Rok w rok, setki tysięcy dzieci śle listy do
Mikołaja i adresuje je, zgodnie z obyczajem, na Koło Podbiegunowe, do
Finlandii, a konkretnie pod kod pocztowy 96930 w Rovaniemi. I rzeczywiście, w
Rovaniemi mieszka człowiek chodzący na co dzień w czerwonym kubraku, długiej
białej brodzie na gumce i fikuśnych pantoflach. Zawodowo zajmuje się
obdarzaniem ludzi serdecznym uśmiechem i do perfekcji opanował świąteczne
zawołanie ho, ho, ho! W jego dobrze
urządzonej rezydencji pracuje sztab tłumaczy i redaktorów, aby odbierać i
odpisywać na możliwie największą część korespondencji napływającej z całego
świata. To świetna przykrywka. Wszyscy mniej więcej wiedzą, gdzie jest i co
robi Mikołaj. Nie ma więc powodu do wszczynania dochodzeń i roztrząsania skąd
biorą się drewniane drobiazgi i wyśmienite słodycze rozsyłane do biedniejszych
zakątków globu. To pewnie robota jakiejś skandynawskiej fundacji współpracującej
z Mikołajem, która nie szuka rozgłosu lub rozrywka znudzonego miliardera,
bawiącego się w filantropię…
Około 250 kilometrów na północny wschód od
Rovaniemi, z dala od ruchliwych autostrad i ludzkich siedzib, leży wzgórze
Korvatunturi, zwane także Uszatą Górą, a to z powodu charakterystycznego
kształtu wzniesienia, przypominającego ludzkie ucho. Miejsce przepełnione jest
magią. Zwierzęta nie tylko w Wigilię rozumieją tu ludzką mowę, a same z
łatwością posługują się nią w rozmowach z niziutkimi skrzatami, zamieszkującymi
przysadziste chatki, niemal zawsze zasypane wysokim śniegiem. Tutaj także
znajduje się siedziba Mikołaja, tego prawdziwego, najprawdziwszego z
prawdziwych, który wcale nie ubiera się na czerwono, preferując raczej
praktyczny strój leśnika. Miłość, którą obdarza naturę nie zna granic, dlatego
z wielkim smutkiem wyznacza drzewa pod wycinkę. Całymi dniami mógłby spacerować
po leśnych ścieżkach i gawędzić z ptactwem. On także, wraz z drobną pomocą żony
Matyldy, nadzoruje życie wioski. A jest co nadzorować! Stadnina reniferów, tartaki,
warsztaty rzemieślnicze i cukiernie pracują pełną parą, niemalże na okrągło.
W wiosce panuje
dobrobyt, ale skrzaty wcale nie gnuśnieją, lecz wytrwale i z ochotą oddają się
pracy. To idealne miejsce do życia. No, może nie dla wszystkich… Zaparz więc
gorącej herbaty, najlepiej z dzikiej róży, rozsiądź się wygodnie i posłuchaj
jednej z wielu opowieści o życiu w cieniu Uszatej Góry.
~o~
Tnij drewno, tnij, aż wszędzie
będzie leżał wiór,
Drżyj pniaku, drżyj, prezentów będzie cały wór!
Rwij skrzacie, rwij, gałązki to
w tartaku wróg,
Lecz w kominku, na spoczynku, to
ósmy świata cud!
Heeej!
Taka rytmiczna
przyśpiewka dobiegała z tartaku. Trzydziestu skrzatów w pełnym skupieniu i z
godną podziwu determinacją, formułowało poręczne drewniane kloce, które w
niedalekiej przyszłości powędrują do rzeźbiarzy i cieśli, a w tej trochę
odleglejszej, zmienią się w koniki na biegunach, lalki, żołnierzyki czy wagony
kolejowe. Następnie renifery przetransportują wszystko do pracowni malarzy,
którzy naniosą odpowiednie barwy na świeżo wyrzeźbione zabawki, po czym zostaną
one zamknięte w suchych i szczelnych magazynach, gdzie trwać będą bezpiecznie
aż do Wigilii Bożego Narodzenia. Naprawdę trudno byłoby znaleźć słabe ogniwo w
tak sprawnie działającym procesie. Każdy skrzat wie co ma robić i jest w tym piekielnie dobry. O, przepraszam.
Powinienem raczej powiedzieć anielsko
dobry. Wspominałem jednak, że nie dla wszystkich warunki są wyśmienite, prawda?
