Pokazywanie postów oznaczonych etykietą #22. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą #22. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 1 lutego 2016

REFLEKSJA #22: Nie wszystko złoto co jest drogie! KB:WP > HoM&M VII

Jadł żem sobie śniadanko, a konkretnie płatki NESTLE Cookie Crisp (dowód na zdjęciu poniżej) i pomyślałem, że warto naskrobać dla Was krótkiego, okołogejmingowego posta. Bo widzicie, ja świetnie zdaję sobie sprawę z tego jak niewielu z Was, Drodzy Czytelnicy, posiada konsolę PlayStation4 i jak niewielu z Was obchodzą moje recenzje gierek. Niemniej jednak, będę je pisał, bo sprawia mi to frajdę. A może kiedyś będę robił to zawodowo? <tupie nóżkami z przejęcia>


Ale, ale – już wyjaśniam o co biega w tytule. Opowiem Wam krótką historię o graczu, który zapomniał, że nowe nie znaczy lepsze. Że drogie nie znaczy bardziej zabawne. Że gra z 2012 roku może TOTALNIE zmiażdżyć grę z bardziej znanej serii z roku 2015. Krótko mówiąc, opowiem Wam swoją historię!

Najnowszy Heroes of Might & Magic z rzymską cyferką VII w tytule wyszedł 13 października ubiegłego roku, oczywiście wyłącznie na komputery osobiste (PC). Nie wiem czemu, ale nagrzałem się jak matoł. Już kilka miesięcy wcześniej kupiłem paczkę preorderową, która zawierała koszulkę i pozwalała mi odpisać koszt paczki od ceny gry. Warunek był jednak taki, że kupuję HoM&M VII jakoś przed końcem roku (tutaj sprzedawca niepewnie się motał). Ważne jest jednak to, że kupuję niedługo po premierze, zanim zdąży stanieć. No i urobiony przez marketingowców, z bananem na twarzy, kupiłem HoM&M VII jakoś 15 października. Za prawie 130 złotych, o ile dobrze pamiętam. Z wypiekami na twarzy biegnę do domku, odpakowuje z folii, instaluję (długo jak cholera), pobieram łatki (gra od Ubisoft, więc długo jak cholera) i wreszcie GRAM. Pograłem, pograłem chwilę, przeszedłem ze dwie misje w kampanii, no niby spoko. Kolejny dzień pograłem, ale już dużo krócej. Później wróciłem jeszcze ze trzy razy. I na tym na razie koniec. Średniawa. Fabuła opowiadana przy stole narad dupci nie urywa. Nie umiem zżyć się z bohaterami. Polski dubbing (jak w większości przypadków – ssie), a wielka nowość – budowanie mostów – to uciążliwa duperela. Po osiągnięciu pewnego poziomu doświadczenia w danej misji, dalszy rozwój zostaje zablokowany, bo osiągnęliśmy limit. Skandal! Do tego formuła z siedmioma surowcami zdaje się wyczerpywać. Nieczytelna minimapka. Dość wtórne misje. Konieczność rozdzielania armii na mniejsze kompanie, bo fabuła mówi, że nie możemy stracić jakiegoś gołowąsa. Słowem, przyjemność czerpana z rozgrywki jest mocno ograniczana.


I drugi bohater dzisiejszego wpisu – King’s Bounty: Wojownicy Północy. Gierka dodana do styczniowego CD-Action, wraz ze świetną strzelaninką Bioshock 2 i kilkoma freeware'ami. Koszt: 15,99 PLN. Do tego dostajemy ciekawą gazetkę, z którą spędzimy ze dwa wieczorki i kilka posiedzeń na porcelanowym tronie. Dobry interes? ZAJEBISTY! Grałem kiedyś w pierwsze King’s Bounty i bawiło mnie wybornie. Kontynuacja przeniesiona w skandynawskie uniwersum jest niemal identyczna. Różni się szczegółami. Ale nadal mamy: świetną, wciągającą fabułę, humor, masę questów, kminienie, które jednostki najlepiej zabrać do niewielkiej armii, ograniczonej umiejętnościami dowodzenia bohatera i kminienie jak rozwinąć naszego herosa, bo bardzo łatwo zapędzić się w kozi róg lub utrudnić sobie życie. Zero rozbudowy miast. Mniej skomplikowana niż w HoM&M VII, choć również wymagająca odpowiedniej taktyki, walka rozgrywana na heksach. Dużo krótsze czasy wczytywania. Ani się obejrzałem, a licznik na Steamie wskazał, że gram już prawie 30 godzin. I nie ma mowy o nudzie. Wczoraj przysiedziałem do drugiej, mimo że w tym tygodniu czekają mnie dwa, na szczęście łatwe, egzaminy…


Jaka jest zatem największa różnica między HoM&M VII a KB:WP? Grafika. W pierwszym dziełku jest naprawdę niezła. Ręcznie malowane miasta, świetnie animowane modele postaci i otoczenia. Poza tym, podoba mi się system oskrzydlania w turowych potyczkach, czego w żadnym KB nie doświadczymy. Nie zrozumcie mnie źle, siódmy Heroes to nie jest zła gra. Podejrzewam, że mógłbym się do niej przekonać, przyzwyczaić, ale… musiałbym nie mieć fajniejszych alternatyw na podorędziu. Bez kitu, czasem lepiej nie tykać kontynuacji kultowych serii, zdusić sentyment w zarodku. HoM&M III jest najlepszą odsłoną i basta. Tylko ją powinienem zapamiętać. Następnym razem będę głuchy (lub chociaż odrobinkę głuchszy) na krzykliwe reklamy.

Dlaczego napisałem Wam tego posta? Styczniowe CD-Action jest w kioskach i salonach prasowych jeszcze równy tydzień, do 8 lutego. Być może w części punktów zeszło już z półek. Pochodźcie po mieście, poszukajcie, jeśli chcecie zagrać w jedną z najlepszych strategii turowych osadzonych w świecie Fantasy ostatnich lat. Gierka chodzi nawet na laptopach za 1500 złotych. I nie jest jakoś okropnie kanciasta, baśniowa oprawa i muzyka wciąż dają radę. Na najniższych wymaganiach pójdzie większości z Was, zapewniam. Warto!

Czasami 16 złotych może dać więcej szczęścia niż 130. Chociaż koszulka niczego sobie. No ale jak to tak, nosić się w czymś, do czego nie do końca jesteśmy przekonani? Chcę koszulkę King’s Bounty!

Czasami brzydsza dziewczyna może dać więcej szczęścia niż superładna z fochami. Hmmm...

A na koniec, łapcie ambitnego cytata, z racji tego, że mój wróżbita Maciej w King’s Bounty: Wojownicy Północy jest już całkiem dobrze rozwinięty (jak na 20 poziom doświadczenia, rzecz jasna)! O dziwo, piosenka, a w zasadzie beat, naprawdę buja! xD

Lecę tu fchuj, cały rejon jest mój!
~Bonus BGC/BODYCHRIST, Lecimy fchuj

środa, 5 lutego 2014

ERASMUS LIFE #22

Najlepsi! (od lewej: globus, Ali, RaufMerkez Park
Muzeum Archeologiczne i zbiory wystawione na działanie erozji...
Adana. Rauf, nasz kurdyjski przyjaciel i przewodnik, od początku powtarzał, że miasto to nie ma kompletnie nic do zaoferowania. Żadnych szczególnie ciekawych miejsc i zatłoczone ulice pełne nieprzyjaznych ludzi - czarny marketing w czystej postaci. Oczywiście cała ta gadanina okazało się wierutnym kłamstwem, gdyż kilka niecodziennych obiektów udało nam się zlokalizować.

