Pokazywanie postów oznaczonych etykietą CD-Action. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą CD-Action. Pokaż wszystkie posty

piątek, 8 kwietnia 2016

Ulubieńcy marca! [2016]

Ahoj, internauto!

Nowy miesiąc oznacza nowych ulubieńców, chociaż przyznaję, że zawsze ciężko mi zdążyć z konkretną notką na czas. Myślę jednak, że pierwszy tydzień kwietnia to nadal akceptowalny termin na publikację tego typu treści. Zaczynajmy!

Aha, zapomniałbym, wreszcie połączyłem swoje konto Google+ z bloggerem, co oznacza, że możecie mnie teraz dużo łatwiej obserwować, żeby być na bieżąco z nowymi postami. Zachęcam do dołączenia do Wiernych Rycerzy Kultura & Fetysze przy pomocy gadgetu, który znajdziecie w pasku po prawej. Nie piszcie mi tylko obs/obs, bo aż tak smutnym, zdesperowanym panem nie jestem… Ale jeśli czytasz i lubisz, i twórcę szanujesz, kliknij, żeby sam się nie bawił w tej internetowej piaskownicy! A jeśli spodoba mi się u Ciebie, to i tak prawdopodobnie zostanę na dłużej ;]


#JEDZONKO
W marcu wspominałem Wam o bardzo dobrej śliwce w czekoladzie LUXIMO (klik!), ale chyba najlepszą rzeczą, którą ostatnio polubiłem jest owsianka z dodatkami. Prawdę mówiąc, nie poznałem jeszcze zbyt wielu konfiguracji tego specjału, ale cynamon, banan i jabłko sprawdzają się niczego sobie. Trochę jest z tym tzw. dryndania w garach, ale posiłek jest zdrowy i sycący. O tej opcji śniadaniowej przypomniała mi Dziewucha, która ostatnio bawi się w jakieś… zdrowe diety? Pamiętam, raz się nawet trochę zapowietrzyła, bo nie chciałem myć przypalonego garnka i uciekłem do drugiego pokoju, ale… trzeba było pamiętać o mieszaniu Bejbe! ;*


#KSIĄŻKA
Cholerka, przyznać muszę, że mało ostatnio czytam dla czystej przyjemności. I obawiam się, że ten stan może się trochę utrzymać, zważywszy na liczbę kwietniowych obowiązków na uczelni. Cóż, tych, którzy jeszcze nie czytali recenzji Judasza autorstwa Tosca Lee, zapraszam do nadrobienia zaległości (klik!). To była zdecydowanie odpowiednia lektura przed Triduum Paschalnym!


#FILM
Taki jeden znajomek (MuZyK), znając moją tradycyjno-kościelną orientację życiową, pół żartem, pół serio wspomniał kiedyś, że dobrze gdybym obejrzał sobie Spotlight. Obejrzałem. Bardzo dobry filmik (w końcu nominowany do Oscara, c’nie?) na bardzo poważny temacik. Chyba nawet przydałoby się napisać na jego temat osobną notkę, żeby nie uciekać od niewygodnego tematu pedofilii wśród księży. Powiem tylko, że film nie zaboli katolików z otwartą głową, bo wbrew pozorom zdajemy sobie sprawę z przywar kościoła hierarchicznego jako instytucji, w której czasami trudno dopatrzyć się działania Światła Ducha Świętego. I na razie tak to zostawmy, w towarzystwie efektownego eufemizmu, a ja kiedyś wrócę do tematu. Niemniej jednak, polecam Spotlight już teraz! Za estetykę, grę aktorską i ciekawie napisane postacie.


#MUZYKA
Ależ się zrobiło religijnie! Ale taki miesiąc: Chrystus zmartwychwstał, prawdziwie zmartwychwstał! Powiem Wam, że chrześcijański rap w Polsce jeśli chodzi o skillsy (choć zaznaczam, że nie jestem wielkim ekspertem) to Tau i długo, długo nic… To wręcz niewyobrażalne, że ten szlachetny nurt ma tak mocnego reprezentanta w kraju nad Wisłą. Kto nie słyszał Restauratora, polecam spróbować singli (Pinokyo, Restaurator), koszykówkowe Fair Play lub Casanova, zabawnego komentarz o młodych byczkach z testosteronem gulgoczącym w jądrach. No i Święty też jest przekozackim numerem! Zresztą całego albumu, może oprócz Przybysza z beatem wywołującym bóle głowy, słucha się świetnie. Restaurator > Remedium. Matula do domu zniosła także Najpiękniejsze pieśni na Wielki Post z FAKTu, ale wykonanie jakieś takie średnie… Lepiej to śmigało na prawdziwych Gorzkich Żalach. Na marginesie, udało mi się raz w tym roku wpaść i powiem Wam, że jak człowiek rozsmakuje się i wsiąknie w lirykę, to dostrzeże tęgość głów i boskie natchnienie tych, którzy to wymyślali. Oczka potrafią się zaszklić, nie tylko od duszącego dymu kadzidła! :v


#GRA
Och, marzec obfitował w pozytywne emocje przed konsolką. Swego czasu dość szeroko pisałem o Dying Light z dodatkiem, który zabrał mi kilkadziesiąt godzin życia (klik!). A na zajączka sprawiłem sobie Assassin’s Creed Chronicles Trilogy, platformówko-skradankę w 2.5 D, gdyż akcję obserwujemy zazwyczaj od boku, w statycznych lokacjach, ale postacie są w pełni trójwymiarowe. Trylogię niewielkich gierek osadzonych kolejno w Chinach (1526), Indiach (1841) i Rosji (1918) przeszedłem w kilkanaście dni. Były momenty lepsze i gorsze, o czym z pewnością nie omieszkam napisać. Zdradzę jednak, że bawiłem się lepiej niż przy Assassin’s  Creed Unity (klik!), odzyskując część sympatii do uniwersum.

Już okładka wygląda dość... niejednoznacznie, prawda?
Dialogów nie jest przesadnie dużo, często po prostu
obserwujemy rozwój wypadków.

#KOMIKS
Ponownie sięgnąłem po klasyka. Indiańskie Lato można porównać do Pasażerów Wiatru m.in. z powodu podobnej kreski, zbliżonego okresu historycznego, a także epickości wydarzeń prezentowanych na stronicach komiksu. Opowieść ocieka erotyką, zresztą zapalnikiem akcji jest gwałt dwójki Indian na białej dziewczynie z fortu New Canaan. Co ciekawe, znów mocno obrywa się sługom kościoła, gdyż największymi ruchaczami okazują się pasterze purytańskiej wspólnoty, niejacy Blackowie, ojciec i syn. No jest coś w sztuce, że uniesienie religijne udanie łączy się z uniesieniem miłosnym… Włoch Milo Manara jest znany w środowisku jako mistrz komiksu erotycznego. W przyszłości trzeba się zatem przyjrzeć innym jego pracom!


#KOSMETYK
Cenię sobie Old Spice, gdyż marki używał już ponoć mój śp. Dziadzio. Old Spice jest przecież dla prawdziwych facetów, a kim ja do ch*ja wafla jestem? No właśnie takim stuprocentowym samcem! W marcu skończył mi się dezodorant w sztyfcie o czarującej nazwie Kilimanjaro. Fajnie, taki szczyt w Afryce chyba… W każdym razie, nazwa neutralna. A teraz? ODOR BLOCKER! Jaki odor!? Nie podoba mi się to, przecież mój pot pachnie znośnie… Niby teraz produkcik to dezodorant antyperspiracyjny w sztyfcie, ja jednak wołałem jak wkład był niebieski i orzeźwiający, a teraz to jakaś ciężka, biała mastyka… Zmieniło się na gorsze, no ale co zrobić, jesteśmy tylko mróweczkami skazanymi na kaprysy tłustych kapitalistów. A może Kilimanjaro nadal jest dostępne? Nie wiem, szczerze mówiąc, aż tak mocno nie dociekałem. Odor Blocker to jednak coś na kształt marcowego antybohatera. (Nie)dobra zmiana!

Treść swobodnie i nienachalnie nawiązuje do gry.

#AKCJA PROMOCYJNA
W ubiegłym miesiącu rzuciło mi się w oczy kilka kampanii, wspomnę jednak o dwóch. Najwięcej pozytywnych emocji wzbudziła chyba przewózka taksówką Burger Kinga (klik!). Niby nic wielkiego, ale spoko, że takie prankowe akcje wchodzą również do Polski! Trochę bardziej mieszane uczucia mam odnośnie wykupywania kilku stron gazetki, żeby wrzucić trochę kontent marketingu wokół promowanej gry. Taka sytuacja miała miejsce w marcowym CD-Action, które trzymane od tyłu zmieniało się w magazyn HIT tj. czasopismo dla dystyngowanego zabójcy na zlecenie. W sumie 10 stron o najnowszym Hitmanie: niepotrzebna prezentacja wyposażenia, rzut okiem na lokacje dostępne w grze, jakiś kretyński psychotest i parę innych kąsków. Niby klawo, ale zastanawiam się czy kiedyś dojdziemy do momentu, gdy w środku ulubionego magazynu znajdziemy więcej reklam niż treści. Obawiam się że tak. Tym razem jednak wybaczam, bo pomysł i wykonanie wcale nie były złe, wniosły za to troszeczkę świeżości i zainteresowania Agentem 47. Chociaż mam wrażenie, że sam bym to wszystko lepiej wycopyrightował

Spośród wszystkich powyższych – jedzcie owsiankę i nieście dobry przekaz jak Tau! Nie dajcie sobie mydlić oczu lewacką propagandą. Perspektywa białej, heteroseksualnej konserwy zawsze spoko! Nie przepraszajcie za krucjaty i kolonie. Odpowiadajcie na pytania prowadzącego (kliknij, żeby skumać!). I pamiętajcie, żeby mi kliknąć obserwację. KONIECZNIE!

Możesz tańczyć, i taaańcz
Lecz pamiętaj, że wróci nasz Paaan!
Może tańczysz, dla złaaa
Opamiętaj się póki masz czaaas!

Poster Spotlight pochodzi z: klik!

poniedziałek, 1 lutego 2016

REFLEKSJA #22: Nie wszystko złoto co jest drogie! KB:WP > HoM&M VII

Jadł żem sobie śniadanko, a konkretnie płatki NESTLE Cookie Crisp (dowód na zdjęciu poniżej) i pomyślałem, że warto naskrobać dla Was krótkiego, okołogejmingowego posta. Bo widzicie, ja świetnie zdaję sobie sprawę z tego jak niewielu z Was, Drodzy Czytelnicy, posiada konsolę PlayStation4 i jak niewielu z Was obchodzą moje recenzje gierek. Niemniej jednak, będę je pisał, bo sprawia mi to frajdę. A może kiedyś będę robił to zawodowo? <tupie nóżkami z przejęcia>


Ale, ale – już wyjaśniam o co biega w tytule. Opowiem Wam krótką historię o graczu, który zapomniał, że nowe nie znaczy lepsze. Że drogie nie znaczy bardziej zabawne. Że gra z 2012 roku może TOTALNIE zmiażdżyć grę z bardziej znanej serii z roku 2015. Krótko mówiąc, opowiem Wam swoją historię!

Najnowszy Heroes of Might & Magic z rzymską cyferką VII w tytule wyszedł 13 października ubiegłego roku, oczywiście wyłącznie na komputery osobiste (PC). Nie wiem czemu, ale nagrzałem się jak matoł. Już kilka miesięcy wcześniej kupiłem paczkę preorderową, która zawierała koszulkę i pozwalała mi odpisać koszt paczki od ceny gry. Warunek był jednak taki, że kupuję HoM&M VII jakoś przed końcem roku (tutaj sprzedawca niepewnie się motał). Ważne jest jednak to, że kupuję niedługo po premierze, zanim zdąży stanieć. No i urobiony przez marketingowców, z bananem na twarzy, kupiłem HoM&M VII jakoś 15 października. Za prawie 130 złotych, o ile dobrze pamiętam. Z wypiekami na twarzy biegnę do domku, odpakowuje z folii, instaluję (długo jak cholera), pobieram łatki (gra od Ubisoft, więc długo jak cholera) i wreszcie GRAM. Pograłem, pograłem chwilę, przeszedłem ze dwie misje w kampanii, no niby spoko. Kolejny dzień pograłem, ale już dużo krócej. Później wróciłem jeszcze ze trzy razy. I na tym na razie koniec. Średniawa. Fabuła opowiadana przy stole narad dupci nie urywa. Nie umiem zżyć się z bohaterami. Polski dubbing (jak w większości przypadków – ssie), a wielka nowość – budowanie mostów – to uciążliwa duperela. Po osiągnięciu pewnego poziomu doświadczenia w danej misji, dalszy rozwój zostaje zablokowany, bo osiągnęliśmy limit. Skandal! Do tego formuła z siedmioma surowcami zdaje się wyczerpywać. Nieczytelna minimapka. Dość wtórne misje. Konieczność rozdzielania armii na mniejsze kompanie, bo fabuła mówi, że nie możemy stracić jakiegoś gołowąsa. Słowem, przyjemność czerpana z rozgrywki jest mocno ograniczana.


I drugi bohater dzisiejszego wpisu – King’s Bounty: Wojownicy Północy. Gierka dodana do styczniowego CD-Action, wraz ze świetną strzelaninką Bioshock 2 i kilkoma freeware'ami. Koszt: 15,99 PLN. Do tego dostajemy ciekawą gazetkę, z którą spędzimy ze dwa wieczorki i kilka posiedzeń na porcelanowym tronie. Dobry interes? ZAJEBISTY! Grałem kiedyś w pierwsze King’s Bounty i bawiło mnie wybornie. Kontynuacja przeniesiona w skandynawskie uniwersum jest niemal identyczna. Różni się szczegółami. Ale nadal mamy: świetną, wciągającą fabułę, humor, masę questów, kminienie, które jednostki najlepiej zabrać do niewielkiej armii, ograniczonej umiejętnościami dowodzenia bohatera i kminienie jak rozwinąć naszego herosa, bo bardzo łatwo zapędzić się w kozi róg lub utrudnić sobie życie. Zero rozbudowy miast. Mniej skomplikowana niż w HoM&M VII, choć również wymagająca odpowiedniej taktyki, walka rozgrywana na heksach. Dużo krótsze czasy wczytywania. Ani się obejrzałem, a licznik na Steamie wskazał, że gram już prawie 30 godzin. I nie ma mowy o nudzie. Wczoraj przysiedziałem do drugiej, mimo że w tym tygodniu czekają mnie dwa, na szczęście łatwe, egzaminy…


Jaka jest zatem największa różnica między HoM&M VII a KB:WP? Grafika. W pierwszym dziełku jest naprawdę niezła. Ręcznie malowane miasta, świetnie animowane modele postaci i otoczenia. Poza tym, podoba mi się system oskrzydlania w turowych potyczkach, czego w żadnym KB nie doświadczymy. Nie zrozumcie mnie źle, siódmy Heroes to nie jest zła gra. Podejrzewam, że mógłbym się do niej przekonać, przyzwyczaić, ale… musiałbym nie mieć fajniejszych alternatyw na podorędziu. Bez kitu, czasem lepiej nie tykać kontynuacji kultowych serii, zdusić sentyment w zarodku. HoM&M III jest najlepszą odsłoną i basta. Tylko ją powinienem zapamiętać. Następnym razem będę głuchy (lub chociaż odrobinkę głuchszy) na krzykliwe reklamy.

Dlaczego napisałem Wam tego posta? Styczniowe CD-Action jest w kioskach i salonach prasowych jeszcze równy tydzień, do 8 lutego. Być może w części punktów zeszło już z półek. Pochodźcie po mieście, poszukajcie, jeśli chcecie zagrać w jedną z najlepszych strategii turowych osadzonych w świecie Fantasy ostatnich lat. Gierka chodzi nawet na laptopach za 1500 złotych. I nie jest jakoś okropnie kanciasta, baśniowa oprawa i muzyka wciąż dają radę. Na najniższych wymaganiach pójdzie większości z Was, zapewniam. Warto!

Czasami 16 złotych może dać więcej szczęścia niż 130. Chociaż koszulka niczego sobie. No ale jak to tak, nosić się w czymś, do czego nie do końca jesteśmy przekonani? Chcę koszulkę King’s Bounty!

Czasami brzydsza dziewczyna może dać więcej szczęścia niż superładna z fochami. Hmmm...

A na koniec, łapcie ambitnego cytata, z racji tego, że mój wróżbita Maciej w King’s Bounty: Wojownicy Północy jest już całkiem dobrze rozwinięty (jak na 20 poziom doświadczenia, rzecz jasna)! O dziwo, piosenka, a w zasadzie beat, naprawdę buja! xD

Lecę tu fchuj, cały rejon jest mój!
~Bonus BGC/BODYCHRIST, Lecimy fchuj

niedziela, 1 listopada 2015

RECENZJA #109: W3:DG Serca z Kamienia (PS4)


Drodzy moi! Coraz bardziej uwiera mnie recenzencka formuła Kultura & Fetysze. Za mało tu mnie, Pionka, za dużo gadania o obcych tworach kultury. A robić kompletny miszmasz i publikować na jednej platformie dosłownie wszystko, jak leci? To godziłoby w moje poczucie estetyki. Niestety, stałem się niewolnikiem skostniałej formy. Poza tym coraz ciężej łączyć wszystkie moje pasje z nerwowym, piątym rokiem studiów. Powinienem zwracać swoje wysiłki ku pracy magisterskiej. Bo wiecie, Drodzy moi, to nie może być taka sobie, zwykła praca dyplomowa. To musi być naukowy majstersztyk. Od zawsze jestem bowiem niewolnikiem perfekcjonizmu.

Ale do rzeczy, bo dzisiaj słów kilka o dodatku do Wiedźmina 3 o wdzięcznym podtytule Serca z Kamienia. Z okazji urodzin, kochana Dziewucha zatroszczyła się, żeby w dniu premiery dotarło do mnie limitowane wydawnictwo, w którym oprócz kodu, dającego kilkanaście godzin przedniej cyfrowej zabawy, znajdowały się również dwie z czterech talii do Gwinta. Cóż to takiego ten Gwint? Moim zdaniem, najlepsza aktywność poboczna i karcianka w grze EVER! Szkoda tylko, że dano nam talie, którymi praktycznie nie grywam, bo serce oddałem Królestwom Północy i Cesarstwu Nifgaardu, nie zaś Wiewiórkom czy Potworom. Mocno liczę, że pozostałe dwa pliczki kart odnajdę w przyszłorocznym dodatku Krew i Wino. Elementy są wykonane poprawnie, pieczołowicie, choć kartoniki mogłoby być ciut grubsze i w bardziej standardowym formacie. Nie ma jednak co narzekać - ogląda i wącha się znakomicie. Gorzej z grą, bo kiedy krzemowe procesory nie czuwają nad spójnym systemem zasad, w rozgrywkę wkrada się czynnik ludzki.

Przejdźmy jednak do crème de la crème, kosztującego 70 złotych blach, dodatku. Warto, nie warto zagrać w dodatkową zawartość? Okropnie warto! Chciałbym wejść w polemikę z redaktorem Allorem, który w swoim kilkunastozdaniowym tekście w CD-Action [Nr 12/2015 (249)], dość chłodno wypunktował dziełko CD Project RED. Otóż, pierwszym zarzutem jest wadliwa rama czasowa dodatku. Dla autora tekstu, fabułka Serc z Kamienia to, cytuję: nieistotny skok w bok […]. A w zasadzie „skoczek”, bo Serca to tylko parę nowych lokacji, postaci i questów. Otóż, drogi redaktorze, na tym właśnie polegają DLC. Kontynuacji lub rozszerzeń historii z Dzikim Gonem w tle należałoby szukać raczej w Wiedźminie 4. Skoro można rozpocząć dodatek przed ukończeniem podstawki, to jak rozwiązano by kwestie niechcianych spoilerów, jak wreszcie poradzono by sobie z masą przeróbek w kodzie, no bo gdyby suplement skupiał się wokół tych samych postaci co pierwowzór, to powstałoby duże zamieszanie. Ta swoista autonomiczność dodatku to dla mnie ogromny plus! Ja nie chcę już opłakiwać Vesemira (no chyba, że z hrabiną Mignole), ja chcę się bawić na weselisku z Shani!

Z drugim zarzutem się zgodzę – często dawano nam tylko minimalną, iluzoryczną wręcz swobodę w podejmowaniu decyzji. Aż chciałoby się zdrowo przypierniczyć bandzie kozaków ze świty Olgierda, a nijak nie można. Rozmawiamy, rozmawiamy i przylepiamy na buźkę Geralta konformistyczny uśmieszek. Nie godzi się tak, tu pełna zgoda! Wpływ mamy głównie na omijanie pewnych celów opcjonalnych, a co to za wybór dla prawdziwego fana uniwersum, który i tak chce zobaczyć możliwie jak najwięcej? Żaden! Poza tym, odwieczny problem znaku Aksji – DLACZEGO NIE MOŻEMY GO CZĘŚCIEJ UŻYWAĆ!?

Trzeciego zarzutu redaktora Allora kompletnie nie rozumiem. Pyta on retorycznie „ale po co?” i dodaje: nowe postacie chwilę po poznaniu ruszyły w swoją drogę, a starych w ogóle nie było. Jak za długo przebywamy z tymi samymi NPCami to niedobrze, bo tekstury na poligonach się opatrzyły i dusimy się we własnym sosie, a jak zawiązujemy krótkotrwałe relacje na zasadzie kontraktu czy romansu, to „po co”? Jak zatem znaleźć złoty środek? Tego już błyskotliwa kolumienka tekstu nam nie zdradza.

Zaliczenie wszystkiego zajęło mi w sumie dziewięć godzin, po których pozostały mi fajny miecz, możliwość zebrania ekwipunku szkoły Żmii oraz ulepszania glifów. Gdyby pojawiło się to wcześniej, pewnie bym się ucieszył. Ale pod koniec? Ale kto tu mówi o końcu? Proszę zostawić sobie save’y i odkurzyć rynsztunek przy kolejnym DLC. Albo Nowej Grze Plus. A kto zabronił korzystać z glifów już od początku dodatku? Ja miałem odłożone prawie 50k monet na kupienie zaklinaczowi najlepszych narzędzi i materiałów już przy pierwszym spotkaniu. Nie trzeba także robić speedrunów, wyciśnięcie każdej kropelki zabawy z pewnością zajmuje więcej niż dziewięć godzin. Przynajmniej dla nieprofesjonalnych, dociekliwych graczy. Moim zdaniem, Allor szukał dziury w całym!

Jak widzicie, opinia opinii nierówna, a żeby poczytać cały tekst Smugglera i komentarz Allora, odsyłam na strony 42-45 (szczegóły dotyczące wydania pojawiły się już wcześniej w tekście). Nie chcę was dłużej zatrzymywać, więc na koniec rzucam subiektywną listę plusów i minusów Serc z Kamienia. Przepraszam, że nie znalazłem zbyt wielu poważnych mankamentów, starałem się szukać rzetelnie… ;(


Plusy:
+ Ciut mroczniejszy klimat niż w podstawce. Widać to choćby po bossach, z którymi przyjdzie nam skrzyżować miecze, tudzież gusła, a także makabryczniejszych cut-scenkach. Te ostatnie, swoją drogą, są dużo bardziej filmowe i jakby lepiej wyreżyserowane
+ Świetne, wieloetapowe zadanie główne. Co najważniejsze, aktywności były świeżutkie jak dopiero co ścięta pietruszka! [SPOILER] Porwanie przez Ofirczyków, aukcja, wesele, przenosiny do namalowanego świata, organizacja napadu niczym w piątym GTA, finałowa akcja z towarzyszącym nam komentarzem Pana Lusterko, który jest prawie tak dobry jak Joker z Arkham Knight, do tego masa szczególików, jak np. rozmowa z urzędasem z Oxenfurtu – MIÓD! [KONIEC SPOILERA]
+ Liczba nawiązań do słowiańszczyzny osiągnęła stężenie zawrotne, a nie brak również zaskakujących inspiracji i odwołań do popkultury (np. do Mad Maxa)
+ Nowe lokacje, także te plenerowe, wydają się nawet lepsze, niż w podstawowej wersji gry (ścieżki przy strumyczkach, ruiny zameczków, gospodarstwa). A może po prostu zapomniałem jak to było w 3-ce?
+ Wymagające, dobrze zaprojektowane walki z bossami
+ Lektor użyczający głosu Gaunterowi O’Dimmowi <3

Minusy:
- Geralt to gadająca kukła, która nie ma już zbyt dużego wpływu na przebieg akcji. Niestety…
- Przez dodatek zakwalifikowało mi jedną z nieodkrytych misji pobocznych jako nieukończoną. Nieprzyjemna rzecz!
- Czasami tekst mówiony i transkrypcja się rozjeżdżają (raz różne słowa, innym razem coś pominięto w zapisie)
- Zrzędliwi gracze będą narzekać na dwie dość wymagające walki z bossami pod rząd, dla mnie to było całkiem fajne, nowe doświadczenie, kiedy brakuje zarówno eliksirów, jak i koziego mleczka
- Mało nowych kart do Gwinta
- Można było dodać jeszcze kilka zleceń na tablice, hm?
- Początkowo dość nieciekawie nakreślona postać Olgierda, który jest kiepskim królem życia. Potem, kiedy okazuje się, że szlachcic ma mniej powodów do radości, niż mogło się wydawać, jest już okej

Torcik urodzinowy jest, teraz tylko trzeba rzucić Igni i Aard!
[Sorry za hermetyczny żarcik tylko dla zaznajomionych z uniwersum]

A żeby przypomnieć sobie co pisałem na temat Dzikiego Gonu, zapraszam TUTAJ!