– Na pewno
nie znajdzie się dla mnie nic do roboty? – Markotnie zrzędził bałwanek w niebieskim kapeluszu z jaskrawo
pomarańczowym, marchewkowym nosem. – Panie kierowniku… Ile można tak sterczeć
na dworze, kiedy wokół wszyscy uwijają się jak w ukropie!
Jako narrator
w tej opowieści, jestem Wam winny wyjaśnienia. Musicie bowiem wiedzieć, że magia
w dolince pod Uszatą Górą lubi płatać figle. Zdarzało się na przykład, że losowy
domek po kilku latach zmienił swoje położenie albo że księżyc i gwiazdy zbliżyły
się niepostrzeżenie pod same okna. Najpopularniejszym psikusem przypisywanym
psotnej magii było jednak ożywianie przedmiotów. Nieraz w wiosce pojawiały się
gadające garnczki z miodem czy podskakujące krzesła. Tej zimy zdarzyła się
jednak rzecz bez precedensu – ulepiony przez skrzacie dzieci śniegowy ludek
obudził się i posiadł własną, niezwykłą osobowość. Wróćmy jednak do naszej
historii i zobaczmy, co odpowiedział kierownik.
– Tylko co? –
Siwowłosy skrzat podrapał się po spoconym czole pod uniesionym kaskiem. Raz
jeszcze spojrzał na śniegowe ręce bałwanka. Bez palców. – Nie nadajesz się do
pracy przy drewnie, kloce są zbyt ciężkie, a obsługa pił i przecinarek wymaga
precyzji.
Bałwanek
spuścił wzrok, a węgielki jego czarnych oczu wyraźnie straciły blask.
– Panie
kierowniku, próbowałem już wszędzie. Cukiernicy mówią, że roztopię się przy
piecach, malarze nie mają czasu na przyuczenie mnie do fachu. Zresztą, podobnie
jak tkacze i rzeźbiarze, wytykają mi brak palców. Został mi już tylko tartak. Mówią
przecież, że tu i tak najczęściej traci się palce!
– Przykro mi,
nie mam dla ciebie żadnej roboty – kierownik bezradnie rozłożył ręce. –
Chociaż… – Zawahał się przez chwilę, spojrzał na walające się po podłodze wióry.
– Chyba poradziłbyś sobie z miotłą, co?
Słysząc to,
bałwanek podskoczył niemal pod sam sufit. Taki to był poczciwiec, nie umiał skrywać
swoich emocji.
– Co prawda
będę musiał odebrać ten obowiązek najmłodszemu pracownikowi tartaku, ale nie
sądzę, żeby miał coś przeciwko – myślał głośno kierownik, drapiąc się po bródce.
– Zaczynasz od dzisiaj. Staw się kiedy zegar na placu wybije siódmą. Wtedy ostatnie
skrzaty opuszczają zakład. Dozorca wszystko ci wytłumaczy, jasne?
– Jak słońce! Będę
punkt siódma!
I bałwanek
odszedł wesołym i dziarskim krokiem. Dziarskim na tyle, na ile pozwalała mu
największa śniegowa kula. Ta u jego podstawy.
~o~
Z ust bałwanka
nie schodził podkowiasty, węgielkowy grymas uśmiechu. Pracował już wiele dni
jako miotłowy w tartaku, a kiedy dozorca doniósł kierownikowi o zaangażowaniu i
pasji z jaką bałwanek wykonywał codzienne obowiązki, polecono go w jeszcze w
kilku miejscach. W połowie adwentu zamiatał już nie tylko w tartaku, ale także
w dwóch warsztatach rzeźbiarskich i przy stadninie reniferów zaprzęgowych. I
właśnie w tym ostatnim zakątku miało miejsce pozornie nieistotne spotkanie,
które zaważyło na dalszym losie bałwanka. I nie tylko jego! Spokojnie, spokojnie.
Nie popędzajcie mnie Drodzy Czytelnicy, wszystko opowiem.
Stadninę
zamiatano zawsze przed świtem. Śniegowy ludek nie musiał spać, dlatego godziny
pracy nie robiły mu specjalnej różnicy. Renifery jak zawsze drzemały jeszcze w
swoich boksach, a zadaniem bałwanka było wymiecenie starego siana z okolic
paśnika i obmiecenie placu treningowego. Kończył już sprzątanie w głównej
alejce przy zagrodach, gdy nagle usłyszał cichutkie łkanie dobiegające z wnętrza jednej
z nich. Na początku wydawało mu się, że to tylko wiatr, lecz po krótkim
nasłuchiwaniu nie miał już wątpliwości. Szlochał i zawodził jeden z rogatych
rezydentów.
