Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kartky. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kartky. Pokaż wszystkie posty

piątek, 9 października 2015

RECENZJA #104: Trylogia Husycka - Andrzej Sapkowski

Kolejno 2002, 2004 i 2006 rok.
To już dziewięć lat od ostatniej części :O

Wydaje mi się, że jeszcze nigdy w życiu nie przeczytałem żadnej książki dwukrotnie, oczywiście poza nielicznymi przypadkami związanymi z życiem akademickim, a i tak było to bardziej przypominanie sobie pojedynczych rozdziałów czy fragmentów, niż wałkowanie całości od deski do deski. Aż tu nagle, w letnią pauzę stała się rzecz niesamowita – ponownie sięgnąłem po Trylogię Husycką pióra Andrzeja Sapkowskiego, który jeśli już siada przy biurku i pisze, to owoce są po prostu pierwszorzędne. Jako, że niemal ubóstwiam cykl, na który składają się kolejno: Narrenturm, Boży Bojownicy i Lux perpetua, ciężko mi przybrać obłudną, recenzencką maskę obiektywizmu, ograniczę zatem wpis do zredagowania katalogu powodów, dla których saga o Reinmarze, Szarleju i Samsonie jest na mojej prywatnej liście najwspanialszych historii w ogóle. Gotowi?

Tytaniczna praca z materiałem źródłowym
Nie wiem skąd Pan Andrzej czerpał te wszystkie XV-wieczne smaczki epoki, nazwiska dowódców czeskich Sierotek, śląskie rodowody, liczebności wojsk, niuanse dotyczące: miar, systemów monetarnych, architektury, alchemii, czarnej magii i wielu, wielu innych rzeczy, za którymi trzeba było godzinami rozglądać się po archiwach i bibliotekach. Oczywiście, sporo tu również radosnego bajania, ale autor w przypisach ujawnia swoje rozminięcia z prawdą historyczną, nierzadko dzieląc się także wątpliwościami i podając rozbieżności w źródłach! Olbrzymi szacunek. Wielka szkoda, że dużo łacińskich wtrętów czy egzotycznych sformułowań trzeba tłumaczyć na własną rękę, a dowcipny Sapkowski otwarcie pisze, że nie chciał pozbawiać czytelnika przyjemności szperania w leksykonach i monografiach. Zabieg ten tworzy pewną intrygującą tajemniczość i niedostępność lektury, ale znacznie częściej irytuje. Szczególnie kiedy akurat jedziemy komunikacją miejską i nie mamy dostępu do Internetu.

Po prostu dobra historia z rozmachem
Nawet gdyby zdarto całą otoczkę, skuto fasadę, a "makrostrukturę" wyssano z palca, opowieść o kochliwym medyku, żaku i szpiegu byłaby po prostu świetnie napisana. Obok postaci nie sposób przejść obojętnie, losy każdej z nich są dla nas istotne. Poznajemy zarówno maluczkich tego świata, jak i biskupów czy zamożnych panów. Niektórzy pojawią się na początku i zaraz znikną, aby pod sam koniec znów wepchnąć się w pierwszy kadr. Niczego nie możemy być pewni. Staramy się zapamiętywać każdy przydomek, każdą zbójecką ksywkę, bo może czeka nas za to nagroda, gdzieś na kartach kolejnego tomu. Będzie to nasza satysfakcja, że wyłapaliśmy coś, co prawdopodobnie przeoczyło większość czytelników. Klnę się na swoje PlayStation, że poczujesz się tu jak w słowiańskiej Grze o Tron. Co najważniejsze, nawet jeśli olejesz skupianie się przy obcobrzmiących nazwiskach i heraldycznych wywodach, to i tak będziesz zadowolony z fabułki, w której ciężko znaleźć jakiekolwiek niespójności. Autor w odpowiednim momencie potrafi  zajrzeć do czytelniczych głów i zawsze kiedy pomyślimy "hej, przecież można było to rozwiązać inaczej, prościej", niczym dobry kumpel, tłumaczy nam dlaczego się mylimy!

Plastyka opisów
Nie pamiętam, czy czytając dziełko pod koniec gimnazjum, równie mocno przeżywałem sceny w nim zawarte. Teraz, na ostatnim roku studiów, zdarzało się, że brechtałem i płakałem na przemian, w zależności od zmieniających się nastrojów grupki bohaterów. Niewielu pisarzy umie sprawić, że czytając o cielesnym zbliżeniu, krew spływa do krocza, a czytając o śmierci i przemijaniu, oczka szklą się jakby ktoś rzucił w nie piachem. Pan Andrzej umie. Nie ma tutaj mowy o opuszczaniu kilku linijek tekstu, chłonąłem jak gąbka nawet opisy wierzbowego szpaleru i rzęsy na stawach. Dynamika pojedynków, szarż, oblężeń i zwykłego obkładania się pięściami również nie zawodzi. Wielka to sztuka, stworzyć tak wiarygodny świat, w którego słodko-kwaśnym smaku nie sposób się nie zakochać. W którym… po prostu zapominamy, że patrzymy przez narratorski wizjer!

Magia nie dominuje, nie przytłacza, nie zaciemnia obrazu…
… i choć jest skuteczna, to czarodzieja można łatwo struć, skłuć lub spalić. Nie wszystkie problemy daje się rozwiązać przy pomocy ksiąg i paru ziółek. Potrzebne jest wiedza, umiejętności, trudno dostępne artefakty. Większość ludzi nawet nie wierzy w gusła, nigdy w życiu się z nimi nie spotykała, choć w zasadzie czyha wszędzie. W lasach, w ciemnych uliczkach ludnych miast czy na cmentarzach. Podoba mi się - niby Fantasy, ale magiczne rzemiosło nie przysłania wszystkiego dookoła, dokładnie tak jak w Wiedźminie. To raczej amulety kamuflujące, plecionki wskazujące drogę i warzenie eliksirów w kociołku niż śmiercionośne kule ognia, choć takowe też się zdarzają. Sporadycznie.

Głębokie spostrzeżenia i odniesienia do teraźniejszości
Czytając prozę Sapkowskiego odnosi się nieodparte wrażenie, że spora część komentarzy odnośnie polityki, religii czy ekonomii znajduje odzwierciedlenie we współczesności. Z pewnością znajdą się czytelnicy, którzy sięgną po powieść dla tych momentów, czyli natchnionych wypowiedzi, historiozoficznych rozmyślań i ciętej wymiany zdań. Pięć niewielkich przykładów znajdziecie pod tą recenzją, ale jeżeli zdecydujecie się na lekturę sagi, to odradzam zapoznawanie się z nimi. Prędzej czy później się do nich doczłapiecie, a wyłowienie ich i przetrawienie wraz z kontekstem fabularnym, wydaje się o niebo przyjemniejsze!

Dialogi, dialogi, dialogi
Co prawda ten punkt niejako zahacza, sąsiaduje z powyższymi, ale mimo to szczypta osobnych pochwał dla dialogów należy się również. Rozmowy się nie wloką, wystarczy zaledwie kilka kwestii, żeby ustosunkować się do wypowiadających je postaci, są naturalne, nasycone archaizmem, lecz w pełni zrozumiałe. Inaczej gada zdybany przy drodze dziadyga, inaczej żak, zakonnik czy zbój, co samo w sobie nadzwyczajne nie jest, ale nie przypominam sobie innego dzieła, w którym używany język tak dobrze odzwierciedlałby sposób myślenia i charakter. Czapki z głów!

I to chyba wszystkie najważniejsze przymioty Trylogii Husyckiej. Czujecie się zachęceni? A może już czytaliście i z czymś się nie zgadzacie lub coś pominąłem? Dajcie znać! Nie dacie, c'nie? :/

PS: Zastanawiałem się, z jakiego powodu, prócz zwykłej chęci ponownego przeżycia historii, sięgnąłem po trzy grubiutkie tomiszcza (razem grubo ponad półtora tysiąca stron), bo przecież na brak interesujących pozycji nie narzekam. Dlaczego więc? Jest taki raper z Bytomia, Kartky i zdaje mi się, że również mocno propsuje Trylogię, a przynajmniej jej pierwszą część, Wieżę Błaznów, z którą lata w teledysku (o tutaj) i wrzucił zdjęcie jej okładki do swojego starannie wydanego PRESEASON HIGHLIGHTS. Również niektóre wersy czy tytuły piosenek (choćby Narrenturm z Odkryj pasję, która tętni w bruku czy ostatnio Lux perpetua) wskazują na mocną fascynację uniwersum (mów mi Toledo rap) i fantastycznymi światami jako takimi. Nie wykluczam nawet utożsamiania się z Reynevanem i przyjaźni (połączonej z delikatną fascynacją) z Szarlejem. Tak jak u mnie! :D Tak, to chyba właśnie przez Kartky'ego zdmuchnąłem kurz z półki Sapka...


PS2: Niemądre było recenzowanie pozycji pojedynczo, ja traktuję je jako spójną całość. Jeśliby szukać różnic w poszczególnych tomach, powiedziałbym, że Narrenturm stanowi pewien zaczyn, mocno skupia się na perypetiach trójki bohaterów, Boży Bojownicy są bardziej militarno-szpiegowską przepychanką, w której poznane wcześniej postacie odgrywają raczej role kukiełek, Lux Perpetua z kolei znajduje idealne proporcje między opisem epickich wydarzeń, fantastycznymi puentami, a prywatnymi dramatami. Tam też wszystko się ostatecznie rozwiązuje. Tomy łyka się jeden za drugim i zazdroszczę tym z Was, którzy dopiero po nie sięgną. Nie musicie czekać dwa lata na kolejny fascynujący odcinek!

Dane techniczne:
Autor: Andrzej Sapkowski
Oprawa: miękka / twarda / audiobook
Liczba stron: 1738
Wydawnictwo: superNOWA - Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWA

~o~

– A fanatyzmu mi nie zarzucaj – ciągnął. – Mnie, wystaw sobie, nie przeszkadzają księgi, nawet fałszywe i heretyckie. Uważam, wystaw sobie, że żadnych nie powinno się palić, że libri sunt legendi, non comburendi. Że nawet błędne i bałamutne poglądy można szanować, można też, przy odrobinie filozoficznego nastawienia, zauważyć, że na prawdę nikt monopolu nie ma, wiele tez niegdyś okrzykniętych fałszywymi dziś robi za prawdy i odwrotnie. Ale wiara i religia, której bronię, to nie tylko tezy i dogmaty. Wiara i religia, której bronię to ład społeczny. Zabraknie ładu, nastanie chaos i anarchia. Chaosu i anarchii pragną tylko złoczyńcy. Złoczyńców zaś należy karać. (Narrenturm, Andrzej Sapkowski, str. 542)

Nic z tych rzecz. Nie jestem idiotą, a tylko idiota może wierzyć, że wasz Kościół jest reformowalny. Wszelkie ruchy i zrywy rewolucyjne popieram jednak. Bo cel jest niczym, ruch jest wszystkim. Trzeba ruszyć z posad bryłę świata. Wywołać chaos i zamęt! Anarchia to matka porządku, kurwa mać. Niechaj runie stary ład, niechaj spłonie do cna! A na dnie popiołu zostanie gwiaździsty dyjament, wiekuistego zwycięstwa zaranie. (Boży Bojownicy, Andrzej Sapkowski, str. 350)

Bo też to ciekawa rzecz, ów terroryzm, o którym mówimy. Nie uważasz? Usuwa z rynku konkurencję, tworzy nowe miejsca pracy, napędza koniunkturę w przemyśle, rzemiośle i handlu, pobudza indywidualną przedsiębiorczość. Uzasadnia rację bytu licznych organizacji, stanowisk, funkcji i całych rzesz ludzi funkcje te pełniących. Rzesze całe zeń czerpią dochody, tantiemy, gaże, dywidendy, prebendy, pensje i premie. Zaiste, gdyby terroryzmu nie było, należałoby go wymyślić. (Lux perpetua, Andrzej Sapkowski, str. 176)

To jest florino d'oro – powiedział wolno urzędnik Kompanii Fuggerów. – Floren, zwany też guldenem. Średnica około cala, waga około ćwierci łuta, dwadzieścia cztery karaty czystego kruszcu, na awersie florencka lilia, na rewersie święty Jan Chrzciciel. Niechaj przymknie pan powieki, panie Grellenort, i wyobrazi sobie takich florenów więcej. Nie sto, nie tysiąc, nie sto tysięcy. Tysiąc tysięcy, Millione, jak mówią Florentczycy. Roczny obrót Kompanii. Niech pan sobie to wyobrazi, postara się zobaczyć to mocą imaginacji, oczyma duszy. A wtedy ujrzy pan i pozna prawdziwą moc. Prawdziwą siłę. Najpotężniejszą jaka istnieje, wszechmocną i niezwyciężoną. (Lux perpetua, Andrzej Sapkowski, str. 172)

– Gadany patriotyzm – odparował demeryt – to kamuflaż łajdaków i szuj. (Lux perpetua, Andrzej Sapkowski, str. 386)

piątek, 28 listopada 2014

Ulubieńcy listopada!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu lub po prostu się z nimi bliżej zetknęli. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce. Sprawdź również Ulubieńców października!

#JEDZONKO
Najłatwiej i chyba najlepiej byłoby umieścić tu Rogala Marcińskiego, ale wolałbym wskazywać rzeczy, które są stosunkowo nietrudno dostępne przez cały rok. Mam dwa typy: Śledzik na raz Lisnera i miętowe czekoladki Nestlé After Eight, które dostałem od Dziewuchy na urodziny, a uchowały się tak długo, bo o nich zapomniałem. Śledzik na raz to świetna sprawa jeśli masz ochotę przegryźć czymś kolacyjkę, a niezbyt uśmiecha ci się długie stanie przy garach. Czekoladki zaś, wprowadzają delikatny posmak orzeźwienia, poza tym nie sposób zjeść ich zbyt dużo. Ja zazwyczaj kończę w okolicach... czwartej?


#KSIĄŻKA
Nie miałem zbyt dużo czasu na czytanie czegokolwiek poza rzeczami na studia (m.in.: Metodologia Badań Społecznych Nowaka, Cywilizacja współczesna i globalne problemy Golki czy Wskaźniki jakości życia mieszkańców Poznania pod redakcją Cichockiego). Jasne, czasem fajnie przejrzeć sobie coś mądrzejszego, ale ileeee można. Od kilkunastu dni, późnymi wieczorami zanurzam się w świat Ziemiomorza Ursuli K. LeGuin i... powoli się przekonuję! O tej pozycji nie chcę mówić zbyt dużo, bo na pewno będzie recenzja, prawdopodobnie już po Nowym Roku.
#FILM
W tym miesiącu nie zaniedbałem kinematografii. Dobre wrażenie wywarła na mnie Sin City 2: Damulka warta grzechu (choć paradoksalnie zbyt dużo cycków Green zepsuło obrazek), a także Hobbit: Pustkowie Smauga. Średnio siadła mi natomiast Sekstaśma (recenzja tutaj). Wiem, wiem, Nihil novi, ale nie ma czasu i pieniędzy na chodzenie do kina (głównie przez gry). Z czegoś, co premierę miało bardzo niedawno polecam drugi sezon Peaky Blinders, gdzie chłopaki nazwiskiem Shelby przejmują londyńskie rewiry. Mocna rzecz, choć ciut gorsza fabularnie od poprzedniego sezonu (recenzja tutaj).

#MUZYKA
Doszedł do mnie mixtape Kartky'ego w wydaniu specjalnym (Preseason Highlights). Piękna edycja, widać że autor włożył w nią sporo trudu. W środku (czego nie widzicie na zdjęciu) znajdują się polaroidy z ważnymi dla rapera momentami plus jeden unikatowy, którego nie posiadają inni kolekcjonerzy. Mega pomysł, poczułem się wyjątkowo! Cały krążek możecie przesłuchać tutaj (klik), mi do gustu najbardziej przypadły kawałki: '89, Robb Stark, Temperatura łez i oczywiście Czołgamsię z dna.

#GRA
Na początku miesiąca dość ostro pocinałem w FIFA 14 (wreszcie zacząłem sezon i prowadzę Kanonierów do mistrzostwa na wszystkich frontach). Wielką satysfakcję sprawiają treningi skillsów, gdzie dostajemy naprawdę wykręcone zadania typu: przewrócenie kartonów, trafienie w tarcze czy zielone bidony. Gdybym miał większe doświadczenie z serią, pokusiłbym się nawet o recenzję, ale EA Sports rzadko gościło pod moją strzechą. Pod koniec listopada zająłem się nową grą z serii Assassin's Creed z dopiskiem Unity. O Boże, jak można było to tak spierdzielić? Wiadomo, grać się da, ale liczba błędów, bugów, kiepskich rozwiązań jest przytłaczająca (zaledwie kilka dni temu wyszła ponad dwu i pół gigabajtowa łatka, która usprawnia niektóre kwestie). Jak przejdę, zrobię recenzję, przejedziemy się po Unity jak po burej suce!


#KOMIKS
Przyszła paczka z Demlandu, a w niej naprawdę sporo komiksików, Wreszcie nadrobiłem zaległości i przeczytałem większość papierowej twórczości Jakuba Dębskiego. Powiem szczerze: mam mieszane odczucia. Żaden z zeszytów nie przyprawił mnie o spazmatyczny śmiech, spodziewałem się jednak takiego krnąbrnego, abstrakcyjnego humoru. Najlepiej bawiłem się chyba przy Peryferiach kosmosu i Ogarnij mieszkanie (które jest właściwie satyrą poradnika i przeważa w niej forma tekstowa), aczkolwiek pojedyncze perełki znajdziemy również w pozostałych zbiorkach. Najgorzej wypada Rycerz Agata, ale ten eksperyment musiał się nie udać... Atlasy zwierząt są takie se... Mimo wszystko cieszę się, że poznałem przekrój twórczości Dema.


#KOSMETYK
Nie stoimy w miejscu proszę Państwa, dodajemy nową kategorię! Zawsze miałem delikatne problemy z niesfornością włosów. A to odstawały, a to grzywka lamersko opadała na czoło i nie wyglądało to zbyt korzystnie. Zdecydowałem się więc na... wosk stylizujący od Rossmanna! Bardzo tani (z tego co pamiętam około 6 złotych), pachnie nawet przyjemnie, łatwy w użyciu. Spełnia moje oczekiwania, wystarczy niewielka ilość rozgrzana w dłoniach, a włosy nie stanowią już kompletnego chaosu lub stają się chaosem zaplanowanym.


Z wszystkich powyższych, najbardziej polecam serial Peaky Blinders, szczególnie tym, którzy historyczny klimat w obrazie i trudne wybory głównych bohaterów cenią sobie najbardziej. Plusem jest to, że każdy sezon to zaledwie sześć odcinków, nie ma więc mowy o flakach z olejem. Dwa pełne sezony bez problemu obejrzycie na kinoman.tv, na co więc czekać? ;)

Chcesz być na bieżąco z nowymi wpisami? Obserwuj najnowsze posty na Kultura & Fetysze!

wtorek, 11 listopada 2014

RECENZJA #44: Śródziemie: Cień Mordoru (PS4)


Wyobraź sobie połączenie elementów akrobatycznych z Assassin’s Creed, soczystego modelu walki z Batman Arkham, do tego szczypta brutalności rodem z Dark Messiah of Might and Magic i może... oldskulowy w mechanice, niezbyt wysublimowany wątek fabularny, prowadzony podobnie jak w klasycznych erpegach typu Gothic. Masz to? Brawo, tak właśnie prezentuje się Cień Mordoru.

I trzeba powiedzieć, że w tym zapożyczaniu jest cholernie dobry. Spędziłem z grą koło 35 godzin (co pozwoliło mi na odhaczenie całej kampanii i wszystkich zadań pobocznych) i był to jeden z najlepszych okresów w mojej przygodzie z PS4. Krótko, bo krótko, ale nie długość jest najważniejsza! Problem jednak w tym, że nawet jeśli bym chciał, nie mam za bardzo po co wracać do tytułu. Jasne są próby czasowe, gdzie dostajemy zlecenia na zabicia 3 wodzów i 10 kapitanów, ale ileż można siekać, tłuc i zabijać? Gra nie oferuje nam żadnej rozgrywki wieloosobowej, jedynie sporadycznie możemy korespondencyjnie pomścić gracza z drugiego końca świata. I tym sposobem omówiliśmy większość najsłabszych elementów tytułu. No może poza słabym finałem, który odbył się właściwie bez zarżnięcia żadnego naprawdę trudnego skurczybyka, z odrobiną chowania się i prostymi sekwencjami do wyklikania...

Kapitalny jest system rozwoju postaci i punkty umiejętności, które możemy władowywać zarówno w całkiem nowe ciosy, jak i w udoskonalanie istniejących kombinacji. Prócz tego zbieramy elfickie pieniądze (Mirian), żeby wykupywać więcej miejsca na runy na naszym orężu lub podciągać statystyki. Niestety, stosunkowo szybko możemy osiągnąć maksymalny poziom rozwoju, co znacznie upraszcza rozgrywkę, nawet jeśli wyłączymy wszelkiego typu ułatwiacze. Występuje więc delikatny efekt overpowered, szczególnie jeśli lubicie rozgrywać wątki poboczne równolegle z głównym.


Autorzy zapowiadali, że rewolucyjny będzie tzw. system Nemesis i rzeczywiście, fajnie poobserwować, jak Uruk-hai toczą między sobą zażarte konflikty, a my możemy wpływać na ich losy, pomagając naszym faworytom. To nawet zabawne zatruć alkohol na uczcie zielonoskórych lub zakłócić polowanie. Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak dopiero wtedy, gdy możemy przejmować kontrolę nad grubymi rybami i wydawać im polecenia zdrady lub buntu.

Świat jest otwarty, ale niezbyt duży i (jeśli chodzi o krajobrazy) dość monotonny. Sytuacje ratuje drugi obszar (Núrnen), do którego dostęp zyskujemy w po kilkunastu godzinach gry. Wtedy jest dużo więcej zieleni i stwor(k)ów do upolowania. Á propos wyzwań łowieckich - przez chwilę obawiałem się, że nieroztropna kolejność wykonywania misji pozbawi mnie szans na skompletowanie trofeów, ale na szczęście znalazłem kolejną Królową Ghûli i Olbrzymiego Grauga. Swoją drogą ta ostatnia bestia jest przeogromna, ale tak niegramotna, że gorzej walczy mi się z jej grzbietu, niż na swoich krótkich członkach. Zresztą wszystkie wierzchowce są raczej oporne i kłopotliwe w sterowaniu (chwała Bogu, że Karagory nieźle skaczą).

Docenić należy to, że gra obliguje nas do bycia sprawnym w posługiwaniu się wszystkimi trzema rodzajami oręża: mieczem, sztyletem i łukiem. Żadna z tych broni nie została ani zaniedbana, ani uprzywilejowana, a rozwałka przynosi jednakową frajdę w każdej postaci. Jak już wspominałem, Talion/Kelebrimbor jest zabójczo efektywny, zwłaszcza po wykupieniu najdroższych udoskonaleń.


Podsumowując: każdy wczuty fan uniwersum Śródziemia powinien zainteresować się Cieniem Mordoru, który poza drobnymi niuansami chronologicznymi nie kłóci się z tolkienowskim kanonem, wręcz przeciwnie: kompendium zbiera i ugruntowuje wiedzę na temat Gondoru, Czarnej Bramy i bezpośrednich okolic. W moim odczuciu solidne 7/10 punktów.

Plusy:
+ Klimat prozy mistrza Fantasy, historie związane ze znajdowanymi przedmiotami są świetnie wymyślone i nagrane (czułem się trochę jak antropolog kulturowy; szepty z DualShock4 wymiatają)
+ Wypełniony combosami, dynamiczny system walki
+ Rewelacyjnie zaprojektowane, zróżnicowane modele orków i system Nemesis
+ Możliwość przejmowania kontroli nad niemilcami dodaje świeżości rozgrywce
+ Satysfakcjonujące drzewko rozwoju postaci
+ Umiejętne "kompilowanie" sprawdzonych rozwiązań z innych gier (chociaż po zmienieniu skórki mojego bohatera, czasami zastanawiałem się, czy nie gram w Czarną Banderę...)

Minusy:
- Liniowy główny wątek fabularny, wypełniony sztuczkami przedłużającymi zabawę (naznacz 5 wodzów, żeby Czarna Dłoń zwróciła uwagę na twoje działania)...
- ...a misje poboczne są dość wtórne i niestety szybko się nudzą
- Niedzielny poziom trudności, gdzie są prawdziwi bossowie po których odpadają palce? To już Knack prezentował się lepiej na tym polu...
- Raczej mała interakcja z otoczeniem (ogniska, zapasy alkoholu, gniazda pszczół, mięsne przynęty, uszkodzone mury i ziółka to niestety spora większość), w zasadzie wszystko zaczyna się i kończy na walce, reszta to tylko dodatki
- Co robić z kupą zarobionej kasy pod koniec rozgrywki?

A ja nie lubię wbijać z planem bez planu
I wolę Leśne Królestwo, a przedtem stepy Rohanu!
                                                               ~Kartky, Robb Stark

środa, 29 października 2014

Ulubieńcy października!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce.

#JEDZONKO
Absolutnym smakowym odkryciem miesiąca jest metka bawarska - surowa kiełbasa z mięsa wieprzowego. Zazwyczaj jest dobrze przyprawiana, z wyczuwalnym aromatem dymu. Ta, którą ja regularnie spożywam jest jednak bardzo łagodna i łatwa w rozprowadzeniu na świeżym pieczywie. Zostawia charakterystyczny i bardzo przyjemny posmak w ustach, podobny do frankfurterek. Na pohybel wegetarianom!


#FILM
Zdaje się, że nie oglądałem ostatnimi czasy żadnego pełnometrażowego filmu, który mógłbym Wam z czystym sumieniem polecić. Mogę za to zarekomendować satyryczny magazyn publikowany na portalu YouTube pt. 8 Liga Mistrzów. Jeśli nie znacie - w wolnej chwili nadróbcie zaległości, kanał kartofliskapl robi świetną robotę! Oprócz tego odgrzewany kotlet, który każdorazowo powoduje lawiny śmiechu na wykładach Płeć i sport - występ Érica Moussambaniego na Olimpiadzie w Sidney. Styl węgorza sprawia, że naprawdę trudno się nie uśmiechnąć.

#MUZYKA
Nic się nie zmienia, nadal siedzimy głęboko w rapie. Mimo, że radomski kocur KęKę nie wydał ostatnio żadnego nowego krążka, jego solo, luźne numery i gościnne zwrotki wciąż latają na głośnikach. Posłuchajcie Desantu, Wierszu o nas i chłopcach, Od dziecka czy chociażby jego #hot16challenge! Wszystko podlinkowane, wystarczy poklikać, a jeśli będzie mało - wpadnijcie na oficjalny kanał artysty, gdzie znajdziecie numery sprzed epoki PROSTO label. Oprócz tego wyszedł mixtape Kartky'ego pt. Preseason Highlights (który mam nadzieję lada chwila trafi w moje ręce w ekskluzywnym wydaniu, spodziewajcie się recenzji) i epka Pyskatego pt. PitStop. Obydwa wspomniane dziełka są na razie słuchane wyrywkowo, ale siadają!


#GRA
Prawie dwa tygodnie pocinałem w Śródziemie: Cień Mordoru. I powiem Wam, że bawiłem się wyśmienicie, mimo iż porządne przejście tytułu zajmuje niecałe 35 godzin, a rozgrywka to kompilacja patentów z kilku innych produkcji. Szczegóły wkrótce, bo nie odmówię sobie poświęcenia na grę osobnego wpisu. Tylko czekam na wolny wieczór, żeby na spokojnie siąść i skonstruować w miarę rzetelną opinię. Stay tuned!


#KOMIKS
Kolega ze studiów po dłuższym czasie oddał mi moje komiksy. Nie piszę tego jednak z pretensją, zawsze długo przetrzymujemy swoje rzeczy, co ma swoje dobre strony - na nowo odkryłem magię komiksu pt. Logikomiks. W poszukiwaniu prawdy. Boże, to najlepsza powieść graficzna jaką kiedykolwiek czytałem. Żadnych superbohaterów, sami logicy balansujący na krawędzi geniuszu i szaleństwa. Historia jest świetnie prowadzona, rozgrywa się na trzech poziomach, jest samoreferencyjna i nieszablonowo spuentowana. Gdyby nie to, że ma już swoje lata i permanentnie brak mi czasu, pokusiłbym się o recenzję. Zresztą, najlepszą zachętą do przeczytania pozycji zdaje się być jej publikacja w kilkudziesięciu krajach. Serio, widziałem nawet egzemplarz w języku tureckim.


Z wszystkich powyższych najbardziej polecam Wam komiks, później całą resztę. Logikomiks to coś bezprecedensowego. Storyboard Doxiadisa i Papadimitriou w połączeniu z rysunkami Papadatosa tworzą wyborną kombinacje, kimkolwiek są ci ludzie. Sztuka przez duże es!

Chciałbym Was również spytać co sądzicie o takiej formie wpisów? Podoba Wam się? Chcielibyście czytać podobny raport co miesiąc? Wysilcie się w komentarzach, to daje najwięcej motywacji!

Chcesz być na bieżąco z nowymi wpisami? Obserwuj najnowsze posty na Kultura & Fetysze!

sobota, 22 lutego 2014

ERASMUS LIFE #25

Historia Myśli Osmańskiej - najbardziej inspirujący kurs EVER!
Od lewej Murat, Paul Ballanfat, Rabia i Merve
Się pokonywało tę drogę dziesięć razy w tygodniu... eeh :C 
Nie chcę w nieskończoność odcinać kuponów i na siłę tworzyć treści związanych z Turcją, gdyż moja podróż (niestety) dobiegła końca. Pora zamknąć cykl i pokusić się o drobne podsumowanie. Te pięć miesięcy odcisnęło na mnie spore piętno. Zapewne nie raz znajdziecie jeszcze odwołania do tego ważnego w moim życiu epizodu. Nie nazwę Turcji drugą Ojczyzną, ale drugim Domem już tak. Kto by się jeszcze rok temu spodziewał, że będę dysponował taką pulą informacji o tym dość egzotycznym dla Polaka kraju. Wiedza ta, że tak pozwolę sobie to ująć, jest próby najwyższej, bo wypłynęła z pięciomiesięcznej empirii. Ale koniec z nawijaniem makaronu na uszy, co tak naprawdę dał mi ten wyjazd?
  • Podszkoliłem język. Nigdy wcześniej nie musiałem używać angielskiego tak często i przez tak długi okres. Non stop. Sprzyjał mi brak Polaków. Jeśli miał(e/a)ś z angielskiego dobre oceny i wydaje ci się, że umiesz mówić w tym języku - przemyśl to jeszcze raz. Mi też się wydawało, że mówię dobrze, póki nie uczestniczyłem w kursie prowadzonym przez Anglika. Jego akcent, zasób słownictwa, szybkość i swobodna w artykulacji idei były nieprawdopodobnym wręcz wyzwaniem. Nie twierdzę, że mówię teraz rewelacyjnie, bo wciąż miewam kompromitujące braki w każdym aspekcie mowy. Raz na zawsze przełamałem jednak barierę językową i potrafię wysławiać się w miarę płynnie, bez większych zacięć, sprytnie omijając luki w leksykonie. I co najważniejsze - nauczyłem się myśleć po angielsku, co znacznie skraca czas językowej reakcji. Wiem też ile przede mną pracy. Kluczowe będzie troska o zdobyte skillsy.
  • Poznałem ludzi. W wstępie napisałem, że Turcja to mój drugi dom. I nie jest to tylko z dupy wzięty slogan. Może powinienem jednak bardziej doprecyzować - Istanbul to mój drugi dom. Wiele osób zapewniło mnie, że czeka na mój powrót i zawsze ugości mnie skrawkiem podłogi, skórką czerstwego chleba czy kubeczkiem mętnej wody. Bardzo to miłe i nie ukrywam, że chciałbym kiedyś skorzystać z tej sposobności i wrócić do Bizancjum. Prawdopodobnie ten kapitał społeczny z czasem zacznie się kurczyć, trzeba o niego zadbać.
  • Poznałem obcą kulturę i smak życia w wielkim mieście. Styl życia mieszkańców Istanbulu prawdopodobnie ma wiele wspólnego ze stylem życia mieszkańców innych metropolii. Ci, którzy nie wyściubili nosów z tego molocha nie przeżyli zbyt dużo. Ja jednak poszedłem krok dalej i posmakowałem żywota w mniejszych ośrodkach, w domach moich przyjaciół. Inne zwyczaje, architektura, kuchnia, język - niesamowite przeżycie. I raczej nie radzę obrażać Muzułmanów w moim towarzystwie. Zbyt długo maczałem z nimi chleb w jednej misie, żeby darzyć szacunkiem osoby, które powtarzają jakieś farmazony.
  • Przełamałem szarą codzienność i przeżyłem coś. Cholernie nudził mnie każdy nowy semestr, niczym nie różniący się od poprzedniego. Wystarczyło trochę odwagi i udało się zmienić całkowicie wszystko. Jeśli życie to łapanie okazji - jestem w tym nie najgorszy. Uczelnia opłaciła mi (przynajmniej w ok. 80%) jedne z najciekawszych i najdłuższych wakacji w życiu. Zdaje się, że potrzebowałem też spojrzeć na kilka spraw z zewnątrz, aby wrócić z otwartą głową. Zebrałem trochę materiału na bloga, inspiracji do pracy artystyczno-pisarskiej, poznałem kilka historii ludzi, przy których do dziś łapię za głowę. Podróże kształcą...
  • Samodzielność. Kiedyś zastanawiałem się jak to jest przeprowadzić się do innego miasta, żeby rozpocząć studia. W głębi serca nawet podziwiałem takich odważnych ludzi, bo mam to (nie)szczęście mieszkać w dużym mieście z rodzinką. Teraz nie robi to na mnie większego wrażenia. Oferta pracy z Dubaju? To od kiedy mogę zaczynać?

Kurban Bayram, Święto Ofiarowania.
Przepraszam jeśli jesteś wrażliw(y/a) na takie zdjęcia, ale tak wygląda życie...
Skórowanie. Oszczędzę wam reszty zdjęć...
Zabawne, jak jeden wybór może mieć wpływ na dalsze życie i postrzeganie świata. Zawsze mnie to fascynuje. Dzięki wyborowi profilu przyrodniczego poznałem swoją licealną paczkę i w konsekwencji kilka innych osób, które były dla mnie ważne. Wystarczyło złożyć papiery o przeniesienie do klasy humanistycznej (pieprzone ułamki punktów) i moje wspomnienia mogłyby być diametralnie inne. Ale nie zrobiłem tego, bo znałem dwie dziewczyny - koleżanki z obozu w Nowej Studnicy. No i nie lubię latać, zmieniać, kombinować. Uznałem, że tak miało być, to zostaję na biol-chemie. Z jedną z tych znajomych nadal mam świetny kontakt. Wydaje mi się, że mogę na Nią liczyć. Podobnie było z wybraniem Turcji. Czemu Turcja, czemu Turcja? Bo czemu nie, to w końcu główny spadkobierca Imperium Osmańskiego. Lepszy czas przeżyłbym w Czechach? Nie sądzę...

Bosfor... A w tle most kogo? Atatürka!
Wszystko ma sobie szczyptę przypadku. Ale przypadek to nie wszystko.

I ostatni "mądra" myśl, która mi chodzi po głowie - nie pozwólcie innym żyć Waszymi marzeniami (#trener_osobisty). I mimo to, że konsekwentnie powtarzam, że Erasmus w Turcji nie był moim wielkim snem (a raczej spontaniczną decyzją, podyktowaną zblazowaniem i nudą), to cieszę się, że to właśnie ja tam byłem. I ja tego wszystkiego doświadczyłem. Nie Ty, Drogi Czytelniku. Ja.

I w Campusie było spoko żarełko...
...ale zabierzcie wszystkie fast foody i otwórzcie Popeyes Louisiana Kitchen
w Polsce! <3
PS: Dotarły do mnie głosy, że niektórych zadziwiło moje milczenie kiedy byłem abroad. To prawda, w większości przypadków sam nie inicjowałem rozmów. Z nikim. A to z prostego względu - ja jestem jeden, Was jest dosyć dużo. Były dwie drogi: utrzymywać kontakt ze wszystkimi z Polski (kosztem życia niewirtualnego), albo na pewien czas go ograniczyć i skupić się na nowo poznanych ludziach. Proszę nie wysuwać jakiś daleko idących wniosków, nie zapomniałem skąd jestem (klik). Mieliście mojego bloga, gdzie jestem emocjonalnie nagi, odsłaniam wszystkie słabe punkty. Niektórzy później dopytywali o szczegóły. Zawsze odpisywałem.

Gdzie się podziało słońce z Izmiru?
Odważysz się zagrać?
Ali, Ali, Ali... I miss Tarsus!
Skończyły się też pieczone kasztanki (blee) i kukurydza...
W sumie to z kilkoma osobami nie chciało mi się gadać. Taka nieco odświeżona filozofia życia. Bo ilu z Was było ze mną kiedy czołgałem się z dna (klik)? Starczą mi palce jednej ręki, żeby Was policzyć. I Wy będziecie ze mną na szczycie, obiecuje Wam to. Niewykluczone też, że blog to substytut przyjaciela. Tak niewiele osób potrafi mnie słuchać. Z tak niewieloma osobami potrafię rozmawiać #żyletki.

Osman & (Ding) Dong! [*] 
Maltana Ananasowa, brak mi cię! :C
Grać całymi dniami w Pokemony, kiedy współlokator jest w środku sesji?
#uroki_życia_w_akademiku, #Shihchuan_best_friend :D
PS2: Niektórzy mówią też, że w niektórych wpisach kulała stylistyka i pojawiały się błędy. Bardzo możliwe, gdyż (1) nie umiem pisać zbyt poprawnie, (2) presja czasu miażdżyła mi skronie, (3) mam dość specyficzny tok myślenia, który nie zawsze da się prosto przekuć w plik tekstowy. Jeśli widzicie coś bardzo rażącego - please, let me know. Poprawię. Nie ma to już jednak większego znaczenia, a błędy to jakaś dodatkowa informacja o wpisie (Oho! Chłopaczek żył jak TGV!). Może jak kiedyś będę sobie czytał stare wpisy to wygładzę odrobinę całość (oczywiście bez ingerencji w oryginalny content). Wszystko powinno zostać tak, jak podówczas spisał kronikarz. Rozumiecie - moje emocje, moja historia. Historia to znaczy przeszłość. Z Internetu nic nie znika. Dobrze, że mam czyste sumienie i zostawiam tu tylko prawdę.

A jak tam z alkoholem Maciej, pewnie nie mają co? Taaa, nie mają...
Fatih, Fatih... Nic nie będzie takie jak dawniej!
Do u recognize Ibu?
Evil eye is watching me all the time! :O
PS3: Jakieś krytyczne uwagi co do serii Erasmus Life? Proszę! Wszyscy tylko mnie klepią po plecach, żadnej krytyki, za którą tak tęsknie... Zlitujcie się! I rzućcie mi jakiś komentarzyk #żebrak! I tak na marginesie, bardzo mi się spodobało rzucanie hasztagów. Widzę w nich kosmiczny potencjał! Hasztag otwiera zupełnie inną furtkę myślową niż myślnik! Haha!

Widziane w Marmaris, ciekawe o tyle, że pradziadkiem Nâzım Hikmet Rana
był Konstanty Borzęcki / Mustafa Celaleddin Pasza
PS4: Cześć zdjęć (ta drastyczna część) pochodzi od Osmana, wielkie dzięki!

A po powrocie co na mnie czekało?
Mamusia wie co dobre dla synka! <3
Nareszcie sala! Od lewej Jarosław i Jędrzejek, reszta nie chciała zdjęć bo...
spoceni jesteśmy : /
Osman, I will try to represent Fenerbahҫe properly! :D
Takie nam teraz zostały... zabawy plebejskie :D
Zabawy plebejskie część druga!
Pierwszy meczyk dawał promyczek nadziei, ale teraz... daliśmy Robakowi
tytuł króla strzelców ;]
Carcassonne, doczekacie się pewnie recenzji...
Tak, tak WERS, przegrałem w tej partii, ble, ble, ble... ;)

Ostatni prawy, na tafli trawy jak Inesta!
                               ~Kartky, Czołgam się z dna