Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 6 grudnia 2016

XMAS SWEETS: Czekoladowy elf FIGARO

-Hej przyjacielu, chcesz mi pomóc w pakowaniu prezentów?

No i czeka nas pierwsza kontrowersja w tegorocznej edycji XMAS SWEETS – czekoladowy elf FIGARO. Jest to klasyczna, pusta w środku figurka z mlecznej czekolady. Klasyczna, nie klasyczna, bo zapłaciłem za nią 5.45 PLN. Czujecie jak się poświęcam? Ponad pięć złotych za 50 gram słodyczy, tylko po to, żeby przekonać się czy warto i Wam o tym napisać.

Więc piszę, niepoprawnie zaczynając zdanie od więc, że nie warto. Czy czytają mnie dzieci? Nie? To napiszę mocniej, nie warto kurwa, nie warto… Czekolada FIGARO jest najzwyczajniejsza w świecie. W smaku przypomina mi trochę czekoladopodobne produkty Terravity, co bynajmniej nie jest komplementem. Bierzemy do ust kawałek elfa (lub skrzata, pewny nie jestem), przez chwilę atakuje nas przyjemny posmak miazgi kakaowej, a potem dupa! Memłamy w ustach bezsmakową masę. Gdzie jest obiecana wanilia? Za smak daję jeden punkt na skali słodkości, a to tylko dlatego, że "czekolada" jest dosyć gruba i wydaje przyjemny dźwięk przy łamaniu.

-Co robisz!? Zostaw mnie zboku...!

Co do opakowania, tutaj pora nieco zmienić klimat narracji. Roześmiany pajac w zielonym kubraczku prezentuje się nadzwyczaj rozkosznie. Sreberko odchodzi swobodnie, utrzymuje kształt po zdjęciu z figurki. Sama zaś figurka nie jest prostą, obłą skorupą, lecz udanie odzwierciedla detale i geometrię produktu nakreślone przez grafików. Aż żal pożerać nieboraka! Za opakowanie należy się maks na skali słodkości, a więc calutkie pięć punktów. Tego skrzata można ustawić na półce koło stroika i będzie cieszyć oczy. Ma dwa ponad dwa lata ważności, więc szybko nie zacznie się psuć…

Wypisujcie miasta... [*]

Kuriozalna sprawa. Z jednej strony fantastyczne opakowanie, z drugiej kiepski smak, podły skład i naprawdę chujowy niedobry stosunek jakości do ceny. Mam wrażenie, że 6 punktów dla elfa FIGARO to i tak przegięcie. NIE POLECAM PRODUKTU OD SŁOWACKIEJ FIRMY, chyba że jako dekoracja. Szanujmy nasze portfele!

Czekoladowa figurka elfa FIGARO otrzymuje
6/10 punktów w skali słodkości.
To wyłącznie zasługa opakowania...

Składniki: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku 15%, miazga kakaowa, emulgatory (E442, E476), aromat naturalny (wanilia). Masa kakaowa min. 25%, masa mleczna min. 14%. Wartość odżywcza w 100 gramach produktu: wartość energetyczna 2419 kJ/581 kcal; tłuszcz 39 gram, w tym kwasy tłuszczowe nasycone 29 gram; węglowodany 50 gram, w tym cukry 45 gram; błonnik 3 gramy; białko 6 gram, sól 0,2 grama. Przechowywać w suchym miejscu, chronić przed ciepłem.


Więcej recenzji XMAS SWEETS znajdziesz TUTAJ lub kategorii RECENZJE JEDZENIA.

środa, 23 grudnia 2015

XMAS SWEETS: Czekolad(k)a mleczna ALPINI


Seria okolicznościowa na Kultura & Fetysze! Od końca listopada, aż do samiusieńkiej Gwiazdki, pojawiać się będzie maaaasa recenzji słodyczy. A żeby było po nowoczesnemu i ze szczyptą SWAGu, to cykl nazywa się XMAS SWEETS (archiwalne wpisy znajdziecie w zakładce RECENZJE JEDZENIA), a pewną drobną innowacją jest tzw. skala słodkości, określająca pocieszność i świąteczność produktu, a także, w mniejszym stopniu - smak. Skala przyjmuje wartości od 1 do 10, gdzie 1 oznacza absolutną ponurość i nieświąteczność, a 10 znaczy mniej więcej tyle, że smakołyk urzekł mnie niczym Szeregowy z Pingwinów z Madagaskaru.

O! O tym chciałem Wam koniecznie napisać. Powiecie, że śmieszne, że taka zwykła czekoladka, a on się rozczula. Powiecie, że napisał post bez polotu i pcha go na siłę. Powiecie, że Biedronkowy bloger za dychę z niego. I być może będziecie mieli rację. Częściowo. I tylko w pierwszym i ostatnim sądzie ;**

Jestem pewien, że niektórzy z Was traktują mniejsze marki jako niegodnych konkurentów firm, których loga na co dzień przewijają się w mainstreamowych mediach, sterowanych przez żydokomunę (WTF?). A ALPINI, należące do ZWC "Millano" Krzysztof Kotas do absolutnego topu producentów łakoci w Polsce zaliczać się nijak nie może. A przygotowało fajną rzecz. I smaczną, i ładną. Taką, że z czystym sumieniem wystawię jej przynajmniej ósemeczkę! No, dobra, może raczej siódemeczkę, ale warto pamiętać, że niejedna bardziej renomowana mareczka w mojej serii upadła nisko. Pod stół. Poniżej poziomu morza (sprawdź np. wpisy o Goplanie czy Mieszko).

Fajowo co? Jest ochotka zanurzyć kły w takim prezenciku? ;] 

Sześćdziesięciogramowa, ofoliowana paczuszka zawiera cztery mniejsze, 15 gramowe czekoladki. Spójrzcie na fotografię, jak prześlicznie zostały zaprojektowane i wykonane. I nie mówię tu tylko o nadruku na papierkach, ale także o odlaniu tabliczuszek. Te są co prawda cienkie niczym 15 kartek papieru do ksero (wiem co mówię, tyle mam napisanej magisterki), ale zaskakuje w nich jedna rzecz. SKĄD DO CHOLERY TEN DOSYĆ WYRAŹNIE WYCZUWALNY POSMAK ORZECHA? Oczywiście, po krótkiej analizie składu widzimy, że Produkt może zawierać…, ale to chyba zbyt prostackie wyjaśnienie. Nie żebym narzekał, ten smak jest cudowny, taki delikatny orzeszek, lecz dziwi mnie to w mlecznej czekoladzie. Pojęcia nie mam, czy to tylko moje zmysłowe omamy, czy tam naprawdę jest ORZECH! Może któryś z Czytelników jadł, jest po kursie sensorycznym i się wypowie? Albo jakiś chemik wskaże, co ze składników może tak udanie imitować smak laskowego? ;)

A z tyłu, jako podkładka pod cztery czekoladki, mamy łamigłówkę.
Znajdowanie szczegółów i inne takie - zawsze na propsie!

Jak widać, nie trzeba dużo, żeby mnie ująć za serducho, a rysuneczki nie muszą wychodzić z deski kreślarskiej Picassa czy Rembrandta. Solidne (w miarę) wykonanie i dobry (choć zaskakujący) smak w zupełności wystarczają! Niestety, dokładnej ceny nie pamiętam, ale to było koło dwóch złotych. Być może z kawałkiem...

Wartość na skali słodkości dla Czekolady ALPINI - 7!
Dziwi orzechowy smak, który miał być mleczny.
Często ciut krzywe pakowanie przysmaków. Ale wzorki
słodkie i dopracowane! Za to skład średni...

Składniki: Cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, miazga kakaowa, serwatka w proszku (z mleka), emulatory: lecytyny (z soi), polirycynooleinian; aromat. Masa kakaowa minimum 30%. Produkt może zawierać orzeszki arachidowe, orzechy, jaja i zboża zawierające gluten. Wartość odżywcza w 100 gramach produktu: wartość energetyczna 2209 kJ/529 kcal; tłuszcz 31 gram, w tym kwasy tłuszczowe nasycone 20 gram; węglowodany 56 gram, w tym cukry 56 gram; białko 4,9 grama, sól 0,24 grama.

piątek, 12 grudnia 2014

RECENZJA #49: Nestle After Eight Mousse


Jako cichy fan marki Nestlé After Eight z nieskrywanym zainteresowaniem powitałem linię deserów, która całkiem niedawno swój debiut zaliczyła na półkach sklepów sieci Biedronka (niestety, do tej pory dorwałem jedynie dwa opakowania przysmaku, Renatce zaś - koleżance mamy z Urzędu - mimo starań nie udało się uraczyć podniebienia recenzowanym przeze mnie produktem).

Ogólnie rzecz biorąc mamy deser typu Mousse i bliżej nieokreślony, jogurtowo-kremowy twór, któremu nie nadano konkretnej podnazwy handlowej (zresztą sami zobaczcie na zdjęciu powyżej - bardzo, bardzo dziwny zabieg).

Zacznijmy od krótkiego omówienia drugiego rodzaju deseru, tego tajemniczego. Konsystencja dość płynna, ale nie wodnista. Duża przewaga czekoladowej zawartości (czekolada raczej nie gorzka, ale bez wątpienia również nie mleczna, powiedzmy zatem... deserowa, z dużą zawartością kakao). Charakterystyczny smak mięty utrzymuje się w ustach jeszcze długo po spożyciu. Gdybyśmy mieli do czegokolwiek to porównać, wskazałbym Zott Monte z odwróconymi proporcjami jasnych i ciemnych składników, oczywiście z poprawką na odświeżające zielsko. Prawdę mówiąc, deser wydaje się odrobinę zbyt słodki i zdecydowanie bardziej spodobał mi się Mousse.

Wspomniany wyżej Mousse to leciutka pianka, która ustępuje już pod lekkim naciskiem łyżeczki (słychać nawet pękające bąbelki powietrza). I dopiero to w pełni przypomina mi w smaku nienachlane, kwadratowe ciasteczka, być może dlatego, że orzeźwiający mus poprzekładany jest nieregularnie płaskimi warstewkami czekolady. Nie jest za słodko, lecz odpowiednio miętowo. Delikatnym minusem jest to, że jeśli spożywamy smakołyk bezpośrednio z lodówki, odrobina czekolady zostaje na ściankach opakowania i ciężko ją stamtąd zeskrobać (a czekoladę wyrzucać do kosza przecież bardzo przykro). Wykwintny deser!

Na pierwszym planie Mousse!

Powiedzmy sobie szczerze: za 5 złotych nie znajdziemy niczego tak wyrafinowanego, podkreślmy bowiem, że w opakowaniu dostajemy cztery porcje, każda po 57 gram musu lub 70 gram w przypadku tego drugiego. Polecam grać na konsoli i być karmionym mlecznym musem przez dziewczynę, my idea of fun.

Obserwuj najnowsze posty na Kultura & Fetysze!

niedziela, 3 sierpnia 2014

REFLEKSJA #10: Życie jest jak pudełko czekoladek!


Życie jest jak pudełko czekoladek w różnych smakach. Czasem długo nie możesz trafić na swój ulubiony. Czasem ulubiony smak szybko się nudzi lub przeciwnie - nie nudzi się wcale, ale czekoladki się kończą. Ktoś Cię ubiegł, przechytrzył, wyprzedził, odebrał to co Twoje. Życie, walka, konkurencja, darwinizm społeczny. Zdarza się wreszcie, że nie możesz zjeść tej, którą (zaznaczmy: jesteś święcie przekonany) lubisz i pragniesz najbardziej, bo nie jest dla Ciebie. Nadziewana alkoholem lub kawą, a Ty nie okazałeś się wystarczająco dojrzały żeby rozpocząć konsumpcję. Bywa i tak. Najprzyjemniej jednak odkryć swój ulubiony smak przypadkiem, tam gdzie się go najmniej spodziewamy.

Czy można mieć jeden [ulubiony smak - przyp. autora] przez całe życie? Czekoladka nie może przecież odmówić bycia skonsumowaną. Ale czy jedzenie ciągle tego samego smaku jest zaletą czy wadą? Wierność i lojalność czy przygoda i różnorodność? Jak to między wierszami szeptał Sorokin, są dwie drogi: ograniczać potrzeby i skupiać się na życiu wewnętrznym lub realizować wszystkie zachcianki ciała i liczyć, że kiedyś osiągnie się satysfakcję. Nie wiem w sumie po co przywołałem tu Sorokina, ale chyba chciałem podeprzeć się autorytetem. W każdym razie, nie ma żadnych reguł czy wytycznych, podejrzewam że nawet sam Sorokin nie poznał recepty na szczęcie. To Twój wybór, zjadasz wszystkie lub rozkoszujesz się jedną. Ludzie (wyczuliście wcześniej symbolikę i dwuznaczność? Jeśli nie to skończcie czytać tego bloga!) to jednak nie czekoladki i z czasem może wystąpić miedzy nimi pewna... sprzeczność intencji? Rozminięcie priorytetów? Zmęczenie materiału? Próba zmiany ulubionego smaku?

-Mam maliny na ogródku, więc chcę borówki!
Obserwacja antropolingwistyczna: człowiek zawsze najgoręcej pragnie
tego,czego w danej chwili nie posiada pod dostatkiem...

Zobaczyłem ostatnio genialnego mema, ponoć cytat niejakiego Cichego Boba (kimkolwiek jesteś Brachu, musisz cholernie dużo wiedzieć o egzystencji). Szło to mniej więcej tak: Świat jest pełen świetnych lasek, ale prędzej zaczną cię zdradzać niż przynosić lasagne do pracy. Magia, esencja życia, kamień milowy wiedzy o świecie i związkach. Chcę jeść lasagne w pracy i mieć świetną laskę. Jak wszyscy. Ale zbiory świetnych lasek i tych, które przynoszą lasagne do pracy nie są tożsame... Problem!

Jest przełom, Sturm und Drang. Czy znalazłem ulubioną czekoladkę? A jeśli mylę się w swoim osądzie? Nie mam ochoty na rozczarowanie po odpakowaniu z papierka. W końcu ulubiona czekoladka to coś więcej niż zwykła czekoladka! Dla ulubionej można poświęcić całą bombonierkę. Chu*owo mieć zbyt dużo ulubionych czekoladek. To tak jakby samemu być chu*jowym lub nie umieć odpowiednio wybrać. Przynajmniej według mnie.

Ulubiona czekoladka raczej nie doceni Twojego wyboru. A człowiek? #good_or_evil! #dead_or_alive!

Zapraszam do dyskusji, choć wiem, że jej tutaj (raczej) nie uświadczę! :)

Dałbym 10/10 jeśli byłyby Air Maxy, tak daję tylko 10/10...

PS: Dzisiaj dwa cytaty, bo nie mogłem się zdecydować!

I chcę dojść wyżej niż docierał głos Placido Domingo
tylko głupiec wypuściłby to z rąk...!
                                               ~HuczuHucz, Nikt

Po stokroć żegnam dziś słodką samotność,
z doliny niebezpieczeństw zlecę w kosmos!
                                               ~Rahim, Potrafię latać

Mhm...! Mógłbym być tą Mickey Mouse!

poniedziałek, 14 lipca 2014

RECENZJA #29: Milka Naps Mix


Blog zapuszczony. Kolejny raz. Muszę Wam się jednak przyznać, że tracę do tego wszystkiego serce. Wszystko stoi w miejscu. Chciałem, żeby zaskoczyło, zyskało elegancki layout, przejrzysty podział na kategorie, lepszy poziom notek, ale gwiazdy nie sprzyjają bez blasku monet. Nawet kumpel, którego lata świetlne poprosiłem o zrobienie logo nadal się nie wywiązał. Nie mam jednak o to pretensji, każdy ma swoje sprawy i troski. Dycham więc jak zdechła ryba w ręczniku, ostatkiem sił podejmując decyzję - napiszę coś, jak Boga kocham napiszę. Mimo wszystko.

Lubię mówić o słodyczach. Jakoś tak się złożyło, że to chyba trzeci produkt Milki o którym wspominam. Szanowni Państwo, proszę o patronat i przesyłki partnerskie! Dzisiaj na warsztat bierzemy Milka Naps Mix. Przypomniałem sobie o pudełeczku w kształcie oktagonu niedawno. Był to jeden z prezentów na Dzień Dziecka, więc trochę się wyleżał, ale termin ważności nieprzekroczony. Zasadniczo planowałem uczynić z Milka Naps Mix prezencik dla Pani z dziekanatu, bo myślałem że wszystko ładnie i w porę mi pozałatwiała, ale nie było tak do końca różowo i mało brakowało, a nie zdawałbym licencjatu w pierwszym terminie. Nie żałuję więc tego, że resztki smakołyku leżą teraz przede mną i czekają na moje kubki smakowe. Wyglądam profesjonalnie: buteleczka wody do przepłukiwania gardła, poważna mina krytyka, lekko spuszczone okulary.

Zawartość miłego dla oka kartonika to 27 sztuk małych, cienkich (cieńszych niż zwykła czekolada) płytek o smaku orzechowym, truskawkowym, mlecznym i kremu kakaowego. 138 gram brutto. Całe szczęście, że doszukałem się informacji o liczbie czekoladek na pudełku, bo przyznam się szczerze, że po otwarciu przez głowę nie przeszła mi myśl o przeliczeniu zawartości. To jednak produkt niemiecki - wszystko jest skrupulatnie opisane. Łakoć z pewnością nie jest dostępna we wszystkich sklepach, tabele kaloryczne nie są przetłumaczone, mamy jedynie nalepkę ze składem w języku ojczystym  (jako sumienny recenzent muszę odnotować to po stronie minusów). Być może z czasem doczekamy się pełnej polskiej edycji, pieczołowicie już potłumaczonej - Internet na razie jednak o tym milczy. Jeśli chodzi o cenę, do waha się w zależności od sklepu i jest to ok. 10 złotych, aczkolwiek w sklepach internetowych znalazłem ofertę po 5,90 (bez kosztów wysyłki rzecz jasna). Pora na degustację!

Czekoladka zielona - Haselnuss
Smaczna, bardzo słodka, kawałki orzeszków są naprawdę małe, nie wystają poza bryłę czekoladki. Drobinki wchodzą jednak w zęby trzonowe, tworząc upierdliwą masę, ale może to ja powinienem zrobić przegląd dentystyczny?

Czekoladka czerwona - Erdbeer
Zabójczo smaczna, łudząco podobna do nadziewanej, truskawkowej Milki, z tymże mamy mniej nadzienia, co mi osobiście bardzo odpowiada. Przy naciskaniu trzonowcami mamy ten charakterystyczny, odrobinę musujący smaczek, wiecie o co chodzi!

Czekoladka brązowa - Crème au Cacao
Opakowanie sugeruje, że będzie to gorzka czekolada i rzeczywiście - taki smak wysuwa się na drugim, może nawet trzecim planie, przy przełykaniu śliny. Pamiętacie nadzienie w wielkanocnych jajkach Milki? O właśnie!

Czekoladka niebieska - Alpenmilch
Najbardziej bezpłciowa. No niby delikatna i mocno zbliżona smakiem do klasycznej Milki, ale najlepiej smakuje odpowiednio wychłodzona, wolno cyckana. Da się zjeść oczywiście, nie wyrzucajcie!

Podsumowując: fajne na prezencik jak macie pustkę w portfelu, fajne do poszpanowania przed kolegami z pracy, ale uwaga, mogą się upomnieć o poczęstunek. Co tu dużo mówić, daję piątkę z minusem za bezpłciowość niebieskiego sukinsyna! Gender, wszędzie gender!

Plusy:
+ Ładne opakowanie (zarówno całości, jak i poszczególnych 27 elementów)
+ Mieszanka... a więc coś ciekawszego niż jednorodność? (analogia sypialniana)
+ Można sobie ładnie racjonować porcje (zalecana to 5 czekoladek na raz)
+ Wygodne otwieranie czekoladek (czerwony paseczek do pociągnięcia)

Minusy:
- Napisy po niemiecku, gdzie dubbing? :C
- Relatywnie trudno dostępny stuff (proście o podwójnie wysmażoną, może zadziała...)
- Losowa zawartość (dla niektórych dużym problemem może być to, że było więcej brązowych niż czerwonych!)

Życie to nie rurki z kremem, ciągle Kękę sam!
Stąd życie z osiedlem, stąd picie z osiedlem,
stąd bycie z osiedlem, stąd szczery rap!
                                              ~KęKę, Zostaję

piątek, 21 czerwca 2013

RECENZJA #9: Kinder Schoko-Bons



Czas na kolejną notkę! Tym razem nacieszymy się cukierkami Kinder Schoko-Bons. Obejrzymy bacznie opakowanie, posmakujemy zawartości, ale czy zrecenzujemy? Hmm... Chyba chcę się powoli oddalać od prostych analiz i wystawiania ocen. Przecież nie o to mi na samym początku chodziło! Przypominam, że ten blog miał zaskakiwać treścią, bawić językiem, ale przede wszystkim przemycać emocje, nierzadko być przy tym metaforą tego co naprawdę czuję. Rzecz lub produkt miały być tylko pretekstem, elementem konwencji, punktem zaczepienia. Nigdy nie traktujmy ludzi jak rzeczy...

Ostatnio przypomniała mi się historia z dzieciństwa. Miałem bodaj trzy lata. Mama wyjechała do Niemiec na weekend w delegację, a ja zostałem sam z babcią. Jedliśmy obiad. To była jakaś okropna zupa, chyba pomidorowa. Pamiętam, że nie lubiłem wtedy pomidorowej, zresztą do dziś za nią nie przepadam. Z nudów huśtałem się na stołku, nic nie zapowiadało przyszłych wypadków. Leniwe popołudnie, niesmaczny obiad, ale zaraz stąd prysnę i zabazgram kredkami parę kartek - pewnie myślałem sobie mniej więcej w ten sposób, oczywiście z poprawką na wiek. Nagle - JEBS! - chwila nieuwagi i wylądowałem na tyłku, wpadając plecami w spiżarkę pod oknem. Spoko - nie pierwszy i nie ostatni raz zaliczyłem glebę dzięki własnej głupocie. Pozbierałem się dość szybko, wysłuchałem reprymendy i dokończyliśmy wspólny posiłek.

Coś było jednak nie tak. Nie chciało mi się rysować, nie chciało mi się bawić klockami na dywanie, czułem się słaby i ociężały. Leżałem na kanapie mocno przyciskając prawe ramię do poduszki. Robiąca na drutach babcia spoglądała na mnie spod okularów z lekkim niepokojem. Ból stawał się nieznośny i dokuczliwy, kilka razy zdarzyło mi się cicho załkać. Po kilku kwadransach moja opiekunka zdecydowała się zadzwonić po karetkę.

Parę minut później ratownik znosił mnie na barana do pojazdu. Miałem radochę, pierwszy raz jechałem wozem ratunkowym. Były żarty (jeden o jedzeniu zupy z gwoździ, żeby mieć więcej żelaza pamiętam do dziś) i zainteresowanie wnętrzem samochodu. Później trochę krzyku przy nastawianiu złamanego obojczyka i jakiś czas męczarni z gipsem. Do dziś z lekkim uśmiechem dotykam ledwo wyczuwalnego zgrubienia na kości. Całe szczęście nie byłem zbyt ruchliwym dzieckiem i nie doszło do poważniejszych komplikacji - mogło bowiem wystąpić złamanie otwarte.

Ale co to wszystko ma wspólnego z Kinder Schoco-Bons? Niedługo potem mama wróciła do domu. Nie muszę chyba dodawać, że powitała mnie z wyrazem głębokiej troski na twarzy, wielokrotnie pytając, czy wszystko jest już w porządku. Wyściskała mnie, wycałowała i na nowo byłem szczęśliwym smykiem. Przywiozła mi też dwa prezenty: małą karetkę z otwieranymi tylnymi drzwiczkami (nie wiedząc przy tym nic o moim drobnym wypadku - pointa niczym z filmu!) i walcowate pudełko z cukierkami z czekolady mlecznej z nadzieniem mlecznym i kawałkami orzechów laskowych.

Trzeba przyznać, że nie pasują mi te kawałki orzechów, ale to wyłącznie moje subiektywne odczucie. 200 gramową paczuszkę bardzo słodkiego przysmaku można kupić w Lidlu. Cena? Z tego co pamiętam około 10 złotych. Smak? Podobny do batoników Kinder.

Dla Was może to i zwykły łakoć, dla mnie to piękne wspomnienie. I chyba, kurczę, nieprzypadkowo akurat teraz zaświtało ono w mojej głowy. Chciałbym, żeby wrócił do mnie ktoś na kogo czekam, ale niestety osoba ta jest w o wiele dalszej podróży niż kiedyś moja mama. Chciałbym, żeby wróciła. Bez prezentów i zbędnych wyjaśnień. Wiem jednak, że nie wróci i chyba to boli najbardziej. Nic nie jest dobrze!

I need a doctor, call me a doctor
to bring me back to life...

Zdjęcie Kinder Schoko-Bons pochodzi z: www.caterpoint.info