Jadł żem sobie śniadanko, a
konkretnie płatki NESTLE Cookie Crisp
(dowód na zdjęciu poniżej) i pomyślałem, że warto naskrobać dla Was krótkiego, okołogejmingowego posta. Bo widzicie, ja świetnie zdaję sobie sprawę z tego jak niewielu z Was, Drodzy Czytelnicy, posiada konsolę PlayStation4 i jak niewielu z Was obchodzą moje recenzje gierek.
Niemniej jednak, będę je pisał, bo sprawia mi to frajdę. A może kiedyś będę
robił to zawodowo? <tupie nóżkami z przejęcia>
Ale, ale – już wyjaśniam o co
biega w tytule. Opowiem Wam krótką historię o graczu, który zapomniał, że nowe
nie znaczy lepsze. Że drogie nie znaczy bardziej zabawne. Że gra z 2012 roku
może TOTALNIE zmiażdżyć grę z bardziej znanej serii z roku 2015. Krótko mówiąc,
opowiem Wam swoją historię!
Najnowszy Heroes of Might & Magic z rzymską cyferką VII w tytule wyszedł 13 października ubiegłego roku, oczywiście wyłącznie na
komputery osobiste (PC). Nie wiem czemu, ale nagrzałem się jak matoł. Już
kilka miesięcy wcześniej kupiłem paczkę
preorderową, która zawierała koszulkę i pozwalała mi odpisać koszt paczki
od ceny gry. Warunek był jednak taki, że kupuję HoM&M VII jakoś przed końcem roku (tutaj sprzedawca niepewnie się motał). Ważne jest jednak to, że kupuję niedługo po premierze,
zanim zdąży stanieć. No i urobiony przez marketingowców, z bananem na twarzy,
kupiłem HoM&M VII jakoś 15
października. Za prawie 130 złotych, o ile dobrze pamiętam. Z wypiekami na
twarzy biegnę do domku, odpakowuje z folii, instaluję (długo jak cholera),
pobieram łatki (gra od Ubisoft, więc
długo jak cholera) i wreszcie GRAM. Pograłem, pograłem chwilę, przeszedłem ze
dwie misje w kampanii, no niby spoko. Kolejny dzień pograłem, ale już dużo
krócej. Później wróciłem jeszcze ze trzy razy. I na tym na razie koniec.
Średniawa. Fabuła opowiadana przy stole narad dupci nie urywa. Nie umiem zżyć
się z bohaterami. Polski dubbing (jak w większości przypadków – ssie), a wielka
nowość – budowanie mostów – to uciążliwa duperela. Po osiągnięciu pewnego
poziomu doświadczenia w danej misji, dalszy rozwój zostaje zablokowany, bo
osiągnęliśmy limit. Skandal! Do tego formuła z siedmioma surowcami zdaje się
wyczerpywać. Nieczytelna minimapka. Dość wtórne misje. Konieczność rozdzielania
armii na mniejsze kompanie, bo fabuła mówi, że nie możemy stracić jakiegoś gołowąsa.
Słowem, przyjemność czerpana z rozgrywki jest mocno ograniczana.
I drugi bohater dzisiejszego
wpisu – King’s Bounty: Wojownicy Północy.
Gierka dodana do styczniowego CD-Action,
wraz ze świetną strzelaninką Bioshock 2 i kilkoma freeware'ami.
Koszt: 15,99 PLN. Do tego dostajemy ciekawą gazetkę, z którą spędzimy ze dwa
wieczorki i kilka posiedzeń na porcelanowym tronie. Dobry interes? ZAJEBISTY!
Grałem kiedyś w pierwsze King’s Bounty
i bawiło mnie wybornie. Kontynuacja przeniesiona w skandynawskie uniwersum jest
niemal identyczna. Różni się szczegółami. Ale nadal mamy: świetną, wciągającą
fabułę, humor, masę questów, kminienie,
które jednostki najlepiej zabrać do niewielkiej armii, ograniczonej umiejętnościami
dowodzenia bohatera i kminienie jak rozwinąć naszego herosa, bo bardzo łatwo zapędzić
się w kozi róg lub utrudnić sobie życie. Zero rozbudowy miast. Mniej
skomplikowana niż w HoM&M VII,
choć również wymagająca odpowiedniej taktyki, walka rozgrywana na
heksach. Dużo krótsze czasy wczytywania. Ani się obejrzałem, a licznik na Steamie wskazał, że gram już prawie 30
godzin. I nie ma mowy o nudzie. Wczoraj przysiedziałem do drugiej, mimo że w tym tygodniu czekają mnie dwa, na szczęście łatwe, egzaminy…
Jaka jest zatem największa
różnica między HoM&M VII a KB:WP? Grafika. W pierwszym dziełku jest
naprawdę niezła. Ręcznie malowane miasta, świetnie animowane modele postaci i
otoczenia. Poza tym, podoba mi się system oskrzydlania w turowych potyczkach,
czego w żadnym KB nie doświadczymy.
Nie zrozumcie mnie źle, siódmy Heroes
to nie jest zła gra. Podejrzewam, że mógłbym się do niej przekonać,
przyzwyczaić, ale… musiałbym nie mieć fajniejszych alternatyw na podorędziu. Bez
kitu, czasem lepiej nie tykać kontynuacji kultowych serii, zdusić sentyment w
zarodku. HoM&M III jest najlepszą
odsłoną i basta. Tylko ją powinienem zapamiętać. Następnym razem będę głuchy (lub chociaż odrobinkę głuchszy) na krzykliwe
reklamy.
Dlaczego napisałem Wam tego
posta? Styczniowe CD-Action jest w
kioskach i salonach prasowych jeszcze równy tydzień, do 8 lutego. Być może w
części punktów zeszło już z półek. Pochodźcie po mieście, poszukajcie, jeśli
chcecie zagrać w jedną z najlepszych strategii turowych
osadzonych w świecie Fantasy
ostatnich lat. Gierka chodzi nawet na laptopach za 1500 złotych. I nie jest jakoś okropnie kanciasta, baśniowa oprawa i muzyka wciąż dają radę. Na najniższych
wymaganiach pójdzie większości z Was, zapewniam. Warto!
Czasami 16 złotych może dać
więcej szczęścia niż 130. Chociaż koszulka niczego sobie. No ale jak to tak,
nosić się w czymś, do czego nie do końca jesteśmy przekonani? Chcę koszulkę King’s Bounty!
Czasami brzydsza dziewczyna może dać więcej szczęścia niż superładna z fochami. Hmmm...
A na koniec, łapcie ambitnego
cytata, z racji tego, że mój wróżbita Maciej w King’s
Bounty: Wojownicy Północy jest już całkiem dobrze rozwinięty (jak na 20
poziom doświadczenia, rzecz jasna)! O dziwo, piosenka, a w zasadzie beat, naprawdę buja! xD
Lecę tu fchuj, cały rejon jest
mój!
~Bonus
BGC/BODYCHRIST, Lecimy fchuj