Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Osman. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Osman. Pokaż wszystkie posty

sobota, 22 lutego 2014

ERASMUS LIFE #25

Historia Myśli Osmańskiej - najbardziej inspirujący kurs EVER!
Od lewej Murat, Paul Ballanfat, Rabia i Merve
Się pokonywało tę drogę dziesięć razy w tygodniu... eeh :C 
Nie chcę w nieskończoność odcinać kuponów i na siłę tworzyć treści związanych z Turcją, gdyż moja podróż (niestety) dobiegła końca. Pora zamknąć cykl i pokusić się o drobne podsumowanie. Te pięć miesięcy odcisnęło na mnie spore piętno. Zapewne nie raz znajdziecie jeszcze odwołania do tego ważnego w moim życiu epizodu. Nie nazwę Turcji drugą Ojczyzną, ale drugim Domem już tak. Kto by się jeszcze rok temu spodziewał, że będę dysponował taką pulą informacji o tym dość egzotycznym dla Polaka kraju. Wiedza ta, że tak pozwolę sobie to ująć, jest próby najwyższej, bo wypłynęła z pięciomiesięcznej empirii. Ale koniec z nawijaniem makaronu na uszy, co tak naprawdę dał mi ten wyjazd?
  • Podszkoliłem język. Nigdy wcześniej nie musiałem używać angielskiego tak często i przez tak długi okres. Non stop. Sprzyjał mi brak Polaków. Jeśli miał(e/a)ś z angielskiego dobre oceny i wydaje ci się, że umiesz mówić w tym języku - przemyśl to jeszcze raz. Mi też się wydawało, że mówię dobrze, póki nie uczestniczyłem w kursie prowadzonym przez Anglika. Jego akcent, zasób słownictwa, szybkość i swobodna w artykulacji idei były nieprawdopodobnym wręcz wyzwaniem. Nie twierdzę, że mówię teraz rewelacyjnie, bo wciąż miewam kompromitujące braki w każdym aspekcie mowy. Raz na zawsze przełamałem jednak barierę językową i potrafię wysławiać się w miarę płynnie, bez większych zacięć, sprytnie omijając luki w leksykonie. I co najważniejsze - nauczyłem się myśleć po angielsku, co znacznie skraca czas językowej reakcji. Wiem też ile przede mną pracy. Kluczowe będzie troska o zdobyte skillsy.
  • Poznałem ludzi. W wstępie napisałem, że Turcja to mój drugi dom. I nie jest to tylko z dupy wzięty slogan. Może powinienem jednak bardziej doprecyzować - Istanbul to mój drugi dom. Wiele osób zapewniło mnie, że czeka na mój powrót i zawsze ugości mnie skrawkiem podłogi, skórką czerstwego chleba czy kubeczkiem mętnej wody. Bardzo to miłe i nie ukrywam, że chciałbym kiedyś skorzystać z tej sposobności i wrócić do Bizancjum. Prawdopodobnie ten kapitał społeczny z czasem zacznie się kurczyć, trzeba o niego zadbać.
  • Poznałem obcą kulturę i smak życia w wielkim mieście. Styl życia mieszkańców Istanbulu prawdopodobnie ma wiele wspólnego ze stylem życia mieszkańców innych metropolii. Ci, którzy nie wyściubili nosów z tego molocha nie przeżyli zbyt dużo. Ja jednak poszedłem krok dalej i posmakowałem żywota w mniejszych ośrodkach, w domach moich przyjaciół. Inne zwyczaje, architektura, kuchnia, język - niesamowite przeżycie. I raczej nie radzę obrażać Muzułmanów w moim towarzystwie. Zbyt długo maczałem z nimi chleb w jednej misie, żeby darzyć szacunkiem osoby, które powtarzają jakieś farmazony.
  • Przełamałem szarą codzienność i przeżyłem coś. Cholernie nudził mnie każdy nowy semestr, niczym nie różniący się od poprzedniego. Wystarczyło trochę odwagi i udało się zmienić całkowicie wszystko. Jeśli życie to łapanie okazji - jestem w tym nie najgorszy. Uczelnia opłaciła mi (przynajmniej w ok. 80%) jedne z najciekawszych i najdłuższych wakacji w życiu. Zdaje się, że potrzebowałem też spojrzeć na kilka spraw z zewnątrz, aby wrócić z otwartą głową. Zebrałem trochę materiału na bloga, inspiracji do pracy artystyczno-pisarskiej, poznałem kilka historii ludzi, przy których do dziś łapię za głowę. Podróże kształcą...
  • Samodzielność. Kiedyś zastanawiałem się jak to jest przeprowadzić się do innego miasta, żeby rozpocząć studia. W głębi serca nawet podziwiałem takich odważnych ludzi, bo mam to (nie)szczęście mieszkać w dużym mieście z rodzinką. Teraz nie robi to na mnie większego wrażenia. Oferta pracy z Dubaju? To od kiedy mogę zaczynać?

Kurban Bayram, Święto Ofiarowania.
Przepraszam jeśli jesteś wrażliw(y/a) na takie zdjęcia, ale tak wygląda życie...
Skórowanie. Oszczędzę wam reszty zdjęć...
Zabawne, jak jeden wybór może mieć wpływ na dalsze życie i postrzeganie świata. Zawsze mnie to fascynuje. Dzięki wyborowi profilu przyrodniczego poznałem swoją licealną paczkę i w konsekwencji kilka innych osób, które były dla mnie ważne. Wystarczyło złożyć papiery o przeniesienie do klasy humanistycznej (pieprzone ułamki punktów) i moje wspomnienia mogłyby być diametralnie inne. Ale nie zrobiłem tego, bo znałem dwie dziewczyny - koleżanki z obozu w Nowej Studnicy. No i nie lubię latać, zmieniać, kombinować. Uznałem, że tak miało być, to zostaję na biol-chemie. Z jedną z tych znajomych nadal mam świetny kontakt. Wydaje mi się, że mogę na Nią liczyć. Podobnie było z wybraniem Turcji. Czemu Turcja, czemu Turcja? Bo czemu nie, to w końcu główny spadkobierca Imperium Osmańskiego. Lepszy czas przeżyłbym w Czechach? Nie sądzę...

Bosfor... A w tle most kogo? Atatürka!
Wszystko ma sobie szczyptę przypadku. Ale przypadek to nie wszystko.

I ostatni "mądra" myśl, która mi chodzi po głowie - nie pozwólcie innym żyć Waszymi marzeniami (#trener_osobisty). I mimo to, że konsekwentnie powtarzam, że Erasmus w Turcji nie był moim wielkim snem (a raczej spontaniczną decyzją, podyktowaną zblazowaniem i nudą), to cieszę się, że to właśnie ja tam byłem. I ja tego wszystkiego doświadczyłem. Nie Ty, Drogi Czytelniku. Ja.

I w Campusie było spoko żarełko...
...ale zabierzcie wszystkie fast foody i otwórzcie Popeyes Louisiana Kitchen
w Polsce! <3
PS: Dotarły do mnie głosy, że niektórych zadziwiło moje milczenie kiedy byłem abroad. To prawda, w większości przypadków sam nie inicjowałem rozmów. Z nikim. A to z prostego względu - ja jestem jeden, Was jest dosyć dużo. Były dwie drogi: utrzymywać kontakt ze wszystkimi z Polski (kosztem życia niewirtualnego), albo na pewien czas go ograniczyć i skupić się na nowo poznanych ludziach. Proszę nie wysuwać jakiś daleko idących wniosków, nie zapomniałem skąd jestem (klik). Mieliście mojego bloga, gdzie jestem emocjonalnie nagi, odsłaniam wszystkie słabe punkty. Niektórzy później dopytywali o szczegóły. Zawsze odpisywałem.

Gdzie się podziało słońce z Izmiru?
Odważysz się zagrać?
Ali, Ali, Ali... I miss Tarsus!
Skończyły się też pieczone kasztanki (blee) i kukurydza...
W sumie to z kilkoma osobami nie chciało mi się gadać. Taka nieco odświeżona filozofia życia. Bo ilu z Was było ze mną kiedy czołgałem się z dna (klik)? Starczą mi palce jednej ręki, żeby Was policzyć. I Wy będziecie ze mną na szczycie, obiecuje Wam to. Niewykluczone też, że blog to substytut przyjaciela. Tak niewiele osób potrafi mnie słuchać. Z tak niewieloma osobami potrafię rozmawiać #żyletki.

Osman & (Ding) Dong! [*] 
Maltana Ananasowa, brak mi cię! :C
Grać całymi dniami w Pokemony, kiedy współlokator jest w środku sesji?
#uroki_życia_w_akademiku, #Shihchuan_best_friend :D
PS2: Niektórzy mówią też, że w niektórych wpisach kulała stylistyka i pojawiały się błędy. Bardzo możliwe, gdyż (1) nie umiem pisać zbyt poprawnie, (2) presja czasu miażdżyła mi skronie, (3) mam dość specyficzny tok myślenia, który nie zawsze da się prosto przekuć w plik tekstowy. Jeśli widzicie coś bardzo rażącego - please, let me know. Poprawię. Nie ma to już jednak większego znaczenia, a błędy to jakaś dodatkowa informacja o wpisie (Oho! Chłopaczek żył jak TGV!). Może jak kiedyś będę sobie czytał stare wpisy to wygładzę odrobinę całość (oczywiście bez ingerencji w oryginalny content). Wszystko powinno zostać tak, jak podówczas spisał kronikarz. Rozumiecie - moje emocje, moja historia. Historia to znaczy przeszłość. Z Internetu nic nie znika. Dobrze, że mam czyste sumienie i zostawiam tu tylko prawdę.

A jak tam z alkoholem Maciej, pewnie nie mają co? Taaa, nie mają...
Fatih, Fatih... Nic nie będzie takie jak dawniej!
Do u recognize Ibu?
Evil eye is watching me all the time! :O
PS3: Jakieś krytyczne uwagi co do serii Erasmus Life? Proszę! Wszyscy tylko mnie klepią po plecach, żadnej krytyki, za którą tak tęsknie... Zlitujcie się! I rzućcie mi jakiś komentarzyk #żebrak! I tak na marginesie, bardzo mi się spodobało rzucanie hasztagów. Widzę w nich kosmiczny potencjał! Hasztag otwiera zupełnie inną furtkę myślową niż myślnik! Haha!

Widziane w Marmaris, ciekawe o tyle, że pradziadkiem Nâzım Hikmet Rana
był Konstanty Borzęcki / Mustafa Celaleddin Pasza
PS4: Cześć zdjęć (ta drastyczna część) pochodzi od Osmana, wielkie dzięki!

A po powrocie co na mnie czekało?
Mamusia wie co dobre dla synka! <3
Nareszcie sala! Od lewej Jarosław i Jędrzejek, reszta nie chciała zdjęć bo...
spoceni jesteśmy : /
Osman, I will try to represent Fenerbahҫe properly! :D
Takie nam teraz zostały... zabawy plebejskie :D
Zabawy plebejskie część druga!
Pierwszy meczyk dawał promyczek nadziei, ale teraz... daliśmy Robakowi
tytuł króla strzelców ;]
Carcassonne, doczekacie się pewnie recenzji...
Tak, tak WERS, przegrałem w tej partii, ble, ble, ble... ;)

Ostatni prawy, na tafli trawy jak Inesta!
                               ~Kartky, Czołgam się z dna

sobota, 18 stycznia 2014

ERASMUS LIFE #18

Kończymy przygodę z tym Campusem Panowie!
Cholera! To strasznie przyjemne uczucie żyć w takim pędzie. I mimo, że dramatycznie potrzebuję odpoczynku, to jest dobrze. Wiem, że jestem blisko leniwego bujania się na hamaku, w ogrodzie pełnym drzewek pomarańczy.

Stare zdjątko. Pizza z okazji pomyślnego zakończenia przygody z
Basic Turkish I / Niedawno poznałem wynik - 82%!!! :O
Wczoraj spałem trzy godziny. Ostatni egzamin, pierwszy raz wybrałem popularną w akademikach strategię ucz się noc przed. Przesiedzieliśmy z Kurdami od późnych godzin popołudniowych do piątej nad ranem, oglądając filmy i przygotowując odpowiedzi na Cinema in Society (gdyby nie Nerijus, który o ósmej chciał pożyczyć kartę na komunikację publiczną, niechybnie bym zaspał - plusy życia w akademiku, zawsze możesz liczyć na czyjąś pobudkę). Jak to zazwyczaj bywa, musiałem przejąć dowodzenie w komórce zadaniowej (zapewne nie ze względu na szczególnie duża charyzmę czy zdolności  interpersonalne, ale raczej przez żałosną niekompetencje, opieszałość i nieumiejętność dobrania odpowiednich środków do efektywnego osiągnięcia celu, którą reprezentuje większość grupowych towarzyszy, z którymi kiedykolwiek współpracowałem). Szkoda tylko, że oprócz managera rozdzielającego zadania jestem również najpracowitszym pachołkiem. Przyzwyczaiłem się jednak - większość chce tylko zaliczyć, JA chcę zaliczyć i być po tym wszystkim usatysfakcjonowany (bez podtekstu lub z podtekstem, w zależności od preferencji czytelnika). Ból, zmęczenie mijają, duma z dobrze wykonanej roboty - nie. Wygląda na to, że dobry student osiąga niezłe wyniki niezależnie od kraju, języka i systemu edukacji. To po prostu zasługa dodatkowych synaps, pochodna prawidłowej organizacji czasu, zdolność do łączenia kropek, budowania wieży i pewność siebie. Nazwij to jak chcesz: cyniczną agregacją korzyści, mentalnością klasy średniej, dobrowolnym stawaniem się systemowym trybikiem, ja widzę w tym sztukę. I jestem coraz lepszym artystą, czytaj: umiem budować bez klocków, łączyć bez kropek. A jeśli nie rozumiesz tego co napisałem, to znaczy że albo jestem idiotą albo wszystkich wyprzedzam. W obu przypadkach, odbiłem od średniej. Dawno temu.

Anadolu Efes VS Unicaja Málaga - nie uciekniecie od krótkiej fotorelacji..!
Panie asystencie, coś tu nie gra!
#SpodenkiWasilewskiego
No i najlepszy element widowiska - tańczące dupeczki!
Nie spodziewałem się takich cheerleaderek w Turcji. Niektóre ruchy
dziewcząt mogły być indykatorem nieczystych myśli (akurat ten układ
zakończył się bardzo grzecznie)
Kolekcjoner uniesień ze mnie. Ledwo żywy wyszedłem z egzaminu, (nie)pozałatwiałem papierkowej roboty, szykowałem się do pójścia w stronę parkingu, aż tu nagle widzę Fuata. Ciągnie na ping-ponga. Opieram się, ale dołączają do nas inne znajome mordeczki, więc uległem. I zagrałem swoje najlepsze sety w historii, bezlitośnie ogrywając współlokatora z Tajwanu. A skurczybyk jest piekielnie dobry technikiem. Gra z nim to wymagająca przyjemność - skróty, tąpnięcia, zmiany kierunków, precyzja uderzenia, agresywny podkręcony serw niziutko nad siatką... Magia! Nikt nie mógł stanąć mi dziś na drodze, po zakończonej sesji wychodzi wszystko. Relaks, luźny nadgarstek, odrobina fantazji, farta i (wspomniana już wcześniej) wewnętrzna pewność siebie. Szkoda tylko, że dość szybko się zmęczyłem, ale to pewnie przez stresujący poranek i chroniczne niewyspanie. Potem śmiechy, chichy i skończyła się najprzyjemniejsza tenisowa gra, jaką kiedykolwiek miałem przyjemność odbyć. Swoją drogą, skillsy z rakietką w dłoni poszły ładnie w górę!

Nasz ulubiony lokal, któremu nadaliśmy własną nazwę inside place
- tanio, smacznie, przyjaźnie! Złotoręki kucharz!
Jak pewnie zauważyliście, niezbyt trzymam się chronologii i piszę co mi ślina na język przyniesie. Dzieje się tak, kiedy wiele myśli krąży po głowie, a uczucie ekscytacji łączy się ze smutkiem. Nie byłbym szczególnie zrozpaczony, gdyby przyszło mi zostać tutaj kolejne pięć miesięcy. Większość naszej paczki opuszcza jednak Turcję, musiałbym się na nowo poznawać i aklimatyzować, za czym szczególnie nie przepadam. Może lepiej, że to już koniec. Wrócę na stare śmieci, zobaczę co się pozmieniało, poharatam z chłopakami w gałę jak za dawnych czasów. Łezka się w oku kręci, kiedy pomyślę, że nie obalimy już litewskiego likieru, nie przemycimy żadnej puszki podłego Efezu do akademiku. Na ten przykład: pisząc tego posta dostałem od Donga cieplutki zestawik z McDonalda. Ot tak, bo była promocja i o mnie pomyślał. Bezinteresownie, z zaskoczenia, czyli najlepszy wyraz sympatii jaki można sobie wymarzyć.

A jednak! Kryty Bazar - w poszukiwaniu suwenirów!
Z cyklu Informacje praktyczne - rzut oka na ceny kebabów
ja
Kościół św. Antoniego, Taksim - niedziela, 10:30 msza
po polsku. Chyba trza się przejść, poprosić o szczęśliwą
podróż i podziękować za łaski. To nie był zły czas,
to naprawdę nie był zły czas...
...i w środku
Żłobek przed Santa Maria Draperis - jeden z najstarszych kościołów
rzymsko-katolickich w Istanbule (1584)
Osman! Na pewno w Top3 najprzyjaźniejszych Turków
jakich poznałem! Przed bramą liceum na İstilkal Sokak
Wieża Galata malowniczo wciśnięta gdzieś pomiędzy
ciasne uliczki Istanbulu
Gezi Park. Tym razem ciche i przyjazne miejsce. Bez reakcjonistów.
AaAA!!11! We ha\/e FUNNN!!! xDD ;)) Krejzolki moje, muah! ;***
Pożegnania, pożegnania, męskie i żeńskie uściski. Jest to zrozumiałe i sprawia przyjemność, ale tylko w gronie tych najbliższych (np. kiedy ostatni raz ustawiłem się Osmanem, łezka w oku się zakręciła - nie obejrzymy w najbliższym czasie żadnego meczu naszych ukochanych drużyn). W niektórych przypadkach wylewne interakcje wydają się to odrobinę wymuszone i sztuczne. Kilka refleksji tego typu znajdzie się pewnie w jakiejś notce finałowej, więc nie będę się tutaj rozpisywał. Pewne jest jednak to, że ze sporą częścią osób nie zamienię w przyszłości ani słowa (włączając w to FB), z większością nie zobaczę się już nigdy. Zastanawiam się, po co mi to zatrzęsienie nowych, randomowych znajomych? Chyba pora na powolną eliminację najsłabszych ogniw... Koreę jednak odwiedzę, for sure!

Prezent od Hyoseoba - tęsknimy Wariacie! ;]
Rzucam garść zdjęć powyrywanych z kontekstu (a uwierzcie mi, jest z czego wybierać, tylko uploaduje się jak krew z nosa). Post ponownie pisany na pół gwizdka, więc przepraszam za błędy. Z czasem rzucę okiem, to wszystko poprawię. Przez jakiś czas będę nieobecny w wirtualnym świecie, bo lecę na Południe, gdzie nie będzie Internetu i (mam nadzieję) czeka mnie masa nowych, fascynujących przeżyć. Zaległości w blogowaniu nadrobię w Izmirze, gdzie zatrzymam się w hotelu o dość przyzwoitym standardzie. Resztka stypendium sama się przecież nie wyda, hello!
Czego nie tyka zmienia się w złoto! ;] 90% z jednej z najnudniejszych
(i niestety najdłuższych) prac pisemnych, które miałem okazję w ubiegłym
roku skrobnąć. Zamykamy ten rozdział! DEFINITYWNIE!
Pożegnalna kolacyjka z Kasımem (opiekunem szóstego piętra) 
w restauracji Ovalı
PS: Gdzie nowe komcie, przecież wiecie jak je uwielbiam!? ;)

Ostatni łyk, szybki prysznic, idę t-shirt włożyć,
Dzwonią, że nie będą już dłużej wódki mrozić!
                               ~Kubi, Byłaś kiedyś na Kubie?!

piątek, 10 stycznia 2014

ERASMUS LIFE #17

Przerwa w egzaminach.  Ruszam więc z przewodnikiem w jednej i aparatem w drugiej ręce. Przypasowałaby tutaj odpowiednia metafora. Nie samotny wilk, bo ten ze swej natury jest raczej niebezpieczny. Szakal ani hiena też nie, bo stworzenia te wydają się (mimo wszystko) zbyt plugawe. Słonie żyją przeważnie w grupach i są inteligentne (presupozycja?). Antylopy nazbyt rącze jak na mój gapciowaty charakter. Poddaję się, dajmy spokój z wysublimowanym środkom stylistycznym. Po prostu Maciej pospolity. Cieszmy się z naszych przeciwstawnych kciuków i że możemy pisać (wy w sumie w większości tylko czytacie, ale to i tak spoko) takie idiotyczne wstępy do postów.

Istanbul - miasto gołębi. Gru, gru!
Bufet Niebieski Kąt, adekwatna nazwa + niezbyt smaczne mięso.
No co? Spacer pobudza apetyt!
W środę odwiedziłem chyba pół tuzina meczetów. Wreszcie zajrzałem do wnętrza cudownego Aksaray Valide Sultan Camii, jednego z ostatnich meczetów wybudowanych w czasach Imperium Osmańskiego. Eksplorując Fatih i Sarayburnu (Cypel Pałacowy) starałem się zaglądać wszędzie gdzie tylko mogłem, również do grobowców sułtanów Mustafy III i Selima III, a także Mahmuda II. Wreszcie zawitałem na Kapalı Çarşı (Wielki Bazar), ale tak jak podejrzewałem - miejsce to jest strasznie skomercjalizowane, zatłoczone i asortymentem bardzo zbliżone do dobrze mi znanego Mısır Çarşısı (Bazaru Korzennego tudzież Egipskiego). Ah, no i oczywiście dużo droższe.

Sultan III. Mustafa Han ve Sultan III. Selim Han Türbesi
Sultan II. Mahmud Türbe z zewnątrz
Kolumna Konstantyna/Palona Kolumna
Przereklamowany Kryty Bazar
Chcieć zrobić zdjęcie sklepu = wypić herbatę z rodziną sklepikarza, poznać
szczegółową ofertę (najtańszy okaz ze zniżką dla studentów - 120 euro...),
podzielić się planami na przyszłość, spędzić tam 15 minut.
Miło.., ale tylko za pierwszym razem ;]
Tradycyjne tureckie jedzenie...
Próbowałem (kontrolowanego) gubienia się w wąskich uliczkach Istanbulu, opędzania się od żebrzących kobiecin w asyście ciekawskich dzieciaczków i możliwości zrobienia ciekawych zdjęć. Chciałem też wreszcie zaliczyć harem Topkapı, ale spóźniłem się nieznacznie (wejścia do godziny 16). Nie spocznę jednak póki nie zobaczę Dziedzińcu Czarnych Eunuchów! Dodatkowo odkryłem interesujące muzeum w Parku Gülhane, które też niestety było już zamknięte (Muzeum Nauki i Techniki w Islamie, prawda że brzmi intrygująco?). Trzeba zatem znaleźć odrobinę czasu na powrót w te rejony. Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale trzeba.

Brama Sułtańska.Na pewno domyślacie się, jaki efekt
chciałem uzyskać, ale się nie udało :C
Fontanna Ahmeda III (XVIII w)
Hagia Eirene (zwana również Małą Hagia Sophią). VI wieczny
bizantyjski kościół, NIGDY niezmieniony w meczet!
O ile się nie mylę - Fontanna Kata, miejsce gdzie ponurzy panowie
obmywali dłonie po publicznych egzekucjach.
Park Gülhane, spacer zakochanej, atrakcyjnej (?) parki
Soğukçeşme Sokağı - uliczka ręcznie malowanych, drewnianych domków
Chyba lepiej nie przekraczać tego znaku i grzecznie
zmienić obszar dociekań
Po całym dniu  wędrówki i łapania inspiracji zawitałem do Hamamu. Chyba zdrowo mnie pochrzaniło, ale zapłaciłem tą kosmiczną stawkę za wejście w pakiecie podstawowym (bez masażu, szamponów, szmerów, bajerów). Był to całkiem odprężający wieczór spędzony w towarzystwie otyłych mężczyzn i masażystów (szkoda, że nie udało mi się znaleźć żadnego towarzysza do tego wypadu, bo samemu szybko zaczyna się nudzić). Jeden dobry człowieczyna z personelu zafundował mi gratisowy, krótki masażyk, po klasycznej, angielsko-tureckiej gadce-szmatce. Bardzo ciekawie wpływa na człowieka takie naprzemienne drzemanie w saunie i obmycia gorącą wodą przy pomocy miedzianej miseczki. Na marginesie, Łaźnia turecka różni się od rzymskiej tym, że zazwyczaj nie ma basenu z chłodną wodą, co (w mojej opinii) jest sporym minusem, gdyż utrudnia powrót do trzeźwej normalności. Chciałem poprosić recepcjonistów o jakąś pamiątkową fotkę w tradycyjnej przepasce, ale obsługa poza pomieszczeniami kąpielowymi była jakaś taka mrukliwa i niezbyt sympatyczna. Pstryknąłem więc kilka zdjątkek z rąsi, ale nie wstawiam. Nie obniżajmy i tak niskiego poziomu artystycznego zdjęć na tym blogu! ;)

Legendarna, ostatnia stacja Orient Expressu (Paryż-Stambuł)
O! Przepraszam, że niepokoję...
Dobre chuligany!
Łaźnia Cağaloğlu (czynna od 1741)
... i w środku!
Tak, dowód że byłem ;)
Wszystko jednak siada przy wydarzeniu wczorajszym. Powiem tylko tyle - Euroliga: Fenerbahçe Ülker VS FC Barcelona. Prawdę mówiąc, nie jestem żadnym wczutym fanem koszykówki, widziałem raptem kilka meczów polskiej reprezentacji i okazyjnie rzucam okiem na NBA, ale może z czasem się to zmieni? Magia Željko Obradovića zadziałała. Coach chodzi przy linii bocznej lepiej niż Wenta, nie raz wbijał na parkiet, jakby chciał pomóc swoim graczom w kontratakach. Jesteście w stanie wyobrazić sobie to, że gość ma więcej wygranych trofeów niż Galatasaray meczów w Eurobaskecie? Jak mówi jedna z nowszych, klubowych przyśpiewek: jesteśmy żołnierzami Obradovića!

Ha! Ha! Ha!
Cafe Crown przy arenie okazało się nie na naszą kieszeń. Ale, że
byliśmy dość głodni, zjedliśmy po zupie dnia i małym kawałku ciasta.
Bardzo małym i cholernie drogim...
Ülker Sports Arena! Słabo przypozowane i jeszcze ten szalik krzywo... 
Ale jaranko w opór więc trzeba wrzucić!
32 pkt. jeśli mnie pamięć nie myli...
Pojedynek par na rzuty za 3 i wykończenia akcji, po czym oświadczyny w przerwie!
Delightfully! <3
Ostatecznie ulegliśmy, ale jeszcze 10 sekund przed końcem była szansa..!
73:76, nie ma wstydu. Maciej Lampe nie zabłysnął, choć miał przyzwoity bilans:
0 minut/0 punktów, asyst i zbiórek!
Przepraszam za drętwą formułę dzisiejszego wpisu, ale żyje się szybko, umiera młodo - ostatnie 10 dni w Istanbule... Blog wkracza w fazę lakonicznego dziennika z fotograficzną łapanką w tle, bez autokorekty przed publikacją. Postaram się poprawić, kiedy tylko znajdę odrobinę czasu, bo wiem, że niektórzy czekają na przydatniejsze opinio-porado-informacje. Dzisiaj nie ma już na to czasu. Wrzucam coś na ruszt i idziemy z Osmanem na kolejny mecz Euroligi. Tym razem Anadolu Efes VS Unicaja Málaga. OSZALAŁEM, ale takie okazje mogą się nie powtórzyć!!! YOLO, czy jakoś tak..!

No dobra, za tym za bardzo nie przepadam...
PS: Bilety zabukowane, trochę jeszcze w Turcji pobędę. Najpierw Tars, Adana, później Izmir i mam nadzieję, że wuchta mniejszych miasteczek. I na koniec znowu Istanbul, bo nie ma bezpośrednich lotów do Warszawy. Polską ziemię ucałuję szóstego lutego we wczesnych godzinach wieczornych. Oczęta me ujrzą Dworzec Główny pewnie gdzieś około północy...

Nie, nie obchodzi mnie Legia, Leśnodorski Jodłowce.
Po udanym występie w Lidze Europejskiejfejm się zgadza!
Stołeczne orły rozchwytywane! ;]