Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Turcja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Turcja. Pokaż wszystkie posty

sobota, 11 marca 2017

RECENZJA: 7 gün Ayran


Kultura & Fetysze ledwo dysze. Nie zdołam pogodzić intensywnego prowadzenia kanału na YouTube (Maciek i Klocki) z licznymi obowiązkami zawodowymi i życiem prywatnym – to pewne. Ale Kultura & Fetysze nie umrze. Jest dobrym miejscem, o którym nigdy nie zapomnę. I choć ten post jest słony jak Ayran, turecki jogurt pitny, to nie rońcie proszę gorzkich łez. Dorosłość polega przede wszystkim na umiejętności powiedzenia DOŚĆ. Bo wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i mamy nędzne 24 godziny na dobę, z których ponad połowa to sen i robienie rzeczy, na które nie mamy ochoty, dla ludzi, których nie chcemy znać. Ot, cała cierpka tajemnica bycia dorosłym.

Nie wiem dlaczego tak bardzo przypadł mi do smaku turecki Ayran (czyt. ajran). Może dlatego, że przypomina mi o beztroskim studiowaniu w Turcji? Takimi specjałami zapijało się wtedy ostre sosy i małe, zielone papryczki. Czuło się wiatr we włosach i zapach przygody. A teraz? Obowiązki, obowiązki i raptem kilka chwil na odetchnięcie pełną piersią. Aaa, szkoda strzępić ryja…


Ayran  od 7 gün (siedem dni) jest cudownie kwaskowy. Popijany do posiłku pozwala poczuć się naprawdę sytym. Idealne picie na upalny dzień, żeby skutecznie ugasić pragnienie. Ten, który macie na zdjęciach, jest produkowany w Niemczech, a można go zamówić w Izmirze, lokalu serwującym namiastkę tureckiej kuchni. Kiedyś przetłumaczyłbym Wam skład i wartości odżywcze, ale teraz nie ma nawet takiej opcji. Uwierzcie jednak na słowo, że Ayran jest dużo lepszy niż śmieci, które pijemy na co dzień. Jeśli chodzi o stołowanie, to Bliski Wschód zawsze wiedział co dobre!

Prawda, że trochę zaniedbane i na wpół opuszczone blogi
są nawet sexi? ^^,

wtorek, 18 sierpnia 2015

RECENZJA #90: Cevdet Bej i synowie - Orhan Pamuk


Orhan Pamuk – turecki pisarz, noblista, komentator społeczny nielubiany zarówno przez środowiska fundamentalistyczne, jak i świeckich nacjonalistów. Od kilku lat w czołówce najbardziej rozpoznawalnych intelektualistów na świecie (pamiętajmy, że populacja świata muzułmańskiego do najmniejszych nie należy – to pewnie dlatego). Jego książki zostały przetłumaczone na ponad 50 języków, ale w Polsce proces ten rozpoczął się stosunkowo późno, bo dopiero po 2006 roku, a więc po Nagrodzie Nobla. Ja przebrnąłem właśnie przez pierwszą powieść autora, napisaną w latach siedemdziesiątych XX wieku – Cevdet bej i synowie. Ta rodzinna saga to w gruncie rzeczy mój zmarnowany czas. Dużo czasu, bo 740 stron to kilkanaście długich wieczorów. Dawno nie czytałem takich popłuczyn…

Spróbujmy jednak odnaleźć jakiekolwiek powody, dla których Wy mielibyście sięgnąć po skrzyżowanie Lalki (przynajmniej w stu-stronicowym prologu) z twórczością Dostojewskiego (nierzadko zdarzają się kilkustronicowe opisy irracjonalnych rozterek postaci). Po pierwsze, atmosfera leniwej Turcji zdaje się być dość udanie odwzorowana. Zadowalający stopień realizmu i egzotyki udało się osiągnąć bez zbędnej faktografii, obcobrzmiących słów i zbyt rozbudowanych opisów. Po drugie, często zmienia się narrator opowieści. Raz jest to ambitny młodzieniec, innym razem przywiązana do wartości rodzinnych matka, a zaraz potem najstarszy syn, głowa kupieckiego interesu. Mam jednak wrażenie, że o ile pierwsza część została świetnie zaplanowana, o tyle przydługi środek rozwlekł się niemiłosiernie, tracąc tempo i zainteresowanie czytelnika. Każda zmiana narratora to bowiem mozolny trud ponownego budowania akcji. Po trzecie… Chyba nie ma po trzecie.

Pod koniec miałem dość infantylnych, zdziecinniałych bohaterów, którzy ciągle szukają sensów życia i własnej tożsamości. Są zagubieni w relacjach międzyludzkich i niesłychanie rozchwiani emocjonalnie. Chcą być, ale bez działania. Ja wiem, że właśnie tacy są Turcy, ba, większość z nas podobnie się zachowuje, ale powieść nie musi być wierną kopią rzeczywistości. Choć momentami lubiłem Ömera, Refika czy Nigân Hanym, słabość ich charakterów z czasem nudziła. Bohaterowie ci nie byli ani szczególnie bystrzy, ani heroiczni. Byli po prostu przeciętnymi Turasami. I chyba właśnie dlatego rodzinną sagę Cevdet Bej i synowie zapamiętam jako przeciętną historię z kilkoma klimatycznymi fragmentami. Rozczarowałem się, a mam jeszcze cały karton książek Pamuka. Na szczęście cieńszych. Może się chłopak wyrobił, bo pierwsze razy nie zawsze są powodem do dumy.

Analizowanie wszystkiego… to właśnie nas unieszczęśliwia. A w Turcji dodatkowo wypycha poza społeczność! Pan to wie tak samo dobrze jak ja. Tutaj człowiek myślący jest samotny… Tutaj samo myślenie pozbawione uczuć jest zboczeniem… Poza tym jak ma pan zamiar ogarnąć wszystko rozsądkiem? W akcie stworzenia ofiarowano nam nie tylko rozum. Mamy uczucia! Czy nie czuje pan uniesienia na widok tureckiej flagi albo na wieść o wydarzeniach w Hatayu [zamieszki między Turkami a Arabami w 1938 roku – przyp. blogera]? Odrobina emocji wystarczy! Niechże pan wreszcie poczuje ekscytację, niech pan uwierzy, dołączy do innych, wyłączy umysł. Wtedy pan będzie szczęśliwy… (str. 362)

Dane techniczne:
Autor: Orhan Pamuk
Tłumaczenie: Anna Polat
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 741
ISBN: 978-83-08-04506-0
Cena detaliczna: 42 złote

środa, 11 marca 2015

RECENZJA #66: Zabójca z miasta moreli - Witold Szabłowski


Jakoś w połowie lutego, tuż przed świtem, usłyszałem dziwne odgłosy w moim pokoju. Matula kładła na biurku książkę (o której przypomniała sobie kilka dni wcześniej) zabierając przy okazji pustą butelkę i talerz ze śladami przyschniętego majonezu po jarzynowej sałatce, którą raczyłem się grubo po północy. Wyniósłbym i umył go rano, ale nie mam nic przeciwko wyręczaniu mnie z uciążliwych obowiązków. Do rzeczy jednak - pozycja, którą przyniosła, okazała się prawdziwą perłą. Żałuję, że nie przeczytałem jej przed wyjazdem do Turcji. Kilka nieuczesanych myśli złożyłoby się wtedy w sensowniejszą całość. Nie mam wątpliwości - ten cykl reportaży (z serii o wymownej nazwie Reportaże) powinien przeczytać każdy, kto wybiera się na dłużej do Kraju Świeżego Kebaba. Każde społeczno-kulturowo zagubione Erazmusiątko...
Zabójca z miasta moreli to dwanaście długich, solidnie napisanych reportaży Witolda Szabłowskiego plus kilka krótszych form pełniących rolę wstępu i zakończenia. Przekrój tematów jest naprawdę imponujący: od codziennych nawyków, przez narodowe kompleksy i rytuały, po honorowe zabójstwa, zwyczaje przemytników czy tragiczne historie przymusowych prostytutek z islamskim konserwatyzmem w tle. Z kart książki dowiemy się wiele o obyczajowości i niuansach politycznych Turcji, a także poznamy garść smaczków na temat kontaktów Imperium Osmańskiego i dawnej Rzeczpospolitej. Co chwilę łapałem się za głowę i mówiłem sobie - hej, faktycznie tego też w pewnym stopniu doświadczyłem!
Tytułowy reportaż, którego bohaterem jest kojarzony przez większość Polaków Ali Ağca wyróżnia się świetną równoległą narracją i niekomfortową dla czytelnika neutralnością w przytaczaniu skrajnych opinii. Równie przyjemnie czytało mi się odrobinę spiskowe ustępy na temat Erdoğana, burmistrza Stambułu, wieloletniego premiera, a obecnie prezydenta Republiki. Zostały nam również przybliżone postacie: żony Atatürka, wielkiego architekta Sinana czy poety Nazıma Hikmeta, prawnuka polskiego powstańca Konstantego Borzęckiego. Jednocześnie chciałbym uspokoić potencjalnych czytelników, że siła reportaży tkwi w rozmowach z prostymi mieszkańcami, a nie suchym przytaczaniu łatwo dostępnych danych z przeglądarki. Chcecie na przykład wiedzieć kto szył garnitury Saddamowi? Albo jak powiązać poglądy polityczne z długością wąsów w Wąsatej Republice?
Nie ma co się rozwodzić nad niepodważalnym mistrzostwem pióra autora, sprawiającym że musimy być nieustannie wyczuleni na celowe powtórzenia, poukrywane puenty i całą resztę mrugnięć oka do czytelnika. Co ważne obrazoburczy klimat (pół)orientalnego kraju nie został zbudowany przez nafaszerowanie słowami obcego pochodzenia. Wynotowałem ich raptem dziesięć, przy czym większość z nich znałem. Dowodem na kunszt zbioru niech będzie nagroda Melchior 2007 w kategorii Inspiracja Roku i wyróżnienie Amnesty International. Gorąco polecam, mocny kandydat do mojej prywatnej książki roku.
Dane techniczne:
Autor: Witold Szabłowski
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Czarne
Liczba stron: 208
ISBN: 978-83-7536-210-7
Cena detaliczna: 33 złote

sobota, 22 lutego 2014

ERASMUS LIFE #25

Historia Myśli Osmańskiej - najbardziej inspirujący kurs EVER!
Od lewej Murat, Paul Ballanfat, Rabia i Merve
Się pokonywało tę drogę dziesięć razy w tygodniu... eeh :C 
Nie chcę w nieskończoność odcinać kuponów i na siłę tworzyć treści związanych z Turcją, gdyż moja podróż (niestety) dobiegła końca. Pora zamknąć cykl i pokusić się o drobne podsumowanie. Te pięć miesięcy odcisnęło na mnie spore piętno. Zapewne nie raz znajdziecie jeszcze odwołania do tego ważnego w moim życiu epizodu. Nie nazwę Turcji drugą Ojczyzną, ale drugim Domem już tak. Kto by się jeszcze rok temu spodziewał, że będę dysponował taką pulą informacji o tym dość egzotycznym dla Polaka kraju. Wiedza ta, że tak pozwolę sobie to ująć, jest próby najwyższej, bo wypłynęła z pięciomiesięcznej empirii. Ale koniec z nawijaniem makaronu na uszy, co tak naprawdę dał mi ten wyjazd?
  • Podszkoliłem język. Nigdy wcześniej nie musiałem używać angielskiego tak często i przez tak długi okres. Non stop. Sprzyjał mi brak Polaków. Jeśli miał(e/a)ś z angielskiego dobre oceny i wydaje ci się, że umiesz mówić w tym języku - przemyśl to jeszcze raz. Mi też się wydawało, że mówię dobrze, póki nie uczestniczyłem w kursie prowadzonym przez Anglika. Jego akcent, zasób słownictwa, szybkość i swobodna w artykulacji idei były nieprawdopodobnym wręcz wyzwaniem. Nie twierdzę, że mówię teraz rewelacyjnie, bo wciąż miewam kompromitujące braki w każdym aspekcie mowy. Raz na zawsze przełamałem jednak barierę językową i potrafię wysławiać się w miarę płynnie, bez większych zacięć, sprytnie omijając luki w leksykonie. I co najważniejsze - nauczyłem się myśleć po angielsku, co znacznie skraca czas językowej reakcji. Wiem też ile przede mną pracy. Kluczowe będzie troska o zdobyte skillsy.
  • Poznałem ludzi. W wstępie napisałem, że Turcja to mój drugi dom. I nie jest to tylko z dupy wzięty slogan. Może powinienem jednak bardziej doprecyzować - Istanbul to mój drugi dom. Wiele osób zapewniło mnie, że czeka na mój powrót i zawsze ugości mnie skrawkiem podłogi, skórką czerstwego chleba czy kubeczkiem mętnej wody. Bardzo to miłe i nie ukrywam, że chciałbym kiedyś skorzystać z tej sposobności i wrócić do Bizancjum. Prawdopodobnie ten kapitał społeczny z czasem zacznie się kurczyć, trzeba o niego zadbać.
  • Poznałem obcą kulturę i smak życia w wielkim mieście. Styl życia mieszkańców Istanbulu prawdopodobnie ma wiele wspólnego ze stylem życia mieszkańców innych metropolii. Ci, którzy nie wyściubili nosów z tego molocha nie przeżyli zbyt dużo. Ja jednak poszedłem krok dalej i posmakowałem żywota w mniejszych ośrodkach, w domach moich przyjaciół. Inne zwyczaje, architektura, kuchnia, język - niesamowite przeżycie. I raczej nie radzę obrażać Muzułmanów w moim towarzystwie. Zbyt długo maczałem z nimi chleb w jednej misie, żeby darzyć szacunkiem osoby, które powtarzają jakieś farmazony.
  • Przełamałem szarą codzienność i przeżyłem coś. Cholernie nudził mnie każdy nowy semestr, niczym nie różniący się od poprzedniego. Wystarczyło trochę odwagi i udało się zmienić całkowicie wszystko. Jeśli życie to łapanie okazji - jestem w tym nie najgorszy. Uczelnia opłaciła mi (przynajmniej w ok. 80%) jedne z najciekawszych i najdłuższych wakacji w życiu. Zdaje się, że potrzebowałem też spojrzeć na kilka spraw z zewnątrz, aby wrócić z otwartą głową. Zebrałem trochę materiału na bloga, inspiracji do pracy artystyczno-pisarskiej, poznałem kilka historii ludzi, przy których do dziś łapię za głowę. Podróże kształcą...
  • Samodzielność. Kiedyś zastanawiałem się jak to jest przeprowadzić się do innego miasta, żeby rozpocząć studia. W głębi serca nawet podziwiałem takich odważnych ludzi, bo mam to (nie)szczęście mieszkać w dużym mieście z rodzinką. Teraz nie robi to na mnie większego wrażenia. Oferta pracy z Dubaju? To od kiedy mogę zaczynać?

Kurban Bayram, Święto Ofiarowania.
Przepraszam jeśli jesteś wrażliw(y/a) na takie zdjęcia, ale tak wygląda życie...
Skórowanie. Oszczędzę wam reszty zdjęć...
Zabawne, jak jeden wybór może mieć wpływ na dalsze życie i postrzeganie świata. Zawsze mnie to fascynuje. Dzięki wyborowi profilu przyrodniczego poznałem swoją licealną paczkę i w konsekwencji kilka innych osób, które były dla mnie ważne. Wystarczyło złożyć papiery o przeniesienie do klasy humanistycznej (pieprzone ułamki punktów) i moje wspomnienia mogłyby być diametralnie inne. Ale nie zrobiłem tego, bo znałem dwie dziewczyny - koleżanki z obozu w Nowej Studnicy. No i nie lubię latać, zmieniać, kombinować. Uznałem, że tak miało być, to zostaję na biol-chemie. Z jedną z tych znajomych nadal mam świetny kontakt. Wydaje mi się, że mogę na Nią liczyć. Podobnie było z wybraniem Turcji. Czemu Turcja, czemu Turcja? Bo czemu nie, to w końcu główny spadkobierca Imperium Osmańskiego. Lepszy czas przeżyłbym w Czechach? Nie sądzę...

Bosfor... A w tle most kogo? Atatürka!
Wszystko ma sobie szczyptę przypadku. Ale przypadek to nie wszystko.

I ostatni "mądra" myśl, która mi chodzi po głowie - nie pozwólcie innym żyć Waszymi marzeniami (#trener_osobisty). I mimo to, że konsekwentnie powtarzam, że Erasmus w Turcji nie był moim wielkim snem (a raczej spontaniczną decyzją, podyktowaną zblazowaniem i nudą), to cieszę się, że to właśnie ja tam byłem. I ja tego wszystkiego doświadczyłem. Nie Ty, Drogi Czytelniku. Ja.

I w Campusie było spoko żarełko...
...ale zabierzcie wszystkie fast foody i otwórzcie Popeyes Louisiana Kitchen
w Polsce! <3
PS: Dotarły do mnie głosy, że niektórych zadziwiło moje milczenie kiedy byłem abroad. To prawda, w większości przypadków sam nie inicjowałem rozmów. Z nikim. A to z prostego względu - ja jestem jeden, Was jest dosyć dużo. Były dwie drogi: utrzymywać kontakt ze wszystkimi z Polski (kosztem życia niewirtualnego), albo na pewien czas go ograniczyć i skupić się na nowo poznanych ludziach. Proszę nie wysuwać jakiś daleko idących wniosków, nie zapomniałem skąd jestem (klik). Mieliście mojego bloga, gdzie jestem emocjonalnie nagi, odsłaniam wszystkie słabe punkty. Niektórzy później dopytywali o szczegóły. Zawsze odpisywałem.

Gdzie się podziało słońce z Izmiru?
Odważysz się zagrać?
Ali, Ali, Ali... I miss Tarsus!
Skończyły się też pieczone kasztanki (blee) i kukurydza...
W sumie to z kilkoma osobami nie chciało mi się gadać. Taka nieco odświeżona filozofia życia. Bo ilu z Was było ze mną kiedy czołgałem się z dna (klik)? Starczą mi palce jednej ręki, żeby Was policzyć. I Wy będziecie ze mną na szczycie, obiecuje Wam to. Niewykluczone też, że blog to substytut przyjaciela. Tak niewiele osób potrafi mnie słuchać. Z tak niewieloma osobami potrafię rozmawiać #żyletki.

Osman & (Ding) Dong! [*] 
Maltana Ananasowa, brak mi cię! :C
Grać całymi dniami w Pokemony, kiedy współlokator jest w środku sesji?
#uroki_życia_w_akademiku, #Shihchuan_best_friend :D
PS2: Niektórzy mówią też, że w niektórych wpisach kulała stylistyka i pojawiały się błędy. Bardzo możliwe, gdyż (1) nie umiem pisać zbyt poprawnie, (2) presja czasu miażdżyła mi skronie, (3) mam dość specyficzny tok myślenia, który nie zawsze da się prosto przekuć w plik tekstowy. Jeśli widzicie coś bardzo rażącego - please, let me know. Poprawię. Nie ma to już jednak większego znaczenia, a błędy to jakaś dodatkowa informacja o wpisie (Oho! Chłopaczek żył jak TGV!). Może jak kiedyś będę sobie czytał stare wpisy to wygładzę odrobinę całość (oczywiście bez ingerencji w oryginalny content). Wszystko powinno zostać tak, jak podówczas spisał kronikarz. Rozumiecie - moje emocje, moja historia. Historia to znaczy przeszłość. Z Internetu nic nie znika. Dobrze, że mam czyste sumienie i zostawiam tu tylko prawdę.

