Kolejne opowiadanie. A w zasadzie
nieoficjalny ciąg dalszy. Pamiętacie Magię Uszatej Góry? Tą przesłodką opowiastkę o bałwanku i reniferku, którzy
czuli się odrzuceni, nie mieli przyjaciół i byli dla siebie jak plasterek
miodu? Tutaj robimy trochę dziwacznego sequela w stylu gejowskiej opowiastki.
Miejscami jest ostro i wulgarnie, dlatego jeśli jesteś zagubioną
jedenastolatką, to jak najszybciej zamykaj to okienko i poczytaj sobie jakąś
recenzję kisielu. Choć i to może być dla Ciebie szkodliwe. W każdym razie,
inspirowałem się m.in.: Zakochanym Tyranem, plotkami o 50 twarzach Greya
zasłyszanymi w internetach, prozą Bukowskiego
i wieloma, wieloma innymi skrawkami kultury. Jak zawsze. Wiecie, kilka wieków temu
działał taki perski poeta, który pisał o homoseksualnej miłości, będąc stuprocentowym
hetero. To tak jak ja, pamiętajcie! Na tym blogu nie pedałujemy. I tak już za
dużo ciepłych przyjacwelów w
blogsferze! :D
Opowiadanie jest (niby) napisane
w ramach wyzwania Kreatywne Spojrzenie,
zawiera w sobie trzy wymagane elementy (śnieg, lód i coś paranormalnego), ale
kogo to obchodzi? Tamten blog ma dużo niższe zasięgi od moich i to raczej ja, a
także inni, dużo słabsi pisarczycy, zapewniamy mu promocję, niż on nam. Ważne
jednak, że KS przypomina mi o
sporadycznym pisaniu. Wiecie, zanim powstanie moja idealna w każdym calu,
dwustustronicowa powieść.
Przez większą część tekstu,
bałwanek i reniferek opisują swoje doznania naprzemiennie. Początkowo miałem
pomysł, żeby wyróżnić kwestie obydwu dziwadeł przy pomocy kolorowej czcionki,
ale wiecie co? Szanujmy się. Nie jesteście kretynami, powinniście się połapać,
jeśli tylko Wasza inteligencja przewyższa inteligencję dwudziestoletniego tostera.
Miłej lektury, rozkręca się wolno!
PS: Przewiduję kontynuację chorej
historii za miesiąc. W jeszcze innym klimacie. Słowa są po to, żeby się nimi
bawić, a ja zamierzam opanować tę sztukę do cybernetycznej perfekcji.
Poznałem go na
początku grudnia. Bezbronnego, skulonego w swoim boksie, z pyskiem zalanym
łzami. Sprawiał wrażenie gburowatego, lecz w głębi serca wiedziałem, że to
tylko przykrywka, gra pozorów. Plastikowa maska, za którą skrywa rozgoryczenie.
I szlachetne serce.
Kiedy pierwszy
raz go zobaczyłem, zamiatał stadninę. Musiał usłyszeć mój szloch, gdyż zbliżył
się do klapy i zaczął wypytywać o przyczynę mojego smutku. Z początku chciałem
go spławić, odesłać, może nawet przestraszyć, ujęła mnie jednak jego
bezinteresowna dobroć. Zainteresowanie. I szlachetne, choć skute lodem,
serduszko.
Byliśmy w
podobnej sytuacji. Ja, niepasujący do nikogo i niczego bałwan, on, renifer z
Kanady, który stracił rodziców we wczesnej młodości. Powiedział mi o tym.
Mikołaj przyjął go do stadniny pod Uszatą Górą, ale chyba lepiej byłoby mu
znaleźć się wśród swoich. Z czasem obce stado zaczęłoby traktować go jak
swojego. Może znalazłby odpowiednią samiczkę i żył jak większość zwierząt? Nie,
nawet nie chce o tym myśleć. Jestem wdzięczny losowi, że splótł nasze ścieżki.
Cholernie wdzięczny…
Peeping miał
bardziej przesrane ode mnie. Ja chociaż posiadałem jakiś cel, a przynajmniej
wtedy tak mi się wydawało. Chciałem dołączyć do Gwiazdkowego Zaprzęgu. Każdą
wolną chwilę poświęcałem treningom. Podobnie jak reszta reniferów, straszny
wyścig szczurów. Nagroda wydawała się tego warta. Tak, chęć dołączenia do
Zaprzęgu zdecydowanie spędzała mi sen z powiek. Dlatego byłem tak zrozpaczony,
kiedy Mikołaj mnie odrzucił. I to nie z powodu słabych wyników, a mojej budowy
ciała. Dacie wiarę? To bardzo mnie zabolało. Teraz myślę, że tak musiało się
stać i jestem wdzięczny losowi, że splótł moje ścieżki z Finlandią. A gdybym
wtedy nie ronił łez lub zdołał skutecznie je ukryć, czy nasza znajomość z Peepingiem
w ogóle by się zaczęła. Nie wiem, boję się o tym myśleć.
Wiedziałem jak
mocno zależy mu na Zaprzęgu. Dlatego nie mogłem się otrząsnąć po tym, jak
powiedział mi, że z niego zrezygnował. Dla mnie. To był najpiękniejszy moment w
moim życiu. Bezsprzecznie. Nigdy nie mówiłem tego Kasprowi, ale tego samego
dnia płakałem jak bóbr. Ze szczęścia. Wtedy też zacząłem widzieć w nim kogoś
więcej niż przyjaciela. Nie umiem dokładnie tego określić, ale jego spojrzenie,
zapach, a nawet sposób w jaki stawiał swoje raciczki sprawiały mi niebywałą
przyjemność. Mógłbym obserwować go do końca świata. I nigdy by mi się nie
znudziło.
Po tym jak
zrezygnowałem z pojedynku z Paulusem, zauważyłem, że nasza relacja z Peepingiem
uległa pogłębieniu. Zacieśniliśmy więzi. Wyraźnie szukał okazji, żeby mnie
dotknąć. Każdy z wcześniejszych, niewinnych i koleżeńskich gestów stał się dla
niego jakby istotniejszy. Czerpał z nich przyjemność. I przysięgam na moją
śnieżnobiałą bródkę – mnie też zaczęło to kręcić. Spędzaliśmy ze sobą coraz
więcej czasu, niezobowiązująco kładliśmy się w wysokim śniegu, okładaliśmy się
nim, a potem zmęczeni opadaliśmy na biały puch, oparci o swoje ciała. Czasem on
kładł głowę na moim tułowiu, czasem ja leżałem na jego kulach. Śnieżnych
kulach, rzecz jasna. Czas mógłby wtedy nie istnieć.
Byłem
zagubiony, nigdy wcześniej nie odczuwałem tak silnych emocji. Choć nie byłem
pewny, czy posiadam serce, na jego widok czułem, że coś łomotało mi w kulce
piersiowej. No i robiło mi się gorąco, co nie do końca było dla mnie dobre.
Każdego ranka dostrzegałem krople wody na moim ciele. Topiłem się. Na szczęście
powoli, bo temperatura nie zmieniła się drastycznie od grudnia. Może nie
służyło mi to zauroczenie? Miewałem różne myśli, chciałem nawet zerwać
znajomość z Kasprem, ale zawsze kiedy zbliżało się nasze spotkanie, zarzucałem
ten chory plan. Potrzebowałem Kaspra. A on potrzebował mnie. Mówiąc wprost –
wbijałem śnieżnego chuja w to, czy się roztopię czy nie.
Zaczęliśmy
odkrywać przed sobą karty. Powiedziałem mu jak bardzo jest dla mnie ważny i że
oprócz naszych fantastycznych rozmów, uwielbiam podziwiać jego proporcjonalne
ciało. Mogę założyć się o korzec jęczmienia, że Peeping się zarumienił. Zaczął
nieśmiało mi przytakiwać i okazało się, że on również dostrzega moją fizyczność.
Zabawne, tego dnia widzieliśmy kopulujące wiewiórki. Do dziś śmiejemy się z
zażenowania, które wywołało w nas obserwowanie tego aktu.
Nie mogłem
uwierzyć, że podobam się Kasprowi. Wydawało mi się to niemożliwe. Cieszyłem się
jak dziecko lepiące bałwana. Cóż za trafna myśl, choć wymaga pewnej korekty!
Poczułem się jakby na nowo mnie ulepiono. Przestałem wstydzić się swoich uczuć
względem renifera. To co, że jesteśmy z różnych gatunków i reprezentujemy tę
samą płeć? Kochamy się i to jest najważniejsze, prawda? Kasper wspominał Wam
pewnie o dwóch rudzielcach, którzy parzyli się na drzewie. Fakt, gdy ich
zobaczyliśmy, byłem trochę zakłopotany. Ale pomyślałem, że rozmowy i
przyjacielskie gesty przestają mi już wystarczać. Że… chciałbym być jak jedna z
tych wiewiórek. Chciałbym poczuć w sobie Kaspra!
Po tym jak
opowiedzieliśmy sobie o emocjach, które wcześniej tłumiliśmy, nasza relacja
przeszła na zupełnie inny poziom. W wolnym czasie zaczęliśmy nieco bardziej
oddalać się od wioski. Leżeliśmy na zaśnieżonych polanach i wracaliśmy krótko
przed wieczorem. Oglądaliśmy gwiazdy i zasypywaliśmy się gorącymi pocałunkami.
Smakował tak fantastycznie, szalałem kiedy wsuwał mi w pysk swój chłodny język.
A uwierzcie mi, potrafił nim dokonać cudów! Bzikowałem z pożądania, ukrywałem
swój wzwód, a po powrocie do stadniny, późną nocą, musiałem rozładowywać
napięcie. Wstyd się przyznać, ale używałem w tym celu dziury między deskami. A
po wszystkim padałem na siennik i śniłem o Peepingu.
To było takie
słodkie, kiedy Kasper ukrywał przede mną swojego nabrzmiałego członka. Próbował
skulić, podwinąć go pod masywnymi udami, ale różowa końcówka zawsze wystawała.
Może właściwiej byłoby mówić końcówa? Penis był bowiem słusznych rozmiarów. Musiałem
mocno się powstrzymywać, żeby nie zacząć się nim bawić. Nie chciałem robić
niczego zbyt szybko. Nie wiedziałem, czy Kasper jest już gotowy na pieszczoty.
Ja chyba byłem. Myślałem o tym w kółko, dlatego potwornie się ucieszyłem, kiedy
mój partner zdecydował się zabrać mnie do swojego tajnego zakątka.
Nie mogłem już
dłużej wytrzymać. Spytałem Peepinga, czy chce wpaść do małej, przytulnej groty,
o której wiedzą nieliczni mieszkańcy wioski. Odpowiedział, że o niczym innym
nie marzy. To upewniło mnie w przekonaniu, że on również znajduje się we
wnykach cielesnego pożądania. Dalsze czekanie nie miało więc sensu i choć nie byłem
pewien, czy będziemy mogli odbyć stosunek, wiedziałem, że dopóki nie
spróbujemy, żadne z nas nie zazna spokoju.
Pamiętam to
jak dziś. Końcówka lutego. Ciepłe popołudnie, jego tajemniczy błysk w oku i
szelmowski uśmiech. Chyba nie byłem pierwszym, którego ściąga do
swojej groty. Groty rozkoszy, jak teraz nazywamy to miejsce. W czasie wędrówki
rozmowa kleiła się trochę gorzej niż zwykle. Rozmawialiśmy o
bzdurach, celowo unikając tematu seksu. Kiedy byliśmy już blisko groty, w jego
głosie słyszałem nutkę podniecenia. Ledwo nad sobą panował. Od jego ciała biło
niesamowita ciepło. Chciałem schrupać go jak świeżą bułeczkę. Stworzyć jedność
w wężowym uścisku ciał.
W grocie
panował półmrok. Niebieskie kryształy roztaczały przyjazną poświatę, a sufit
upstrzony był dywanem lodowych sopli. Tworzyło to niesamowity klimat. W samym
centrum groty, tuż przy stawiku z chłodną, nieskazitelnie czystą wodą, znajdowała
się pusta przestrzeń. Idealna dla kochanków. Starałem się sprawiać wrażenie
pewnego siebie, żeby nie wywołać w Peepingu zmieszania i uczucia niepewności,
ale był pierwszym, którego zaprosiłem w to miejsce. Miałem co prawda dwa lub
trzy epizody z samiczkami reniferów, ale żaden z nich zbytnio mnie nie
elektryzował. Mechaniczne, nudne posunięcia. Przyznam szczerze, że jeden
pocałunek Peepinga rozpalał mnie bardziej niż te głupie, szczebiotliwe idiotki
z wypiętym zadem.
Byłem
oszołomiony. Ten półmrok, kryształy wyrastające ze ścian i monotonny rytm kropel
uderzających o taflę wody sprawił, że oszalałem. W najśmielszych snach nie
oczekiwałem, że może tu być tak pięknie. Jak w bajce. W pewnym momencie byłem
nawet odrobinę zły, że Kasper zabiera mnie tutaj tak późno, ale wnet
zrozumiałem, że przebywanie tutaj zasługuje na szczególną okazję. Na nasz cudny,
pierwszy raz.
Pchnął mnie
delikatnie na plecy. Zaczął całować tym swoim zimnym, piekielnie szybkim
językiem. Delikatnie przeczesywał futro. Schodził niżej, niżej i niżej. Oczy
prawie wyszły mi z orbit. Zwariowałem na punkcie tej pieszczoty, mój fiut
prawie pękał w szwach, a Peeping zdawał się dobrze wiedzieć jak się z nim
obchodzić. Byłem bardzo blisko wytrysku, skubany perfekcyjnie utrzymywał mnie
jednak w stanie najobfitszego wzwodu. Jego marchewkowy nos rytmicznie kłuł mnie
po brzuchu. Nie wytrzymałem.
Nie wytrzymał.
Czułem, że tak to się skończy. Liczyłem na to. Pragnąłem tego. Teraz to on
przejął pałeczkę. Dosłownie i w przenośni. Rzucił mnie na zimny kamień. Mocno i
pewnie. Poczułem na węgielkach smak ziemi. Podobało mi się ta jego dzikość i
agresja. Byliśmy jak ogień i woda. Jing i jang. Musztarda i ketchup.
Szukałem przez
chwilę jego kakaowego oczka. Wiedziałem co prawda, że Peeping nie jest człowiekiem,
ani zwierzęciem i nie wydala, miałem jednak nadzieję, że znajdę coś, w co będę
mógł zanurzyć swojego kutasa. Nie pomyliłem się. Było tam wgłębienie. Naparłem
na nie z całej mocy.
Jęknąłem.
Zapiekło. Ale było przyjemnie. Po kilku pchnięciach zrobiło się bosko.
Odpływałem, starałem się chwycić skały, bo posuwał mnie ostro. Czułem zapach
piżma i kandyzowanych owoców.
Martwiłem się,
że wchodzę w niego zbyt mocno, ale powiedział, że wszystko jest w porządku. Że
czuję się jak w niebie. Że nie mam przestawać. Nie przestawałem.
Jęczeliśmy
razem. Echo potęgowało naszą rozkosz.
Moja ciepła
pała.
I moje zimne
wnętrze.
Świat mógłby
przestać istnieć. Liczyła się tylko nasza grota. Tylko tu i teraz.
Szczytowaliśmy
razem. Długo i zapamiętale. Wypełnił mnie swoim nasieniem po brzegi. Jego
żółtawa sperma stała się częścią mnie. Dopiero wtedy poczułem, że naprawdę
jesteśmy razem.
Dopiero wtedy
poczułem, że mogę być szczęśliwy. Będąc tym, kim naprawdę jestem. Bez udawania.
Setki kilometrów od Kanady.
~o~
Po
dwóch godzinach obudziliśmy się w swoich ramionach. Musiałem mu o czymś
powiedzieć. Nie chciałem go denerwować, ani martwić, ale miał prawo widzieć.
–
Skarbie – w moich ustach brzmiało to jeszcze obco, ale chyba pora zacząć się
przyzwyczajać – roztapiam się. Jeszcze kilka, może kilkadziesiąt dni i zostanie
ze mnie kubeł deszczówki.
–
Wiem, Peepingu. Już dawno zacząłem to zauważać – odpowiedział i przyłożył pysk
do mojej skroni. – Nie martw się, mam pewien plan.
– Plan? Jeśli
chcesz zamknąć mnie w chłodni, to wiedz, że się nie zgadzam. Poza tym, to nie
działa. Sprawdzałem…
– Nie,
Peepingu. Nie myślałem o chłodni. Myślałem o czymś dużo gorszym, ale zostawmy
to. Z dzisiejszego dnia chcę zapamiętać tylko nasze cudowne zbliżenie.
Niech to, chyba
miał rację. Rżnęliśmy jak króliki. Dużo ostrzej niż wiewiórki, które
widzieliśmy w koronach drzew. I tylko to się liczyło, tylko to było ważne.
Wizja roztopienia nie wydawała się już taka straszna. Byleby tylko móc się jeszcze
z nim trochę pobzykać…
Już teraz wiem, że dni są tylko po to,
by do ciebie wracać każdą nocą złotą…
by do ciebie wracać każdą nocą złotą…
Kopiowanie zawartości bloga lub jego części bez pisemnej
zgody właściciela strony jest zabronione.
Zdjęcie pochodzi z: klik. Cytat pochodzi z utworu Lady Pank pt. Zawsze tam gdzie Ty.
Zdjęcie pochodzi z: klik. Cytat pochodzi z utworu Lady Pank pt. Zawsze tam gdzie Ty.