niedziela, 29 września 2013

ERASMUS LIFE #4

Najbardziej reprezentatywny budynek naszego uniwerku (blok R)!
Widoczki lepsze niż z Kurnika na Szamażewie ;)
Za mną pierwszy tydzień wykładów! Boli mnie, że polskie lenie mają jeszcze wakacje, no ale chyba nie ma co narzekać ;) Fakt, że nie mam większych problemów ze zrozumieniem öğretmenler jest wielce uspokajający. Wyjątkiem są tylko zajęcia z Religion in society, gdzie światowy, młody profesor lubi używać precyzyjnych czasowników i mocno udziwnionych przymiotników. Nie warto się jednak martwić na zapas. Sądzę że nikt nie będzie chciał sprawiać większych kłopotów studenciakowi z Polski. Jestem przecież kimś na kształt... endangered specie!?

Plan lekcji mam nie najgorszy, tematyka wydaje się dość interesująca (szczególnie History of Ottoman Thought I) ale nie udało się wyłuskać żadnego wolnego dnia. Teoretycznie mogłem próbować upchnąć wszystkie przedmioty w trzy dni, nie wiem tylko jak zareagowałyby na to moje zwoje mózgowe (pomijając już wątek zerowego wyboru poznawanych zagadnień, które przy kryterium czasowym schodzą na dalszy plan). Ah, no i nie wspomniałem, że jeden blok zajęciowy trwa tutaj aż 3 godziny... Prowadzący starają się jednak uskuteczniać zwyczaj częstych przerw. Plusem są szybkie finisze zajęć we wtorki i piątki - odpowiednio 12 i 10! Podsumowując: mam 19 godzin zajęć tygodniowo (kurs Basic Turkish I to bowiem cztery, nie trzy godziny). A mówili, że na Erasmusie taka opierdułka, że ETCSy leżą na ulicy, wystarczy się tylko po nie schylić. Nie podoba mi się gadka o esejach i middle term exams... Brzydko mi to pachnie pracą i obowiązkami, oj brzydko!

Zamieniłem godło i krzyż na portrety Atatürka - wstyd mi :C
Na szczęście nie czuję się TAK na wykładach. Uuuf!
No i w piątek trzeba było udać się na Komisariat w Fatih Emniyet żeby złożyć dokumenty potrzebne do otrzymania prawa pobytu. Urząd wyznaczył termin na 19.30, podczas gdy kasa do uiszczania opłat jest otwarta tylko do 15/16. Oznacza to mniej więcej tyle, że będę musiał wpaść tam również w poniedziałek. Na szczęście mój współlokator zasygnalizował chęć wyświadczenia mi przysługi i zapłacenia również za mnie (nie ma zbyt wiele do roboty posiadając jedynie DWA kursy). Oby tylko nie robili żadnych problemów (dojazd z akademika na główny komisariat to ponad półtora godzinna wyprawa metrobusem i metrem).

Kolacja w MarmaraPark po urzędniczym piekle. Nowa postać:
 Sara z Portugalii - lvl 21, specjalna umiejętności: wiedza na temat Premier League!
Wiem, że dużo zdjęć przy jedzeniu, ale jeść trzeba...
Ulzhan, Aydana i moja skromna osoba!
Wczoraj w ramach międzynarodowej integracji odbyliśmy wycieczkę na Wyspy Książęce! Nie ma nic lepszego niż cieplutkie, poranne tosty popijane sokiem wiśniowym w małej knajpce przy przystani. Docelowy punkt naszej wycieczki to iście malowniczy zakątek o intrygującej historii (zachęcam do poszperania). Niestety nie do końca udało mi się zwiedzić Büyükada, gdyż nieopatrznie wysiadłem na złej wyspie (Wyspie-Fort, po turecku: Burgazada). Koniec końców wyszło na dobre, gdyż poznałem kilku nowych studentów, którzy tak jak ja wysiedli zbyt wcześnie (nie była to do końca wina naszego gapiostwa, ale nadprogramowego przystanku na trasie). Wraz z Amerykanką, Nigeryjczykiem, Afgańczykiem i dwoma Kirgistańczykami musieliśmy poczekać godzinę na kolejną łódź (swoją drogą taka mieszanka jeszcze kilka tygodni temu byłaby dla mnie totalną abstrakcją). W tym czasie poszwendaliśmy się po pobliskich uliczkach i napiliśmy się czegoś ciepłego (ja zamiast herbaty wybrałem uspokajającą melisę). Po dwóch godzinach dogoniliśmy resztę grupy, nie obyło się jednak bez monstrualnego uszczerbku na naszym czasie wolnym. Nie było już sensu wypożyczać rowerów. Czasu starczyło akurat na wizytę w małym meczecie i obiad z naszymi akademickimi opiekunami! Szkoda, bardzo chciałem zobaczyć dom Lwa Dawidowicza Trockiego!

Burgazada czyli Wyspa-Fort!
Jellyfishes! Jellyfishes!
Mały meczecik na Büyükadzie. Wiem, wiem że nie powinienem robić
zdjęć modlącym się Muzułmanom, ale tworzy to niesamowity klimat
!
 
Powrót do Stambułu z częścią zagubionej ekipy!
No i na koniec dobra wiadomość - do naszej akademikowej paczki dołączył Litwin! Brat Słowianin, sojusznik z Korony! Wreszcie ktoś wyglądający jak ja! No może jestem odrobinę przystojniejszy... :D

Słodki prezencik od Aliego! Smakował lepiej niż wygląda! ;)
Dzisiaj pogoda jest świetna, grzechem byłoby siedzieć w akademiku. Pora ruszyć się nad nasze jeziorko!

poniedziałek, 23 września 2013

ERASMUS LIFE #3

Baklava i mój nowy, turecki shitphone z arabskimi znaczkami...
Uuuf! Za mną najbardziej aktywny weekend odkąd pamiętam! Wreszcie mogę powiedzieć, że czuję się szczęśliwy. Siedzę sobie na mięciutkiej kanapie, śmierdzę Dönerem z pobliskiego lokalu i mimo tego, że jestem wykończony mam ochotę napisać krótką notkę na temat ostatnich dni. Choćby dlatego, że moja pamięć jest ulotna.

W piątek zapuściliśmy się dalej w odkrywaniu nieznanych nam wcześniej terenów. Wybraliśmy się na długi spacer nad Büyükçekmece Gölü. Zabawne - mimo, że to zwykłe jezioro klimat jest iście nadbałtycki. Udało mi się pstryknąć kilka ciekawych fotek, które znajdziecie poniżej. Po spacerku wstąpiliśmy do Migrosa, po kilka piwek, żeby spędzić miły wieczór z naszymi nowymi tureckimi przyjaciółmi z akademiku (Ali, Ilkay i Ismail). Zapomnieliśmy jednak, że większość muzułmanów nie pija alkoholu... Cóż, mamy teraz pod łóżkiem zapas na 1-2 kolejne polsko-tajwańskie, nielegalne integracje. Podczas pierwszej nocy omówiliśmy chyba wszystkie godne uwagi postacie i wydarzenia z serii Pokemon.

Zdjęcie jak z przewodnika, prawda?
Mhm..! I wish you were here!
A to jak z wakacyjnej pocztówki! ;)
Sobota była (jak do tej pory) zdecydowanie najlepszym dniem w mojej tureckiej przygodzie. W ramach programu tygodnia orientacyjnego zobaczyliśmy trzy architektoniczne perełki Stambułu: Hagia Sophia'e, Błękitny Meczet i Pałac Topkapı. Nie ma co się oszukiwać - trzeba będzie tam jeszcze wiele razy wrócić, żeby dokładnie obejrzeć te bajkowe obrazki.

