Pokazywanie postów oznaczonych etykietą #4. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą #4. Pokaż wszystkie posty

sobota, 15 marca 2014

OPINIA #4: Produkty Frosta

(Anty)bohaterowie dzisiejszego wpisu!
Złote paluszki rybne i Rybne dukaty z pietruszką...
Dzisiaj zostałem oszukany przez Mamę! Nikomu już nie można ufać...
W piątek, jak to w piątek, Matula zaproponowała danie postne, bezmięsne. Padło na paluszki rybne. Wszystko ładnie, pięknie. Ziemniaczki, ogóreczki konserwowe i przysmak firmy Frosta.

Jem, jem. Śmiejąc się, mówię do Mamy: Hej Mamo! Chyba przyzwyczaiłem się do tych paluszków meksykańskich, bo nie są już w ogóle dla mnie ostre! Te zwykłe są dla frajerów! A Ona na to: Przecież to są TE ZWYKŁE, nie otwierałam specjalnie nowej paczki... Spojrzałem na talerz. Istotnie - kolor panierki różni się od wersji ostrej, jest żałośnie jasny. Łzy napłynęły mi do oczu, poczułem nieprzyjemny ucisk w gardle. Chciałem wybiec z kuchni, zwymiotować cały obiad i zakopać się głęboko pod ziemię. Rozważam ucieczkę z domu, w końcu zostałem zdradzony. Przecież powtarzałem Mamie - żadnych pieprzonych Rybnych dukatów z pietruszką, żadnych Złotych paluszków rybnych. TYLKO Meksykańskie paluszki rybne są zjadliwe. Ewentualnie Przysmak rybny ze szpinakiem bądź serem. NIC POZATYM! Eh, te problemy Pierwszego Świata ;)

Nie spodziewałem się, że nóż w plecy wbije mi rodzona Matka. Aż po rękojeść.

Urooodzinowo! <3
Noo, Matula ma już ponad pół wieku.
PS: Uważajcie na swoje Matki, mogą wyglądać słodko, ale podadzą Wam
Rybne dukaty lub Złote paluszki rybne, psia mać!
Retrospekcja: mecz z Piastem i pudełko makaroników...
Dzięki Bogu, że Możdżeń zostaje po treningach i ćwiczy te rzuty wolne!
A tutaj perełki komiksu, pożyczone od znajomka ze studiów.
Na początku nie doceniłem, ale co klasyka, to klasyka. Dzięks!
Dzisiaj tematyczny fragment zwrotki reprezentanta P do N z Kreską. Nie żebym się jarał, ale pasuje do treści notki:

Jak pierdolona Frosta jesteś łatwa i prosta,
a ja nie jestem prostak, żebym chciał z tobą zostać!
[...] i nawet jeśli tanio, mam wyjebane na nią,
więc znikaj szmato prędko, jak Głodek z reklam Danio!
                                ~Gandzior, Prosta jak Frosta

niedziela, 29 września 2013

ERASMUS LIFE #4

Najbardziej reprezentatywny budynek naszego uniwerku (blok R)!
Widoczki lepsze niż z Kurnika na Szamażewie ;)
Za mną pierwszy tydzień wykładów! Boli mnie, że polskie lenie mają jeszcze wakacje, no ale chyba nie ma co narzekać ;) Fakt, że nie mam większych problemów ze zrozumieniem öğretmenler jest wielce uspokajający. Wyjątkiem są tylko zajęcia z Religion in society, gdzie światowy, młody profesor lubi używać precyzyjnych czasowników i mocno udziwnionych przymiotników. Nie warto się jednak martwić na zapas. Sądzę że nikt nie będzie chciał sprawiać większych kłopotów studenciakowi z Polski. Jestem przecież kimś na kształt... endangered specie!?

Plan lekcji mam nie najgorszy, tematyka wydaje się dość interesująca (szczególnie History of Ottoman Thought I) ale nie udało się wyłuskać żadnego wolnego dnia. Teoretycznie mogłem próbować upchnąć wszystkie przedmioty w trzy dni, nie wiem tylko jak zareagowałyby na to moje zwoje mózgowe (pomijając już wątek zerowego wyboru poznawanych zagadnień, które przy kryterium czasowym schodzą na dalszy plan). Ah, no i nie wspomniałem, że jeden blok zajęciowy trwa tutaj aż 3 godziny... Prowadzący starają się jednak uskuteczniać zwyczaj częstych przerw. Plusem są szybkie finisze zajęć we wtorki i piątki - odpowiednio 12 i 10! Podsumowując: mam 19 godzin zajęć tygodniowo (kurs Basic Turkish I to bowiem cztery, nie trzy godziny). A mówili, że na Erasmusie taka opierdułka, że ETCSy leżą na ulicy, wystarczy się tylko po nie schylić. Nie podoba mi się gadka o esejach i middle term exams... Brzydko mi to pachnie pracą i obowiązkami, oj brzydko!