– Hej,
dlaczego płaczesz reniferku? – Zapytał wsuwając spiczasty nos między deski. –
Co się stało?
Zaskoczony obecnością
intruza renifer prychnął gniewnie i tupnął racicą.
– Nie twoja
sprawa. Idź stąd, chcę spać – syknął nie odwracając łba.
– Przecież
widzę, że coś jest nie tak – bałwanek nie dawał za wygraną. – Skończyłem robotę
na dziś, a że nie potrzebuję snu, zazwyczaj nudzę się do późnego popołudnia.
Możemy pogadać.
– Jak to nie
potrzebujesz snu? Każdy skrzat musi spać – renifer zerknął z ukosa na
nachalnego rozmówcę. – Och! Ty jesteś tym niezwykłym bałwanem, o którym mówili
w wiosce?
– Zwykłym, niezwykłym.
Po prostu umiem się ślamazarnie ruszać i czasem powiem coś niegłupiego –
zażartował nieporadnie, ukrywając zadowolenie z powodu nieuświadomionej
wcześniej rozpoznawalności. – Nieważne, chciałbym się dowiedzieć skąd tyle słonej
wody w twoim boksie.
Renifer wahał
się przez chwilę czy może zaufać obcemu. Przestępował z nogi na nogę. Wreszcie
ciężko wypuścił powietrze, sygnalizując chęć do zwierzeń.
– Mikołaj
ogłosił skład tegorocznego zaprzęgu. Jestem na liście rezerwowej –
wyrzucił z siebie jednym tchem. – Wcale nie miałem gorszych czasów od innych
zaprzęgowych w swojej kategorii!
– Cóż… – Nie
wiedział co odpowiedzieć bałwanek. – Pytałeś Mikołaja dlaczego podjął taką
decyzję?
– Wiem, że
jest ciemno, ale przyjrzyj mi się dobrze, śnieżny człowieczku.
Bałwanek
wytężył dwa czarne węgielki poniżej kapelusza. Faktycznie, młody renifer z
którym rozmawiał różnił się dość mocno od innych zwierząt ze swojego gatunku.
Miał bardziej rozłożyste poroże, większy płat białego futra pod pyskiem i
odrobinę masywniejszą sylwetkę.
– Nie jesteś
stąd, co?
– Zgadłeś
bystrzaku. Pochodzę z Kanady. I chyba psułbym swoim wyglądem idealny obrazek
dziewięciu identycznych reniferów od sań.
– Też czasem
czuję, że nie pasuję do obrazka. Może to przez te trzy śnieżne kule tworzące
mój korpus? Albo warzywny nos, którego nie mają skrzaty?
– Tak, to
bardzo prawdopodobne – roześmiał się renifer i przetarł chrapy wierzchem racicy.
– Dzięki, że chciało ci się tu ze mną siedzieć i mnie wysłuchać. Przepraszam,
że na ciebie nakrzyczałem – dodał po chwili.
– Nie ma
sprawy. Trudno mnie obrazić. Wiesz, wewnątrz jestem chłodny jak kostka lodu. A
teraz muszę już lecieć, za chwilę wpadną tu skrzaty z taczkami wypełnionymi
jedzeniem. Jutro sprawdzę co u ciebie, dobrze?
– Pewnie –
odpowiedział rozpromieniony. – Boks siedemnasty!
Bałwanek
zaczął pospiesznie oddalać się w stronę wrót, kiedy usłyszał za sobą przyjazny
krzyk.
– Zaczekaj,
nie wiem nawet jak masz na imię!
– No… Nie mam
imienia. Wszyscy mówią nam mnie po prostu bałwanek.
– Hmm… To
niedobrze bałwanku, każdy powinien mieć jakieś imię. Coś wymyślimy. Ja jestem Kasper.
Bywaj!
– Bywam! –
Odkrzyknął śniegowy człowiek bez imienia z progu. – Niemal codziennie.
~o~
I tak, w
wielkim skrócie, bałwanek zdobył przyjaciela. Kolejne dni mijały im na
wspólnych pogawędkach, niekoniecznie smętnych. Zdarzało się nawet, że
spędzali ze sobą wolne popołudnia, spacerując po wiosce, ciesząc się widokiem
pięknie przystrojonych choinek na głównym placu i popijając gorącą wodę z sokiem z borówek. Po prawdzie,
to pił ją tylko Kasper, figlarna magia nie wyposażyła bowiem bałwanka w gardziołko.
Obserwując jednak uśmiechniętego przyjaciela, który uwielbiał rozcieńczone soki
z leśnych owoców, bałwanek niemal czuł ich smaki w swoim brzuszku, to jest:
środkowej śniegowej kuli.
Niektórzy
zaczęli krzywo patrzeć na szwędającą się razem parę, nazywając ich cudacznymi
dziwakami. Jeden nieprzychylny skrzat wymyślił nawet złośliwą historię, jakoby
dwójka przyjaciół obsypywała się pocałunkami. Oczywiście było to wierutne kłamstwo,
ale on, w swojej głupocie i nieświadomości czynieniu komuś krzywdy, szedł w
zaparte i rozpowiadał nawet, że był naocznym świadkiem tego wydarzenia. A jak
wiadomo – plotka rozrasta się po drodze.
Któregoś popołudnia, zaledwie trzy dni przed Wigilią, śniegowy ludek i
rezerwowy członek mikołajowego zaprzęgu leżeli w miękkim śniegu pod lasem, z
dala od nieżyczliwych skrzatów.
– Wiesz, nigdy
nie mówiłem ci tego wprost, ale jestem niezmiernie szczęśliwy, że cię poznałem.
Tam, wtedy, w stadninie, kiedy szlochałem jak bóbr w swoim boksie.
– Cóż,
podziękowania należy kierować do magii, ktokolwiek lub cokolwiek za nią stoi.
Bez niej byłbym jedynie roztapiającą się w słońcu kukłą, tak jak moi
bracia w przydomowych ogródkach.
– Masz rację,
jestem więc wdzięczny tej magii. Rad byłbym uścisnąć jej niewidzialną dłoń –
zachichotał Kasper i szturchnął racicą kumpla. Tak, kumpel to chyba właściwe
określenie. Te kilka dni wspólnego wałęsania się po okolicy sprawiło, że
właśnie nimi się stali. Malutką, nierozumianą przez innych paczką kupli. Nie
rozmawiali przez dłuższą chwilę, robiąc pokraczne anioły na śniegu i
zaśmiewając się do rozpuku. Rozmowę na nowo podjął renifer.
– Mikołaj wezwał
mnie wczoraj do siebie po treningu dla rezerwowych. Mnie i jeszcze jednego
renifera. Darko z podstawowego składu złapał dość paskudne zwichnięcie i potrzebują
zastępcy. Ja i ten drugi, Paulus, mieliśmy zmierzyć się w prostej konkurencji.
Wygrany wskakuje do zaprzęgu.
– NO CO TY?!
TO SUPEREKSTRA WIADOMOŚĆ! Konkurs już się odbył? Wygrałeś? Jesteś w zaprzęgu? –
Podniósł się zaaferowany bałwanek.
– Nie. Oddałem
walkowera Paulusowi. Mikołajowi chyba nawet trochę ulżyło.
– Ale…
dlaczego? Przecież cholernie ci na tym zależało – śniegowy człowiek klapnął z
powrotem na ziemię z rozczarowaniem wymalowanym na białej twarzy. – Nie
wkręcasz mnie?
– Nie, nie wkręcam.
Mówię całkiem serio. Wole spędzić Święta w wiosce – renifer spojrzał w dwa pełne
niedowierzania węgielki przyjaciela. – Z tobą.
– Przeeestań.
To tylko jedna noc. Przetrwalibyśmy bez soku z borówek!
– Oj bałwanku.
Jak ty niewiele wiesz o pracy Mikołaja. Myślisz, że jedna noc wystarczyłaby,
żeby kilka razy okrążyć Ziemię? Odwiedzić jednocześnie Chiny, Madagaskar, Brazylię
i Rosję? Plus dziesiątki innych krain.
– Szczerze
mówiąc, nigdy się nad tym nie zastanawiałem… Nawet nazwy miejsc, które
wymieniłeś niewiele mi mówią – zawstydził się bałwanek i spuścił wzrok.
– No to
posłuchaj. Oprócz Mikołaja wiedzą o tym tylko renifery, żona Mikołaja i
nieliczne skrzaty. Musisz trzymać węgielki na kłódkę. Zbliża się wieczór,
dlatego wyłożę ci to najkrócej jak potrafię. Gotowy?
– Czekaj,
najpierw pójdę się wysikać… – Zażartował przekornie. Bałwanki nie mają czym i
po co sikać, ale to na pewno zapamiętaliście, Drodzy Czytelnicy. – PEWNIE, że
gotowy. Mów, bo mnie zeżre ciekawość!
Kasper
uśmiechnął się szeroko, bawiąc się w duchu trzymaniem przyjaciela w
niepewności.
– Mikołaj od
zawsze jest w posiadaniu pewnego potężnego przedmiotu. To magiczna klepsydra. Nie
rozstaje się z nią nawet na krok, strzeże jej jak oka w głowie. Dwudziestego
czwartego grudnia obraca klepsydrę, ale piasek się nie przesypuje. Po prostu,
leży jak leżał, lekceważąc grawitację, a czas staje w miejscu. My, renifery, możemy dzięki temu obskoczyć
cały świat, a nawet zrobić sobie dłuższy postój. Na przykład na księżycu.
– Woooow. Byłeś
tam kiedyś?
– Nie.
Słyszałem z opowiadań. Obudź się, przecież nigdy nie byłem zaprzęgowym!
– Racja,
wybacz. To z podekscytowania. Dalej jednak nie rozumiem, skoro czas się
zatrzymuje, to w czym problem? Nie widzielibyśmy się raptem przez jedno mrugnięcie
oka!
– Głuptasie!
Kiedy Mikołaj ponownie obraca klepsydrę, jest już prawie wiosna. Czas jako taki
płynie, nie sposób go zatrzymać. Klepsydra może go tylko… oszukać. Ale tylko dla
załogi. Łapiesz?
– Próbuję. A wracając
do czasu, który upływa – słońce chowa się już za świerkami. Muszę się zbierać
do miotły. Ciekawią mnie jeszcze dwie kwestie.
– No? –
Ponaglił Kasper, próbując pozbyć się śniegu przylepionego do futra.
– Latające
renifery i głębokość mikołajowego wora na prezenty.
– Za dużo sekretów
na raz, przyjacielu. O tym opowiem ci później, mamy przecież kawał czasu. Nawet
bez magicznej klepsydry.
– Ej, nie bądź
taki! Jak już zdradzasz tajemnice, to rób to porządnie!
Przyjaciele
podnieśli się i niespiesznie, w dobrych nastrojach, podreptali w stronę świateł
schowanych w dolince. Gdyby magia przy Uszej Górze miała ludzką postać, z
pewnością uśmiechnęłby się na widok niezamierzonych (lub zamierzonych!)
efektów tegorocznej psoty. Zaaranżować przyjaźń, to w końcu wielka rzecz! Gdy renifer
odprowadził bałwanka już prawie pod sam tartak, odezwał się niespodziewanie.
– Mocno
myślałem nad odpowiednim imieniem dla kogoś takiego jak ty. I wiesz co?
– Nie, ale
zaraz mi powiesz.
– Będę cię nazywał
Peeping. Bałwanek Peeping! Może być?
– Peeping? A
cóż to znaczy ten Peeping? Jeśli mnie obraziłeś, to natrę cię śniegiem, a wiedz,
że noszę go zawsze przy sobie!
– Z tego co
pamiętam, Kanadyjczycy używają tego słowa opisując ludzi ciekawskich. Chorobliwie
ciekawskich, wręcz wścibskich – rogaty wyszczerzył żeby w szelmowskim uśmiechu.
– No i się
doigrałeś! – Bałwanek zatrząsnął gwałtownie Kasprowym porożem, tak, że aż opadł
z niego zimowy puch i zasypał reniferowi chrapy. – To co z tym workiem. Jest bezdenny
czy nie? Gadaj albo będziesz się suszyć aż do Sylwestra! – Zagroził.
– Może tak, a
może nie mój drogi Peepingu. Może tak, a może nie…
~o~
I to już
koniec krótkiej opowieści z Uszatej Góry. Jednej z wielu, tak wielu, że pewnie
nigdy nie zdołałbym spisać wszystkich. Wybaczcie, jeśli coś było niełatwe do
zrozumienia, a tym bardziej do uwierzenia. Zdania cicho podpowiadał mi wiatr, szepcząc słowo po słowie.
Strach pomyśleć o czym jeszcze wie Góra, która nieustannie nasłuchuje próśb. Z
całego świata. Nawet tych od nieprawdziwego Mikołaja z Rovaniemi.
A Ty? Nadałeś
już swoją prośbę do Uszatej Góry, Czytelniku?