Zeinep i ja w Hagia Sophia
Sultan Ahmet!
Tego dnia wisienką na torcie był mecz na Sükrü Saracoğlu. Przeprawiliśmy się z Osmanem na azjatycką stronę (mój pierwszy raz na obcym kontynencie) za pomocą promu, żeby spędzić wieczór na jednym z najgłośniejszych stadionów na świecie. Masa spoconych ciał, szalony doping i świetne widowisko sportowe (wygrana 4:0 z Elazığsporem) sprawiło, że wieczór był niezapomniany! Wraz z Osmanem z chirurgiczną precyzją ustaliliśmy wyjściową jedenastkę Fenerbahçe! Chyba na dobre stałem się Żółtym Kanarkiem i psychofanem Dirka Kuyta. Magii wieczoru nie popsuła nawet uciążliwa, dwugodzinna podróż do akademiku. Na końcowym etapie trasy trafił się miły taksówkarz, który starał się konwersować po angielsku (Cigarette. Smoke. Problem? Stambul big city, very big city czy Aaa! Polonyalıyım. Śymkowiak. And Kosowski, Broszek. And Mia.. e.. rzewzki).

Osman stoi dzielnie w kolejce, żeby odebrać nasze bilety! <3
Trener przygotował skład na dzisiejsze spotkanie!
I tak stałem się Sarı Kanarya!
W niedzielę ledwo co po zjedzeniu śniadania wyruszyliśmy z inicjatywy naszych kolegów z niższego piętra na samodzielną wycieczkę do centrum. Spędziliśmy bardzo dużo czasu na festiwalu kultur azjatyckich i w Muzeum Archeologicznym, po czym udaliśmy się w rejs po Bosforze. Przez ponad godzinę naszym oczom ukazywały się bardzo przyjemne widoki. Pod koniec trasy nie mogło zabraknąć świeżego rybnego kebabu. Po krótkim rekonesansie pobliskiego bazaru (myślę, że wrócę do Polski z kilkoma 'prawie oryginalnymi' bluzami La Coste'y) znaleźliśmy tramwaj, później metrobus i około ósmej byliśmy już w akademiku.

BOHATEROWIE WIECZORU!!!

Mam za sobą pierwsze wykłady. Populacja słuchaczy: 95% lokalnych studentów, 2,5 % Afroamerykanów i 2,5% Polaków. Może na kolejnych zajęciach będzie lepiej - sądzę, że mało kto chce być słuchaczem... Historii Myśli Tureckiej. Na szczęście poranny autobus przybył punktualnie, przygody miałem tylko w drodze powrotnej. Bogu dzięki, nad okolicą góruje olbrzymia wieża o charakterystycznym kształcie, co bardzo ułatwia odnalezienie drogi do akademika (nawet jeśli wybierze się nie do końca właściwy shuttle bus). Pluje sobie w brodę, że nie przyłożyłem się bardziej do nauki tureckiego. Jeśli czyta to jakiś przyszły turecki Erasmus, to chciałbym mu sprzedać dobrą radę - lepiej poznać kilkanaście nowych przymiotników niż zaliczyć kolejny sezon ulubionego serialu... Teraz widzę to dobrze, ale postaram się szybko naprawić swój błąd!
Eksponaty w Muzeum sprawiają, że miękną kolana, serio! :O
Klasyczny łapacz turystów - rejs po Bosforze za 10 Tele!
Czy to jeszcze moje życie czy już storytelling?

czwartek, 19 września 2013

ERASMUS LIFE #2

Stąd nadaję wieści ze świata! ;)
Dni mijają, a ja czuję się w Başarı Erkek Öğrenci Yurdu coraz lepiej. Żadnych niemiłych wspomnień z Polski, żadnych autobusów linii 82, żadnych... a nie ważne, przecież nie o tym teraz!

Poznałem kilku nowych ludzi z Korei Południowej, Meksyku, Turcji, Niemiec. Chyba stałem się bardziej otwarty. Nigdy nie lubiłem rozmawiać o bzdurach, ale tutaj język mocno ogranicza ambitniejsze rozprawy, więc większą wagę przywiązuje się do tematów przyziemnych. A że nie chcę uchodzić za milczącego wielkoluda, staram się rzucić od czasu do czasu jakiś żarcik, uwagę, pytanie lub poddać coś pod wątpliwość.

Nie pamiętam kiedy ostatnio rozmawiałem z kimś po polsku, ale mam nadzieję, że nie spotkam żadnego Polaka - dobrze jest być unikatowym polish sociologist! Braki rozmowy w ojczystym języku nadrabiam tutaj. Ciekawe kto czyta moje wypociny, ciekawe czy ktoś na nie czeka ;) Czuję się jak reporter wojenny, na szczęście nad głową nie świszczą syryjskie kule!

Policja już czeka na zagranicznych spekulantów z Erasmusa, żeby deportować
ich z powrotem do krajów ojczystych!
Chciałem poczekać z kolejnym wpisem do czasu, gdy wydarzy się coś naprawdę wyjątkowego (a mam nadzieję, że dojdzie do TEGO w sobotę, ciii...) ale stwierdziłem, że zgromadzę wtedy wystarczająco dużo materiału na osobną notkę!

Darmowy posiłek w stołówce - zawsze spoko!
Znam już trochę mój Campus, wiem jak dojechać w kilka miejsc. Byłem na Taksim Meydanı, zapiłem Dönera chłodnym Ayranem i sączyłem darmowy çay w jednym z pobliskich lokali. Pora znaleźć klimatyczne miejsce z fajką wodną. Może dzisiaj się uda (ostatnie dwa wieczory spędziliśmy na oglądaniu Ligi Mistrzów, co ułatwia nawiązywanie nowych znajomości - w końcu to męski akademik i wiele umysłów jest pochłoniętych przez football). Fani Galatasaray SK byli mocno zawiedzeni po pojedynku z Realem. Niektórzy nie kryją się ze swoją sympatią do Fenerbahçe SK, co prowadzi do zabawnych sytuacji, docinek i kpin. Ja staram się nie określać swoich lokalnych sympatii, zasłaniając się maską obcokrajowca szukającego dobrego sportowego igrzyska. Oczywiście wszyscy znają LewanGOALskiego, co okazuje się dobrym startem do dalszych rozmów.



Nostalgiczny tramwaj <3
Niektóre budynki mają naprawdę magiczną elewację!
 Świeże simitler
Nie wiem co jeszcze mógłbym napisać... Czasem nie warto na siłę tworzyć wydumanych treści, niech więc przemówią zdjęcia! Ah, wreszcie dali nam koce do pokojów - po kilku dniach spania pod samą podszewką (na szczęście noce nie są jeszcze zbyt chłodne). Turcja... Tutaj trzeba oduczyć się porównywania. ;)

Może Koreańczycy szybciej mnie zaakceptują, jeśli będę jadł więcej ryżu :D

poniedziałek, 16 września 2013

ERASMUS LIFE #1

Bramka 18, LOT 0135!
Mój rękaw! Wow! Przypomniała mi się mapa w Counter-Strike 1.6 ;]
Mówią, że początki są zawsze ciężkie. Na szczęście moja pierwsza podróż samolotem przebiegła sprawnie. Razem z moim quasi-mentorem Kaanem - Grekiem studiującym w Turcji czekaliśmy ponad półtorej godziny na trzy studentki z Kazachstanu, po czym ruszyliśmy uczelnianym busikiem do akademików. Atatürk Airport jest ponoć w dziesiątce najbardziej spóźnialskich i chaotycznych lotnisk. O dziwo nie miałem problemów ze znalezieniem swojego bagażu. Szkoda tylko, że walizka utraciła nóżkę... Na lotnisku poznałem też całkiem miłego Turka, z którym pogawędziliśmy o footballu (mam nadzieję, że wybierzemy się razem na mecz Fenerbahçe), a także mojego współlokatora - Alexa z Tajwanu (to europejski odpowiednik jego imienia, oryginalnego nigdy nie uda mi się zapamiętać, podobnie jak imion kazachskich dziewcząt - będą to dla mnie Asian Girl Number One i tak dalej ;) ).

Rzut oka na Istanbul z samolotu. Niestety nie miałem miejsca przy oknie,
więc musiałem prosić Pana Bogusława o zrobienie tego zdjęcia, a nie był to
najpiękniejszy widok ze wszystkich, które mieliśmy okazję podziwiać :C
Naszych nazwisk nie było na liście w męskim akademiku... Po długich pertraktacjach (w recepcji nie znają angielskiego, na szczęście Tajwańczyk jest poliglotą) dali nam pokoik. Wczoraj musieliśmy go jednak zmienić, gdyż zajęliśmy go bezprawnie innym studentom. Zasadniczo jest taki sam, więc nie ma problemu. Pokoje w akademikach są zawsze otwarte, mamy jedynie kluczyki do szafek. Internet jedynie na korytarzach i w holu (skądinąd bardzo ładnym, z fontanną na prąd, która nigdy nie działa, bo każde gniazdko jest cenne). Buty zdejmuje się na parterze i chowa do komód (chyba są chorzy, jeśli myślą, że zostawię tam swoje nowiutkie La Coste'y) W Turcji sądzą również, że jedno gniazdko to wystarczająca liczba na cały pokój. Musieliśmy więc wybrać się z moim towarzyszem Azjatą po trójnik i kilka innych drobiazgów takich jak wieszaki czy kubki. Zrobiłem najlepszy interes w życiu - kupiłem kubek za 1 lirę (ok. 2.5 zł)! Są takie tanie dlatego, że mają nadruk kalendarza na rok 2013. Od teraz dysponuję nieograniczoną ilością wody (Su) - automaty znajdują się na każdym piętrze w akademiku i to chyba jedyna rzecz w tym tureckim przybytku, o którą troszczy się personel! Śniadanie na stołówce było mocno średnie - niedopieczone frytki plus oliwki i siekany ogórek wraz ze sporą ilością grubo krojonego chleba z twardą skórką. Nie ma jednak co narzekać.

Moje tureckie biureczko, to nie to samo co mój przytulny pokoik
w Polsce ale nie ma co narzekać ;)
Pierwsze trzy dni zdają się bardzo leniwe. Na szczęście już jutro startuję z tygodniem orientacyjnym. Wreszcie poznam kilku socjologów, na razie wszędzie tylko Turcy i studenci filologii angielskiej (czuję się wręcz zawstydzony moim kiepskim angielskim...). Mam też nadzieję, że do naszego akademika przybędą Erasmusi. Jak na radzie jestem ja, Tajwańczyk, dwóch Afroamerykanów i zamknięta enklawa Hindusów non-stop przesiadujących w holu (tylko tam i na korytarzach jest dostęp do Internetu). Koordynator Seda Çubukçu  uspokaja, że niebawem powinni pojawić się jacyś studenci międzynarodowi. Szkoda tylko, że menadżer hotelu mówił nam dzisiaj łamaną angielszczyzną (podobną zresztą do mojej), że nie ma więcej free rooms. Mam nadzieję, że jednak jakieś się znajdą - nie jest to zbyt komfortowe być otoczonym jednolitą masą muslimów...

Warto byłoby ruszyć się gdzieś na większe zwiedzanie. Szkoda, że nasza dzielnica (Büyükçekmece) jest położona tak daleko od centrum. Chyba na razie pozostanę przy poruszaniu się po okolicy i poczekam na tydzień orientacyjny. Büyükçekmece to bardzo szybko zmieniające się miejsce pełne placów budowy. Z okna naszego pokoju widać powstający meczet. Może w imię swojej religii powinienem uszkodzić jego fundamenty?

Widok z naszego pokoju!
Zaraz ruszamy po trochę owoców, gdyż nasze dzisiejsze śniadanie było nadzwyczaj skromne, a to dlatego, że na stołówce wisiała informacja, że w dni robocze możemy je spożywać do 8.45. Niestety okazało się, że jedynie do 8 - kartka była z zeszłego semestru... Wąsaty gospodarz dał nam jednak bułeczki z sezamem, które zapiliśmy mocną i słodką herbatą. Bir kilo üzüm almak istiyorum!

Znajdujemy coraz więcej wspólnych mianowników z moim współlokatorem - ustaliliśmy, że oboje lubimy grę Little Fighters 2, uniwersum Marvel, musical Notre Dame de Paris, muzykę Macklemore'a, używamy żelu do golenia Gillette itd. Na własnej skórze doświadczam dobrodziejstw globalizacji - mamy o czym pogadać from time to time. Coś co łączy Polaka i Tajwańczyka musi być naprawdę dobrze znane w świecie! :)

EDIT: Sytuacja zmienia się na lepsze - przybył nowy student z Korei Południowej, jutro przybędą jego kompanii - wszyscy mówiący po angielsku! Awesome! Niebawem będziemy tu mieli azjatycki gang!

piątek, 13 września 2013

PRZYGODY PANA BOROWIKA #5: UTYLITARYZM


To już TEN czas, kiedy plany stają się rzeczywistością, a marzenia spisujemy w konspekt! Jutro o tej porze będę bardzo daleko. Ciałem i (mam nadzieję) duszą!

flyyyyyy... <3
Wszelka działalność komiksowa i opiniotwórcza zostaje zawieszona przynajmniej na 5 miesięcy! Od teraz będę starał się wrzucać tylko krótkie wpisy z mojej wyprawy do Stambułu!

czwartek, 12 września 2013

OPINIA #2: Fajnie sobie pobiegać!

Gotowi!? Zaczynamy!
Pojutrze wyjazd! Wczoraj ostatni raz zafundowałem sobie nocne bieganie. Bez szaleństw, tak jak zwykle – żwawa, pięciokilometrowa (z małym hakiem jak wyliczyło RunnerRoot) przebieżka. Myślę, że będę odrobinę tęsknił za tym zwyczajem. Wyruszałem punktualnie o 23 – mały ruch, pomarańczowe światła i żadnych innych biegaczy czy rowerzystów (zazwyczaj). Tylko ja, ulice otulone mrokiem i słuchawki. Zaraz sprzedam Wam kilka ciekawostek z mojego kondycyjnego treningu.

Po pierwsze – obserwacja miasta nocą jest bardzo interesujące! Kiedy biegałem pod Laskiem Marcelińskim udało mi się zobaczyć lisa buszującego po śmietniku. Nie raz miałem okazję przyjrzeć się tuptającym jeżom. Momentami w biegu towarzyszyły mi koty (jednego nawet prawie zdołałem oswoić, niestety wzgardził plastrem szynki). Po deszczu biega się najlepiej –  trzeba uważać na wszędobylskie ślimaki i dżdżownice. Swój urok ma również bieg podczas lekkiej mżawki. Pot na plecach miesza się z deszczówką, z grzywki spływają krople zalewające oczy. Widoczność staje się bardziej ograniczona, powietrze orzeźwiające i lekkie! Mhm…
Niestety wczoraj jak na złość znalazłem jedynie jednego ślimaczka :C
Zdarza się, że mijałem również innych przedstawicieli naszego gatunku. Są to zazwyczaj mocno podchmieleni panowie w średnim wieku, grupki małolatów czy chichoczące, odprowadzające mnie wzrokiem pijane nastolatki. Sporadycznie zdarzy się jakiś pozdrawiający mnie biegacz lub rowerzysta (swoją drogą – to bardzo miły i kulturalny zwyczaj), generalnie jednak nieczęsto patrzę w oczy komuś innemu niż ochroniarzowi w budce przy stadionie. Jeśli chodzi o pojazdy – dominują rozwoziciele nocnej pizzy i smerfy.
Codziennie w nocy - mały 'pokaz światła' na Inea Stadion.
Po drugie – cudownie słucha się muzyki w takich warunkach. Może nie odkryję Ameryki, ale o wiele łatwiej utrzymać tempo i zmotywować się do wysiłku w takt muzyki. Czasami wybierałem materiały do nauki angielskiego (podcasty z English is your second language) i wtedy sunęło się trochę gorzej. Któregoś dnia delikatnie zmodyfikowałem swoją trasę. Poruszałem się po nieoświetlonej uliczce, gdzie korzenie drzew mocno powykręcały asfalt. Nietrudno odgadnąć, że zrobiłem BUM! Obiłem trochę biodro, zdarłem naskórek z wewnętrznej części dłoni, ale konsekwentnie dokończyłem trasę. Na słuchawkach hulał wtedy motywujący, mocny przekaz Młodego M z jego ostatniej płyty Kronika III: Zaklęty Krąg. Świetne uczucie! Na co dzień jednak zdecydowanie najczęściej towarzyszył mi Garou i jego nieziemski krążek Piece of my soul.
Czasem trasę umila jakiś artystyczny smaczek!
Po trzecie i chyba najbardziej szalone – wyobraźnia podsuwa świetne obrazki podczas joggingu o tak późnej porze. Pamiętam, że najbardziej obrazoburcze wydały mi się wizje ataku zombie zainspirowane filmem [REC]3: geneza. Wyobrażałem sobie kulejące pokraki idące w moją stronę od lasu, wyskakujące zza pobliskich budynków, z paki na ciężarówce itd. Może wyda się to głupie, ale w nocy wiele rzeczy łatwiej sobie to wmówić. Bestie spoglądające na mnie z lasu swoimi czerwonymi ślepiami czy goniące mnie typu spod ciemnej gwiazdy na ciaśniejszych odcinkach trasy - klasyka.

W takiej malowniczej uliczce od czasu do czasu warto się odwrócić...
...szczególnie, gdy towarzyszą nam tacy dziwni jegomoście...
Nie da się ukryć – robi się coraz zimniej, biega się też z mniejszą przyjemnością (marzną ręce i uszy, zimny wiatr dostaje się do płuc). Na szczęście widziałem, że w akademikach mają bieżnie. Chociaż z drugiej strony… chyba pora na masę. J


Business Garden Poznań za 5 miesięcy będzie pewnie wyglądać o niebo lepiej ;) 
Wczoraj (w ramach pożegnania) wyjątkowo przed bieganiem
wpadło piwko... Wyjątkowo, gdyż zwiększa to ryzyko kolki!

wtorek, 10 września 2013

RECENZJA #17: Wybór opowiadań - Marek Hłasko



Zdarzają się czasem książki, o których chce się napisać. Bez specjalnego pomysłu na notkę, ot tak po prostu, bo są dla nas ważne. Zbiór najlepszych opowiadań Marka Hłaski (wydany w 1993) to jedna z takich pozycji. Niesamowicie jara mnie to, że ludzie żyli, myśleli i tworzyli przed moim narodzeniem. Bo przecież dopiero kiedy rodzi się człowiek, rodzi się (jego) wszechświat! Zastanawialiście się kiedyś nad tym? Ile zdarzyło się przed nami i poza nami? Czy tylko we mnie odzywa się taka egotyczna natura?

Wypożyczyłem omawiane dziełko w chwili, kiedy (delikatnie mówiąc) nie byłem w zbyt dobrej formie psychicznej. Klimat większości opowiadań świetnie wpasował się w mój nastrój. Zdałem sobie nawet sprawę, że gdyby nie mój paskudny humor, to nie zrozumiałbym większości z nich. Chyba trzeba było coś stracić, żeby w pełni je pojąć. 

Nie chcę spoilerować i streszczać fabuł, powiem tylko, że większość z nich ociera się o groteskę, traktuje o upodleniu relacji damsko-męskich i zawiedzionych nadziejach. Moi faworyci to: Lombard złudzeń, Port pragnień, Amor nie przyszedł dziś wieczorem i Odlatujemy w niebo. Już same tytuły rozbudzają wyobraźnie, są niesłychanie plastyczne i eteryczne, prawda? Najmniej do gustu przypadła mi historie pt.: Baza Sokołowska i Pętla. Być może przez swoją długość - moim zdaniem autor lepiej odnajduje się w krótszych, kilkustronicowych formach. Rozterki wewnętrzne głównego bohatera Pętli przypominają mi nieco chaotyczne myśli z Obłędu Jerzego Krzysztonia. Tak bardzo żałuję, że zapomniałem przeczytać do końca tą znakomitą powieść. Chyba mój największy zawód wakacji, zaraz po tym miłosnym... :)

Ah, no i nie wspomniałem, że Hłasko w cudownie lekki sposób prowadzi dialogi, mistrzowsko posługując się slangiem i wszelkiego rodzaju dźwiękonaśladownictwem!

Polecam opowiadania polskiego literata-buntownika wszystkim tym, którzy lubią się zdołować w melancholijne, jesienne popołudnia. Serio - można wpaść w małą depresję!

Zdjęcie pochodzi z: www.kameralnakawiarnia.pl

poniedziałek, 9 września 2013

RECENZJA #16: Bardzo krótkie wprowadzenie KORAN - Michael Cook




Zbliża się mój wyjazd do Stambułu. To będzie bodaj najpoważniejsza zmiana w moim życiu od kiedy zostałem pełnoletni! Nie wiem, czy jestem na to gotowy... Nie ma co się oszukiwać - trochę się tego wszystkiego obawiam. Czego konkretnie? A na przykład tego, że my english sucks...

W ramach szeroko pojętych przygotowań zdecydowałem się zajrzeć do książeczki z serii Bardzo krótkie wprowadzenie. Miałem nadzieję, że pozycja ta pozwoli mi ustalić, czy w Turcji (kraju NIE islamskim, a raczej kraju gdzie dominuje Islam) może czekać mnie religijna dyskryminacja.

A kiedy miną święte miesiące, wtedy zabijajcie bałwochwalców, tam gdzie ich znajdziecie; chwytajcie ich, oblegajcie i przygotowujcie dla nich wszelkie zasadzki! A jeśli oni się nawrócą i będą odprawiać modlitwę, i dawać jałmużnę, to dajcie im wolną drogę. Zaprawdę, Bóg jest przebaczający i litościwy! (K 9:5)

Powyższy "werset miecza" nie jest raczej zbyt pocieszający, choć daje iskierkę nadziei. Oddanie cennych rzeczy, zdrada chrześcijańskiego Boga (na przykład przez podeptanie krzyża) i odprawienie nowej modlitwy powinny uratować życie. Oczywiście mówię to z pewną dozą ironii, ale warto się nad tym zastanowić, zanim nieopatrznie wejdzie się w ciemną uliczkę. Mniej obita twarz czy nawet (w ekstremalnym przypadku) utrata zdrowia lub życia kontra ideały, wiara i tradycja. Siedząc w przytulnym pokoiku łatwo zgrywać bohatera. Gorzej gdy okrężnica zaczyna się na przemian gwałtownie rozluźniać i kurczyć. Na pewno znacie to uczucie, co nie..?

Zwalczajcie tych, którzy nie wierzą w Boga i w dzień Ostatni, którzy nie zakazują tego, co zakazał Bóg i Jego Posłaniec, i nie poddają się religii prawdy - spośród tych, którym została dana Księga - dopóki nie zapłacą daniny własną ręką i nie zostaną upokorzeni. (K 9:29)

"Werset daniny" łagodzi nieco "werset miecza". Dobrze, że jako wyznawca Księgi przysługuje mi warunkowa tolerancja. Kradzież i upokorzenie - nic, z czym nie można zetknąć się na własnym podwórku!

Nie ma przymusu w religii. Prawość wyróżniła się od nieprawości. (K 2:256)

"Werset braku przymusu" ma tyle interpretacji ilu jest interpretatorów. Islam jako pierwszy proklamujący prawa człowieka i wolność wiary? Brzmi dość kontrowersyjnie... I bądź tutaj mądry!

Wracając jednak do omawianego wydawnictwa - z uwagi na charakter (Bardzo krótkie wprowadzenie) jest ono odrobinę pobieżne. Autor stara się przedstawić punkty widzenia różnych interpretatorów, zaznaczając przy tym lata ich działalności. Fragmentami książkę czyta się jak dobrą powieść historyczną. Nie brak również uwag odnośnie gramatyki, miejsca Księgi w tradycyjnym świecie muzułmańskim i historii powstawaniu Koranu (choć ta część jest zdecydowanie najnudniejsza). Całość jest okraszona kilkunastoma nic niewnoszącymi ilustracjami. Jeśli mam być szczery, to najciekawszym fragmentem publikacji jest rozdział poruszający wątki tolerancji dla innowierców (z którego zaczerpnąłem powyższe cytaty), równości płci i postrzegania nauki przez pryzmat Koranu. Cook jest wybitnym erudytą i nie raz zabłysnął humorystycznym spostrzeżeniem, zależało mi jednak na wyciśnięciu socjologicznej esencji z jego dzieła. Być może dlatego nie doceniłem kunsztu autora, jeśli chodzi o analizę historyczno-lingwistyczną.

Nie tylko literatura przygotowuje mnie do dalekiej podróży. Od kilku dni łykam synbiotyk (probiotyk + prebiotyk). Nie chcę naradzić się na dolegliwość znaną potocznie jako zemsta sułtana! :)

Zdjęcie okładka pochodzi z: www.katalog.biblioteka.jozefow.pl