Zamieniłem godło i krzyż na portrety Atatürka - wstyd mi :C
Na szczęście nie czuję się TAK na wykładach. Uuuf!
No i w piątek trzeba było udać się na Komisariat w Fatih Emniyet żeby złożyć dokumenty potrzebne do otrzymania prawa pobytu. Urząd wyznaczył termin na 19.30, podczas gdy kasa do uiszczania opłat jest otwarta tylko do 15/16. Oznacza to mniej więcej tyle, że będę musiał wpaść tam również w poniedziałek. Na szczęście mój współlokator zasygnalizował chęć wyświadczenia mi przysługi i zapłacenia również za mnie (nie ma zbyt wiele do roboty posiadając jedynie DWA kursy). Oby tylko nie robili żadnych problemów (dojazd z akademika na główny komisariat to ponad półtora godzinna wyprawa metrobusem i metrem).

Kolacja w MarmaraPark po urzędniczym piekle. Nowa postać:
 Sara z Portugalii - lvl 21, specjalna umiejętności: wiedza na temat Premier League!
Wiem, że dużo zdjęć przy jedzeniu, ale jeść trzeba...
Ulzhan, Aydana i moja skromna osoba!
Wczoraj w ramach międzynarodowej integracji odbyliśmy wycieczkę na Wyspy Książęce! Nie ma nic lepszego niż cieplutkie, poranne tosty popijane sokiem wiśniowym w małej knajpce przy przystani. Docelowy punkt naszej wycieczki to iście malowniczy zakątek o intrygującej historii (zachęcam do poszperania). Niestety nie do końca udało mi się zwiedzić Büyükada, gdyż nieopatrznie wysiadłem na złej wyspie (Wyspie-Fort, po turecku: Burgazada). Koniec końców wyszło na dobre, gdyż poznałem kilku nowych studentów, którzy tak jak ja wysiedli zbyt wcześnie (nie była to do końca wina naszego gapiostwa, ale nadprogramowego przystanku na trasie). Wraz z Amerykanką, Nigeryjczykiem, Afgańczykiem i dwoma Kirgistańczykami musieliśmy poczekać godzinę na kolejną łódź (swoją drogą taka mieszanka jeszcze kilka tygodni temu byłaby dla mnie totalną abstrakcją). W tym czasie poszwendaliśmy się po pobliskich uliczkach i napiliśmy się czegoś ciepłego (ja zamiast herbaty wybrałem uspokajającą melisę). Po dwóch godzinach dogoniliśmy resztę grupy, nie obyło się jednak bez monstrualnego uszczerbku na naszym czasie wolnym. Nie było już sensu wypożyczać rowerów. Czasu starczyło akurat na wizytę w małym meczecie i obiad z naszymi akademickimi opiekunami! Szkoda, bardzo chciałem zobaczyć dom Lwa Dawidowicza Trockiego!

Burgazada czyli Wyspa-Fort!
Jellyfishes! Jellyfishes!
Mały meczecik na Büyükadzie. Wiem, wiem że nie powinienem robić
zdjęć modlącym się Muzułmanom, ale tworzy to niesamowity klimat
!
 
Powrót do Stambułu z częścią zagubionej ekipy!
No i na koniec dobra wiadomość - do naszej akademikowej paczki dołączył Litwin! Brat Słowianin, sojusznik z Korony! Wreszcie ktoś wyglądający jak ja! No może jestem odrobinę przystojniejszy... :D

Słodki prezencik od Aliego! Smakował lepiej niż wygląda! ;)
Dzisiaj pogoda jest świetna, grzechem byłoby siedzieć w akademiku. Pora ruszyć się nad nasze jeziorko!

piątek, 3 maja 2013

RECENZJA #4: Downton Abbey



Długo zastanawiałem się, czy pisać o serialu Downton Abbey. Wywarł on na mnie tak pozytywne wrażenie, że tekst prawdopodobnie przerodzi się w jedną wielką pieśń pochwalną. Jeśli jednak istnieje szansa, że właśnie dzięki mnie ktoś obejrzy to cudo brytyjskiej kinematografii, to gra jest warta świeczki! