piątek, 29 listopada 2013

ERASMUS LIFE #12



Ali, Fuat i Maciej!
Poprzedni weekend był bardzo przyjemną odskocznią od zatłoczonej metropolii! Wraz ze sporą częścią populacji naszego akademika, uciekliśmy na chwilę na wybrzeże Morza Egejskiego. Całkowity koszt wycieczki to jedyne 60 lir. Dla porównania - przyzwoity döner i duży Ayran to jakieś 10 lir. Moja cudowna, nowa kurteczka - 65 lir (stargowane ze 120, bo: zniżka studencka, jestem Polakiem, bardzo drogo przyjacielu, moja mama jest chora i desperacka symulacja opuszczenia sklepu - taki bogaty wachlarz bazarowych argumentów został użyty). Hajs się zgadza!

Zaczynam sobie uświadamiać, jak bardzo mocno moja facjata
przypomina facjatę rodzica płci męskiej. Ta sama szczęka, podobne włosy,
oczy, nawet uśmiech... Aaa!
Trzeba jednak zaznaczyć, że głównym celem wyjazdu była integracja, nie aktywny wypoczynek (choć i tak widzieliśmy niemało). Koszty udało się ściąć głównie przez nocowanie na kanapach w lokalnym akademiku i korzystanie z tanich linii lotniczych.

Pierwszy dzień to kąpiel w morzu i wieczorny spacer po Bodrum. Pamiętacie jak marzyłem o odwiedzeniu Zamku Św. Piotra? W weekendy zamknięty. Trzeba zadowolić się kilkoma fotkami z zewnątrz. Pamiętacie jak łudziłem się, że zobaczę ruiny Mauzoleum? Figa! Punkt zbyt oddalony od naszej trasy. Sobotę spędziłem więc na integracyjnym narzekaniu z Selҫukiem. Choć nie da się ukryć, że parę widoczków zaparło dech w piersiach.

Jaką bogatą symbolikę można przypisać temu zdjęciu!

Latające dywany! Tanio!
Nawet zwykła furtka potrafi pobudzić wyobraźnię #magiczny_ogród
Bodrum :C Zamek Św. Piotra :C Daleko w tle :C
Odbudowa kościółka Batı Cephesi w Bodrum
Pięknie!
Drugi dzień był o niebo lepszy! Wymarłe Marmaris z cudownym, małym zameczkiem na wzgórzu i setkami uśpionych stateczków, łodzi i jachtów zbudowało magiczny klimat. Później podróż jedną z takich łódek w okolicach Fethiye, oglądanie naturalnego akwarium przez przezroczystą taflę wody (Bajka! Ale fotki nie wyszły - you lose!) i rybny kebab. Na koniec dnia zabytkowe wiatraki i rzut oka na przytulone do wzgórza ludzkie siedliska, przypominające nieco stada świetlików. Dusza robi się bardziej poetycka!

Fuat (Arabia Saudyjska) - jeden z lepszych ziomków ostatnio! ;)
I pogoda całkiem, całkiem. W Polsce pewnie ciut zimniej.. ;]
Krabby (Pokemon #098). Ash złapał go własnoręcznie.
Ja chyba też bym dał radę! ;] 
Można by tutaj nawet zamieszkać...  Hmm...

Udało się zacieśnić niektóre przyjaźnie, poznać kilku nowych znajomków. Jedyna minus - zabawnie podróżuje się w towarzystwie muzułmanów, którzy mają w zwyczaju modlić się pięć razy dziennie. Wymusza to częste postoje. Z drugiej jednak strony, melodyjne śpiewy islamistów, oglądane na żywo, tuż przy Twoim łóżku, zapewniają niecodzienne wrażenia. Powoli krystalizuje się mój plan, który zamierzam ziścić po zakończeniu semestru. Ale na razie ani słowa. Czuję, że będzie znakomicie!

Boski zameczek w Marmamis. Thing to do in the future: spędzić
kawałek zimy z narzeczoną w tym magicznym zakątku.
Magiiiiia!
Co za uliczki! :O

Zaczynam się przyzwyczajać, że każdy dzień niesie ze sobą nowe przygody. Na przykład: rano dostajesz łupnia w szachy, grając z kandydatem na szachowego mistrza rodem z Kirgistanu. Później ucinasz sobie pogawędkę z Nigeryjczykiem, który nie potrafi zrozumieć jak chrześcijanie mogą wierzyć w jedność Trójcy Świętej (swoją drogą pytanie tak mnie zaskoczyło, że ciężko było sensownie odpowiedzieć; nigdy nie poddawałem tego głębszej refleksji, przyjmowałem bezwiednie). Następnie luźne rozmowy z Holenderką w ostatnich promieniach (zimowego?) słońca, by pod koniec dnia, w autobusie, analizować urodę poznanych dziewcząt wraz z Ukraińcem. Zabójcza puenta mojego rozmówcy: Polki i Ukrainki są takie same - każda jedna jest dzi*ką. Jako socjolog sprzeciwiłem się krzywdzącej generalizacji, ale... cóż, wszystko zależy od punktu widzenia. Po ostatnich perturbacjach jakoś nie kwapię się już tak bardzo do bronienia szlachetności kobiecych charakterów (chamska reklama: Tryptyk).

Chyba odrobinkę girl style... Zniewieściałem...
Pozytywna skojarzenie z marką to biznesowy klucz do sukcesu!
Do mnie to trafia! ;)
PS1: Wyselekcjonowałem znacznie więcej fajnych zdjęć do tego posta, ale myślę, że co za dużo to niezdrowo. Nie chcę Was zanudzać. Poza tym wszystko ładuje się taaaaaaak wolnooooo...

PS2: Ah! Zapomniałem się pochwalić wynikiem z egzaminu z Tureckiego - bardzo przyzwoite 83%!

PS3: Z przykrością stwierdzam, że blog nadal nie ma satysfakcjonującego feedbacku. Wiem, że szata graficzna nie zachęca, ALE treść (!), zdjęcia (!), humor (!), erudycja autora (!) to blogowa Liga Mistrzów. No przynajmniej Liga Europejska. I to nie ta w wykonaniu warszawskiej Legii, przez którą najadłem się tutaj sporo wstydu... Jeśli tak dalej pójdzie (i nie będzie sygnałów zwrotnych), przestaną pojawiać się nowe posty. I umrzecie. Niebawem.

Hep beni sev. Tak właśnie...
Istanbul. No place like home... Just kidding ;]

piątek, 22 listopada 2013

TRYPTYK


Nareszcie światło dzienne ujrzał Tryptyk - mój koncepcyjny, krótkogrający album. Właściwie to głupio mi używać nazwy album, gdyż jest to po prostu pewna spójna, dziesięciominutowa narracja. Monotematyczna podróż po temacie starym jak świat - relacjach damsko-męskich z miłosnym zawodem w roli głównej. Nie ma co, wyśmienicie wpisałem się w rynkowe trendy.

Szczerze mówiąc, wahałem się czy puścić ten materiał. Wahałem się nawet po jego nagraniu. Koniec końców moja wataha z mamvajb (pozdrówki Wariaci, chłodźcie browarki na mój powrót!) przekonała mnie, że to najlepsza rzecz jaką do tej pory napisałem i nagrałem, i po prostu muszę, MUSZĘ dać to światu. No to dałem. I chyba mieli rację, nigdy nie stworzyłem niczego bardziej osobistego i bezpośredniego. Można nawet powiedzieć, że nic nie działa na artystę tak stymulująco jak mały skyfall.

Pamiętam, że całość nagrywaliśmy w Studio Azyl (pozdrawiam gospodarza, też możesz chłodzić!) zaledwie kilka dni przed moim wyjazdem. Wszystko na raz. Kosmos. Nigdy tak nie pracowałem. O dziwo gardło wytrzymało (dopiero pod koniec zacząłem delikatnie chrypieć), gorzej ze słuchem - w czasie rejestrowania ostatniego numeru ledwo rozróżniałem składowe perkusji. Co do przedawnienia materiału... Hmm... Niestety, niektóre emocje wciąż we mnie siedzą. Część z nich nie opuści mnie nigdy. I teraz wiem jakie to uczucie gdy zawodzi człowiek.
Tak naprawdę, muzyka nie potrzebuje żadnego dopowiedzenia. Chcę jednak napisać choć kilka zdań o każdym elemencie Tryptyku. Ja napiszę, Ty przeczytasz, później odsłuchasz i wrócimy do naszych szczęśliwych żyć, ok? Żeby to było takie proste...


W cieniu strzały - Pionek & MuZyK (prod. Samplowany)
   Utwór napisany jako pierwszy (właściwie to całość zachowuje chronologię tworzenia). Ciekawa rzecz - pierwszą zwrotkę napisałem (cholera, zaczyna się jak spowiedź...) kiedy mój związek dogorywał, a ja kończyłem spokojne życie w iluzji szczęścia, zbudowanego na kłamstwie. Nawet przewinąłem tę zwrotkę partnerce podczas jednego z naszych ostatnich spotkań. Widać, że tak naprawdę nie miałem o czym pisać, sklejałem jakieś biograficzne fakty ze snem o potędze. Prawdziwa inspiracja miała dopiero nadejść... Ulubiony wers? Ten z hasztagiem o Bereszyńskim! Druga zwrotka to już emocjonalny dołek, trzecia - ciągle rezygnacja ale już ze zmianą punktu widzenia. Jakbym chciał się podnieść, iść naprzód i zaakceptować sytuację. Było jednak za wcześnie.
   Nieźle podśpiewany refren MuZyKa był parokrotnie zmieniany. I bardzo dobrze, bo pierwotna, napisana na kolanie wersja była bezpłciowym, lirycznym szajsem (nie bierz tego do siebie Zuchu, finalnie zrobiłeś różnicę!). Trzy różne stany emocjonalne powstania zwrotek; to chyba stąd wzięła się nazwa albumu. Złóż te ciemne chmury w całość a powstanie Pionek. Pełen pretensji do świata, zraniony na sercu i splamiony na honorze.

List pożegnalny - Pionek (prod. Steven)
   Bez przekminionych metafor i ściem. Podmiot liryczny - chłopak, ulubiony środek stylistyczny - niewygodna prawda. Chociaż każdy ma swoją, cóż. Tu nie chodziło o fajne linijki i oryginalność. Raczej o ulgę dla duszy autora i upust negatywnych uczuć. Jest szorstko i dosyć ostro. O ten utwór toczyłem największą wewnętrzną batalię - puszczać czy zostawić na dysku. Ostatecznie - odbiorca widzi w tym tylko emocje. A przecież o nie chodzi w muzyce, prawda? Też masz w życiu kwas, a może Twój znajomy? Podeślij, niech posłucha, zawsze łatwiej się klei w grupie. Jak w Polonii Warszawa, gdzie właściciel zalegał z wypłatami kilkunastotysięcznych pensji całemu zespołowi. Widzisz? Prawie nauczyłem się z tego śmiać! Szkoda, że to ciągle wisielczy humor.

Moje Królestwo - Pionek (prod. Marc Madness)
   Najlepsze lekarstwo na stany depresyjne? Chmiel z Mordeczkami, seriale i... napisanie numeru taki jak ten. O jak przyjemnie zmieniało się klimat, choć nie powiem - czasem ciężko zmuszać się do wiary w świetlaną przyszłość. Nie raz, nie dwa długopis nie chciał mnie słuchać ale udało się - powstał przyjemny, poetycki track do przesympatycznego podkładu mojego (jedynego) stałego producenta, z którym mam nadzieję, zbudujemy jeszcze niejedno królestwo! A klejonut to nie byle jaki - dostał się do finału tegorocznego Beatbattle (VI Mistrzostwa Polski Beatmakerów) w kategorii Beat Show! To zaszczyt ślizgać się piersią po jego dziełach! ;)
   Wiadomo, że trzeba było sobie kogoś wyobrazić, żeby pisać tak radośnie i plastycznie. Być może mój ulubiony socjolog Kacper (tak, tak, wiem że masz gdzieś moje pozdrowienia i nawet tego nie przeczytasz, więc tylko jedno hasło: chłodź...) domyśli się o kim w trawie piszczy. Czas pokaże. Jest nadzieja na tęczę. Ale czy na pewno? Ostatni wers może być zapowiedzią samobójstwa #Werter
I to by było na tyle. Dziękuję każdemu kto dotrwał do końca. Artysta czuje się zaszczycony. A po powrocie - chcem klipa, takiego co to się rusza jak ja ruszam gębą! Ale nie do Tryptyku! Nie powiem, napisała się jedna czy dwie szesnastki. Notes aż parzy w dłonie. Trza zwiększać pułap skuuu...

UDZIAŁ WZIĘLI:
rap: Pionek
refren: MuZyK (Zaklinacz Dusz)
producenci: Marc MadnessSamplowanySteven
mix i mastering: Miłas (Studio Azyl)
animacja i ilustracja: mamvajb
typografia: ALMIGRAF

PATRONATY:
Kultura & Fetysze blog

niedziela, 17 listopada 2013

ERASMUS LIFE #11

Pionek na szachownicy życia... ;]

Tydzień minął na pisaninie. Dobra wiadomość jest taka, że mam napisaną prawie połowę prac. Mniejszą połowę, jeśli możemy tak to określić...

Właściwie dzisiejszy post jest zbędny, ale przyzwyczaiłem się do regularnego niedzielnego stukania w klawiaturę. Zdarzyło się co prawda kilka rzeczy wartych uwagi, jak na przykład zgubienie i znalezienie telefonu, wycieczka samochodowa z nieznajomymi tureckimi studentami czy dalsze szukanie idealnego punktu gastronomicznego, ale nie warto się o tym rozpisywać. Smaczki zachowam dla siebie. No i mam za sobą pierwszy egzamin z tureckiego. Był dość łatwy, ale jestem na siebie zły, bo kilka rzeczy poplątałem przez zwykłe gapiostwo i brak koncentracji.

Pojedynek dwóch koreańskich arcymistrzów! :O
Dzisiaj lecę na bazarek przy dworcu autobusowym Otogar po jakąś cieplejszą kurteczkę i może coś z długim rękawem. Niby nie jest bardzo zimno, ale mamy tutaj cholerny wiatr na suburbiach (kurczę, podoba mi się to zdanie!). Kilka tygodni temu widziałem całkiem sensowne wdzianko od Giorgio Armaniego. Życzcie mi udanych łowów! ;)

No i najważniejszy news: za tydzień wyruszam na weekendową wycieczkę do Bodrum! Co prawda miejsce to lepiej odwiedzać podczas cieplejszych pór roku, ale co zrobić - terminu Erasmusa sam sobie nie wybierałem (po części...). Mam nadzieję, że zobaczę Zamek św. Piotra, ruiny Mauzoleum (jednego z 7 cudów świata), może dyskotekę Halikarnas? Najlepsze jest to, że wycieczka kosztuje tylko 60 lir, a lecimy tam samolotem! W życiu bym się nie zdecydował na takie podejrzane warunki, gdyby nie to, że organizatorem jest nasz akademik. Ot, małe plusiki prywatnej uczelni.

Ci to mają dobrze, boiska, trybuny...
Dzisiaj Marathon Eurasia. Chciałem wziąć udział we 8 kilometrowym Free Runie (chyba coś jeszcze zostało z wakacyjnego szlifowania formy), ale nie wiem do końca jak to działa. Trzeba było się chyba dużo wcześniej zarejestrować, zapłacić i wstać wcześnie rano. No to podziękowałem. A dla samego oglądanie nie warto brnąć przez pół miasta. Bez śniadania.

Ćwicz, ćwicz! Wrócisz nabity jak kabanos!
Jako, że dzisiaj krótko, to kilka podstawowych tureckich słówek (aż dziwne, że nie wrzuciłem ich wcześniej!):
Merhaba! - Cześć!
Ne haber? - Jak leci? (takie tureckie What's up?, w wymowie możemy pominąć h i złączyć wyrazy)
Ne var ne yok? - Jak się masz?/Co słychać? (alternatywa dla Nasılsın?)
İyiyim, teşekkür ederim - Mam się dobrze, dziękuję bardzo.
Pardon - Przepraszam! (w znaczeniu Excuse me!, przydatne w autobusach...)
Özür dilerim! - Przepraszam! (w znaczeniu, jest mi przykro, że wpadłaś przeze mnie w kałużę)
Kolay gelsin - Take it easy! (powtarzane szczególnie często gdy zasypują nas prace pisemne)
Sanada - Wzajemnie!/Tobie również!
Görüşürüz! - Do zobaczenia!

Pigułka informacyjna - większość liter wymawia się analogicznie do polskich. Jest kilka wyjątków jak:
y = ], ı = [ y ], v = ], j = ż ]. Ö i ü tak jak w niemieckim. Ç i ş to takie tureckie ć i ś. I to na razie wystarczy! W sumie to wszystko macie w słownikach i translatorach, więc nie wiem po co się wysilam... ;) Wszystko dla Was! ;] Lecę!


Z archiwum: dwóch najbardziej pomocnych Turków w akademiku:
Ali i Ilkay! <3
Z archiwum: zdjątko grupowe w Parku Miniatur
Perełka! Znów nie powinienem, ale uległem :C
Jeśli jednak przeliczymy to na kebaby, to w Polsce ta płyta kosztuje
ok. cztery dobre kebaby, tutaj zaledwie dwa.

niedziela, 10 listopada 2013

ERASMUS LIFE #10

Bangkok czy Istanbul? :O
Jubileuszowy, dziesiąty wpis! Szkoda tylko, że tym razem nie mam nic szczególnie ciekawego do opowiedzenia/pokazania. Miałem ostatnio sporo pracy (2 prezentacje) i dwa dni temu zaczęła się sesja. Nawet nie wiem jak nazwać to po polsku - sesja śródsemestralna? Egzaminy cząstkowe? Sprawdzenie, czy studenci robią coś poza marnowaniem pieniędzy swoich rodziców na prywatnej uczelni? Zostańmy przy angielskim middle-terms. Prawdę mówiąc mam tylko jeden egzamin (z podstaw tureckiego), ale za to w cholerę pisaniny. I to tak naprawdę w cholerę! Podejrzewam, że w tym semestrze spłodzę około 30 stron angielskiego maszynopisu, co idzie strasznie opornie... Jedyny pozytyw - pozwoli mi to improve my language skills ;]

Z cyklu: jedz tanio i smacznie z Shihchuanem Alim Chuangiem -
ryż z kurczakiem i sałatą za jedyne 3.25 tele!
Kto powiedział, że Turcy nie mają do siebie dystansu? ;)
Trochę zabawy z translatorem = trochę śmiechu!
(mam nadzieję, że po powiększeniu coś widać...)
Ten tydzień to raczej kulturalna pustynia. Poruszam się głównie według algorytmu: akademik - campus - tanie żarcie. Kończy się etap bycia turystą, zaczyna się bycie osiedleńcem. Żeby obrazowo przedstawić zmiany: skończyły się polskie kosmetyki, zaczynam mieć swoje ulubione produkty spożywcze, sprzedawcy w okolicy zaczynają mnie witać z uśmiechem, przestaję chować wszystkie rzeczy do szuflady i szaf (wykształciło się coś w rodzaju sąsiedzkiego zaufania), ciepło klozetowej deski przestaje niepokoić (w końcu to nasza wspólna pula bakterii). Minęła już prawie połowa mojego pobytu, a wrócę na pewno przed 28 lutego. Skąd ta pewność? Wreszcie otrzymałem swoje pozwolenie na pobyt, a że nie chcę narażać się na grzywnę lub zakaz wjazdu do Turcji na 5 lat, terminu dotrzymam. Kto wie, może będę chciał tutaj wracać? Poza tym pamiętam, że muszę zdać coś tam w Polsce przed 29 lutego.

Wreszcie! Całkowicie legalny pobyt w Turcji ;]
Work in progress...
Jako, że egzamin z tureckiego mam dzisiaj (kto wymyśla egzaminy w niedzielę!?) i chcę powtórzyć te wszystkie dziwne słówka i bezsensowne zlepki - wpisik będzie krótki, bez zbędnej gadaniny. Ekskluzywny materiał pt. Turcja z mojego okna. Jak się podoba - skrobnij komentarz, bardzo mnie to zawsze jara ;]

1. Mleko - co oni tam budują, Wieżę Babel? Nie widać wierzchołków!
2. Anne (mama) - piękny przykład uniwersalizmu kulturowego ;]
3. Bezdomne psy - pełnoprawni użytkownicy chodników
4. Mobilny sklep z ubraniami przy placu budowy; bardzo sprytnie!
5. Już możecie inteligentowi je#ać po uszach od brzasku? [...]
Grunt, że ku#wa inteligent załatwiony na dzień cały! - Dzień Świra
6. A więc to prawda z tym szczawiem Niesiołowskiego? Mam nadzieję, że
kobieta zbiera zieleninę dla królików, nie dla swojej rodziny...
7. ... byłoby to tym bardziej smutne, że niektórzy dokarmiają bezdomne psy,
rzucając im kawałki mięsa i chleba z samochodów
8. Plac budowy - po ukończeniu wszystkich robót populacja dzielnicy
skoczy o... bo ja wiem... przynajmniej parę tysięcy ludzi!
9. Kloszardzi - według niektórych ekspertów, Istanbul nie tonie
w śmieciach tylko dzięki nim.
PS: Bardzo smutna nowina - nie udało się zdobyć biletów na mecz Fenerbahҫe vs Galatasaray. Słyszałem, że jest jakaś grubsza afera, bo prawie wszystkie wejściówki zgarnęli działacze, sponsorzy, rodziny i znajomi sponsorów itd. Szkoda, byłby to być może najlepszy mecz ligowy w życiu... A wczoraj jaki meczyk z Ruchem! Palce lizać! Po powrocie zamieniam trykot Tottiego na Lovrencsicsa! Obowiązkowo, póki jeszcze gra w Poznaniu!

Zachód Słońca po zakończeniu zajęć - cudownie!

niedziela, 3 listopada 2013

ERASMUS LIFE #9

Güvercinlik Vadisi - Dolina Gołębi!
Pora nakreślić kilka zdań o wyprawie do Kapadocji (Kapadokya). Jest to obszar w centralnej Anatolii, słynący przede wszystkim z nietuzinkowych, górskich krajobrazów i jasnożółtego piaskowca. Miękka skała tufowa pozwala ludziom drążyć skalne miasta, w których do dziś mieszka część lokalnej społeczności! Oczywiście miejsca, gdzie występują najstarsze groty i kościoły pierwszych chrześcijan są przeistoczone w otwarte muzea.
Z takim widokiem chciałbym się budzić codziennie, nie jakaś budowa..! : /
Zasadniczo nie lubię zwiedzać i podróżować w tak wielkiej grupie (ponad 200 osób, 6 autobusów), gdyż zamieszanie jest niesłychane. Organizatorzy chyba sami nie panowali nad sytuacją - spóźnienia i niedociągnięcia były smutną codziennością. Koniec końców - udało się zobaczyć parę ciekawych miejsc i poznać kilku nowych znajomych, a także porozmawiać z niektórymi po polsku! Nie mogę więc uznać tego czasu za stracony, choć pogoda mogłaby być ciut lepsza. Na marginesie - rzadko zdarza się, ażeby opiekunowie częstowali uczestników maczugą herkulesa i prosili o przyniesienie kilkunastu dodatkowych piw na wieczorną imprezę, co winno dać wam pewne wyobrażenie o panującej w czasie wycieczki, przyjaznej atmosferze. Nie wiem jak to zrobiłem, ale po trzech bardzo męczących nocach (z małą ilością snu) udało mi się nie opuścić poniedziałkowego wykładu zaczynającego się o 8! Czapki z głów!
Wejście do Hacı Bektaşi Veli Türbesi
Hacı Bektaşi Veli Türbesi, Dom Mistrza
Ale jak to? Cmentarz bez krzyży?
Pierwszym ważnym punktem na trasie była Hacı Bektaşi Veli Türbesi - świątynia i muzeum perskiego mistyka i jego uczniów, którzy stworzyli interesujący system religijno-etyczny (Baktaszijja), będący w rzeczywistości modelowym przykładem synkretyzmu (przejęli min. niektóre chrześcijańskie sakramenty). Obecnie przedstawiciele tego sufickiego tarikatu (ścieżki, odłamu) są uznawani przez społeczność muzułmańską za heretyków. Tego dnia podziwialiśmy również widoki w okolicach zamku Üçhisar i wzięliśmy udział w pokazie garncarstwa w Çavuşin Seramik w mieście Avanos. Tutejsze gliniane wyroby zawdzięczają swoją jakość materiałom wydobywanym z Kızılırmak, czyli Czerwonej Rzeki. Późny obiad w opcji otwarty bufet i wieczorne piwka były godnym zwieńczeniem dnia.
Ręcznie malowane wyroby ceramiczne
Złotnik w Zelve
Kolejny dzień to jeszcze więcej skał i dolin (szybko zaczęły funkcjonować żarty typu: What we are going to visit now? More stones! Yupi!). Moim zdaniem największą atrakcją była wizyta w otwartym muzeum Göreme, w którym znajduje się osiem XI wiecznych kościołów - każdy z unikatową historią (np. Kościół Jabłka, którego cechą charakterystyczną są geometrycznie wyżłobione komnaty). Niestety nie mam żadnych zdjęć, gdyż flesze w ciemnych pomieszczeniach mogłoby zaszkodzić starym freskom. Pojedziecie - zobaczycie. Z innych wartych odnotowania szczegółów - kupiłem białe wino w winiarni Turasan. Klienci tego przybytku wzięli udział w losowaniu upominku. I wiecie co? Wygrałem zgrabną, szklaną karafkę. Nie powiem, miło coś wygrać, zwłaszcza kiedy wcześniej wydaje się głupio 20 lir!
Gdzieś w pobliżu zamku Üçhisar
<3
Zdjęcie wykonane chwilę przed opadem gradu...
Boczny zaułek w Dolinie Miłości ;]
Tego wieczoru mieliśmy wybór - turecka noc lub wyjście do klub w Nevşehir (ewentualnie łóżko). Ja wybrałem to pierwsze i mimo wysokiej ceny - nie żałuję. Hasło: nielimitowany alkohol podziałało jak zapalnik! Oczywiście główną atrakcją były występy taneczno-teatralne, nie da się jednak ukryć, że milej przeżywa się sztukę mając pod ręką kieliszek czegoś mocniejszego. Ja przeżywałem ją z turecką Rakı i Bazooka vodka. Później okazało się, że nielimitowany alkohol jest limitowany - kiedy podszedłem do kelnera z kartonem po soku i pustą flaszką Bazooka'i, używając elokwentnego zwrotu yok (nie ma) ten odmówił uzupełnienia płynów. Trzeba jednak przyznać, że był to zaawansowany etap imprezy i część gości nie wyglądała już zbyt wyraźnie. Może to i lepiej, że przykręcono kurek, jeszcze nie daj Boże bym się poskładał jak pod koniec grudnia zeszłego roku... Droga powrotna była męcząca, ale na szczęście trzeźwo odnalazłem swój autokar! Pamiętam, że bardzo zabawne wydawały mi się odblaskowe znaki drogowe i rozmawiałem długo z jakąś... Włoszką? Ah, pogratulowałem także jednemu tancerzowi. Facet zasłużył - jako jedyny z całej trupy wkładał w swoją robotę sporo serca i uśmiechu. Szkoda, że nie mam zdjęć tancerki brzucha, w pewnym momencie stwierdziłem jednak, że lepiej schować aparat. Ot tak, dla wygody i... bezpieczeństwa. :)
Wirujący derwisz. Przez pierwsze 2 minuty wydaje się to całkiem łatwe...
Podczas ostatniego dnia wycieczki eksplorowaliśmy Derinkuyu - podziemne miasto, w którym trzeba było się sporo ponachylać, żeby przejść niektórymi korytarzami. Następnie zahaczyliśmy o Kirkdamalti (kościół Świętego Grzegorza), położony na wysokiej skalnej półce (ponad sto drewnianych stopni) w dolinie Ihlara i zjedliśmy lunch w jednej ze ślicznych restauracyjek nad rzeką. Darmowy lunch, gdyż kelner zapomniał ściągnąć pieniążków z naszego stolika. Ulotniliśmy się po cichu. W drodze powrotnej rzuciliśmy też okiem na zachód słońca nad jeziorem Tuz i po dziesięciu godzinach nocnej jazdy powróciliśmy do Istanbulu. Półtora godzinki w metrobusie i byłem w akademiku. Po dwugodzinnej drzemce, pełen energii i zapału, poczłapałem na uczelnie! Kręcę wzorową frekwencję, tak jak w Polsce. Trzeba być twardym, nie miękkim jak Haribo żelki! ;]
Przyczajony kotek ;)
Lokalny specjał - naleśnik z serem/ziemniakami i szpinakiem!

Takie ścieżki po męczącej nocy nie należą
do najprzyjemniejszych...
Malowidła na suficie kościoła Świętego Grzegorza
PS: Jednej rzeczy trochę mi szkoda - nie wziąłem udziału w locie balonem. Pogoda i cena nie były zbyt zachęcające. Słyszałem jednak od osób, które się skusiły, że nie straciłem wiele. Grupa śmiałków spóźniła się na wschód słońca i przez większą część czasu leciała nisko nad ziemią, gdyż okazało się, że jedna z uczestniczek ma lęk wysokości...