niedziela, 3 listopada 2013

ERASMUS LIFE #9

Güvercinlik Vadisi - Dolina Gołębi!
Pora nakreślić kilka zdań o wyprawie do Kapadocji (Kapadokya). Jest to obszar w centralnej Anatolii, słynący przede wszystkim z nietuzinkowych, górskich krajobrazów i jasnożółtego piaskowca. Miękka skała tufowa pozwala ludziom drążyć skalne miasta, w których do dziś mieszka część lokalnej społeczności! Oczywiście miejsca, gdzie występują najstarsze groty i kościoły pierwszych chrześcijan są przeistoczone w otwarte muzea.
Z takim widokiem chciałbym się budzić codziennie, nie jakaś budowa..! : /
Zasadniczo nie lubię zwiedzać i podróżować w tak wielkiej grupie (ponad 200 osób, 6 autobusów), gdyż zamieszanie jest niesłychane. Organizatorzy chyba sami nie panowali nad sytuacją - spóźnienia i niedociągnięcia były smutną codziennością. Koniec końców - udało się zobaczyć parę ciekawych miejsc i poznać kilku nowych znajomych, a także porozmawiać z niektórymi po polsku! Nie mogę więc uznać tego czasu za stracony, choć pogoda mogłaby być ciut lepsza. Na marginesie - rzadko zdarza się, ażeby opiekunowie częstowali uczestników maczugą herkulesa i prosili o przyniesienie kilkunastu dodatkowych piw na wieczorną imprezę, co winno dać wam pewne wyobrażenie o panującej w czasie wycieczki, przyjaznej atmosferze. Nie wiem jak to zrobiłem, ale po trzech bardzo męczących nocach (z małą ilością snu) udało mi się nie opuścić poniedziałkowego wykładu zaczynającego się o 8! Czapki z głów!
Wejście do Hacı Bektaşi Veli Türbesi
Hacı Bektaşi Veli Türbesi, Dom Mistrza
Ale jak to? Cmentarz bez krzyży?
Pierwszym ważnym punktem na trasie była Hacı Bektaşi Veli Türbesi - świątynia i muzeum perskiego mistyka i jego uczniów, którzy stworzyli interesujący system religijno-etyczny (Baktaszijja), będący w rzeczywistości modelowym przykładem synkretyzmu (przejęli min. niektóre chrześcijańskie sakramenty). Obecnie przedstawiciele tego sufickiego tarikatu (ścieżki, odłamu) są uznawani przez społeczność muzułmańską za heretyków. Tego dnia podziwialiśmy również widoki w okolicach zamku Üçhisar i wzięliśmy udział w pokazie garncarstwa w Çavuşin Seramik w mieście Avanos. Tutejsze gliniane wyroby zawdzięczają swoją jakość materiałom wydobywanym z Kızılırmak, czyli Czerwonej Rzeki. Późny obiad w opcji otwarty bufet i wieczorne piwka były godnym zwieńczeniem dnia.
Ręcznie malowane wyroby ceramiczne
Złotnik w Zelve
Kolejny dzień to jeszcze więcej skał i dolin (szybko zaczęły funkcjonować żarty typu: What we are going to visit now? More stones! Yupi!). Moim zdaniem największą atrakcją była wizyta w otwartym muzeum Göreme, w którym znajduje się osiem XI wiecznych kościołów - każdy z unikatową historią (np. Kościół Jabłka, którego cechą charakterystyczną są geometrycznie wyżłobione komnaty). Niestety nie mam żadnych zdjęć, gdyż flesze w ciemnych pomieszczeniach mogłoby zaszkodzić starym freskom. Pojedziecie - zobaczycie. Z innych wartych odnotowania szczegółów - kupiłem białe wino w winiarni Turasan. Klienci tego przybytku wzięli udział w losowaniu upominku. I wiecie co? Wygrałem zgrabną, szklaną karafkę. Nie powiem, miło coś wygrać, zwłaszcza kiedy wcześniej wydaje się głupio 20 lir!
Gdzieś w pobliżu zamku Üçhisar
<3
Zdjęcie wykonane chwilę przed opadem gradu...
Boczny zaułek w Dolinie Miłości ;]
Tego wieczoru mieliśmy wybór - turecka noc lub wyjście do klub w Nevşehir (ewentualnie łóżko). Ja wybrałem to pierwsze i mimo wysokiej ceny - nie żałuję. Hasło: nielimitowany alkohol podziałało jak zapalnik! Oczywiście główną atrakcją były występy taneczno-teatralne, nie da się jednak ukryć, że milej przeżywa się sztukę mając pod ręką kieliszek czegoś mocniejszego. Ja przeżywałem ją z turecką Rakı i Bazooka vodka. Później okazało się, że nielimitowany alkohol jest limitowany - kiedy podszedłem do kelnera z kartonem po soku i pustą flaszką Bazooka'i, używając elokwentnego zwrotu yok (nie ma) ten odmówił uzupełnienia płynów. Trzeba jednak przyznać, że był to zaawansowany etap imprezy i część gości nie wyglądała już zbyt wyraźnie. Może to i lepiej, że przykręcono kurek, jeszcze nie daj Boże bym się poskładał jak pod koniec grudnia zeszłego roku... Droga powrotna była męcząca, ale na szczęście trzeźwo odnalazłem swój autokar! Pamiętam, że bardzo zabawne wydawały mi się odblaskowe znaki drogowe i rozmawiałem długo z jakąś... Włoszką? Ah, pogratulowałem także jednemu tancerzowi. Facet zasłużył - jako jedyny z całej trupy wkładał w swoją robotę sporo serca i uśmiechu. Szkoda, że nie mam zdjęć tancerki brzucha, w pewnym momencie stwierdziłem jednak, że lepiej schować aparat. Ot tak, dla wygody i... bezpieczeństwa. :)
Wirujący derwisz. Przez pierwsze 2 minuty wydaje się to całkiem łatwe...
Podczas ostatniego dnia wycieczki eksplorowaliśmy Derinkuyu - podziemne miasto, w którym trzeba było się sporo ponachylać, żeby przejść niektórymi korytarzami. Następnie zahaczyliśmy o Kirkdamalti (kościół Świętego Grzegorza), położony na wysokiej skalnej półce (ponad sto drewnianych stopni) w dolinie Ihlara i zjedliśmy lunch w jednej ze ślicznych restauracyjek nad rzeką. Darmowy lunch, gdyż kelner zapomniał ściągnąć pieniążków z naszego stolika. Ulotniliśmy się po cichu. W drodze powrotnej rzuciliśmy też okiem na zachód słońca nad jeziorem Tuz i po dziesięciu godzinach nocnej jazdy powróciliśmy do Istanbulu. Półtora godzinki w metrobusie i byłem w akademiku. Po dwugodzinnej drzemce, pełen energii i zapału, poczłapałem na uczelnie! Kręcę wzorową frekwencję, tak jak w Polsce. Trzeba być twardym, nie miękkim jak Haribo żelki! ;]
Przyczajony kotek ;)
Lokalny specjał - naleśnik z serem/ziemniakami i szpinakiem!

Takie ścieżki po męczącej nocy nie należą
do najprzyjemniejszych...
Malowidła na suficie kościoła Świętego Grzegorza
PS: Jednej rzeczy trochę mi szkoda - nie wziąłem udziału w locie balonem. Pogoda i cena nie były zbyt zachęcające. Słyszałem jednak od osób, które się skusiły, że nie straciłem wiele. Grupa śmiałków spóźniła się na wschód słońca i przez większą część czasu leciała nisko nad ziemią, gdyż okazało się, że jedna z uczestniczek ma lęk wysokości...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz