Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Manchester. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Manchester. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 15 października 2015

RECENZJA #106: Toshiro - Jai Nitz & Janusz Pawlak


Zdarza Wam się czasami posiadać górkę brzęczących monet w portfelu, znaleźć na sklepowej półce intrygujący fragmencik kultury i zakupić go w ciemno? Rozumiem… Ja też jak przez mgłę pamiętam ostatni taki incydent, bo od kilku miesięcy jestem biedny jak heteroseksualna mysz kościelna i starannie oglądam każdą złotóweczkę. Ale jakoś pod koniec października poczułem impuls. Wystarczyła iskra, klimat okładki, atrakcyjny opis uniwersum z tyłu zbioru. I do koszyka wpadł mi Toshiro
MECHANICZNY SAMURAI TOSHIRO
Toshiro to mechaniczny samuraj, który w wiktoriańskiej Anglii musi stawić czoła tajemniczej istocie z innego wymiaru, kradnącej dusze i zamieniającej ludzi w zombie. U jego boku stanie tajemniczy poszukiwacz przygód Bob Żywe Srebro, ale czy razem będą w stanie uratować ludzkość? Steampunk łączy się z samurajskimi walkami, westernem i horrorem w tej opowieści, która dzięki świetnie napisanym tarantinowskim dialogom i niesamowitym rysunkom wciąga od pierwszej strony.

I szczerze mówiąc mam z Toshiro niemały ból głowy. Obcowanie z książeczką jest bowiem bardzo miłym doznaniem estetycznym, szczególnie na stronach, których większa część zajmuje jeden, duży kadr, ale gdzieniegdzie coś haczy. Co takiego? Nie wiem, być może dynamika i prowadzenie narracji w czasie walk, być może ich natłok i chaotyczność albo zbytnie zaciemnienie obrazków. Wszędzie mrok, miejscami nieczytelny, choć nie powiem, udanie podtrzymuje to "cmentarną", miejską atmosferę. Kilka razy musiałem się jednak kawałek cofnąć i zanalizować kto do kogo i dlaczego strzela tym razem. Acha, ten pruje do tego, tutaj cały czas przewija się Bob Żywe Srebro, choć ciut podarła mu się chusta zasłaniająca twarz. Po tym jak przetrawimy całość, fajnie jest odłożyć komiks i przeczytać go jeszcze raz, po kilkudniowym odstępie i wtedy wszyściutko się klaruje. Staje się jasne jak słońce. Nie dosłownie, rzecz jasna. Ciemne kadry zostają, no chyba że potraktujemy je wybielaczem...

Wejście w fabułkę nie należy do najprostszych, zostajemy rzuceni na głęboką wodę, dopiero wewnętrzne monologi naszego samuraja i skąpo dawkowane retrospekcje pozwalają nam ogarnąć świat i poznać szczegóły. Tomik to swego rodzaju zaczyn, background sagi, który bardzo zręcznie wyjaśnia genezę powstania tytułowego bohatera i… niestety pozostawia spory niedosyt, bo jakoś potwornie wiele się w nim nie wydarza. Ale kończy się intrygująco, więc z zainteresowaniem wyczekuję dalszych komiksów spod kredki Janusza Pawlaka (czy jak kto woli Clarence'a Weatherspoona) i długopisu Jai Nitza (choć po prawdzie przedmowa informuje nas, że to właśnie Polak odwalił lwią część pracy, Amerykanin dołożył ostatnie szlify, wprowadził drobne korekty, zmodyfikował dialogi, ale przypuszczam, że przy kolejnych epizodach to on będzie mocniej kładł łapkę na storyboardzie).

Cóż, mroczny, dojrzały steampunk z nienachalnymi rozważaniami filozoficznymi w tle zawsze na propsie (choć dla mnie to niemal debiut w takich klimatach). Uważam, że warto przyjrzeć się recenzowanej kolaboracji, miejmy nadzieję, że tym razem żadne zawirowania na rynku wydawniczym nie przeszkodzą zaistnieć serii o metalowym samuraju w świadomości masowego odbiorcy (szczegóły w posłowiu, które zdradza interesujące informacje od kuchni projektu). Silnik Whitneya-Quanzhena kontra vapeur-élan-fantôme w przemysłowych dzielnicach Manchesteru? Kupuję to! W końcu za Oceanem to dziełko zyskało przychylność samego Dark Horse Comics, goddamn it!


Dane szczegółowe:
Autorzy: Janusz Pawlak & Jai Nitz
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 168
ISBN: 978-83-64858-07-9
Cena detaliczna: 49,90 PLN

Akapit pisany kursywą pochodzi z tylnej okładki wydawnictwa.

wtorek, 17 grudnia 2013

RECENZJA #19: Przedmieścia - Emen


Dzisiaj na warsztat wrzucamy Przedmieścia Emena. Przygarbiony, blady młodzieniec w czarnej czapie, posturą przypominający nieco Rooney'a z niewielkimi zaległościami treningowymi (ew. przystojniejsza wersja Szyny, tego co to przez chwilę grzał się w blasku Wielkiego Joł) wystąpił gościnnie na albumie producenckim Efena z Quebonafide i Planetem (jako jedyny tekściarz w dwóch utworach). To oznacza, że lapsem być nijak nie może. I właśnie na Nowych Zmiennych po raz pierwszy powąchałem ten najlepszy rap angielskich osiedli!

Z mojego mało wnikliwego research'u wynika, że kot owy został już porównany do połowy sceny: Onara/Sitka (ze względu na klimatyczną, charcząco sku#wysyńską barwę głos), Pyskatego (sporadycznie podobne akcenty) czy MNIA (podśpiewywanie w refrenach i spory ładunek emocjonalny w linijkach). Nie ma co - takie porównania to spory komplement! Ja dorzuciłbym jeszcze Zeusa (bo Emen potrafi zrobić sobie dobrze hulający podkład) i Miuosha (bo też utożsamia się z Silesią). No i Eminem, bo literki w ksywce się zgadzają...

Dobra, koniec śmieszków. Trzeba jednak przyznać, że wychodzi nam całkiem kompletny raper. Nie znalazłem tylko informacji o uczestnictwie w bitwach freestylowych, ale pewnie coś po pijaku by się znalazło. Zasady moich recenzji (to w sumie raptem druga, ale Planet dał mi niezłego kopa do pracy) są proste - oceniam po kolei każdy kawałek, uwagę ogniskując na tekstach (można powiedzieć, że na tym znam się najlepiej). Bez zbędnej wazeliny, choć nie roszczę sobie prawa do obiektywności. Jestem bardzo nieobiektywny i wiecie co? Dobrze mi z tym.

1. Parę miast (prod. Emen)
Masz prawo być bezczelnym. Bujające rozpoczęcie z chwytliwym refrenem. Łamane wersy, hasztagi, niedokładne rymy - niezła przekrojówka. I spora pewność siebie: Lubisz latać wysoko to skocz mi! Hej! Spocznij! Wers o wyjęciu talentu z ust - ukłony! Mamy tutaj klasyczną gadkę o pisaniu zwrotkach na polskim (swoją drogą, czy ktoś to naprawdę robił?), robieniu ognia na scenie niezależnie od koncertowej frekwencji i popularności w całodobowych. Słowem Rudeboy pełną gębą.

2. Tulipany
Nie wymagam nic od reszty, nauczyli mnie tego ci co odeszli! - najprawdziwsza linijka jaką ostatnio miałem (nie)przyjemność usłyszeć i doświadczyć. Swoją drogą gdzieś na blogu MajkOnMajka przeczytałem, że Emen nie jest pożeraczem literatury. Skąd zatem ten świetny wordplay, zasób słów i kozacka (ładnie podśpiewana) metafora z tulipanami? Aż tak bogate w inspiracje życie? Naturalny geniusz? Jakbym miał się na siłę przyczepić to przyśpieszenie w drugiej zwroteczce nie powala. Czas to kutas - oryginalne i trafione w dychę odwołanie do Life's a bitch. W tle przewijają się rozterki natury niedoboru hajsu w czasach powszechnego konsumpcjonizm.

3. Może kiedyś (prod. Totepady, ft. Erbo)
Wiara w lepszą przyszłość. Chociaż Ebro już chyba niezbyt wierzy. Aż ciarki przeszły po plerach przy wersie, że rapuje tylko dlatego, że nie ma już z kim szczerze pogadać. Kurczę, ostatnio łykam takie smutne wersy jak młody pelikan! Za to Emen okropnie zakończył pierwszą zwrotkę. Dwa ostatnie wersy wydają się idiotyczne kiedy się je na spokojnie rozkmini. Dobrze, że drugą zwrotką się odpowiednio zrehabilitował. Co jest ku#wa z tym światem, że każdy młody jest jak Werter (to również liść na odmułkę dla mnie samego)? Czy jedyne lekarstwo to: Uderzenie w pucharaaaa...?

4. To smutne (prod. Emen)
Nie mówmy o tym, bo to smutne. Bardzo smutne. Oprócz całkiem zgrabnych wersów o psychice pewnej nieznanej nam kobiety (Emen - kobiecy psycholog?) mamy dwie złote myśli, które warto zapamiętać: Słucham jej problemów, ale myśli, że na nic nie liczę? a także Szacunek budzi nie to o czym piszesz, ale jaki masz charakter. Mamy tutaj zawartą całą esencję pojmowania świata przez zdrowego chłopaka. I ten hook w refrenie ('heeey') tak hipnotyzująco... smutny.

5. Pozłacana jesień (prod. Emen, ft. Joterpe)
Emen chyba lubi sobie, od czasu do czasu, zrelacjonować życie i uczucia kobiet w osobie trzeciej, w tle wplatając swoją postać romantycznego ratownika. Czuć między wersami, że mocno się kiedyś zawiódł i szuka kogoś komu można zaufać (ale co ja tam wiem, jestem tylko początkującym recenzentem po drugiej stronie kabla). Joterpe też postanowił opowiedzieć historie w podobnym tonie. O pustym życiu na pokaz i policzkach ciętych w pionie. I tym razem gość wypadł lepiej od gospodarza, zręcznie posługując się symboliką biżuterii, łez i podartej sukienki. Z drugiej jednak strony refren wyszedł całkiem sensownie. Ja interpretuje go w ten sposób, że jedyną rzecz niemożliwą do ukrycia pod płaszczykiem pozorów jest nasza metryka - czas leci nieubłaganie. W klasycznej konkurencji MC's na tracku ogłaszam remis.

6. Przedmieścia (prod. Nowik, ft. Sandra Biedacha)
Kawałek bardzo nostalgiczny. Mieszanka narzekań na brak własnego kąta, niskie ambicje kumpli, marne hajsy za małolata i samotne picie przed lustrem. Refren mocarz - po trzecie dla ludzi! Brawo dla wokalistki i rapera, który też tam coś zanucił w tle. Kolegom zostały używki i odżywki tylko; Żeby [...] ze skoków na marzenia zostały czyste noty - niby zwyczajne linijki, a zapadają w pamięć. Tylko szkoda, że taaaki prze#uchany sampel. Zazwyczaj mam gdzieś takie szczegóły, ale po tym jak motyw został użyty przez Anno Domini zabawiali się z nim już chyba wszyscy. Łącznie ze mną, Safonem, Duszerem, BAKU i nie wiem kim jeszcze. Plus za pamięć o Dąbrowie Górniczej i umiejętność ładnego o tym nawinięcia (co nie zawsze idzie w parze)! Zagłębie - dzięki za Pawłowskiego!

7. Trzy godziny po północy (prod. Emen, ft. Duchu, gitara Marcin Kiraga)
Może to niedojrzałe, ale ja wrzucam wszystkie "niebezpieczne" numery prosto w kibel, żeby nie kusiło. Po prostu, tak jest najłatwiej i najskuteczniej. Ale, ale, do rzeczy: Duchu zaliczył najlepszy występ gościnny na płycie. Prawdę mówiąc ten numer to Duchu show. Agresywne, zawadiackie linijki (których nie będę tu przytaczał, bo musiałbym przepisać 3/4 zwrotki) i czy aby nie ma tu przypadkiem follow-upu do Maleńczuka? Niewygodne pytania uczą mnie czegoś nowego o mnie - celna uwaga, która wyszła z ust Emena (żeby nie był smutny, że o nim nie wspomniałem)! Ah i kreatywna gadka w tle jest zawsze lepsza niż joł, joł mam styl i dużego penisa, sprawdź to, joł!

8. Wyniki (prod. Kryhoo)
Wiem, że wbijasz chuja, ale i tak Ci podeśle tę recenzję jak skończę. Myślę, że trochę Cię to jednak obchodzi ile osób i gdzie Cię słucha. Wartość puli się liczy. Dla każdego. Rozumiem retorykę buntu i prztyczek w nos dla tych, którzy za wynik daliby się pochlastać, ale nie jest tak, że artysty nie obchodzi odbiór. Fajna retrospekcja ze szkolnych lat. Niepokoi jednak to, że Emen strasznie lubi dotykać różnych wątków i mocno odbija od rozpoczętych tematów. Czasami sprawia to wrażenie chaosu. Tutaj uszło płazem - motywem przewodnym są niepowodzenia i zamiast chaosu mamy nieprzewidywalny nieporządek, ale... ostrożnie na przyszłość!

9.Trochę dłużej (prod. Emen, gitara Marcin Kiraga)
Piękny utwór o pracy u podstaw. Z jednej strony pokora w refrenie, z drugiej świadomość własnej wartości. Kto by pomyślał, że na tej (raczej) smutnej płycie znajdziemy taki przedni motywator do działania. No i trzeba wspomnieć, że mamy kandydata do najlepszego puncha na płycie: Mieć stałą pracę? To jak z dupami - albo szybko ją rzucę, albo powoli ją stracę. Niezłe, odpowiednio powykręcane i różnorodne flow. A co najważniejsze - mamy video, że chłopak z łatwością wyciąga cały kawałek bez hypemana! Mam ludzi na obie flanki - kozacka linijka! Plus przyjemny beat.

10. Szkoda, że (prod. Emen)
Nie wiem czy to historia oparta na faktach, czy storytelling. Jeśli prawda to zazdroszczę ciężaru, który potrafisz unieść na klacie. Jeśli fikcja, to niezwykle plastyczna. Miałem nawet szalony pomysł interpretatora, jakoby Emen zwracał się tutaj do muzyki, ale szybko porzuciłem tę mocno przekminioną myśl.  A może mamy tutaj jakąś nową Jekaterinę? Dajmy spokój wielokrotnie wykorzystanemu samplowi, są emocje. Ja w jej wieku pewnie nadal będę nie mógł się pozbierać - fajnie, że nasi raperzy też czasem mają odwagę składnię lekceważyć. Nad-życie!

11. Uśmiech i mróz (prod. Emen)
Luźniejszy numer, kilka bardziej błyskotliwych linijek (na przykład ta o Strange Music, czysta = trzysta Spartan czy misjonarz). I to wszystko. Dla mnie jeden ze słabszych numerów na płycie. Za to podkład świetnie kooperuje z refrenem. Ale aż trzy razy refren na wyjście? Gdzie jest przycisk neeeext! Doceńmy jednak patent z dwoma wersjami refrenu, rozumiem że pierwsza (wraz ze zwrotką) do kumpli, druga do złej dupeczki. Mimo wszystko, zawsze pamiętajmy - suszymy ząbki Panowie!

12. +48 (prod. Nowik)
Pozytywne zaskoczenie na koniec albumu - Emen wciela się tutaj w dwie postacie rozmawiające przez telefon (siebie i kumpla z Polski). Patent rozmowy przez telefon był już wałkowany przez wielu, ale w tym przypadku mamy odrobinkę świeżości. Co, nie słyszałem!? Mówię, to trochę dla mnie znaczy. Minimalistyczny, ciekawy refren. Ciężko odejść w swoją stroną...

13. Credits (prod. Nowik)
Track dodany do reedycji w UrbanRec. Dostajemy delikatnie rock'n'rollowy podkład, którego mocno brakowało w podstawowym zestawie numerów (wierzcie lub nie, ale zadawałem sobie pytanie dlaczego nikt nie wpadł wcześniej na ten pomysł, znając brudny głos rapera). Jak sama nazwa wskazuje - mamy tutaj podziękowania, substytut długiej listy na wkładce. Patrz jak przy#ebał po angielsku - równać może się tylko Laik i MC Silk. Wygląda na to, że niezłe Crew wygrałeś w życiu. Aż się serce raduje, kiedy na szerokie wody wypływa kolejny młody Gracz! Gracz, który ma jaja, żeby znaleźć wartość w zdradzie swojej Małej.

Podsumowując: nastolatek z ponadprzeciętnie dobrą, naturalną stylówą (uliczne teledyski w Manchesterze, prosty look i niewymuszone, cwaniacko-raperski ruchy), charakterystyczną barwą głosu i mocnymi tekstami ma wszystkie predyspozycje, żeby zatrząść grą. Krążkowi wystawiam ocenę 4/5, celowo zaniżając ją o pół punktu. W końcu Emen jest za dobry by stać z boku, a zbyt młody by być królem. Bardzo ciekawi mnie dalszy rozwój kariery młodego rozpierdalacza podkładów. Najważniejsze, to nie popaść w monotonną tematykę oscylującą wokół emigracji, marzeń o will i poplątanych kobiecych charakterów. Niespecjalnie podszedł mi nowy, odrobinę przewidywalny kawałek z EVERESTu...

I tak na samym marginesie: szkoda, że w reedycji ugrzecznili okładkę. O ile podrasowanie i edycję zdjęcia można zrozumieć, to sama czcionka tytułu wygląda teraz tak bezpłciowo, że nie warto o tym gadać... Wypada za to zaznaczyć, że podczas pisania tej recenzji korzystałem z pierwotnej wersji materiału (oczywiście oprócz kawałka Credits), który zmiksował Jakub Wypler. Dlatego skład recenzowanych numerów wygląda tak, a nie inaczej. Taki mój hołd oddany nielegalowi. Bo od niego zacznie się spory hype. Tak coś czuję w kościach.

To moja druga recenzja muzyczna. Zostaw mi jakiś konstruktywny komentarz! 5!