzesi. Kolejny raz jestem pod wrażeniem zebranych w muzeum eksponatów. Mało tego, budynek posiada sporych rozmiarów aulę, w której byliśmy światkami występu Mehteran Orchestra - tradycyjnej orkiestry żołnierskiej z czasów Imperium Osmańskiego. Umieranie w rytm olbrzymich bębnów, podczas obrony swoich rodzin - to musi być piękna i dostojna śmierć.

Część pierwsza wybornego śniadania w Garipçe Köyü!
Słowiański zaciąg z naszego akademiku - Litwin, Ukrainiec i Polak.
Takie tam... Z Mustafa Kemalem i innymi uczniami!
Czemu nie wszystkie muzea w Polsce są tak przyjemne w odbiorze? :O
Mehteran Orchestra. Naprawdę nieźle dawali po uszach!
PS: Kto chciałby mi bardzo, bardzo pomóc i znaleźć w poznańskiej bibliotece jakiś krótki rozdzialik o Ibn Chaldunie? Mam sporo materiałów po angielsku, ale jednak przygarnąłbym coś o metodzie analizy historycznej lub organizacji życia społecznego według tego zacnego autora. W zamian oferuję: wysłanie pocztówki, prezent w postaci Oka Proroka czy innego taniego badziewia! + dozgonną wdzięczność ;)

Dziecko naszego koordynatora (Taksin)
 - chodząca niewinność <3
Ah! I zdjęcie sprzed tygodnia. Wstawiam, żeby nie było,
że nie poznałem żadnych dziewczyn :D