sobota, 19 kwietnia 2014

RECENZJA #24: Peaky Blinders


Coś ostatnio bardzo dużo recenzji filmowych! Cóż, tak się jakoś złożyło, że oglądam więcej i częściej. Całkiem przypadkowo (podczas przerwy w meczu między Górnikiem Zabrze a Lechem Poznań) natknąłem się na reklamę Peaky Blinders, serialu który swoją premierę miał w sierpniu ubiegłego roku, a obecnie można oglądać go na kanale HBO. Krótka migawka wyglądała na tyle intrygująco, że zdecydowałem się wklepać tytuł w google i zobaczyć co w trawie piszczy. Ależ to była dobra decyzja!

Przypominam, że nie roszczę sobie prawa do bycia poważnym recenzentem ruchomego obrazu. Prezentuję raczej swój punkt widzenia. Chcę wypunktowywać elementy, które zrobiły na mnie największe wrażenie, dać upust kipiącym we mnie emocjom. A tym razem mocno się jaram. Jaram się jak pieprzona sterta portretów Króla na placu w Birmingham.

Słów kilka o realiach. Mamy rok 1919. Mężczyźni, naznaczeni piętnem Pierwszej Wojny Światowej, wrócili do swoich domostw i interesów. Sytuacji w hrabstwie West Midlands daleko jednak do stanu względnej stabilności. Na ulicach rządzą brutalne gangi, korumpujące policję i ustawiające wyścigi konne. Coraz większy posłuch zyskują ideologie głoszone przez komunistów. Na dodatek IRA cały czas stara się przeszmuglować broń do Irlandii aby uzbroić bojowników. Traf chciał, że ładunek nowoczesnej, amerykańskiej broni zamiast do Libii, trafia w ręce Peaky Blinders, jednego z mniejszych, ceniących rodzinne wartości gangów, który ma wielkie ambicje i silnego, charyzmatycznego przywódcę - Thomasa Shelby. Rozwścieczony Wilson Churchill wysyła jednego z najlepszych ludzi,  Komisarza Chestera Campbella z Belfastu, aby odzyskać cenne skrzynki. Razem z nim do miasta zjeżdża Grace Burgess, agentka o urodzie i głosie anioła (głos, owszem ładny, ale kształt nosa dyskwalifikujący...). Może i klasycznie, ale sprawdzone schematy są w tym przypadku najlepsze. O ile wątek główny jest dość trywialny i mało zaskakujący (skojarzenia z Ojcem Chrzestnym jak najbardziej trafne), o tyle wątki poboczne to po prostu prawdziwy majstersztyk. Sól sześcioodcinkowej sagi. Czy będzie kolejny sezon? Ciężko powiedzieć, najważniejsze kwestie zostają doprowadzone do końca, ale zakończenie jest iście enigmatyczne.

Klimat sagi mnie rozwalił. Jaja Thomasa są przeogromne, chociaż sam aktor zaznaczał w wywiadach, że pierwszy raz wcielał się w rolę twardziela. Wyszło znakomicie. Błyszczące oczy lalki, brak cienia uśmiechu, idiotyczna fryzura, rączki trzymane w kieszeniach kamizelki i żyletki na czapce budzą niepokój. Bardzo polubiłem też postać Freddiego Thorne'a - komunisty, który przez splot nieszczęśliwych wypadków jest zmuszony zrewidować poglądy. I przypadła mu kozacka giwera w scenie z Kimberem. Coś ze mną nie tak, bo wzruszam się w momentach, w których nie powinienem. Całkiem niezła i mroczna jest również przemiana komisarza Chestera. Czy cokolwiek zostało z jego ideałów (jeśli kiedykolwiek je miał)? Kto okazał się bardziej moralny - Thomas czy Campbell? Na czym w ogóle polega moralność? Serial nasuwa właśnie tego typu pytania.

Spieprzyłem, bo piszę notkę ze zbyt dużym poślizgiem. Nie do końca pamiętam wszystkie ze swoich spostrzeżeń. Może to i lepiej, będziecie mieli więcej zabawy i mniej spoilerów! Często polecam jakieś dziełka, więc tym razem umówmy się, że polecam gorąco. Bardzo, bardzo gorąco! Au (#złoto), parzy!

PS: Tymczasem uciekam, pograć na PlayStation. Jestem idiotą. W tym roku licencjat, chciałem ogarniać życie, więcej czytać, rozwijać się fizycznie i skończyć swoje debiutanckie opowiadania, a będę ciągle napierdalał na padach... Ale jakie to przyjemne! W planach drugi padzik i kamerka! Czy aby dobrze lokuję kapitał stypendialny? :) Boże, chroń moje oczy. Bez odbioru!

Plusy:
+ Szalony klimat (Autorzy nie przywiązują jednak zbytniej wagi do historycznego realizmu, o czym świadczyć może delikatna inspiracja Dzikim Zachodem w muzyce i czcionkach. Sam reżyser wspominał, że liczą się dla niego bardziej ciekawi bohaterowie niż cała otoczka.)
+ Wątki poboczne (np.: wracający po latach ojciec czy Danny Whizz-Bang i skutki jego urazów psychicznych)
+ Cięte dialogi (szczególnie w muzeum, na posterunku i podczas rozmów między braćmi)
+ Nie ciągnie się jak makaron, po sześciu odcinkach mamy sprawy wyjaśnione
+ Tradycyjnie chciałem pochwalić jakąś duperkę z obsady, ale ani Ada, ani karczemna śpiewaczka nie rozpaliły moich zmysłów. Ciotka Polly, drugoplanowe kurtyzany Lizzie czy Chinn również nie zasłużyły na specjalne wyróżnienia. Mój gust powoli się krystalizuje i wyostrza, o!

Nobody works with me, people work for me!
                        ~Billy Kimber, najgłupszy szef gangu ever

Zdjęcie pochodzi z: www.zavvi.com

środa, 9 kwietnia 2014

RECENZJA #23: American Hustle


Blog został poważnie zaniedbany. Składa się na to wiele czynników: nadmiar różnorakiej pracy, kilka nowych zajęć (o których nie chcę jeszcze mówić), pisanie opowiadania i lenistwo. Wczorajszy dzień przeznaczyłem jednak na odpoczynek i (chyba) dobrze go spożytkowałem.
 
Zaczęło się od umiarkowanie przyjemnego czasu spędzonego na uczelni i odwołania ostatniego wykładu. U rzeźnika na Brzasku kupiłem słoiczek wyśmienitej dziczyzny. Obejrzałem nowy odcinek Gry o Tron, ale nie do końca, bo przerwał mi telefon znajomego. Skoczyliśmy na chińskie żarcie i po nowy mikrofon do studia. Wpadła też nowa płytunia - Kartagina. Wieczorkiem przedni mecz Borussi z Realem. Chłopcy Kloppa zasłużyli na awans, szkoda że się nie udało. Henrikh Mkhitaryan został słusznie okrzyknięty przez brytyjskiego komentatora Missitarianem. W trakcie meczu, zupełnie przypadkiem natrafiłem na link do dzisiaj recenzowanego filmu - American Hustle. Chyba podświadomie chciałem obejrzeć coś w stylu Witaj w klubie, którego plakaty widziałem przy wejściu do kina. O cwaniaczkach w realiach Stanów Zjednoczonych drugiej połowy XX wieku.
Jak ja lubię być tak pozytywnie zaskakiwany! Czystość i drobiazgowość kadru nasuwami mi skojarzenia z kinem Tarantino. Delikatny, niewymuszony humor i błyskotliwe, kąśliwe dialogi nadają całości niezrównanego klimatu. Rzadko kiedy zdarza się, że w filmie mamy kilka równorzędnych, bardzo dobrze zarysowanych postaci. Naprawdę ciężko byłoby mi stwierdzić, która z nich jest głównym bohaterem: Irving, Richie czy Edith. Tworzą świetny kolektyw. Na spore uznanie zasługuje także kreacja Burmistrza Polito - dobrodusznego aktywisty o włoskich korzeniach. Finał wątku sensacyjnego jest zaiste przedni, podobnie jak sceny w których pojawiają się udawani szejkowie.
Szczegóły, szczegóły! To cenię w opowieściach najbardziej. Niektóre sceny zapadną mi w pamięć na długo, na przykład triumfalne znęcanie się DiMasco nad  Stoddardem Thorsenem (spadłem z krzesła), zakwitanie miłości Irvinga z Sydney czy wyrzucenie lakieru Rosalyn wprost do ulicznego kosza. No właśnie, postać Rosalyn to również całkiem zręcznie stworzona kreacja będąca satyrą głupiego i zagubionego amerykańskiego społeczeństwa, ale średnio pasuje mi do całego obrazka. Pozostawia trudny do opisania ambiwalentny stosunek - fascynację i niesmak. Rozumiem jednak, że reżyser potrzebował odrobinę niezrównoważonej bohaterki, która mąci spokój Rosenfelda i zawsze musi coś spieprzyć.
Podsumowując: film godny polecenia. Kto mówi, że w dzisiejszych czasach nie ma dobrego, klimatycznego kina - zapraszam do zapoznania się z obrazem Davida O. Russella. Ciężko mi wskazać jakiekolwiek minusy ujmujące dziełu. Nie zmarnujecie tych 138 minut.
Plusy:
+ Świetna obsada aktorska (Michaelu Peña, wiedziałem że skądś cię kojarzę, Nicku Memphisie ze Strzelca)
+ Zabójczo śmieszne sceny komediowe (Bradley Cooper w formie)
+ Mistrzowski klimat - ciuchy, fury, muzyka i fryzury (szczególnie loki Bradley'a Coopera)
+ Niezłe zwroty akcji przy ryzykownych szwindlach i okropne niekompetentnym Bradley'u Cooperze
+ Nogi Amy Adams w butach na koturnie, podrygujące w rytm Jeep's Blues? Cudo! <3

Dlaczego nie wspominałem zbyt dużo o Irvingu (Christianie Bale'u)? Bo mam wrażenie, że postać ta nie miała się zbytnio wyróżniać. Wiecznie rozdarty między synem a kochanką, z wypadającymi włosami, brzuszkiem i chorym sercem. Cwaniak, ale nie chciał działać na wielką skalę. Cenił sobie przyjaźń, miłość i małe przekręty na dziełach sztuki czy pośrednictwie w fikcyjnych pożyczkach. Spekulant, badylarz, cinkciarz. Kreatywny właściciel kilku pralni, nieszczególnie chcący wychodzić z cienia. Przeciwieństwo niebojącego się ryzyka, krzykliwego i ambitnego funkcjonariusza FBI.