Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szalona komedia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szalona komedia. Pokaż wszystkie posty

piątek, 25 września 2015

RECENZJA #101: Agentka / Spy


Ja to jestem jednak prosty chłopak. Prosty jak drut. Niewiele mi trzeba do śmiechu. A że śmiać się lubię dużo i często (jak każdy kretyn), to z chęcią sięgam po głupie komedie. Film o pulchnej agentce CIA nie jest może absolutną świeżynką, ale do czerstwych bułeczek również mu daleko, bo swoją premierę (w Polsce) miał w czerwcu tego roku. No to wrzuciłem go sobie z rana na ekran, pojękując i użalając się nad sobą po wizycie u dentysty.

Już od samego początku obraz sygnalizuje nam swoje parodiowe zacięcie. Bondowska stylistyka introdukcji, kanoniczne migawki miast z nieśmiertelnymi informacjami w stylu: Budapeszt – Węgry przed wydarzeniami w danej lokacji, a także ograne motywy pościgów, przyjęć w kasynie, sprzedaży broni czy przesłuchań czarnych charakterów nie są przypadkowe, unaoczniając widzowi płytkość i schematyczność hollywoodzkiego kina akcji. Całkiem celny pstryczek w nos.

Mamy do czynienia głównie z humorem sytuacyjnym i humorem postaci. Humor słowny pojawia się rzadziej i jeśli wychodzi poza uwłaczające inwektywy pod adresem głównej bohaterki (bufetowa, flecistka z kapeli celnej etc.) lub nie stanowi jej własnych kwestii dialogowych, wypada raczej bladziutko (żart Rainy o grze w Candy Crash, jak i cała scena w samolocie zostawiły najgorsze wrażenie, potwierdzając jednocześnie tezę, że komedia jest nierówna). Sama kreacja Susan Cooper przypomina mi trochę postać Bridget Jones. Nie wiem dlaczego, nie znam ani książki, ani filmu, ale Brytyjka kojarzy mi się z niską samooceną, częstymi gafami towarzyskimi, chronicznym brakiem faceta i wyraźnymi krągłościami.

Back to the topic: rechotałem dużo. Naprawdę dużo, raz to się nawet zakrztusiłem nierozważnie przełykaną wodą, byłem pewien, że nic w scenie mnie nie zaskoczy. Myliłem się i zaniosłem długim kaszlem. Tytułowa agentka robi robotę, pozostali bohaterowie to tylko tło. Może oprócz Aldo, który wciela się w rolę włoskiego agenta, a jest beznadziejnym flirciarzem i Ricka (Jason Statham), który ma być narwańcem i robić rozpierduchę. Bez przerwy. Skupienie prawie całej uwagi na Susie było chyba celowym zabiegiem, a reszta bohaterów, przede wszystkim Bradley Fine (skrzyżowanie Krzysztofa Ziemca z młodym Eminemem) miała prezentować się sztucznie, stereotypowo i pretensjonalnie. Wyszło perfekt!

[SPOILER] Moje dwie najulubieńsze sceny to: ekwipowanie Cooper do tajnej misji (jej gadgety były poukrywane w gwizdku alarmowym, spreju na grzybicę, chusteczkach na hemoroidy czy… zmiękczaczu stolca), a także sam początek produkcji, gdzie Susan ma pełne ręce roboty przy wspieraniu swojego popaprańca w terenie, przy okazji komentując jego poczynania (dowiadujemy się m.in. jak pilates zbawiennie wpływa na tyłek agenta) a później, w ramach uczczenia sukcesu, spędza z nim "miły" wieczór w restauracji. [KONIEC SPOILERA]

I to tyle. Mój niesmak wzbudziło tylko gościnne pojawienie się 50 Centa (widać kompletnie rozmienia się na drobne), rzyganie na nieboszczka i epizodyczne, odważne wyeksponowanie przerośniętego męskiego członka. Piętnując to ostatnie jestem jednak małym hipokrytą, gdyż kontekst był całkiem zabawny i tam również cicho się zaśmiałem. W Agentce wszystko gra: obsada, zdjęcia, udźwiękowienie. To po prostu kolejny niezły film na odmóżdżenie, o podobnym ciężarze gatunkowym co Idiokracja czy Sekstaśma. Nieambitny, ale ubaw po pachy.

Błagam, uważaj. To zawrotnie wysokie progi, zupełnie jak mój amatorski pornos, tylko bardziej się śmiałam. ~Nancy, przyjaciółka Susan.