Pokazywanie postów oznaczonych etykietą piłka nożna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą piłka nożna. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 26 czerwca 2016

Najlepsze memy z polską reprezentacją na Euro

Do tej pory unikałem na Kultura & Fetysze hurraoptymistycznych postów na temat Mistrzostw Europy, choć przeczuwałem, że polska reprezentacja może być czarnym koniem turnieju. No dobra, może nie przeczuwałem, a raczej wierzyłem, tą ślepą i naiwną wiarą kibica wpatrzonego w swoich idoli, którzy w rok zarabiają tyle, ile ja nie zainkasuję przez całe swoje życie szaraczka… Ale niech mają, niech cieszą się ze swoich szybkich samochodów, nowych iPhone'ów i żon o figurach modelek. Potrzebujemy jakiejś namiastki gladiatorów w tym smutnym, społecznie skonstruowanym świecie.

Mam sporo śmiechu z internetowych memów na temat mistrzostw. Poniżej przedstawiam jedenaście ulubionych (chciałem dziesięć, ale nie mogłem się zdecydować...). Z chęcią podałbym oryginalne źródła, żeby uhonorować autorów, ale to wszystko tak krąży po sieci, że nie jestem w stanie tego zrobić małym nakładem pracy. Nacieszmy się zatem obrazkami, o których za kilka tygodni zapomni świat. A ja je tutaj uwiecznię, o! Przed Wami jedenaście najlepszych memów, które ostatnimi czasy wpadały mi w oko.


Ukraińcom gra ładniej się kleiła, ale i tak wygraliśmy. Można powoli zacząć wierzyć w głupi slogan szczęście sprzyja lepszym… Ja tam jednak myślę, że szczęście sprzyja szczęśliwym, a lepsi po prostu są lepsi. Zazwyczaj.


Fajna zabawa z liczbą cztery. A imię tej reprezentacji to czterdzieści i cztery. I oni poprowadzą zastęp januszów do wywieszania flag i zakładania śmiesznych pokrowców na samochodowe lusterka.


Wszyscy kochają takie historie. Pazdan był często wskazywany jako najsłabsze ogniwo kadry. Gra w wolnej ekstraklasie. A tu proszę! Polska pirania, polski Cannavaro! Ciekawe kto będzie chciał go wyciągnąć z Legii i za jakie pieniążki… Z Pazdanem powstała masa memów, wiele wykorzystywało święte obrazy lub inne motywy rodem ze sfery sacrum. Nie będę hipokrytą i nie powiem, że nie się nie zaśmiałem, ale nie róbmy za dużo takich rzeczy! ;)


No Milik nie zachwyca. Ale może to i dobrze. Jeszcze byśmy się znaleźli po niewłaściwej stronie drabinki (czy jak niektórzy zdążyli obwieścić autostrady) do finału..? ;>


Wyszedł mu meczyk z Irlandią Południową, nie zmarnował szansy jak Piotr Zieliński. I ma fajowe nazwisko. Wolę Kapustkę zamiast Peszki na pierwszego zmiennika na skrzydle.


O, taki polityczny smaczek. Czytałem ostatnio artykuł [klik!], w którym cytowano dr hab. Wojciecha Krzysztofika twierdzącego, że dla antypisowskiej opozycji najlepiej byłoby, gdyby Polska odniosła spektakularną klęskę podczas mistrzostw. Większość go zjadła, ale ja się z tym zgadzam, choć mamy zgoła inną optykę aktualnych wydarzeń na scenie politycznej. Niemniej jednak, każde pozytywne, narodowe skojarzenie służy obecnej władzy. Wredni donosiciele z drugiego sortu powinni trzymać kciuki za naszych przeciwników, ot co! Targowiczanie


Haha, może tak być. Meczu Chorwatów z Portugalczykami nie oglądałem, ale z relacji tekstowych można wnioskować, że fajerwerków nie było. Szkoda, że na ćwierćfinał nie mamy Smolarka…


Mówi się, że nawet masażysta potrafiłby poprowadzić Real czy Barcę do sukcesu. To oczywiście trochę przesada, ale jedno jest pewne – z Polaczkami trzeba było popracować. Mentalnie, taktycznie i motorycznie. Robota jak na razie wydaje się dobrze wykonywana.


Wyrasta nam bohater Euro. Kolejna fascynująca historia. Kuba brał udział w 5 z 6 polskich bramek na Mistrzostwach Europy w całej historii występów. Czapki z głów!


Warto było stracić bramkę, żeby obejrzeć ten niezwykłej urody strzał. Shaqiri, nabity kabanosie, ładnie się tam złożyłeś!


Faworyt, mistrzowski mem, przy którym nie sposób się nie uśmiechnąć. Glikanian Pazdanu. Najlepszy związek, jaki można było uzyskać na środku obrony. Salamon, sorry.

Kibicujmy naszym, Łączy nas piłka. Nie pozwólmy, żeby nasi działacze żyli o chlebie i wodzie, wyciągnijmy pełną pulę od europejskiej federacji piłkarskiej! I niech Lewy nie strzela bramek jeszcze tylko w trzech meczach ;]

piątek, 2 października 2015

RECENZJA #103: Być jak Kazimierz Deyna


Intensywny sezon filmowy na moim blogu wciąż trwa. Dzisiaj pod lupę bierzemy polską komedię obyczajową z 2012 roku pt. Być jak Kazimierz Deyna. Ale nie uciekajcie, nie kończcie lektury! Wiele osób pielęgnuje w sobie irracjonalną niechęć do rodzimych produkcji. Szczególnie komedii, które powstały w drugiej milenijnej dekadzie. Zupełnie niepotrzebnie. Być jak Kazimierz Deyna to skuteczne antidotum na tego rodzaju sceptycyzm. Bo przecież nie Och, Karol 2, czy inne szroty, prawda..?

Niech Was nie zmyli tytuł! Co prawda wątki piłkarskie mocno przewijają się przez obraz, ale są raczej smaczkiem, zręcznie ukazanym fanatyzmem mężczyzn u schyłku realnego socjalizmu, niż motywem przewodnim widowiska. Sceny z treningów (dziadowskim coachem jest sierżant Nocul z Ojca Mateusza, który zaliczył ponoć 2 i pół roku na AWFie) i meczu wioskowych trampkarzy mają niesamowity klimat, powoli nabywają rangi kultowych i właśnie dzięki nim wyczaiłem recenzowane filmidło. Poza tym, to właśnie potyczki kwalifikacyjne z Portugalczykami stanowią nienachalną klamrę kompozycyjną całości.

Co mnie szczególnie urzekło, to prowadzenie narracji w dziełku. Obserwujemy świat oczyma głównego bohatera (Kazia, a jakże!), zaczynając od wydarzeń, których pamiętać nijak nie mógł, a więc jego własnego porodu, aż do ważnych momentów w życiu dorosłego mężczyzny, czyli porodu dzieciątka własnego. Dojrzewanie na wsi to niełatwa sprawa, a chłopak wydaje się mieć w życiu delikatnie pod górkę. Męczony przez niespełnione ambicje ojca, nieszczęśliwą miłość (genialna Małgorzata Socha w epizodycznej roli marzycielskiej polonistki i tzw. super-szprychy) czy późniejsze kłopoty na studiach. Czyli w sumie nic specjalnego, może jednak nie miał bardziej pod górkę niż reszta? Przeciętna karta gołowąsa Kazimierza odwróciła się, kiedy tuż przed transformacją w '89 jego ojciec (genialny Przemysław Bluszcz) staje się bazarowym baronem, apostołem białych skarpet.

Każda pojedyncza scena jest w tej układance ważna. Często zmieniamy otoczenie, film nie ma prawa nas zanudzić. Czy to wizyta u lekarza, czy pierwszy wykład na uczelni, randka, obiad z teściami lub rozmowa z umierającym dziadkiem – gwarantuję, że kąciki ust podniosą się zawsze, mimo że cały czas operujemy w zbiorze dość utartych schematów i wyświechtanych absurdów peerelu. I nawet tą swojską obyczajowość przełyka się ze smakiem, co nie zawsze jest łatwe.

Dla mnie Być jak Kazimierz Deyna to opowieść o szukaniu własnej tożsamości, kolorowym dojrzewaniu neurotycznego młodzieńca, na którego biografię wpływ mają zarówno wielkie procesy dziejowe, jak i całkiem małe, na pozór nieistotne zbiegi okoliczności, jak na przykład awaria autokaru na Wyspy. Mówcie co chcecie, ale dorastanie na przełomie lat '80 i '90 ma w sobie coś magicznego. Mówcie co chcecie, ale jak dla mnie to film dziesięć na dziesięć. Wreszcie, mówcie co chcecie, ale nie chciałbym zostać poinformowany o ciąży w sposób, w jaki zrobiła to kobita głównego bohatera. A film gorąco polecam!

Reżyser Anna Wieczur-Bluszcz stanęła na wysokości zadania, przekonująco uchwyciła dziejową kliszę, a metaocena na filmwebie mocno mnie zdziwiła i rozczarowała! Nie dajcie się zniechęcić posterem, który wygląda co najmniej kiepsko. Dzieciak wcale nie stoi z opłatkiem...

Znienawidzeni w Polsce, uwielbiani w Warszawie

I zrozumiałem, kiedy samotnie wracałem do domu, że trzeba być jak Deyna w '77. Trzeba robić swoje, najlepiej jak się tylko potrafi. Nawet kiedy gwiżdże na ciebie cały stadion.