Pokazywanie postów oznaczonych etykietą serce. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą serce. Pokaż wszystkie posty

piątek, 16 sierpnia 2013

RECENZJA #14: The Wolverine 3D



Pierwszy raz w życiu byłem sam w kinie. Wieczór zdawał się być bardziej przygnębiający niż zwykle. Zanosił się na jeden z tych trudniejszych. Musiałem więc zafundować sobie odrobinę przyjemności. Głównie chodziło o to, żeby opuścić cztery ściany i nie zwariować. Wybrałem się na The Wolverine'a 3D.

Szlag by to trafił, że w drodze do kina spotkałem znajomych z liceum. Skłamałem, że umówiłem się z kimś na mieście. Co innego miałem powiedzieć? Że wyjątkowo wybrałem inny sposób spędzenia wieczoru niż browary na murku? Że nie ogarniam ostatnio życia? O nie! Minęliśmy się szybko na przejściu dla pieszych. Jedną z dziewczyn była kuzynka mojej byłej. Kurczę, gdzie się nie ruszę coś mi o niej przypomina. Zresztą, czy normalnie wybrałbym się do kina SAM o tej porze?

W żołnierskich słowach: film dupy nie urywa. Dobre efekty specjalne, prosta historia (która potrafi jednak w kilku miejscach zaskoczyć nagłym zwrotem akcji) i klimat Japonii - to największe plusy obrazu. Prawdą jest również to, że Hugh Jackman w roli Logana sprawdza się znakomicie. Po mistrzowsku potrafi grać postać Rosomaka, który szybciej wysuwa swoje pazury niż myśli. Siła, instynkt, podatność na emocje - takich superbohaterów lubię najbardziej. Nie chcę odbierać widzowi przyjemności z oglądania, więc nie zdradzę szczegółów fabuły, ale niepokoi mnie odrobinę nadmierna schematyczność kolejnych historii spod szyldu Marvela. Mowa tu o maksymalnym upodleniu głównego bohatera i pozbawieniu go absolutnie wszystkiego, łącznie ze specjalnymi umiejętnościami, po czym odzyskaniu wigoru krótko przed walką z bossem. Kiedyś wszelkiej maści dobrzy-mutanci nie tracili kontroli nad sytuacją w AŻ takim stopniu, no ale może się czepiam. W końcu ciężko wymyślić coś bardziej sensowego chcąc utrzymać dojrzałość i mroczność serii. Dobrze, że producenci ograniczyli liczbę ujęć z podtekstami erotycznymi do niezbędnego minimum. I tak stężenie szczęśliwych parek na sali nie było dla mnie tego wieczoru zbyt komfortowe.

Dwuznaczne okazała się krótka scenka po wstępnych napisach końcowych, która zwiastuje jakąś większą rozróbę w kolejnych epizodach. Wygląda na to, że Mutanci będą musieli porzucić dzielące ich granice i wspólnie stawić czoła nowemu zagrożeniu - niebezpiecznej broni stworzonej przez ludzi.

Seans zakończył się grubo po 23. Tramwaje już nie kursowały, więc miałem przyjemny, ponad pół godzinny spacer do domu. Narzuciłem sobie dosyć szybkie tempo i z radością przywitałem delikatne mrowienie łydek (tego dnia harataliśmy jeszcze z kolegami w gałę) - zwiastun zmęczenia i łatwiejszego uśnięcia. I tylko trochę smutno, że inny chodzi teraz do kina z moją byłą kobietą.

Niejeden raz pewnie stracę kontrolę,
czasami w nerwach sam nie wiem co robię.
Wyluzuj Brat, realizuj swój projekt.
Wyluzuj Brat, jeszcze nie wszystko stracone.
                     ~Zaginiony, Stracić kontrolę


Komentujcie! :)

Zdjęcie pochodzi z: www.marvelcomics.pl

piątek, 21 czerwca 2013

RECENZJA #9: Kinder Schoko-Bons



Czas na kolejną notkę! Tym razem nacieszymy się cukierkami Kinder Schoko-Bons. Obejrzymy bacznie opakowanie, posmakujemy zawartości, ale czy zrecenzujemy? Hmm... Chyba chcę się powoli oddalać od prostych analiz i wystawiania ocen. Przecież nie o to mi na samym początku chodziło! Przypominam, że ten blog miał zaskakiwać treścią, bawić językiem, ale przede wszystkim przemycać emocje, nierzadko być przy tym metaforą tego co naprawdę czuję. Rzecz lub produkt miały być tylko pretekstem, elementem konwencji, punktem zaczepienia. Nigdy nie traktujmy ludzi jak rzeczy...

Ostatnio przypomniała mi się historia z dzieciństwa. Miałem bodaj trzy lata. Mama wyjechała do Niemiec na weekend w delegację, a ja zostałem sam z babcią. Jedliśmy obiad. To była jakaś okropna zupa, chyba pomidorowa. Pamiętam, że nie lubiłem wtedy pomidorowej, zresztą do dziś za nią nie przepadam. Z nudów huśtałem się na stołku, nic nie zapowiadało przyszłych wypadków. Leniwe popołudnie, niesmaczny obiad, ale zaraz stąd prysnę i zabazgram kredkami parę kartek - pewnie myślałem sobie mniej więcej w ten sposób, oczywiście z poprawką na wiek. Nagle - JEBS! - chwila nieuwagi i wylądowałem na tyłku, wpadając plecami w spiżarkę pod oknem. Spoko - nie pierwszy i nie ostatni raz zaliczyłem glebę dzięki własnej głupocie. Pozbierałem się dość szybko, wysłuchałem reprymendy i dokończyliśmy wspólny posiłek.

Coś było jednak nie tak. Nie chciało mi się rysować, nie chciało mi się bawić klockami na dywanie, czułem się słaby i ociężały. Leżałem na kanapie mocno przyciskając prawe ramię do poduszki. Robiąca na drutach babcia spoglądała na mnie spod okularów z lekkim niepokojem. Ból stawał się nieznośny i dokuczliwy, kilka razy zdarzyło mi się cicho załkać. Po kilku kwadransach moja opiekunka zdecydowała się zadzwonić po karetkę.

Parę minut później ratownik znosił mnie na barana do pojazdu. Miałem radochę, pierwszy raz jechałem wozem ratunkowym. Były żarty (jeden o jedzeniu zupy z gwoździ, żeby mieć więcej żelaza pamiętam do dziś) i zainteresowanie wnętrzem samochodu. Później trochę krzyku przy nastawianiu złamanego obojczyka i jakiś czas męczarni z gipsem. Do dziś z lekkim uśmiechem dotykam ledwo wyczuwalnego zgrubienia na kości. Całe szczęście nie byłem zbyt ruchliwym dzieckiem i nie doszło do poważniejszych komplikacji - mogło bowiem wystąpić złamanie otwarte.

Ale co to wszystko ma wspólnego z Kinder Schoco-Bons? Niedługo potem mama wróciła do domu. Nie muszę chyba dodawać, że powitała mnie z wyrazem głębokiej troski na twarzy, wielokrotnie pytając, czy wszystko jest już w porządku. Wyściskała mnie, wycałowała i na nowo byłem szczęśliwym smykiem. Przywiozła mi też dwa prezenty: małą karetkę z otwieranymi tylnymi drzwiczkami (nie wiedząc przy tym nic o moim drobnym wypadku - pointa niczym z filmu!) i walcowate pudełko z cukierkami z czekolady mlecznej z nadzieniem mlecznym i kawałkami orzechów laskowych.

Trzeba przyznać, że nie pasują mi te kawałki orzechów, ale to wyłącznie moje subiektywne odczucie. 200 gramową paczuszkę bardzo słodkiego przysmaku można kupić w Lidlu. Cena? Z tego co pamiętam około 10 złotych. Smak? Podobny do batoników Kinder.

Dla Was może to i zwykły łakoć, dla mnie to piękne wspomnienie. I chyba, kurczę, nieprzypadkowo akurat teraz zaświtało ono w mojej głowy. Chciałbym, żeby wrócił do mnie ktoś na kogo czekam, ale niestety osoba ta jest w o wiele dalszej podróży niż kiedyś moja mama. Chciałbym, żeby wróciła. Bez prezentów i zbędnych wyjaśnień. Wiem jednak, że nie wróci i chyba to boli najbardziej. Nic nie jest dobrze!

I need a doctor, call me a doctor
to bring me back to life...

Zdjęcie Kinder Schoko-Bons pochodzi z: www.caterpoint.info