czwartek, 17 lipca 2014

RECENZJA #31: Assassin's Creed IV: Black Flag (PS4)

Tak naprawdę dopiero zaczynam swoją (mam nadzieję długą i pełną niezapomnianych wrażeń) przygodę z konsolą więc, z powodu braku kompetencji porównawczej, nie będę się zbytnio wymądrzał. Gra dostarczyła mi kilkudziesięciu godzin świetnej rozgrywki, kto wie czy nawet nie najlepszej w wirtualnym świecie EVER! Może mam szczęście i od razu trafiłem na dzieło ponadprzeciętne? Najpewniej tak! Przyjrzyjmy się zatem wybranym elementom gry, która tym razem przenosi nas w wiek XVII (złota epoka piractwa), w sam środek brutalnej walki między zakonem legendarnych zabójców chroniących światowego porządku i żądnymi władzy, chciwymi Templariuszami, szukającymi mitycznego Obserwatorium. Czy to miejsce w ogóle istnieje?


Czy piaskownica jest wygodna Sir?
Prawdą jest, że świat jest przeogromny, a rzeczy którymi możemy się zająć jest mnóstwo (przynajmniej na pierwszy rzut oka). Początkowe godziny rozgrywki, kiedy musimy okradać autochtonów lub na bieżąco sprzedawać każdy woreczek cukru, żeby uciułać trochę grosza na lepsze pistolety czy kilka dymnych bomb, są zdecydowanie najprzyjemniejsze. W zaawansowanym stadium gry dochodzimy do momentu, w którym nie ma już na co przeznaczać gotówki, co jest jednym z głównych mankamentów gry. A można było wymyśleć liczniejsze udoskonalenia kryjówki czy inne alternatywne gadgety pozwalające poczuć się jak prawdziwy bogacz (dzieł sztuki jest mało, są lipne i tanie). Szkoda! Misje poboczne również szybko się kończą, co sprawia że po wypełnieniu wszystkich zleceń i znalezieniu artefaktów możemy jedynie podziwiać widoczki Wysp Kanaryjskich. Obecnie jestem na etapie odnajdywania ostatnich skrzyń i kolekcjonowania szant, zajmie mi to pewnie trochę czasu i będzie ostatnim wyzwaniem. Kwestią czasu jest zanim zdobędę brakujące trofea, poczytam skompletowany dziennik i odstawię grę na zawsze, bo nie ma żadnego sensu przechodzić jej ponownie. Zasadniczo też, mimo mnogości lokacji, większość jest praktycznie tak samo wyglądającymi wioseczkami (jedynie miasta takie jak Hawana, Nassau czy Kingston wyróżniają się planem urbanistycznym i ciekawą architekturą). Trzeba jednak przyznać, że kilka unikatowych scenerii (jak np. wielkie ruiny świątyni Majów czy liczne wodospady) nieraz potrafią zapierać dech w piersiach.


Kogo dziś zabijemy Sir?
Fabuła jest znośna, odrobinę przewidywalna, ale nawet nieco zaskakująca pod koniec (spodziewałem się szybszego finału, a tu nie - poganiali jeszcze nieco po wyspach). Trochę irytuje absolutny brak wpływu na wybory Edwarda Kenwey'a. Jesteśmy zmuszeni wypełniać założony przez autorów scenariusz, co kłóci się z otwartością świata, pozwala za to historii trzymać równe, dobre tempo i unikać nieścisłości. Cóż, coś za coś. Sam system walki prezentuje się bardzo soczyście, zarówno na lądzie, jak i na morzu (na początku plątałem sterowanie, które mocno różni się w zależności od tego czy poruszamy się pieszo, czy statkiem, ale szybko da się przyzwyczaić). Dużą przyjemność dostarczają ciche, skrytobójcze misje, polegające na powolnym eliminowaniu przeciwników, choć zdarzają się irytujące fragmenty, które trzeba powtarzać kilkukrotnie. Zdecydowanie nie polubiłem misji pościgowych, które przy intuicyjnym sterowaniu mogą dostarczyć negatywnych emocji (no gdzie się ku*wa wspinasz po tych beczkach, prosto masz biec!). Zasadniczo jednak autorom udało się znaleźć złoty środek między liczbą misji różnego typu w głównym wątku fabularnym i możliwościami wykonania ich na własny sposób co należy uznać za duży plus! Jako że gra ma tylko polskie napisy, a dialogi toczą się często w czasie rzeczywistym (podczas samego wykonywania zadań), ciężko się odpowiednio skupić i ułożyć wszystko w głowie. A ja uwielbiam mieć poczucie, że nic mnie nie mija. Ten aspekt możemy więc uznać za mały minus - czasem wokół nas dzieje się zbyt wiele.

Czy flota radzi sobie dobrze Sir?
W grze mamy kilka minigierek, na różnych, że się tak wyrażę, płaszczyznach rzeczywistości. Z jednej strony możemy swobodnie przemieszczać się po budynku korporacji Abstergo Entertainment i hakować komputery współpracowników, po czym dowodzimy flotą statków handlujących z całym znanym ówcześnie światem z poziomu kajuty kapitańskiej. Ta druga poboczna aktywność podoba mi się szczególnie, stała się rozrywką samą w sobie, pokaźnie zasilając trzos. Oprócz tego mamy również proste gry w tawernach (które nie są jednak niczym innowacyjnym), polowania z harpunem czy podwodne eksploracje wraków. W wolnej chwili muszę dokładniej przyjrzeć się treści odnalezionym manuskryptom, które tworzą zgrabne, kilkunastostronicowe opowiadanie. Jest więc co robić!


Czy będziemy mieli dzisiaj gości Sir?
Jako rzetelny recenzent chciałem podzielić się również wrażeniami na temat rozgrywki wieloosobowej. Niestety, okazało się, że muszę być abonentem PlayStation®Plus. Trochę to rozczarowujące, nie powiem, w dłuższej perspektywie muszę przemyśleć zakup abonamentu, choć nie widzę siebie grającego zbyt długo w sieci. Jeśli miałbym bawić się z kimś, to zdecydowanie preferuje drugiego pada. Takiego trybu rozrywki seria Assasin Creed nigdy nam nie zapewniła i (prawdopodobnie) nie zapewni, co mi akurat specjalnie nie przeszkadza (chociaż Unity zapowiadane jest na produkt wybitnie nastawiony na interakcję z innymi graczami). Póki co Forever alone!

Mimo, że (wydawać by się mogło) mam wiele zastrzeżeń co do Assasin Creed IV: Blag Flag, to jednak sama rozgrywka jest mdląco słodka i przyjemna! Mam wrażenie, że autorzy świadomie nie rozdrabniali się z niektórymi interakcjami z otoczeniem (nie musimy np. spać, jeść - ba! - nie mamy nawet możliwości wchodzenia do większości budynków, a zdrowie szybciutko nam się odnawia) na rzecz zogniskowania naszej uwagi na mięsistej, krwawej rozwałce. I nie mam im tego za złe. Nie wspomniałem o oprawie dźwiękowej, szanty śpiewane przez załogę acapella są klimatyczne i zróżnicowane, a co ważniejsze, możemy sami nakazać kamratom nucenie ulubionego przez nas motywu (wiecie, coś na kształt przednowoczesnej zmieniarki cd). Z totalnych szczegółów, podoba mi się duży zakres intensywności wibracji, który niezawodnie ostrzega nas przed zbliżającą się mielizną czy skałami (w ogóle DualShock4 z płytką dotykową sprawdza się wyśmienicie). Dużo marudziłem, ale z czystym sumieniem wystawiam ocenę 8/10!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz