Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ameryka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ameryka. Pokaż wszystkie posty

środa, 9 kwietnia 2014

RECENZJA #23: American Hustle


Blog został poważnie zaniedbany. Składa się na to wiele czynników: nadmiar różnorakiej pracy, kilka nowych zajęć (o których nie chcę jeszcze mówić), pisanie opowiadania i lenistwo. Wczorajszy dzień przeznaczyłem jednak na odpoczynek i (chyba) dobrze go spożytkowałem.
 
Zaczęło się od umiarkowanie przyjemnego czasu spędzonego na uczelni i odwołania ostatniego wykładu. U rzeźnika na Brzasku kupiłem słoiczek wyśmienitej dziczyzny. Obejrzałem nowy odcinek Gry o Tron, ale nie do końca, bo przerwał mi telefon znajomego. Skoczyliśmy na chińskie żarcie i po nowy mikrofon do studia. Wpadła też nowa płytunia - Kartagina. Wieczorkiem przedni mecz Borussi z Realem. Chłopcy Kloppa zasłużyli na awans, szkoda że się nie udało. Henrikh Mkhitaryan został słusznie okrzyknięty przez brytyjskiego komentatora Missitarianem. W trakcie meczu, zupełnie przypadkiem natrafiłem na link do dzisiaj recenzowanego filmu - American Hustle. Chyba podświadomie chciałem obejrzeć coś w stylu Witaj w klubie, którego plakaty widziałem przy wejściu do kina. O cwaniaczkach w realiach Stanów Zjednoczonych drugiej połowy XX wieku.
Jak ja lubię być tak pozytywnie zaskakiwany! Czystość i drobiazgowość kadru nasuwami mi skojarzenia z kinem Tarantino. Delikatny, niewymuszony humor i błyskotliwe, kąśliwe dialogi nadają całości niezrównanego klimatu. Rzadko kiedy zdarza się, że w filmie mamy kilka równorzędnych, bardzo dobrze zarysowanych postaci. Naprawdę ciężko byłoby mi stwierdzić, która z nich jest głównym bohaterem: Irving, Richie czy Edith. Tworzą świetny kolektyw. Na spore uznanie zasługuje także kreacja Burmistrza Polito - dobrodusznego aktywisty o włoskich korzeniach. Finał wątku sensacyjnego jest zaiste przedni, podobnie jak sceny w których pojawiają się udawani szejkowie.
Szczegóły, szczegóły! To cenię w opowieściach najbardziej. Niektóre sceny zapadną mi w pamięć na długo, na przykład triumfalne znęcanie się DiMasco nad  Stoddardem Thorsenem (spadłem z krzesła), zakwitanie miłości Irvinga z Sydney czy wyrzucenie lakieru Rosalyn wprost do ulicznego kosza. No właśnie, postać Rosalyn to również całkiem zręcznie stworzona kreacja będąca satyrą głupiego i zagubionego amerykańskiego społeczeństwa, ale średnio pasuje mi do całego obrazka. Pozostawia trudny do opisania ambiwalentny stosunek - fascynację i niesmak. Rozumiem jednak, że reżyser potrzebował odrobinę niezrównoważonej bohaterki, która mąci spokój Rosenfelda i zawsze musi coś spieprzyć.
Podsumowując: film godny polecenia. Kto mówi, że w dzisiejszych czasach nie ma dobrego, klimatycznego kina - zapraszam do zapoznania się z obrazem Davida O. Russella. Ciężko mi wskazać jakiekolwiek minusy ujmujące dziełu. Nie zmarnujecie tych 138 minut.
Plusy:
+ Świetna obsada aktorska (Michaelu Peña, wiedziałem że skądś cię kojarzę, Nicku Memphisie ze Strzelca)
+ Zabójczo śmieszne sceny komediowe (Bradley Cooper w formie)
+ Mistrzowski klimat - ciuchy, fury, muzyka i fryzury (szczególnie loki Bradley'a Coopera)
+ Niezłe zwroty akcji przy ryzykownych szwindlach i okropne niekompetentnym Bradley'u Cooperze
+ Nogi Amy Adams w butach na koturnie, podrygujące w rytm Jeep's Blues? Cudo! <3

Dlaczego nie wspominałem zbyt dużo o Irvingu (Christianie Bale'u)? Bo mam wrażenie, że postać ta nie miała się zbytnio wyróżniać. Wiecznie rozdarty między synem a kochanką, z wypadającymi włosami, brzuszkiem i chorym sercem. Cwaniak, ale nie chciał działać na wielką skalę. Cenił sobie przyjaźń, miłość i małe przekręty na dziełach sztuki czy pośrednictwie w fikcyjnych pożyczkach. Spekulant, badylarz, cinkciarz. Kreatywny właściciel kilku pralni, nieszczególnie chcący wychodzić z cienia. Przeciwieństwo niebojącego się ryzyka, krzykliwego i ambitnego funkcjonariusza FBI.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

RECENZJA #11: Bonanza / TRIP #1



Poranna podróż pociągiem to cudowny czas na refleksję. Przez okno wdzierają się pierwsze promienie słońca, zaspane dziewczyny drzemią z wyciągniętymi na sąsiednich siedzeniach stopami (jedna taka znajduje się na przeciwko mnie, szkoda że podróżuje z rodzicami - nie pogodosz), a wózkowy odnotowuje rekordową sprzedaż kawy, której zapach roznosi się po przedziale. Umysł jest jasny, gotowy do pracy na wysokich obrotach.

Przed wyjazdem obowiązkowa wizyta w KFC. Nie byłem głodny, ale miałem dość czasu żeby spokojnie usiąść i pogapić się na ludzi. Po kilku chwilach po przekątnej usadowiła się cudowna dziewczyna, która wręcz nie pasowała do tego szarego obrazka. Nazwałem ją Lena, była szczupła, ładna i miała piękne, długie, jasne blond włosy. Ubrana w luźny, biały top z flagą Zjednoczonego Królestwa i krótkie dżinsowe spodenki odsłaniające sporo opalenizny wyglądała naprawdę zjawiskowo. Cud, miód, malina! Na dodatek czytała książkę (inteligentka!?) i co jakiś czas ogrzewała policzki kubkiem z kawą, co prezentowało się naprawdę słodko. Kątem oka zauważyłem pierwsze litery tytułu z okładki - in. Pozwoliło mi to wymyślić dalszy ciąg historii - Lena fascynuje się Indiami i planuje kiedyś tam pojechać. Akurat kończyłem Colę, kiedy zaczęła wzruszać swoją burzę słomianych włosów. Zastygłem w bezruchu ze słomką w ustach (jak kretyn) i wtedy nasze spojrzenia na moment się skrzyżowały; wymieniliśmy nikłe uśmiechy (chociaż to może być już moja nadinterpretacja). Siedziała jeszcze kilka minut, później rzuciła okiem na wyświetlacz telefonu, uprzątnęła czerwoną tackę i wyszła. Musiała nie słyszeć moich dramatycznych nawoływań - zostań, zostań jeszcze parę chwil! Mogła nie słyszeć, w końcu nie każdy opanował telepatię... Szkoda, że nie wierzę w swoją kiepską gadkę - Lena była warta tego, żeby spróbować ją poznać, tak myślę... A książka ostatecznie nazywała się Indygo, co popsuło odrobinę moje wyobrażenia. Ciekawe gdzie jedzie, a może właśnie wróciła do domu i jest samotną Poznanianką? Nie - takie dziewczyny zawsze mają partnerów lub zastępy adoratorów. Zresztą nie ważne - dzięki niej miałem rozmarzony ranek i to się liczy! Jest jeszcze jednak opcja - którą boję się wypowiedzieć na głos - może Lena jest teraz w którymś z wagonów i zmierza do stolicy tym samym pociągiem co ja!? Nie, to byłoby zbyt piękne...

Co ja tam miałem recenzować? Ah, no tak - Bonanza! Droga do szczęścia. To jedyna rzecz, której żałuję wyruszając po turecką wizę - stracę przynajmniej jeden odcinek tego łebskiego westernu. A serial to nie byle jaki - każdy odcinek to osobna historia rodu Cartwrightów zamieszkujących ranczo w Newadzie. Mimo, że saga ma ponad pięćdziesiąt lat i rozwijała się wraz z moją mamą, potrafi pozytywnie zaskakiwać - jak widać dobre historie się nie starzeją. Odcinków jest ponad 400, serial leci od poniedziałku do piątku na TVP1 o 15.20. Gorąco zachęcam, choć sam do tej pory widziałem zaledwie kilka epizodów!

Swoją drogą klimat Dzikiego Zachodu ma swój urok. Małe miasteczka z zimnym piwem w saloonach, napady na banki i wypasanie bydła. Prawa szybkiej ręki, twardej pięści i męskiej przyjaźni*. Chcesz być bezpieczny? Spłódź kilku synów, powieś strzelby przy kominku i najważniejsze - żyj w zgodzie z Indianami, żeby nigdy nie (nie)obudzić się z nożem lub strzałą pod łopatką.

A do płodzenia potomków, kto by się najlepiej nadał? Wierna, niebieskooka LENA o gołębim sercu!

*A propos męskiej przyjaźni - cieszyłem się, że zobaczę mojego serdecznego kolegę, gdyż miał pracować w stolicy całe wakacje. Wczoraj wysłałem mu radosną wiadomość o moim planowanym przyjeździe, licząc na pełną entuzjazmu odpowiedź, a tutaj figa. Może pozwolę sobie zacytować jego smsa (mam nadzieję, że nie będzie miał mi tego za złe): "No to mamy zgranie, ja dzisiaj do domu wróciłem :P" Tyle w temacie...

Moja droga do Warszawki. Może to pierwszy przystanek w drodze do lepszego życia, w mojej bonanzie..? Sam w obcym mieście pełnym możliwości. Muszę wybrać się Agrykolę! Czemu? Tak sobie wymyśliłem... Może jakiś pojedynek w słońca zenicie? :)

Zdjęcie pochodzi z: aleseriale.pl

niedziela, 23 czerwca 2013

RECENZJA #10: Gang z boiska



Dzisiaj potrzebowałem motywatora - solidnej historii typu od zera do bohatera! I znalazłem (bo co miałem nie znaleźć?)! Wyobraźcie sobie amerykański poprawczak pełen murzynów i zadziornych białasów, dodajcie jednego ambitnego opiekuna, któremu nadal chce się wyrwać dzieciaków z piekła i pokazać im bezpieczniejsze życie. Brzmi banalnie? Do bólu!!!

Dostajemy jednak ciekawy początek i kilka wzruszających, wartych uwagi wątków pobocznych, na przykład [SPOILER] choroba matki głównego bohatera czy przyjaźń dwóch płotek z konkurencyjnych gangów [KONIEC SPOILERA]. Chyba większość z nas oglądała przynajmniej jeden film tego typu – nabuzowane testosteronem chłopaki nie znają słów typu: wytrwałość, dyscyplina, pokora. Opiekun grupy ma w sobie dość wiary i samozaparcia, aby uruchomić potencjał nastolatków. Wpada na pomysł, żeby zając czymś napęczniałe bicepsy osiłków – wybiera football amerykański. Początkowo Mustangi dostają łomot, później oni stają się nową definicją łomotu! Wielu początkujących sportowców odpadnie, nastaną chwile rozpaczy i zwątpienia. Będziemy świadkami fatalnych zagrań, wybuchów złości, moralizujących gadek charyzmatycznego trenera i spektakularnych powrotów. Ostatecznie drużyna stanie się dobrem nadrzędnym. Monolitem wyszlifowanym w pocie, łzach i krwi!

Znajdzie się też kilka zabawnych motywów i  mały akcencik na Dzień Ojca. Pozwolę sobie przytoczyć fragment dialogu między bossem, a jednym z wychowanków:
-Ojciec mówił, że szkoda na mnie czasu i pieniędzy.
-To on nie był nic wart! Mój robił identycznie. Tyle razy powtarzał, że się nie nadaję, że w końcu uwierzyłem.
-Dlatego Pan się tak wkurza?
-Pewnie tak…

[SPOILER] Wszystko skończyło się dobrze, co prawda drużyna zajęła drugie miejsce w lokalnych rozgrywkach, ale większość zawodników nie wróciła na ulice. Spora część dostała stypendia i stała się porządnymi obywatelami, graczami silniejszych drużyn licealnych. A opiekun? Podjął się stworzenia nowej drużyny! [KONIEC SPOILERA]

Naszła mnie dziwna refleksja - fajnie byłoby chodzić do amerykańskiego college’u, być muskularnym blondynem i spuszczać manto chuderlakom panicznie przytulającym się do swoich blaszanych szafek. Oczyma wyobraźni widzę ich pełne podziwu i strachu spojrzenia, które każdorazowo rozsypują się niczym korale! Wieczorami piłbym piwo z czerwonych kubeczków i zaliczał głupie cheerleaderki w pokoju na piętrze. Piękna wizja! No co? Jestem tylko chłopcem…

Film ma już swoje lata, ale ogląda się go z przyjemnością. Dwayne Johnson świetnie odegrał swoją rolę, jego pomocnikiem był niczym niewyróżniający się Xzibit. Wspomnę jeszcze tylko, iż jest to historia oparta na faktach! Summa summarum – czwórka plus!

Mamy dość przegrywania!

Plusy:

+ Historia starała się nie być schematyczna i wzbudza emocje
+ Przyzwoita gra aktorska
+ Dobra oprawa dźwiękowa
+ Efekciarskie ujęcia gry w football

Minusy:

- Miejscami nieco nudząca i przewidywalna akcja
- Naprawdę resocjalizacja jest tak prosta?

Zdjęcie pochodzi z: www.filmweb.pl