środa, 18 lutego 2015

RECENZJA #63: Grunchy orkiszowe z jagodami goji firmy Ania


Lubię pisać krótkie zajawki o żarciu. Wyciągam resztki z szafy, szukam zdjęcia produktu na karcie aparatu (zazwyczaj robię je od razu po zakupach, bo wiem mniej więcej czy chcę daną rzecz "recenzować"), jem i płodzę kilka zdanek. I już. Dzisiaj Środa Popielcowa, post ścisły i te sprawy, więc dzień wcześniej skończyłem paczuszkę Grunchy. Orkiszowe ciasteczka z jagodami goji firmy Ania. Interesujące wynalazki...

Słodkie to cholerstwo przez syrop ryżowy i niemiłosiernie wchodzi w zęby. Jagody smakują trochę jak żurawina. Niedużo, bo raptem kilka porcji (chyba z osiem w 180-gramowym opakowaniu). Drogo, bo koło sześciu złotych. Ale zjeść sobie można, jako... ciekawostkę. Bez spulchniaczy, polepszaczy i konserwantów. W związku z tym ciężko powiedzieć czy to produkt dla gejów, czy nie.
 
Jak myślicie, czy ten tekst jest odpowiednio merytoryczny i może zachęcić potencjalnych reklamodawców?

Potwornie nie mogę doczekać się meczu Legii Warszawa z Ajaxem Amsterdam. Przynajmniej jeden Polak wyjdzie z tej rywalizacji zwycięsko! #Milik
 
Nawet na obrazku wygląda słodko, c'nie?
 
Koniecznie sprawdźcie piosenkę poniżej. Tekst taki, że kusiło mnie wstawienie całości - OGIEŃ!

Moskiewskie trzy-dwa, powiedz historii!
Stałem szczęśliwy szukając alegorii,
Nic nie smakuje tak jak wrogom zaśmiać się w twarz!
                               ~Deobson, Mamy to w kodach DNA

RECENZJA #62: Carte Blanche - Jacek Lusiński


Jakoś na początku lutego, do Pani Domu była dołączona książ(ecz)ka Carte Blanche, którą (jakby zupełnie przy okazji scenariusza i reżyserii filmu pod tym samym tytułem) machnął Jacek Lusiński. Krótka taka, z przyjemną okładką, na której znajdziemy facjatę protagonisty ze srebrnego ekranu, a że chciałem sobie łyknąć w międzyczasie jakąś spójną, swojską historię, to się zdecydowałem. Dwa wieczory, a dałoby radę w jeden. Sami rozumiecie: okropna, pożerająca czas konsola... Teraz książka idzie do Pani RenatkiMama, Dziewucha i ja już ją przeczytaliśmy...

Jako (wciąż) młody czytelnik, z zasady bardzo krytycznie podchodzę do przedstawienia relacji nauczyciel-uczeń i uczeń-uczeń w fabule, a także samego kontekstu szkolnego. W tym przypadku dialogi nie są sztywne, a licealiści poczynają sobie może nawet zbyt bezczelnie i śmiało. Czyli, powiedzmy, okej. Materiał, który jest omawiany w ramach zajęć z historii jest kompletnie z czapy, chyba że AŻ tak zmienił się program nauczania lub był to profil ultra-rozszerzony humanistyczny. Aczkolwiek rozumiem, że trzeba było wybrać coś, co ładnie zatrybi i ukaże Kacpra jako charyzmatycznego, natchnionego belfra. W książce zastosowano ciekawy zabieg, polegający na przedstawieniu z imienia tylko kilkoro uczniów (raptem... trójki?). Podobnie mają się sprawy z ciałem pedagogicznym. Lubię takie zdehumanizowane mikrokosmosy. Szkoda, że Lusiński nie zdecydował się na opis sytuacji np. w dwóch równoległych klasach. Byłoby bardziej realistycznie. No i czy naprawdę "profesorowie" w liceum aż tak przejmują się uczniami? Nie doświadczyłem...

Drażnią niektóre nonszalancko rzucane stwierdzenia. Podczas klasowego referendum większość opowiedziała się za konkretnym rozwiązaniem, przeciw był tylko jeden uczeń. Autor kwituje to stwierdzeniem, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent klasy była za. Czy klasa liczyła stu uczniów? Nawet w polskim systemie oświaty nie mamy takich patologii.

Jak na powieść o tracącym wzrok nauczycielu, mamy dużo sensualnych opisów skrajnie subiektywnego postrzegania rzeczywistości przez Kacpra Bielika. Zacieki, plamy i szare, pleśniowe poświaty są odpowiednio obrazoburcze, choć zdecydowanie lepiej czyta się abstrakcyjne przemyślenia głównego bohatera, na przykład jego refleksje o wykonywanym zawodzie. To należy zapisać na plus! Rozdmuchane, pseudo-kumpelskie gadki przy umawianiu się z Wiktorem na męskie wypady otarły się jednak o żenadę i absurd. Wchodzenie w tyłek dyrektorce jest z kolei całkiem zabawne i na propsie. Nierówno, nierówno!

Z tego co widzę, to większość listy dialogowej jest identyczna w porównaniu z tym, co mogliśmy usłyszeć w zwiastunach. Przyznam, że jako typowy, świetnie przygotowany do napisania tekstu bloger, nie oglądałem filmu. Jak wjedzie na zalukaj czy coś, to złamię dla Was prawo i pobawię się w szukanie... ciekawostek i różnic?