Orientalista Maciej
Sabancı Camii - nie ma wdzięczniejszego obiektu do cykania fotek
Jak widać na załączonym obrazku: w meczecie można też poleżeć
i pogadać z przyjaciółmi
Człowiek to tylko mrówka...
Centralny punkt miasta to największy park w Turcji (Merkez Park, czyli po prostu Park Centralny) wraz z największym meczetem, nie tylko w Turcji, ale i na całym Bliskim Wschodzie (Sabancı Camii). W przeciwieństwie do innych olbrzymich meczetów, ten nie jest historyczny. Ma zaledwie 15 lat, wyglądem przypomina nieco Błękitny Meczet, ale ma nad nim jedną przewagę: nowoczesny i dyskretny system wentylacyjny umieszczony w każdym z masywnych filarów. Według relacji Raufa, wielu ludzi szuka tutaj schronienia podczas najuciążliwszych, letnich upałów. Pojemność tej świątyni to 20 tysięcy wiernych (!) plus dodatkowe 8 tysięcy przy odpowiednim zagospodarowaniu pobliskiej przestrzeni. Na marginesie dodam, że najmniejszy meczet znajduje się w Selҫuk, a jego maksymalna pojemność to zaledwie 10 osób! Widziałem obaaaa! ;)
Majestatyczny Taşköprü
W oczekiwaniu na CS Global Offensive <3
Handlarz tesbih - przyrząd do modlitwy i zabawy, islamski różaniec?
Drugim wartym uwagi przystankiem jest Taşköprü (Kamienny Most), który od IV w p.n.e. służy lokalnej ludności do przeprawy przez rzekę Seyhan. Niedawno jednak ruch pojazdów silnikowych został zabroniony i obiekt przeistoczono w deptak. Zdaje się więc, że widziałem zarówno rzymską drogę, jak i rzymski most.

Ulu Camii Medresesi, w tle wspomniany w tekście studencik i jednoosobowe
cele do kontynuowania swojego tarikatu (ścieżki życia)
Żółte róże!
Tradycyjny surdut i fes (czerwona czapeczka)
Bankomat przygryzł architekta Mimara Kemaleddina ;]
Czytanie tego nadal robi na mnie zajebiste wrażenie..!
Centrum AdanyÇakmak Caddesi (ulica Zapalniczek)
Kolejny park, oczywiście imienia Atatürka :)
Takie tam, zabawne reklamy Coca-coli!
Kolejnym miejscem, które zrobiło na mnie spore wrażenie jest Ulu Camii Medresesi - szkoła koraniczna, która liczy sobie prawie 500 lat. Ten mały budyneczek z ogrodem na dziedzińcu tworzy magiczny, sielankowy klimat. Herbatę popija się tam naprawdę z wielką przyjemnością. W szkole tej jest kilka jednoosobowych cel, gdzie młodzi adepci teologii w spokoju mogą studiować pisma religijne. Z jednym takim uczniem mieliśmy nawet okazję porozmawiać. Doskonalił język arabski, by lepiej zrozumieć Kuran.

Gülbahҫe Mahallesi - Sąsiedztwo Różanego Ogrodu. Nie wiem, czy to
adekwatna nazwa dla tej dość ubogiej dzielnicy
Ciągle popularna alternatywa samochodu
Smutny dzieciaczek w autobusie.
Macie tutaj moje małe World Press Photo!
Syryjscy uchodźcy przesiadują przed większością meczetów
Na motorze przez miasto. Ścigani zazdrosnymi spojrzeniami mieszkańców
Tandür - piec do wypalania chleba, dostępny do użytku publicznego
Z socjologicznego punktu widzenia najciekawsze było jednak spędzenie dwóch dni w tradycyjnym, kurdyjskim domostwie. Koniec świata zaczyna się wtedy, gdy nie ma sensu mówić, że pochodzi się z Polski, bo i tak nikt nie wie co to za kraj. Zupełnie wystarczające jest stwierdzenie Europejczyk, a i to nie otwiera żadnej furtki w głowach ciekawskich autochtonów. Rauf twierdzi, że byłem pierwszym obcokrajowcem, który zapuścił się w to kurdyjskie sąsiedztwo. Nie ma tam żadnych atrakcji turystycznych, hoteli, niczego (#KononowiczKrzysztof). Zaledwie dzień wcześniej, dwa radiowozy musiały się stamtąd ewakuować. I to w trybie ekspresowym, z powodu obrzucenia kamieniami przez lokalną społeczność... Nie mam zdjęć, ale radiowozy w tej części miasta wyglądają jak małe wozy pancerne. Lubię takie miejsca, gdzie przed sklepem rzeźnika kroi się owce na chodniku (niestety nie zdążyłem pstryknąć fotki z autobusu), a przez każdą ciasną uliczkę trzeba przeciskać się niczym do klubowej toalety, odruchowo sprawdzając, czy portfel nadal znajduje się na swoim miejscu! Ustaliliśmy z Raufem, że jeśli ktoś zacznie pytać, dlaczego jestem taki ciekawski i robię tyle zdjęć, powiemy że jestem dziennikarzem z Ameryki, który chce opisać niedolę kurdyjskiej mniejszości. No właśnie, nazwa mniejszość brzmi tutaj odrobinę abstrakcyjnie. W samej Turcji żyje ok. 15 milionów Kurdów (dokładne statystyki są oczywiście nieznane, ale mówi się, że przynajmniej co piąty Turek "jest" Kurdem).

Ogród moich gospodarzy, zaopatruje również kilku sąsiadów
Oryginalny Adana Kebap, podawany na Nan (kurdyjski chleb) z zieleniną
z przydomowego ogródka. Pycha!
Dżdżownice, heheszki! ;D
Pochylmy się nad tym śniadaniem. Mamy tu otlu peynir (ser z trawą),
jaji (sałatkę z jogurtu, ogórka i trawy), dıms (czerwoną konfiturę z winogron
o właściwościach pobudzających, zalecaną przed nocą poślubną) i tahin
(sezamowa słodycz do smarowania chleba). Warto też nadmienić, że Kurdowie
mają swoją nazwę dla jogurtu - mast.
A tutaj gratka - zdjęcie oryginalnego Kurda z
sąsiedztwa. Na głowie chusta zwana puşi
PARAGRAF ZOSTAŁ USUNIĘTY

Towarzysze każdego popołudnia - herbata (w hektolitrach) i fistaszki.
A tutaj mamy coś specjalnego - hoşav (w dosłownym tłumaczeniu z
kurdyjskiegodobra woda). Wyborny deser z moreli.
PARAGRAF ZOSTAŁ USUNIĘTY

Abdest (ablucja) od kuchni
PARAGRAF ZOSTAŁ USUNIĘTY


Refleksja na temat życia przy Seyhan Barajı
Ali, mistrz puszczania kaczek. 8 odbić...
PS: Ali i Rauf twierdzą, że jestem najszczęśliwszym erasmusem z tegorocznego sortu. Prawdą jest, że przez tą trzytygodniową wędrówkę liznąłem odrobinę kultury, języka, a i widziałem niemało. Może chłopaki mają rację? Jestem zwycięzcą!

PS2: Na koniec mojego pobytu zostałem obdarowany kolejnymi niezwykłymi prezencikami! Ręcznie robione damskie skarpety i tradycyjna gąbka (mydło wkłada się do wewnątrz, a całość jest zaprojektowana tak, żeby porządnie wydrapać plecy) plus wór orzeszków ziemnych. Mam nadzieję, że się nie zestarzeją w plecaku. Najpiękniejsze jest to, kiedy widzimy, że komuś się nie przelewa, a i tak chce nam sprawić jakiś drobny podarek. Poznana rodzinka Kudrów to niezwykle serdeczni ludzie. Na życzenie rodziny, zdjęcie grupowe tylko do wglądu prywatnego. Prywatność to niezwykle cenna wartość w kurdyjskich domostwach.

PS3: Na życzenie mojego przyjaciela, Raufa, usunąłem z tego postu większą część tekstu, która dotyczyła Kurdów i ich codziennego życia. Jeśli byliście tu wcześniej i zdołaliście to przeczytać - macie szczęście! Reszta musi obejść się smakiem...

Pożegnalne künefe z przyjaciółmi. Jak ten czas szybko leci...