A jak tam z alkoholem Maciej, pewnie nie mają co? Taaa, nie mają...
Fatih, Fatih... Nic nie będzie takie jak dawniej!
Do u recognize Ibu?
Evil eye is watching me all the time! :O
PS3: Jakieś krytyczne uwagi co do serii Erasmus Life? Proszę! Wszyscy tylko mnie klepią po plecach, żadnej krytyki, za którą tak tęsknie... Zlitujcie się! I rzućcie mi jakiś komentarzyk #żebrak! I tak na marginesie, bardzo mi się spodobało rzucanie hasztagów. Widzę w nich kosmiczny potencjał! Hasztag otwiera zupełnie inną furtkę myślową niż myślnik! Haha!

Widziane w Marmaris, ciekawe o tyle, że pradziadkiem Nâzım Hikmet Rana
był Konstanty Borzęcki / Mustafa Celaleddin Pasza
PS4: Cześć zdjęć (ta drastyczna część) pochodzi od Osmana, wielkie dzięki!

A po powrocie co na mnie czekało?
Mamusia wie co dobre dla synka! <3
Nareszcie sala! Od lewej Jarosław i Jędrzejek, reszta nie chciała zdjęć bo...
spoceni jesteśmy : /
Osman, I will try to represent Fenerbahҫe properly! :D
Takie nam teraz zostały... zabawy plebejskie :D
Zabawy plebejskie część druga!
Pierwszy meczyk dawał promyczek nadziei, ale teraz... daliśmy Robakowi
tytuł króla strzelców ;]
Carcassonne, doczekacie się pewnie recenzji...
Tak, tak WERS, przegrałem w tej partii, ble, ble, ble... ;)

Ostatni prawy, na tafli trawy jak Inesta!
                               ~Kartky, Czołgam się z dna

piątek, 29 listopada 2013

ERASMUS LIFE #12



Ali, Fuat i Maciej!
Poprzedni weekend był bardzo przyjemną odskocznią od zatłoczonej metropolii! Wraz ze sporą częścią populacji naszego akademika, uciekliśmy na chwilę na wybrzeże Morza Egejskiego. Całkowity koszt wycieczki to jedyne 60 lir. Dla porównania - przyzwoity döner i duży Ayran to jakieś 10 lir. Moja cudowna, nowa kurteczka - 65 lir (stargowane ze 120, bo: zniżka studencka, jestem Polakiem, bardzo drogo przyjacielu, moja mama jest chora i desperacka symulacja opuszczenia sklepu - taki bogaty wachlarz bazarowych argumentów został użyty). Hajs się zgadza!

Zaczynam sobie uświadamiać, jak bardzo mocno moja facjata
przypomina facjatę rodzica płci męskiej. Ta sama szczęka, podobne włosy,
oczy, nawet uśmiech... Aaa!
Trzeba jednak zaznaczyć, że głównym celem wyjazdu była integracja, nie aktywny wypoczynek (choć i tak widzieliśmy niemało). Koszty udało się ściąć głównie przez nocowanie na kanapach w lokalnym akademiku i korzystanie z tanich linii lotniczych.

Pierwszy dzień to kąpiel w morzu i wieczorny spacer po Bodrum. Pamiętacie jak marzyłem o odwiedzeniu Zamku Św. Piotra? W weekendy zamknięty. Trzeba zadowolić się kilkoma fotkami z zewnątrz. Pamiętacie jak łudziłem się, że zobaczę ruiny Mauzoleum? Figa! Punkt zbyt oddalony od naszej trasy. Sobotę spędziłem więc na integracyjnym narzekaniu z Selҫukiem. Choć nie da się ukryć, że parę widoczków zaparło dech w piersiach.

Jaką bogatą symbolikę można przypisać temu zdjęciu!

Latające dywany! Tanio!
Nawet zwykła furtka potrafi pobudzić wyobraźnię #magiczny_ogród
Bodrum :C Zamek Św. Piotra :C Daleko w tle :C
Odbudowa kościółka Batı Cephesi w Bodrum
Pięknie!
Drugi dzień był o niebo lepszy! Wymarłe Marmaris z cudownym, małym zameczkiem na wzgórzu i setkami uśpionych stateczków, łodzi i jachtów zbudowało magiczny klimat. Później podróż jedną z takich łódek w okolicach Fethiye, oglądanie naturalnego akwarium przez przezroczystą taflę wody (Bajka! Ale fotki nie wyszły - you lose!) i rybny kebab. Na koniec dnia zabytkowe wiatraki i rzut oka na przytulone do wzgórza ludzkie siedliska, przypominające nieco stada świetlików. Dusza robi się bardziej poetycka!

Fuat (Arabia Saudyjska) - jeden z lepszych ziomków ostatnio! ;)
I pogoda całkiem, całkiem. W Polsce pewnie ciut zimniej.. ;]
Krabby (Pokemon #098). Ash złapał go własnoręcznie.
Ja chyba też bym dał radę! ;] 
Można by tutaj nawet zamieszkać...  Hmm...

Udało się zacieśnić niektóre przyjaźnie, poznać kilku nowych znajomków. Jedyna minus - zabawnie podróżuje się w towarzystwie muzułmanów, którzy mają w zwyczaju modlić się pięć razy dziennie. Wymusza to częste postoje. Z drugiej jednak strony, melodyjne śpiewy islamistów, oglądane na żywo, tuż przy Twoim łóżku, zapewniają niecodzienne wrażenia. Powoli krystalizuje się mój plan, który zamierzam ziścić po zakończeniu semestru. Ale na razie ani słowa. Czuję, że będzie znakomicie!

Boski zameczek w Marmamis. Thing to do in the future: spędzić
kawałek zimy z narzeczoną w tym magicznym zakątku.
Magiiiiia!
Co za uliczki! :O

Zaczynam się przyzwyczajać, że każdy dzień niesie ze sobą nowe przygody. Na przykład: rano dostajesz łupnia w szachy, grając z kandydatem na szachowego mistrza rodem z Kirgistanu. Później ucinasz sobie pogawędkę z Nigeryjczykiem, który nie potrafi zrozumieć jak chrześcijanie mogą wierzyć w jedność Trójcy Świętej (swoją drogą pytanie tak mnie zaskoczyło, że ciężko było sensownie odpowiedzieć; nigdy nie poddawałem tego głębszej refleksji, przyjmowałem bezwiednie). Następnie luźne rozmowy z Holenderką w ostatnich promieniach (zimowego?) słońca, by pod koniec dnia, w autobusie, analizować urodę poznanych dziewcząt wraz z Ukraińcem. Zabójcza puenta mojego rozmówcy: Polki i Ukrainki są takie same - każda jedna jest dzi*ką. Jako socjolog sprzeciwiłem się krzywdzącej generalizacji, ale... cóż, wszystko zależy od punktu widzenia. Po ostatnich perturbacjach jakoś nie kwapię się już tak bardzo do bronienia szlachetności kobiecych charakterów (chamska reklama: Tryptyk).

Chyba odrobinkę girl style... Zniewieściałem...
Pozytywna skojarzenie z marką to biznesowy klucz do sukcesu!
Do mnie to trafia! ;)
PS1: Wyselekcjonowałem znacznie więcej fajnych zdjęć do tego posta, ale myślę, że co za dużo to niezdrowo. Nie chcę Was zanudzać. Poza tym wszystko ładuje się taaaaaaak wolnooooo...

PS2: Ah! Zapomniałem się pochwalić wynikiem z egzaminu z Tureckiego - bardzo przyzwoite 83%!

PS3: Z przykrością stwierdzam, że blog nadal nie ma satysfakcjonującego feedbacku. Wiem, że szata graficzna nie zachęca, ALE treść (!), zdjęcia (!), humor (!), erudycja autora (!) to blogowa Liga Mistrzów. No przynajmniej Liga Europejska. I to nie ta w wykonaniu warszawskiej Legii, przez którą najadłem się tutaj sporo wstydu... Jeśli tak dalej pójdzie (i nie będzie sygnałów zwrotnych), przestaną pojawiać się nowe posty. I umrzecie. Niebawem.

Hep beni sev. Tak właśnie...
Istanbul. No place like home... Just kidding ;]

czwartek, 19 września 2013

ERASMUS LIFE #2

Stąd nadaję wieści ze świata! ;)
Dni mijają, a ja czuję się w Başarı Erkek Öğrenci Yurdu coraz lepiej. Żadnych niemiłych wspomnień z Polski, żadnych autobusów linii 82, żadnych... a nie ważne, przecież nie o tym teraz!

Poznałem kilku nowych ludzi z Korei Południowej, Meksyku, Turcji, Niemiec. Chyba stałem się bardziej otwarty. Nigdy nie lubiłem rozmawiać o bzdurach, ale tutaj język mocno ogranicza ambitniejsze rozprawy, więc większą wagę przywiązuje się do tematów przyziemnych. A że nie chcę uchodzić za milczącego wielkoluda, staram się rzucić od czasu do czasu jakiś żarcik, uwagę, pytanie lub poddać coś pod wątpliwość.

Nie pamiętam kiedy ostatnio rozmawiałem z kimś po polsku, ale mam nadzieję, że nie spotkam żadnego Polaka - dobrze jest być unikatowym polish sociologist! Braki rozmowy w ojczystym języku nadrabiam tutaj. Ciekawe kto czyta moje wypociny, ciekawe czy ktoś na nie czeka ;) Czuję się jak reporter wojenny, na szczęście nad głową nie świszczą syryjskie kule!

Policja już czeka na zagranicznych spekulantów z Erasmusa, żeby deportować
ich z powrotem do krajów ojczystych!
Chciałem poczekać z kolejnym wpisem do czasu, gdy wydarzy się coś naprawdę wyjątkowego (a mam nadzieję, że dojdzie do TEGO w sobotę, ciii...) ale stwierdziłem, że zgromadzę wtedy wystarczająco dużo materiału na osobną notkę!

Darmowy posiłek w stołówce - zawsze spoko!
Znam już trochę mój Campus, wiem jak dojechać w kilka miejsc. Byłem na Taksim Meydanı, zapiłem Dönera chłodnym Ayranem i sączyłem darmowy çay w jednym z pobliskich lokali. Pora znaleźć klimatyczne miejsce z fajką wodną. Może dzisiaj się uda (ostatnie dwa wieczory spędziliśmy na oglądaniu Ligi Mistrzów, co ułatwia nawiązywanie nowych znajomości - w końcu to męski akademik i wiele umysłów jest pochłoniętych przez football). Fani Galatasaray SK byli mocno zawiedzeni po pojedynku z Realem. Niektórzy nie kryją się ze swoją sympatią do Fenerbahçe SK, co prowadzi do zabawnych sytuacji, docinek i kpin. Ja staram się nie określać swoich lokalnych sympatii, zasłaniając się maską obcokrajowca szukającego dobrego sportowego igrzyska. Oczywiście wszyscy znają LewanGOALskiego, co okazuje się dobrym startem do dalszych rozmów.



Nostalgiczny tramwaj <3
Niektóre budynki mają naprawdę magiczną elewację!
 Świeże simitler
Nie wiem co jeszcze mógłbym napisać... Czasem nie warto na siłę tworzyć wydumanych treści, niech więc przemówią zdjęcia! Ah, wreszcie dali nam koce do pokojów - po kilku dniach spania pod samą podszewką (na szczęście noce nie są jeszcze zbyt chłodne). Turcja... Tutaj trzeba oduczyć się porównywania. ;)

Może Koreańczycy szybciej mnie zaakceptują, jeśli będę jadł więcej ryżu :D