sobota, 26 lipca 2014

REFLEKSJA #9: Ja pracuję! Szok!

No to już mniej więcej wiecie gdzie mnie pognało. Przez pierwsze trzy
dni słoneczko mocno przypiekło, z czystym sumieniem mogę polecić:
Panthenol. Tylko on mnie uratował, tylko on...

Weekend! Wolne! Spare time! Nareszcie ku*wa! - wszystkie określenia pasują! :)

Mam za sobą bodaj pierwszy w życiu tydzień z czterdziestogodzinnym planem pracy. Od ósmej do siedemnastej (godzina przerwy w trakcie). Posmakowałem życia cyborga, smutnego pana nikt, który budzi się wcześnie rano, szama, zapieprza na stanowisko pracy, wszyscy mają do niego pretensje i skargi, wraca do domu, szama, doświadcza prymitywnej rozrywki, myje się i idzie spać. Słowem - żyje na odpierdol. Dławi się szajsem w pogoni za hajsem!

No dobra, może trochę dramatyzuję, to tylko wakacyjna fuszka. Wiem już jednak, że trzeba uciec od sektora usług. Właściwie od każdego sektora i zostać naukowcem lub wolnym twórcą. Człowiek nie jest stworzony do pracy, tylko nieliczni się w niej realizują. Nie miał Pan racji Panie Marks, chociaż z koncepcją alienacji wszystko się, na pierwszy rzut oka, zgadza. Niestety.

To jednak z tych notek, w których muszę ostrożnie dobierać słowa. Kto wie, czy nie zajrzy tu pracodawca. Kto wie, czy nie wpadnie tu jakiś dziennikarzyna w poszukiwaniu sensacji, przywabiony przez trafne hasztagi z nazwą instytucji (nie ma, jestem sprytny!). Bo pracuję przy przedsięwzięciu... wywierającym sporo emocji, mającym wiele odcieni szarości, przy którym stykam się z przeróżnymi, nierzadko sfrustrowanymi i agresywnymi, ludźmi. Trzeba być stonowanym, pisać z wyczuciem, ostrożnie stawiać akcenty. Na wszystkich możliwych frontach... W razie czego, co złego to nie ja, a wszystko to tylko fikcja literacka. Licentia poetica.

Pięknie jest wstawać z samego rana, przecierać zaspane oczęta, na wpół przytomnie siedzieć na kuchennym zydlu i nerwowo wcinać śniadanie. Czas jest bowiem wyliczony co do sekundy. Umyć zęby, ogolić się (czasem i to pie***lę), zrobić łóżko, zabrać potrzebny ekwipunek. Najbardziej boję się porannej kupy. Nieprzewidywalna jak kobieta, trudno określić ile czasu potrzeba na jej kontemplację.

Potem tramwaj. Ma tylko jedną minutę spóźnienia, czyli zdążę z przesiadką. Znam już z widzenia kilku pasażerów. Błądzą gdzieś tępym wzrokiem po brudnych podłogach pojazdu. Słuchają muzyki. Czasami czytają książki lub darmowe gazety, korzystając z ostatnich kilku minut wolności i beztroski. Bo za chwilę władza dyscyplinarna pracodawcy obejmie ich swoim zasięgiem #Michel_Foucault. Szczególną estyma darzę rodziców, którzy wiozą gdzieś dwie małe, ubierane na różowo dziewczynki. Robią to na zmianę. Oni nie mogą już zająć się czymkolwiek innym, kilkuletnie szkraby są bardzo absorbujące. Kurczę, tak strasznie nie jestem przygotowany do rodzicielstwa...

Jadąc Jedynką widzę całkiem efektowne graffiti na wiadukcie. Niezła robota. Odrobina kolorów w tym szarym i ponurym świecie zawsze na propsie. Rozstrzelać tych, którzy uważają to za wandalizm!

Czas w pracy mija strasznie ślamazarnie. Przerwa w pracy mija przeraźliwie szybko. Najważniejsze jednak, że poznałem kilka naprawdę fajnych mordeczek. Ucinamy sobie całkiem sympatyczne pogawędki, oczywiście tylko kiedy wszyscy klienci zostaną już obsłużeni. Bo nigdy nie wiadomo, czy ktoś nie jest podstawionym kontrolerem, czy szklane oko kamery nie odziera nas z prywatności, a może uprzejmy donosiciel pstryknie nam fotkę, jak - o zgrozo! - SIEDZIMY. Tak, siedzenie w ciągu ośmiogodzinnego dnia pracy jest bardzo niemile widziane, należy się pierwej schować (najlepiej w stercie butwiejących liści, nasmarowując twarz błotem, chowając wszystkie odbijające światło przedmioty) i zdjąć służbową koszulkę. Wracając do tematu, kogo tam ciekawego poznałem?

Jacek, młody kanar. Zgrywusek przy kości, poranny władca niebieskiego namiotu. Lubię słuchać jak rozmawia z klientami. Oszczędnie, prosto, na pozór niedbale, często rzucając uspokajające słowo "dokładnie", mówione z takim przekonaniem i dostojnością, że mógłbym oddać mu obie nerki. Dokładnie.

Mikołaj, młody kanar. Również spory zgrywusek. Można z nim pogadać o footballu, całkiem dużo o nim wie, jest obeznany szczególnie z polską ligą szmaciarzy. Lubi sobie podjeść, chodzi w sandałach, górna warga odsłania mu spory fragment dziąseł (kiedy zaczyna się śmiać/rechotać, wygląda to przesympatycznie). Jego poczucie humoru jest mocno ofensywne (Natalia spytała go kiedyś, czy jest jeszcze woda?, on odpowiedział: nie ma wody dla bydła!). Słodziak!

Mateusz, młody kanar w okularkach. Często gra na komórce i rzadziej podejmuje interakcje, ale w środę wywiązała się między nami dłuższa rozmowa na ławeczce. Niesamowicie ogarnięty chłopaczyna, studiował przez chwilę logistykę. Też ma świetne gadane z klientami. Nieoszlifowany diament, marnuje się w tej robocie. Tembr głosu, logiczna składnia pozbawiona zbędnych ozdobników, dobry kontakt wzrokowy. Genetyka giełdowego maklera lub doradcy podatkowego.

Natalia, studentka etnolingwistyki. Przemiła blondyneczka, na dodatek interesuje się rapem i sporo wie o rodzimej scenie. Z tego co pamiętam, jej faworyci to: Zeus, Bisz, Buka, ale kojarzy też wielu bardziej niszowych zawodników, także z podziemia. W pracy obowiązkowa, empatyczna. Dość wrażliwa, bardzo przejmowała się doniesioną na nas (niesprawiedliwie) skargą.

Weronika, absolwentka kosmetologii. Bardzo długo myliłem jej imię (eee... Wiktoria?), nawet do tej pory miewam małe zawieszki kiedy się do niej zwracam  (raz z przyzwyczajenia powiedziałem nawet Natalia...). Przeurocza, adorowana przez kierowców i motorniczych, szybko złapaliśmy dobry (chyba?) kontakt. Chciałbym z nią dłużej popracować, myślałem że po "utracie" Natalii czeka mnie jakaś sztywniara. A tutaj miłe zaskoczenie! Nie chcę już poznawać nowych dziewuszek, męczy mnie takie zapoznawanie, trzecia partnerka na bazie na pewno mi nie podpasuje - rachunek prawdopodobieństwa jest bezlitosny :C

Kilka odrobinę dojrzalszych wiekiem osób (kasjerki z okienek, koordynator, koledzy ze szkolenia, woziwoda) też są całkiem spoko. Tylko praca w grupie sprawia, że da się w tej robocie wytrzymać. Od poniedziałku część z nas będzie pokazywała jak działa nowy system w tramwajach i autobusach. Nie chce mi się jeździć, tyle buractwa i cebulactwa w środkach transportu publicznego... Poza tym będziemy jeździć po trzech, fajnie by było mieć przynajmniej jednego koleżkę na flance, spoceni pasażerowie bywają zezwierzęceni. Zobaczymy jak to będzie. Ja chcę Weronikę lub Natalię do pary i pracować na punkcie. I koniec.

Boże, cały tydzień czekałem na mamine śniadanko!
#żadna_jak_matka #loveUmum #kisses

Fantastyczny jest powrót po tyrce do domu. Zmęczenie, o niczym się nie myśli, niczego nie czuje. Odpala się zimne piwko przed telewizorem i ogląda mecz lub wpada do koleżki na Mortal Combat. Przydałoby się móc wyskoczyć wieczorem gdzieś z jakąś duperką, ale nie wiem czy będzie mi to w te wakacje dane. To byłoby takie dorosłe, chwycić swoją kobitę za tyłek po robocie. Na koniec (bo niespodziewanie się rozpisałem jak kretyn) kilka interesujących dialogów:

A: W Warszawie to jest lepiej, płacą za bilet o wiele mniej i nie ma takiego burdelu. Co, lepiej się tu wam żyje w Poznaniu niż w Warszawie? No lepiej? Banda złodziei, bandycki system!
B: Jak złodziejski? Jak bandycki? Proszę tak nie generalizować, co to są za przymiotniki w ogóle!
A: No złodzieje! Wrzuciłem 5 złotych do biletomatu i mi zżarło! Potem jeszcze pięć wrzuciłem i znowu!
B: Tak, na pewno biletomat z premedytacją Pana okradł...

[Potem się trochę uspokoił, powiedział że jest z pochodzenia Poznaniakiem, przyznał że może go trochę poniosło, ale to chyba przez gorączkę. Wręczyłem mu ulotkę, poopowiadałem że jak wyrobi już kartę, to będzie wszystko dobrze, chociaż już po pierwszym zdaniu powinienem powiedzieć: To niech Pan sobie wypie***la do swojej Warszawki, jakby to nie była stolica to dalej mielibyście tam zabitą dechami wiochę, a złodzieje to są na Wiejskiej, nigdy nie oddamy wam Międzynarodowych Targów i cisnęło się na usta dodanie na odchodnym coś w stylu: jedyne wygrane powstanie to Powstanie Wielkopolskie, ale to byłoby ciosem niemądrze wymierzonym i zwyczajnie głupim.]

A: Kraj głupkowaty, u Niemców to by tak na pewno nie było! Cholerne gnoje, Polska zasrany kraj!

[Taką wiązankę usłyszeliśmy od pewnej osiemdziesięcioletniej kobiety niezadowolonej ze zamiany biletów starych na nowe. Bezceremonialnie wepchnęła się do okienka, usprawiedliwiając się wiekiem. Źle jej z oczu patrzyło, dobrze że nie mam takiej babci. Cóż, smutno wysłuchiwać takich opinii z ust osoby sędziwej.]

A: Jak to nie ma jeszcze karty do odbioru! Przecież powiedziano mi, że po 14 dniach będzie gotowa!
B: Tak, ale po drodze przytrafiła się awaria serwera, poza tym dużo osób składa teraz wnioski, nie wyrabiamy ze wszystkim na czas, dlatego oczekiwanie zostało wydłużone do 20 dni.
A: A co mnie to obchodzi?
B: Mogła Pani wyrobić sobie kartę wcześniej... Od przynajmniej dwóch lat była taka możliwość.
A: Wcześniej nie potrzebowałam. Jeżdżę samochodem.

[Powinienem odpowiedzieć: A co mnie to obchodzi? Z jednej strony rozumiem rozgoryczenie, bo zakup papierowych biletów jest bardzo niekorzystny, ale żądam trochę więcej samokrytycyzmu. Nie warto ciągnąć takich dyskusji, odeszliśmy do obsługi kolejnych klientów. Znamienne jest to, że wiele osób nas żałuje i rozumie, że obrywamy niesłusznie, a nieliczni stają nawet w naszej obronie! Ech, naszą rolą jest bycie kozłem ofiarnym, wentylem bezpieczeństwa, psem którego można bezkarnie kopnąć by wyładować złość...]

I tym optymistycznym akcentem zakończmy ten przydługi wpis! Wiecie mniej więcej jak wygląda moja nowa praca, ale specjalnie unikałem szczegółów. Zostaw jakiś komentarz jeśli dotarłeś aż tutaj!

Porozstawiani jak flaszki po monopolach,
warci tyle ile na nogi wyrzyga nam bankomat.
(...) Wszystko zmieniło się tak nagle, Ziom!
Kiedyś gibon i piwo, teraz rachunki i dom.
Potrzeby wyrastają ze wszystkich stron
i sam Bóg raczy wiedzieć skąd mamy na wszystko wziąć...
                                                ~Miuosh, Puzzle

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz