wtorek, 15 lipca 2014

RECENZJA #30: Ja, inkwizytor. Głód i pragnienie - Jacek Piekara


Z prozą Jacka Piekary mam zawsze ten sam problem: niby nie ma tutaj zbytniej pieczołowitości w budowaniu świata, niby większość spostrzeżeń i myśli Mordimera Madderdina jest z tomu na tom powtarzana, a historie da się do pewnego stopnia przewidzieć. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż czyta się wyśmienicie. Kolejne cyniczne uwagi pod adresem maluczkich, przeplatane religijnym fanatyzmem niezmienne tworzą plastyczny, interesujący obraz głównego bohatera. To ten rodzaj fantastyki, gdzie główny bohater robi większość (jeśli nie całość) roboty!

Przeczytałem niemal wszystko z cyklu o Świętym Oficjum, ominąłem bodaj jedną z czterech pierwszych, inicjujących cykl, książek. Obecnie autor para się w odtwarzaniem przeszłości, swego rodzaju prequelowaniem opowieści i trzeba przyznać, wychodzi mu to całkiem zgrabnie. Z drugiego opowiadania dowiadujemy się [SPOILER] jak Mordimer poznaje Bliźniaków i komu zawdzięcza szybszą karierę w strukturach władzy [KONIEC SPOILERA]. Wybaczcie mi ten malutki wtręt, tak naprawdę niczego wielkiego nie zdradziłem...

Co mi się podoba? To, że dwa opowiadania zawarte w tomie (Wiewióreczka i tytułowe Głód i pragnienie) tradycyjnie kryją w sobie kilka odwołań do siebie nawzajem. Nawet średnio rozgarnięty czytelnik zdoła je wywąchać. Na tym jednak nie koniec - mamy również odwołania międzyopowiadaniowe i o dziwo, mimo że cykl czytałem dość dawno, co nie co pamiętam. Fajnie, fajnie, trzyma się wszystko zarówno kupy, jak i chronologii.

Troszkę niedopieszczone są sceny erotyczne. Kurcze, powtarza się ten motyw zsuwającej się z pośladków kołdry. Ileż można! Sceny łóżkowe muszą być bardziej unikatowe, choć miejscami są... słodkie? Mówię tutaj o dość ciepłych, uczuciowych dialogach.

Dużą rolę odgrywa przypadek, czasami autor pozwala Mordimerowi zachować się zbyt emocjonalnie (co później dostrzega i racjonalizuje sam główny bohater). Czasami szczwany, inkwizytorski nos zapomina zadać jakiegoś kluczowego pytania swojemu rozmówcy, bywa że dialogi wydają się zbyt... nowoczesne i luźne? Takie odnoszę wrażenie. Może to świadczyć o pewnych trudnościach z posklejaniem fabuły, zmęczeniu materiałem albo pójściu na skróty? Poza tym, o ile pierwsze opowiadanie nie traci tempa i trzyma nas w niepewności, o tyle drugie jest odrobinę rozlazłe. Nie chciałbym tutaj wysuwać pochopnych wniosków, ale czyżby było troszeczkę... wymęczone? Nie powiem, nadal dobrze się przy nim bawiłem, ale szybko sam rozwikłałem najważniejsze wątki i znudzony czekałem na finał.

Żeby zobrazować problem pewnej przewidywalności: kiedy autor opisuje nam piękną kobietę, wiemy że prędzej czy później (ale raczej prędzej) Mistrz Madderdin się z nią prześpi. To chyba nie powinno być normą, chcemy więcej opisów pięknych, niedostępnych kobiet i toruńskich pierniczków (ergo: ślepych uliczek i fałszywych tropów)!

Podsumowując: poziom został utrzymany, z kilkoma drobnymi zastrzeżeniami. Kim ja jednak jestem, żeby oceniać pisarzy, którzy hurtowo zapełniają sklepowe półki? Jako czytelnik wystawiam jednak szkolną czwórkę. Liczę, że kolejny tom Płomienia i Krzyża i wieńcząca cały cykl Czarna Śmierć wywindują historię na sam szczyt i wynagrodzą mi wszystkie drobne tarcia. Na koniec wspomnę tylko, że ilustracje Dominika Broniek są niezmiennie mistrzowskie, a co najważniejsze - dobrze współgrają z opisami tekstowymi. Rozminięcie tego typu traktuję bowiem jako największy cios w klimat powieści, tutaj jednak nie mamy do czynienia z niczym podobnym.

PS: Przygotowując się do napisania tej recenzji obejrzałem kilka wywiadów i wieczorków autorskich z pisarzami. Kurcze, toż to skarbiec złotych myśli. Mam dla Was smaczek z rozmowy w bibliotece w Klonowej z Andrzejem Sapkowskim [klik!]:

[Bibliotekarka/Nauczycielka]: Cały czas drążę ten temat... takiego życia... Czy ma Pan dużo przyjaciół?
[Andrzej Sapkowski]: Nie, myślę że nie. I dobrze. I może to i dobrze.
[B/N]: Dlaczego?
[A.S.]: Bo to powinny być diamenty. A nie można mieć beczki diamentów, wystarczy dziesięć. Jak ma się beczkę diamentów, to człowiek traci pojęcie i wartości. Po co mieć beczkę diamentów? Dziesięć diamentów, to jest wtedy... do naszyjniku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz