niedziela, 12 maja 2013

RECENZJA #6: Milka Caramel Snax



Wpadł mi w ręce kolejny łakoć spod szyldu Milki, tym razem jest to duża paczuszka Milka Caramel Snax. Muszę śpieszyć się z napisaniem tej krótkiej recenzji, gdyż opakowanie zdaje się być systematycznie opróżniana przez mamę (co skądinąd także przemawia na korzyść produktu), a nie wyobrażam sobie opiniowania pożywienia bez pobudzenia pamięci moich kubków smakowych.

W zgrabnej saszetce znajduje się sto sześćdziesiąt gram przepysznych płaskich drażetek wypełnionych karmelem, z których ostatnia ląduje właśnie w moich trzewiach. Jest bardzo słodko, ale na szczęście nie ZA słodko. Smak krążków przypomina inne słodycze z serii Caramel, a przypomnę że są to także batoniki i tabliczki czekolady (z tego co pamiętam to również w opcji z orzechami laskowymi).

Jeśli można się do czegoś przyczepić, to jedynie do dość wysokiej ceny - chcąc zatracić się w cudownym smaku czekoladek musimy liczyć się z wydatkiem przynajmniej ośmiu złotych. Cóż, luksus kosztuje, a Milka nigdy nie należała do słodyczy najtańszych.

Bardzo użytecznym rozwiązaniem jest samoklejący plaster, którym można zamykać saszetkę. Co prawda klej po dwóch/trzech ponownych otwarciach nie trzyma zbyt dobrze, ale... po co dzielić zawartość na aż tak małe porcje!? Czyż nie lepiej zaprosić do konsumpcji bliską nam osobę? Albo pożreć wszystko w jedno popołudnie?

Polecam nowobogackim, wystawiam piątkę! Pieniądze to jednak nie wszystko, jest przecież Milka Caramel Snax!

Plusy:
+ Wspaniały smak
+ Praktyczny plaster do zamykania paczuszki
+ Zgrabne opakowanie (choć frontowa grafika sugeruje ocean karmelu w małej drażetce...)

Minusy:
- Wszystko co dobre kosztuje zbyt dużo... no i jest tego zbyt mało!
- Istnieje ryzyko kradzieży ze strony domowników

Zdjęcie Milka Caramel Snax pochodzi z: www.dodomku.pl

niedziela, 5 maja 2013

RECENZJA #5: Era Hobbitów



Recenzja, którą właśnie czytasz (w przeciwieństwie do poprzedniej) nie będzie już tak pochlebna. Powiem więcej - zabieram Cię Drogi Czytelniku do samych czeluści piekieł, aby ostrzec przed totalnym zmarnowaniem półtorej godziny życia. Jeśli po tym wstępie stwierdzisz, że obejrzysz sobie ten ruchomy obraz dla tzw. beki - nadal zdecydowanie odradzam. Najśmieszniejszy momentem filmu to tekst jednego ze Skalnych Ludzi, który podczas otrzymania ciosu w newralgiczny męski punkt, tryumfalnie wykrzykuje Osłona z kokosa! Słowem - dno!

Tak się kończy chęć obejrzenia czegoś nieznanego na darmowym portalu... Zapamiętajcie tytuł - Era Hobbitów (ang. Age of The Hobbits), ażeby nieopatrznie nie skusiła Was nazwa chcąca nawiązać do książek Tolkiena! Film zaczyna się niczym Apocalipto, z którego autorzy czerpią pełnymi garściami - obce plemię atakuje spokojnych Leśnych Ludzi. Garstka ocalonych (ciamajdowaty ojciec wraz z dwójką dzieci) udają się na ratunek współplemieńców. [SPOILER] Bohaterowie muszą przedostać się przez trawiaste tereny Gigantów, którzy ostatecznie pomagają naszej wesołej gromadce w wędrówce. Kilku cnotliwych myśliwych ginie, rodzina karzełków zdąża jednak na czas - wrogie plemię zostaje wytępione w pień przed aktem kanibalizmu [KONIEC SPOILERA].

Zasadniczo opowieść wydaje się nawet pouczająca i wartościowa - mali mogą współpracować z dużymi, pod warunkiem że mają szlachetne i czyste serca, a ich dobroć zostaje w końcu nagrodzona. Może i dałoby się przełknąć tę miałką historię gdyby nie fatalne sceny walki, szczególnie te z cyfrowo wygenerowanymi stworami [kadry typu: dźgnięcie dzidą, zbliżenie na jaszczura, dźgnięcie dzidą itd. czy gromada przeciwników grzecznie czekających na swoją kolej do ataku to niestety smutna norma] i tragiczna gra aktorska. Niektórzy bohaterowie to chyba jakieś groteskowe żarty, na przykład Goben, młody, długowłosy hobbit wyglądający niczym Jasiek z Klanu przed swoim pierwszym goleniem. Sam nie wiem czemu wytrwałem do samego końca 'przygody', chyba tylko dlatego, że sytuację ratuje Christopher Judge grający charyzmatycznego Giganta i Bai Ling, która ma całkiem zgrabne ciałko.

[SPOILER] Ale to jeszcze nie wszystko, Goben jest wynalazcą! Stworzył świetne narzędzie pozwalające ciskać włócznie na bardzo dalekie odległości i prymitywną lirę, która ostatecznie zamienia się w łuk, i zabija ostatniego, niedobitego Skalnego Człeka... taa, suuuuper... [KONIEC SPOILERA].

Dlaczego latające jaszczury z okładki zioną ogniem? W filmie stwory te potrafią jedynie pluć jadem. Kim jest tajemnicza, zakapturzona postać na obrazku z pudełka? Czy kilka kamieni wyrzucanych przez uzdrowicielkę może doprowadzić ekipę ratunkową do kryjówki niegodziwców? Absurdów można wymieniać bez liku. Tylko po co?

Co tu dużo mówić, myślę ze dwója to i tak nieco zawyżona ocena tego 'dzieła'. Przynajmniej nikt nie zarzuci mi teraz, że pieję z zachwytu nad wszystkim co wpadnie mi w ręce. Plusik dla kreatywnych twórców okładki i tytułu filmu - PRAWIE dałem się nabrać, że niby hobbity, nazgule, epickie bitwy...

Plusy:
+ Nie trwa zbyt długo
+ Eee... walory edukacyjne historii?
+ Niektórzy aktorzy dają radę...

Minusy:
- ...a niektórzy niestety nie (szczególnie Leśni ludzie są mało przekonujący, ale rozumiem, że ciężej znaleźć dobrych aktorów o takich gabarytach)
- Wtórna historia
- Siermiężne sceny walki
- Komiczne stwory i efekty specjalne

Okładka Ery Hobbitów pochodzi z: http://www.filmweb.pl

piątek, 3 maja 2013

RECENZJA #4: Downton Abbey



Długo zastanawiałem się, czy pisać o serialu Downton Abbey. Wywarł on na mnie tak pozytywne wrażenie, że tekst prawdopodobnie przerodzi się w jedną wielką pieśń pochwalną. Jeśli jednak istnieje szansa, że właśnie dzięki mnie ktoś obejrzy to cudo brytyjskiej kinematografii, to gra jest warta świeczki! Nikt mi nie zapłacił, nikt niczego nie sugerował - to serce każe mi polecić ten serial! (Niech to szlag, chyba już się przeradza...)

Ale po kolei. Siedziałem sobie wieczorną porą u mojego Sąsiada mieszkającego klatkę pode mną (nawet nie pamiętam po co do niego wpadłem), kończyliśmy właśnie flaszkę wina, ażeby otwarta nierozważnie przez Jego rodzinę, nie zmarnowała się i nie wywietrzała. Wtem spoglądam na zegar na wyświetlaczu telefonu i rozgorączkowany wykrzykuję - O kurde, Stary, muszę lecieć! Zaraz zaczyna się ten czadowy serial o Anglii na Jedynce. No i Sąsiad zaczął pytać - co to za serial, jaki tytuł i o czym. Wyłożyłem mu więc szybko podstawowe informacje i zaczynam spoglądać w kierunku drzwi. Jednakowoż rozpromieniona twarz Sąsiada zwiastuje coś niespodziewanego... I rzeczywiście, dobry znajomy sięga ręką na półkę po przenośny dysk, podaje mi go i mówi - No, mnie też się podobał, skopiuj sobie, mam tutaj wszystkie trzy sezony. Samarytanin! Od zawsze stanowił dla mnie podporę! Kiedy na przykład martwiłem się o to, że nie mając HBO nie obejrzymy najnowszych odcinków Gry o Tron, On poklepywał mnie po plecach i mówił - Czy kiedykolwiek był to dla Nas problem?

Czym jednak konkretnie urzekł mnie cykl o angielskiej posiadłości? Lista argumentów jest długa, wymienię tylko niektóre z nich. Po pierwsze - realia początków XX wieku są odwzorowane wręcz magicznie. Czas akcji pierwszych trzech sezonów to mniej więcej okres I wojny światowej. Architektura, kostiumy, wyposażenie posiadłości (wprowadzanie elektryczności, instalacja telefonu) i domostw - wszystko idealnie pasuje do moich wyobrażeń ówczesnego świata i (co ważniejsze) jest przekonujące. Po drugie scenariusz (szczególnie w sezonie pierwszym i drugim) trzyma bardzo wysoki poziom, syndrom 'jeszcze jednego odcinka' towarzyszy nam właściwie do końca trzeciego części sagi. No i po trzecie - bohaterowie i ich portrety psychologiczne, życiowe cele i motywacje są świetnie zarysowane. Nawet przemiany charakteru postaci są dla odbiorcy zrozumiałe i wiarygodnie uzasadnione. Jeśli miałbym wybrać moich trzech faworytów byliby to: dobrotliwy Pan Bates, przebiegły i tchórzliwy Thomas, a także inteligentna, przywiązana do tradycyjnych wartości Starsza Lady Grantham.

Z socjologicznym zacięciem oglądałem walkę tradycji z nowoczesnością, która jest osią napędową serialu. Świat idzie naprzód, a młody dziedzic Matthew wraz ze swoją matką chcą dotrzymać mu kroku, co niekoniecznie musi podobać się Lordowi Grantham czy panu Carsonowi i w konsekwencji prowadzi do niesnasek. Równie interesująca jest symbioza panująca między służbą a anglosaską arystokracją i przyjaźnie owych dwóch światów. Służący nierzadko dorównują swoim panom inteligencją, dzielą z nimi swoje smutki i radości, a także udzielają sobie cennych rad. Naprawdę ciekawie robi się jednak dopiero wówczas, gdy czeladź snuje przeciwko sobie małe intrygi i wciąga w nie swoich pracodawców. Wstydliwe sekrety rodziny i wiedza o własne grzeszki stają się wtedy silną kartą przetargową (patrz: pani O'Brien).

Niektóre sceny zapadają w pamięć na długo, jak na przykład [SPOILER] informacja o rozpoczęciu wojny przez Niemcy ogłoszona podczas pikniku czy pełen humorystycznych akcentów i symboliki turniej krykieta zwieńczający trzeci sezon. Z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki - wiele wątków nie zostało zamkniętych m.in. pojawił się tajemniczy kaleka ze zdeformowaną twarzą, podający się za Particka - prawowitego dziedzica posiadłości. Fascynująca wydaje mi się także dalsza kariera zawodowa i życie prywatne Edith Crawley, która wydaje się być skrajnie niepoprawną romantyczką [KONIEC SPOILERA].

Dzisiaj nie byłem recenzentem, byłem wielkim fanem podsuwającym Ci pod nos wyborne danie. Ocena musi być w tym przypadku najwyższych lotów i jest to (pierwsza) szóstka! W mojej opinii ten kryształ nie ma skazy!

Plusy:
+ Wciągająca fabuła i klimat
+ Świetna obsada i gra aktorska
+ Masa celnych ripost i smaczków do wyguglania z dialogów bohaterów

Minusy:
- Drobne niedomówienia fabularne (Matthew Crawley nie wie o Pamuku? Co się stało z Sir Richardem? Nie chciał zniszczyć Mary po zerwaniu zaręczyn?)
- Tylko 24 odcinki, może jednak dzięki temu wszystko trzyma się jeszcze kupy?

Grafika Downton Abbey pochodzi z http://truthandcharity.net