Cóż, książka jak książka, taka McDonaldowa, rozrywkowa papka. Powiem szczerze, że nawet wkręciłem się w prostą, kilkuwątkową opowieść i kolejne rozdziały czytało mi się lekko i z apetytem. Czasem dobrze odłożyć miecze i czarodziejskie różdżki. Dostateczny plus, siadaj.

Gdzie opisy seksu? W dzisiejszych czasach takie braki są nie do pomyślenia! #pięćdziesiąt_twarzy_Kacpra

PS: Tak naprawdę, to nie zamierzam oglądać filmu, drugi raz ta saga byłaby piekielnie nudna. Ale ciiii! Do tego momentu i tak nikt nie doczyta! ;)

Dane techniczne:
Autor: Jacek Lusiński
Oprawa: miękka
Liczba stron: 206
ISBN: 978-83-61432-97-5
Cena detaliczna: 26 złotych

Już wiem tamten czas minął bezpowrotnie,
Kolejne dni idą z kolejną zimą, mróz za oknem!
                                               ~Pezet, Nie jestem dawno

poniedziałek, 9 lutego 2015

RECENZJA #61: Flaggis Mimiki


Jak myślisz, za ile złotych można kupić szczęście? Za pięćdziesiąt, gdzieś przy zjeździe z A2, tuż obok śmierdzących kibli? Za dwie stówy w poznańskiej spelunie zlokalizowanej w jednej z ciasnych odnóg Starego Rynku? Za dziesięć stów, w luksusowym hotelu z basenem i prywatnym lokajem chodzącym za Tobą jak piesek na dwóch łapkach? Nie! Szczęście kupisz już za 1,39 w Lidlu!

Siedem porcji po trzynaście różnokolorowych cukierków pudrowych w każdym zestawie. OSOM! Pamiętasz takie pudrowe zegarki na rękę, które jadło się w podstawówce (lub we wczesnej gimbazie jeśli jesteś ciut opóźniony w rozwoju)? To mniej więcej ten smak, z tą różnicą, że tutaj cuksy są trochę bardziej kruche. I dobrze. Nie ma nic lepszego, niż wsypać do buzi całą zawartość opakowania i chrupać, chrupać, chrupać...

W tym miejscu pragnę podziękować mojemu serdecznemu znajomkowi WERSowi, za przypomnienie o tym wspaniałym smaku dzieciństwa!


Plusy:
+ Kosmicznie atrakcyjny stosunek ilości łakocia do ceny
+ Zgrabne posortowanie smakołyku (wrzuć dzieciaczkowi do śniadaniówki!)
+ Orzeźwiający, słodko-kwaskowy smaczek pozostający w buuuuuzi! <3
+ Pomarańczkowe, wiśniowe i cytrynkowe cukieraski różnią się posmakiem!

Minusy:
- Dość często kruszą się w opakowaniu (dotyczy to głównie skrajnych cukierasków)
- Nie sposób przewidzieć kolorów cukierków (dla tych, co nie lubią spontaniczności w życiu może to być problem; dla mnie czasem jest ^^,)
- Jak na moje oko laika, rzecz nie ma jakiegoś mega zdrowego składu. Ale i tak wszyscy umrzemy!
- Średnio przyjazna, rozpikselowana etykieta, trochę jak z poprzedniego systemu.

PS: No dobra, bardziej długotrwałe szczęście kupisz za około dwa tysiące złotych. Next-gen i ze dwie zajebiste gierki, ale nie o tym dzisiaj... ;)

Mieszam sentyment z odrazą od lat
I chyba to właśnie to psuje mi smak,
Bo cały czas czuję się tak jakbym łyknął łyżkę dziegciuuuuu!
                                               ~Quebonafide, Tarot

czwartek, 5 lutego 2015

RECENZJA #60: Her (Ona)


Dziś pragnę Wam jedynie przypomnieć o filmie, który chciałem obejrzeć od dawna (w sumie to od pierwszych trailerów), ale musiały minąć blisko dwa lata, zanim do tego dojrzałem. Mowa o produkcji pod intrygującym tytułem Her (Ona), czyli coś, co oglądaliście już kilkanaście miesięcy temu, ale zapewne nie pamiętacie!

Trudno nie być pod wrażeniem sugestywnego, matowego świata, gdzie prawdziwe emocje są towarem deficytowym. Urbanistyczna, chłodna gigantomania nasuwająca na myśl lata '60, kliniczny i hipstersko-designerski krajobraz, zaledwie kilku (ale jak dobrze zarysowanych!) bohaterów - to tworzy niesamowity klimat. NIESAMOWITY.

Chyba nie przesadzę, jeśli napiszę, że najlepszą kreację stworzyła Scarlett Johansson. Ile talentu i ekspresji trzeba było włożyć w czytane dialogów, żeby ożywić Samanthę! Nie ujmuję oczywiście nic Theodorowi (Joaquin Phoenix), który stworzył świetny kolektyw z OS 1, ale jego rola wpisuje się w kanon tradycyjnego aktorstwa. Polecam zwrócić uwagę na scenę z puszczykiem na telebimie, którą mało kto zauważa, a jest kapitalną metaforą! No i boska Olivia Wilde w drugoplanowej roli - czego chcieć więcej?

Zapraszam Cię do świata wysoko podniesionych portków, w którym ludzie nie potrafią już nawet pisać do siebie listów. Otwarte zakończenie pozwoli Ci stworzyć własną interpretację obrazu. I nie martw się, jeśli wirtualna dziewczyna puszcza się z Alanem Wattsem. Zdarza się...

Nasza przeszłość to jedynie historyjka,
którą ciągle sobie powtarzamy...
                                               ~Samantha