niedziela, 30 listopada 2014

RECENZJA #47: Maślane ciastko owsiane LIMARO


Kontynuujemy szalone tempo nowych wpisów. Dzisiaj krótko i na temat - maślane ciastko owsiane firmy LIMARO, spożyte przeze mnie podczas meczu Lecha Poznań z Górnikiem Zabrze. Życie pełne przygód, jeeee!

Do rzeczy jednak: obawiałem się, że ciastko będzie zbyt twarde, ale ku mojemu zaskoczeniu dość łatwo rozpuszcza się w ustach! Płatki owsiane są pozbawione wszelkich twardych elementów, które czasami przytrafiają się w tego typu produktach. Nie ma więc mowy o żadnych łuskach, łupinach, orzechach arachidowych, kryształach słonecznych etc.

Tym, co dodaje smaczku całości jest cynamon, który zawsze stanowi fenomenalne dopełnienie smakołyku. Zastanawiałem się nawet, czy nie wyczuwałem delikatnego posmaku jabłek, ale to najprawdopodobniej wina mojej wyobraźni (wiecie, takie zakotwiczenie, że jak cynamon, to szarotka, jak szarotka to świeże jabłuszka).

W składzie czytamy: płatki owsiane (41%), masło (21%), cukier, mąka żytnia, jaja, cynamon. Żadnych barwników, stabilizatorów czy innego badziewia, a mimo to produkt mógłby wytrzymać przynajmniej do końca stycznia. Cudowne źródło błonnika i lekka przekąska, świetnie współgra z soczystymi owocami takimi jak gruszka czy zielone winogrono. 80 gram to idealna porcja na drugie śniadanie w przerwie między lekcjami lub na uczelni. Nie za dużo, nie za mało. Polecam, szczególnie miłośnikom cynamonu!

Obserwuj najnowsze posty na Kultura & Fetysze! Sprawdźcie także całkiem sensowną stronkę Zakładu Produkcji Artykułów Spożywczych LIMARO z Mosiny (niejeden bloger mógłby pozazdrościć szablonu). Trzymacie się!

sobota, 29 listopada 2014

RECENZJA #46: Zniszcz ten dziennik - Keri Smith


Jak ubogi musi być współczesny człowiek, żeby ujścia swoich emocji i osobowości szukać w poniewieraniu książki? Daleki jestem od patetycznych haseł typu: książka jest naszym największym przyjacielem, a przyjaciela tak się nie traktuje!, po prostu prymitywizm XXI-wiecznego społeczeństwa (i jego artystów) jest przerażający. I może rzeczywiście prezentuje tutaj absolutny brak dystansu, ale chodzić z dziennikiem pod prysznic? Malować włosami? Przecinać kilka kartek na raz? W jakim celu?

Wiecie co jest kreatywne? Wymyślenie interesującej bajki dla dziecka. Naszkicowanie zimowego pejzażu. Napisanie recenzji serialu, który oglądałeś kilka dni temu. Powiedzenie nietuzinkowego komplementu swojej Drugiej Połówce. Nawet pieprzone zaszycie sobie gaci jest bardziej kreatywne niż wylewanie kawy na papier! Błyskotliwa i twórcza myśl powinna (przynajmniej w moim mniemaniu) wykraczać poza bazgranie i niszczenie spiętych białych kart. Sorry.

Niektóre idee niestandardowych książek wydają się sympatyczne, np.: Wszystko co mężczyźni wiedzą o kobietach pióra Alana Lowell Francisa czy wszelkie nurty awangardowe bazujące głównie na znakach interpunkcyjnych. To pozwala rozwijać wyobraźnię i dobrze się bawić. Niestety, Zniszcz ten dziennik dostaje ode mnie pałę. Mimo starannego wykonania, formuła kompletnie mnie nie przekonuje i nie odkryję w sobie dziecka poprzez rysowanie krzywych linii podczas biegania. Jestem starym, stetryczałym piernikiem, który woli wydać 25 złotych na kilka czekolad, które bardziej poprawią mu humor.

Oczywiście wielu internatów pieje z zachwytu nad dziełem autorstwa Keri Smith, mówiąc że w życiu lepiej się nie bawili i właśnie tutaj oderwali się od prozy życia codziennego. Cóż, może bardzo zestresowanym pracownikom korporacji, którzy chcą się wyżyć przyda się taka lekturka. Jak dla mnie totalne dno, ale jeśli komuś to w czymś pomoże? Nie widzę przeszkód! W końcu ponad 2 miliony sprzedanych egzemplarzy mówi samo za siebie... Ja nie mam zamiaru dołączyć do stada baranków i wydawać swoje ciężko zarobionych pieniądze w taki sposób!

Chcesz być na bieżąco z nowymi wpisami? Obserwuj bloga na Kultura & Fetysze!

Okładka pochodzi z: http://www.bebio.pl/shop/ksi/zniszcz-ten-dziennik

piątek, 28 listopada 2014

Ulubieńcy listopada!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu lub po prostu się z nimi bliżej zetknęli. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce. Sprawdź również Ulubieńców października!

#JEDZONKO
Najłatwiej i chyba najlepiej byłoby umieścić tu Rogala Marcińskiego, ale wolałbym wskazywać rzeczy, które są stosunkowo nietrudno dostępne przez cały rok. Mam dwa typy: Śledzik na raz Lisnera i miętowe czekoladki Nestlé After Eight, które dostałem od Dziewuchy na urodziny, a uchowały się tak długo, bo o nich zapomniałem. Śledzik na raz to świetna sprawa jeśli masz ochotę przegryźć czymś kolacyjkę, a niezbyt uśmiecha ci się długie stanie przy garach. Czekoladki zaś, wprowadzają delikatny posmak orzeźwienia, poza tym nie sposób zjeść ich zbyt dużo. Ja zazwyczaj kończę w okolicach... czwartej?


#KSIĄŻKA
Nie miałem zbyt dużo czasu na czytanie czegokolwiek poza rzeczami na studia (m.in.: Metodologia Badań Społecznych Nowaka, Cywilizacja współczesna i globalne problemy Golki czy Wskaźniki jakości życia mieszkańców Poznania pod redakcją Cichockiego). Jasne, czasem fajnie przejrzeć sobie coś mądrzejszego, ale ileeee można. Od kilkunastu dni, późnymi wieczorami zanurzam się w świat Ziemiomorza Ursuli K. LeGuin i... powoli się przekonuję! O tej pozycji nie chcę mówić zbyt dużo, bo na pewno będzie recenzja, prawdopodobnie już po Nowym Roku.
#FILM
W tym miesiącu nie zaniedbałem kinematografii. Dobre wrażenie wywarła na mnie Sin City 2: Damulka warta grzechu (choć paradoksalnie zbyt dużo cycków Green zepsuło obrazek), a także Hobbit: Pustkowie Smauga. Średnio siadła mi natomiast Sekstaśma (recenzja tutaj). Wiem, wiem, Nihil novi, ale nie ma czasu i pieniędzy na chodzenie do kina (głównie przez gry). Z czegoś, co premierę miało bardzo niedawno polecam drugi sezon Peaky Blinders, gdzie chłopaki nazwiskiem Shelby przejmują londyńskie rewiry. Mocna rzecz, choć ciut gorsza fabularnie od poprzedniego sezonu (recenzja tutaj).

#MUZYKA
Doszedł do mnie mixtape Kartky'ego w wydaniu specjalnym (Preseason Highlights). Piękna edycja, widać że autor włożył w nią sporo trudu. W środku (czego nie widzicie na zdjęciu) znajdują się polaroidy z ważnymi dla rapera momentami plus jeden unikatowy, którego nie posiadają inni kolekcjonerzy. Mega pomysł, poczułem się wyjątkowo! Cały krążek możecie przesłuchać tutaj (klik), mi do gustu najbardziej przypadły kawałki: '89, Robb Stark, Temperatura łez i oczywiście Czołgamsię z dna.

#GRA
Na początku miesiąca dość ostro pocinałem w FIFA 14 (wreszcie zacząłem sezon i prowadzę Kanonierów do mistrzostwa na wszystkich frontach). Wielką satysfakcję sprawiają treningi skillsów, gdzie dostajemy naprawdę wykręcone zadania typu: przewrócenie kartonów, trafienie w tarcze czy zielone bidony. Gdybym miał większe doświadczenie z serią, pokusiłbym się nawet o recenzję, ale EA Sports rzadko gościło pod moją strzechą. Pod koniec listopada zająłem się nową grą z serii Assassin's Creed z dopiskiem Unity. O Boże, jak można było to tak spierdzielić? Wiadomo, grać się da, ale liczba błędów, bugów, kiepskich rozwiązań jest przytłaczająca (zaledwie kilka dni temu wyszła ponad dwu i pół gigabajtowa łatka, która usprawnia niektóre kwestie). Jak przejdę, zrobię recenzję, przejedziemy się po Unity jak po burej suce!


#KOMIKS
Przyszła paczka z Demlandu, a w niej naprawdę sporo komiksików, Wreszcie nadrobiłem zaległości i przeczytałem większość papierowej twórczości Jakuba Dębskiego. Powiem szczerze: mam mieszane odczucia. Żaden z zeszytów nie przyprawił mnie o spazmatyczny śmiech, spodziewałem się jednak takiego krnąbrnego, abstrakcyjnego humoru. Najlepiej bawiłem się chyba przy Peryferiach kosmosu i Ogarnij mieszkanie (które jest właściwie satyrą poradnika i przeważa w niej forma tekstowa), aczkolwiek pojedyncze perełki znajdziemy również w pozostałych zbiorkach. Najgorzej wypada Rycerz Agata, ale ten eksperyment musiał się nie udać... Atlasy zwierząt są takie se... Mimo wszystko cieszę się, że poznałem przekrój twórczości Dema.


#KOSMETYK
Nie stoimy w miejscu proszę Państwa, dodajemy nową kategorię! Zawsze miałem delikatne problemy z niesfornością włosów. A to odstawały, a to grzywka lamersko opadała na czoło i nie wyglądało to zbyt korzystnie. Zdecydowałem się więc na... wosk stylizujący od Rossmanna! Bardzo tani (z tego co pamiętam około 6 złotych), pachnie nawet przyjemnie, łatwy w użyciu. Spełnia moje oczekiwania, wystarczy niewielka ilość rozgrzana w dłoniach, a włosy nie stanowią już kompletnego chaosu lub stają się chaosem zaplanowanym.


Z wszystkich powyższych, najbardziej polecam serial Peaky Blinders, szczególnie tym, którzy historyczny klimat w obrazie i trudne wybory głównych bohaterów cenią sobie najbardziej. Plusem jest to, że każdy sezon to zaledwie sześć odcinków, nie ma więc mowy o flakach z olejem. Dwa pełne sezony bez problemu obejrzycie na kinoman.tv, na co więc czekać? ;)

Chcesz być na bieżąco z nowymi wpisami? Obserwuj najnowsze posty na Kultura & Fetysze!

środa, 12 listopada 2014

RECENZJA #45: inFAMOUS: First Light (PS4)


Kiedy widzisz coś na PS4 za jedyne 80 złotych, to żal nie kupić. Tym bardziej, jeśli to samodzielny dodatek do gry, którą bardzo miło wspominasz (inFAMOUS: Second Son było moją bazową grą w konsolowym zestawie). Czy było warto? Zdecydowanie nie...

Nudna, ale na szczęście krótka kampania ograniczająca się do likwidowania dziesiątek Rekinów z dachów budynków i furgonetek, okrojone miasto i jedna moc z której możemy korzystać (przynajmniej w kampanii) znacznie prymitywizuje i obrzydza rozgrywkę. Rozwój postaci został kompletnie przeorganizowany, nie zbieramy już odłamków, ale punkty z logiem Sucker Punch (co to za tandetna reklama?), na dodatek zmieniono elementy sterowania z podstawki (nie mamy już np. mapy pod wygodnym touchpadem). Największym plusem, jaki udało mi się znaleźć w produkcji jest naświetlenie historii drugoplanowych przewodników (czy bioterrorystów jak chce D.U.P.). Narracja jest prowadzona sprawnie i nieźle łączy przeszłość z teraźniejszością. Finał przenoszący nas w nieurbanistyczną scenerię jest nawet znośny, ale całkowicie pozbawiony wieńczącego trud, epickiego wyzwania (co się stało z grami, to jakaś plaga jałowych zakończeń? - patrz recenzja Cień Mordoru).

Oczywiście nie mamy trybu multi, możemy jedynie rywalizować z innymi graczami na arenie w Curdun Cay, śrubując rekordy punktowe, co jest straszliwie nużące (nijakie plansze, kolejne plagi przeciwników i wieżyczki do zneutralizowania...). Tutaj możemy jednak wejść w skórę Delsina Rowe'a i pobawić się innymi mocami. Szczerze mówiąc nie miałem jednak motywacji do brania udziału w próbach przetrwania czy misjach ratowania zakładników, nawet osiągnięcia mnie do tego szczególnie nie zachęciły, co w moim przypadku jest alarmujące. Wieje nudą, choć trzeba przyznać, że w Second Son zabrakło właśnie czegoś takiego: treningowej sali i turniejowej rzeźni.

Pewnym novum są szalone wyścigi po mieście, za które zdobywamy luminy potrzebne do wykupywania nowych umiejętności (ostatecznie przybierają postać wspomnianych wyżej punktów Sucker Punch) i kamery zamontowane na dronach (żeby zlokalizować latające ustrojstwa, hakujemy ich system i oglądamy rejestrowane przez nich obrazy). Szczerze mówiąc, nowe zadania poboczne niespecjalnie przypadły mi do gustu, wymagają od nas chaotycznej bieganiny. Nawet neonowe graffiti jest jakoś mniej zjadliwe od puszek z farbą!

Zawiodłem się. Piękne Seattle nadal wydaje się odrobinę sztuczne i puste (odrealnieni NPC trzymający swoje kubeczki z kawą lub gapiący się w ekrany smartphonów nie interesują się otoczeniem, podobnie jak niereagujący na nic kierowcy; boli mnie również brak ludzi puszystych, choć muszę docenić, że po rozwaleniu bankomatu w powietrzu wirują banknoty), a odebranie nam możliwości absorpcji innych mocy brutalnie pozbawia nas urozmaiconej zabawy, choć rozumiem, że First Light to tylko samodzielny dodatek. Nie mogę jednak wystawić innej oceny niż naciągane 3/10. Rezygnuję nawet z listy minusów pod artykułem, bo nie kopie się leżącego Jeśli nie masz w co grać, a nie posiadasz dziwnj ambicji kolekcjonowania exclusive games for PS... lepiej zainwestuj w konto PlayStation Plus - tam znajdziesz lepsze tytuły do pobrania. Przykro mi, ale mówię stanowcze NIE dla przygód panny Abigail Walker...


Za parawanem imprez i neonów tylko smutek,
W katalogu bodźców miłość stała się białym krukiem!
                                                               ~Te-Tris, Trzeba żyć

wtorek, 11 listopada 2014

RECENZJA #44: Śródziemie: Cień Mordoru (PS4)


Wyobraź sobie połączenie elementów akrobatycznych z Assassin’s Creed, soczystego modelu walki z Batman Arkham, do tego szczypta brutalności rodem z Dark Messiah of Might and Magic i może... oldskulowy w mechanice, niezbyt wysublimowany wątek fabularny, prowadzony podobnie jak w klasycznych erpegach typu Gothic. Masz to? Brawo, tak właśnie prezentuje się Cień Mordoru.

I trzeba powiedzieć, że w tym zapożyczaniu jest cholernie dobry. Spędziłem z grą koło 35 godzin (co pozwoliło mi na odhaczenie całej kampanii i wszystkich zadań pobocznych) i był to jeden z najlepszych okresów w mojej przygodzie z PS4. Krótko, bo krótko, ale nie długość jest najważniejsza! Problem jednak w tym, że nawet jeśli bym chciał, nie mam za bardzo po co wracać do tytułu. Jasne są próby czasowe, gdzie dostajemy zlecenia na zabicia 3 wodzów i 10 kapitanów, ale ileż można siekać, tłuc i zabijać? Gra nie oferuje nam żadnej rozgrywki wieloosobowej, jedynie sporadycznie możemy korespondencyjnie pomścić gracza z drugiego końca świata. I tym sposobem omówiliśmy większość najsłabszych elementów tytułu. No może poza słabym finałem, który odbył się właściwie bez zarżnięcia żadnego naprawdę trudnego skurczybyka, z odrobiną chowania się i prostymi sekwencjami do wyklikania...

Kapitalny jest system rozwoju postaci i punkty umiejętności, które możemy władowywać zarówno w całkiem nowe ciosy, jak i w udoskonalanie istniejących kombinacji. Prócz tego zbieramy elfickie pieniądze (Mirian), żeby wykupywać więcej miejsca na runy na naszym orężu lub podciągać statystyki. Niestety, stosunkowo szybko możemy osiągnąć maksymalny poziom rozwoju, co znacznie upraszcza rozgrywkę, nawet jeśli wyłączymy wszelkiego typu ułatwiacze. Występuje więc delikatny efekt overpowered, szczególnie jeśli lubicie rozgrywać wątki poboczne równolegle z głównym.


Autorzy zapowiadali, że rewolucyjny będzie tzw. system Nemesis i rzeczywiście, fajnie poobserwować, jak Uruk-hai toczą między sobą zażarte konflikty, a my możemy wpływać na ich losy, pomagając naszym faworytom. To nawet zabawne zatruć alkohol na uczcie zielonoskórych lub zakłócić polowanie. Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak dopiero wtedy, gdy możemy przejmować kontrolę nad grubymi rybami i wydawać im polecenia zdrady lub buntu.

Świat jest otwarty, ale niezbyt duży i (jeśli chodzi o krajobrazy) dość monotonny. Sytuacje ratuje drugi obszar (Núrnen), do którego dostęp zyskujemy w po kilkunastu godzinach gry. Wtedy jest dużo więcej zieleni i stwor(k)ów do upolowania. Á propos wyzwań łowieckich - przez chwilę obawiałem się, że nieroztropna kolejność wykonywania misji pozbawi mnie szans na skompletowanie trofeów, ale na szczęście znalazłem kolejną Królową Ghûli i Olbrzymiego Grauga. Swoją drogą ta ostatnia bestia jest przeogromna, ale tak niegramotna, że gorzej walczy mi się z jej grzbietu, niż na swoich krótkich członkach. Zresztą wszystkie wierzchowce są raczej oporne i kłopotliwe w sterowaniu (chwała Bogu, że Karagory nieźle skaczą).

Docenić należy to, że gra obliguje nas do bycia sprawnym w posługiwaniu się wszystkimi trzema rodzajami oręża: mieczem, sztyletem i łukiem. Żadna z tych broni nie została ani zaniedbana, ani uprzywilejowana, a rozwałka przynosi jednakową frajdę w każdej postaci. Jak już wspominałem, Talion/Kelebrimbor jest zabójczo efektywny, zwłaszcza po wykupieniu najdroższych udoskonaleń.


Podsumowując: każdy wczuty fan uniwersum Śródziemia powinien zainteresować się Cieniem Mordoru, który poza drobnymi niuansami chronologicznymi nie kłóci się z tolkienowskim kanonem, wręcz przeciwnie: kompendium zbiera i ugruntowuje wiedzę na temat Gondoru, Czarnej Bramy i bezpośrednich okolic. W moim odczuciu solidne 7/10 punktów.

Plusy:
+ Klimat prozy mistrza Fantasy, historie związane ze znajdowanymi przedmiotami są świetnie wymyślone i nagrane (czułem się trochę jak antropolog kulturowy; szepty z DualShock4 wymiatają)
+ Wypełniony combosami, dynamiczny system walki
+ Rewelacyjnie zaprojektowane, zróżnicowane modele orków i system Nemesis
+ Możliwość przejmowania kontroli nad niemilcami dodaje świeżości rozgrywce
+ Satysfakcjonujące drzewko rozwoju postaci
+ Umiejętne "kompilowanie" sprawdzonych rozwiązań z innych gier (chociaż po zmienieniu skórki mojego bohatera, czasami zastanawiałem się, czy nie gram w Czarną Banderę...)

Minusy:
- Liniowy główny wątek fabularny, wypełniony sztuczkami przedłużającymi zabawę (naznacz 5 wodzów, żeby Czarna Dłoń zwróciła uwagę na twoje działania)...
- ...a misje poboczne są dość wtórne i niestety szybko się nudzą
- Niedzielny poziom trudności, gdzie są prawdziwi bossowie po których odpadają palce? To już Knack prezentował się lepiej na tym polu...
- Raczej mała interakcja z otoczeniem (ogniska, zapasy alkoholu, gniazda pszczół, mięsne przynęty, uszkodzone mury i ziółka to niestety spora większość), w zasadzie wszystko zaczyna się i kończy na walce, reszta to tylko dodatki
- Co robić z kupą zarobionej kasy pod koniec rozgrywki?

A ja nie lubię wbijać z planem bez planu
I wolę Leśne Królestwo, a przedtem stepy Rohanu!
                                                               ~Kartky, Robb Stark

czwartek, 6 listopada 2014

OPINIA #15: Największa w Polsce wystawa budowli z klocków LEGO (Poznań)


Nie raz na blogu wspominałem o mojej fascynacji klockami LEGO. Nie mogłem więc przegapić Największej w Polsce wystawy budowli z klocków LEGO, którą w dniach od 25 października (moje urodziny!) do 7 grudnia można oglądać w centrum handlowym Pestka, w Poznaniu. Szczegółowe informacje na temat cennika i lokalizacji znajdziecie tutaj (klik), ja tymczasem szybciutko przechodzę do raportowania moich wrażeń i spostrzeżeń.

Budowli jest naprawdę sporo, spędziłem na wystawie grubo ponad półtorej godziny, co wystarczyło na zatrzymanie się na kilka minut przy każdej z gablot i poddanie jej starannej analizie okiem niedzielnego znawcy tematu. Zdecydowanie się nie zawiodłem, ale jest kilka drobiazgów, o których warto napomknąć organizatorom.

Po pierwsze, logo imprezy to jakiś żart. Ludzik zbudowany z małych klocuszków jest po prostu brzydki! Ładniejszy i bardziej zachęcający byłby pierwszy lepszy model z licencjonowanych gier wideo lub twór temu podobny. Wystawa jest co prawda skierowana do młodszego widza, nie znaczy to jednak, że można mu wciskać kaszanę na wejściu, hallow!

Po drugie, niektóre ekspozycje zdają się być ciut zaniedbane. A to włosek, a to zaczyna zbierać się kurz lub jakiś element jest przewrócony i nikt nie zwraca na to uwagi. Zdarza się, że mechanizmy (w części gablot mamy bowiem ruchome elementy, które wprawia się w ruch przy pomocy czerwonego przycisku lub przyłożenia dłoni) zawodzą, jak na przykład kąsająca kobra z serii LEGO Technic, która mimo kilkukrotnych starań pracownika nie powróciła do czasów świetności. Podkreślam jednak, że niedopatrzenia są incydentalne i raczej niewielu widzów je zauważy, a i to głównie ci dorośli.

Zauważmy, że konstruktorzy starali się nadać ekspozycji dynamicznego
charakteru. Mamy zatem przewrócone wieże oblężnicze, gdzie indziej
smoki złapane w sieci przez obrońców twierdzy, czy wspinające się
po murach jednostki itd. Całkiem to przyjemne w odbiorze!

Po trzecie, niektóre gablotki to estetyczny chaos, gdyż zaprezentowane w środku elementy są powyciągane z różnych bajek. Mowa tu na przykład o szturmie na twierdzę, w której uczestniczy (co najmniej) kilkaset klockowych pamperków. Mamy jeźdźców na smokach, ninja, samurajów, gdzieniegdzie poupychane postacie ze Star Wars i klasycznych rycerzy. Liczby są imponujące, ale nie ma w tym wszystkim spójności, którą ceni sobie dojrzały odbiorca. Może innym to nie przeszkadza, mi odrobinę tak. Cóż, subiektywizm.

11 metrowy Titanic jest reklamowany jako największa atrakcja wystawy. Nie przeczę, robi wrażenie, szczególnie gdy przyjrzymy się sali balowej i lukom bagażowym, ale mniej uważny widz, który nie obejdzie konstrukcji dookoła zobaczy jedynie olbrzymiego potwora zbudowanego z ponad pół miliona elementów, który przyciąga uwagę tylko w pierwszej chwili. Zdaję sobie jednak sprawę, że ciężko zagospodarować takiego molocha, skala ludzików w stosunku do statku wydaje się bowiem zgodna z rzeczywistością. Ciekawe doświadczenie zobaczyć takiego giganta ważącego zapewne przynajmniej kilkadziesiąt kilogramów.

Bardzo ciekawym tworem jest Hotel & SPA Kocierz. Mimo, iż budowla ma zapewne charakter promocyjno-marketingowy, jest jedną z najbardziej klimatycznych gablotek, prawdopodobnie przez jednolitość stylistyki. Celowo unikam wymieniania i oceniania wszystkich budowli, sam mocno bym się rozzłościł, gdyby ktoś odebrał mi frajdę z samodzielnego eksplorowania ekspozycji i bycia zaskakiwanym. Powiem tylko, że nie zabraknie niczego dla fanów motoryzacji, lotnictwa, kolejnictwa, żeglugi, kosmologii, urbanistyki, wesołych miasteczek, Indian, futurologii, Władcy Pierścieni, Muminków... Sam chyba wyleczyłem się z niezdrowego zainteresowania ekskluzywnymi zestawami LEGO spod znaku Ratusza, Kina, Sklepu dla zwierząt. W rzeczywistości całość jest bowiem jaskrawa i wyobrażam sobie, że szybko mogłaby mnie zanudzić w moim pokoju. A może po prostu sam się oszukuje, bo mnie nie stać? ;) Kto wie...

W gablotach takich jak Lunapark mamy do dyspozycji kilka elementów,
które łatwo da się wprawić w ruch, na przykład ten diabelski młyn.
Morze zabawy dla dzieciaków, podobnie jak uruchamiany pociąg!

Szkoda tylko, że dzieciaki nie mogą pobudować sobie prostych konstrukcji przy specjalnych stolikach z koszami elementów, pamiętam taką możliwość z wyjazdów nad morze z czasów dzieciństwa. Byłoby to świetne dopełnienie wystawy. Drobne kontrowersje budzić może wyjście, które nieuchronnie prowadzi przez sklep, co nastręcza maluchom pewnych smutków, zwłaszcza kiedy rodzic nie może sobie pozwolić nawet na mały zestawik lub książeczkę dla swojej pociechy. Wtedy świetnie sprawdziłoby się miejsce do amatorskiego budowania, "cukierek" na otarcie łez i chwilowe zapomnienie po magicznych widokach.

Do czego można się jeszcze przyczepić? Niektóre budowle ledwo mieszczą się w gablotach lub trzeba było zastosować specjalne rozwiązania, typu... wystający czubek Pałacu Kultury. Gdzieniegdzie oświetlenie makiet można by minimalnie lepiej rozplanować, szczególnie że niższego odbiorcę mogą razić niektóre lampki, a przecież każdy chce dostrzec jak najwięcej szczegółów.

Wymieniłem sporo minusów, co? Suma summarum, warto jednak odwiedzić wystawę, nie wiadomo kiedy nadarzy się kolejna ku temu okazja. Nie ważne ile ma się lat, każdy lubi pooglądać misternie wykonane dzieła sztuki, a takimi również należy nazwać figury i obrazy (kilka takich również można podziwiać) z wystawy. Spieszę też wspomnieć, że przy większości gablot przywieszone są krótkie informacje w formie ciekawostek związanych z historią firmy lub faktów kontekstualnie powiązanych z budowlami - świetny dodatek edukacyjny.

Bardzo cieszy mnie, kiedy w ekspozycji prócz klocków autorzy używają
kamieni, waty (śniegu) lub innych "naturalnych" wypełniaczy,
oczywiście w odpowiednich proporcjach do liczby klocków!

Duńskie klocki wciąż wyznaczają najwyższe standardy jakości w branży dziecięcej. Kiedy byłem bardzo mały, mama kupowała mi również zestawy COBI i taka mieszanka lądowała w kartoniku kolekcjonera. Gdy trochę podrosłem, zacząłem postrzegać to jako traumatyczne przeżycie. Wizyta w poznańskiej Pestce pozwoliła mi choć w minimalnym stopniu zaleczyć głęboki uraz psychiczny. Polecam się wybrać!

Chcesz być na bieżąco z nowymi wpisami? Obserwuj najnowsze posty na Kultura & Fetysze!

sobota, 1 listopada 2014

RECENZJA #43: Sekstaśma


Pomyślałem sobie: jest "święto" Halloween, czekam na dziewczynę, która wróci bardzo późno, porobię sobie coś interesującego, żeby nie zasnąć. Może jakiś film? Świetny pomysł - film!

Przeglądam zatem listę dostępnych online pozycji. Biorę pod uwagę dwa kryteria: gatunek (najlepiej szalona komedia) i świeżość (rok wydania nie dalej niż 2013). I co wpadło mi w ręce? Sex Tape, najnowszy film Jake'a Kasdana. Co ważne, główna bohaterka Annie (Cameron Diaz) prowadzi rozpoznawalnego bloga o macierzyństwie, więc tym chętniej sięgnąłem po dzieło. Niestety, rozczarowałem się potwornie.

Film zdaje się być jedną wielką reklamówką produktów Apple'a. Z krótkich dialogów bohaterów dowiadujemy się o możliwościach synchronizacji domowych urządzeń, istocie działania chmury, a także zdalnym usuwaniu plików. Na szczęście nie zawsze rozmowy toczą się wokół sprzętu, mamy również zalążek fabuły.

O ile sama historia jest dość autentyczna i wyobrażalna dla przeciętnego Kowalskiego (rutyna małżeńska, głowa zaprzątnięta obowiązkami), o tyle przedstawienie praktycznie wszystkich kluczowych bohaterów w średnim wieku jako niewyżytych, szukających seksu młodzieniaszków jest trochę irracjonalne. To co przechodziło w American Pie, tutaj nie jest zbyt śmieszne. Reszta wątków komediowych (takich jak długaśna ucieczka przed psem) również jest poniżej oczekiwań. Zdarzają się chwilowe przebłyski, jak rozmowy Jay'a (Jason Segal) z Howardem (Harrison Holzer), czy Annie z matką, ale to trochę za mało.

Momentami ostro się wynudziłem i byłem w stanie zadziwiająco łatwo przewidzieć dalszy rozwój wypadków. To jednak nie może być dużym zarzutem jeśli mowa o prostej, relaksującej komedii. Rzadkie wybuchy śmiechu już tak. Jak dla mnie, mizerne 2+.

Plusy:
+ Humor dialogowy potrafi podnieść kąciki ust
+ Nagi tyłeczek Cameron Diaz potrafi podnieść... kąciki ust
+ Nienajgorsze epizodyczne role Jacka Blacka (szef YouPorn) i Roba Lowe'a (Hank)
+ Może sprawdzić się jako NAPRAWDĘ niewymagająca rozrywka po WYJĄTKOWO męczącym dniu

Minusy:
- Nijaka oprawa dźwiękowa (nie zapamiętałem żadnego motywu, ani utworu wplecionego w obraz, a to chyba niedobrze, co?)
- Infantylna kreacja bohaterów (m.in.: Robby, Tess itd.)
- Humor sytuacyjny (dość prymitywny i niewyszukany)
- Nachalne wypychanie kadrów logiem jabłuszka

Z miłością życia nagrać sextape,  puścić w sieć,
Pie^dolić to co mówią i po trupach przeć naprzód!
                                                              ~Zeus, Zanik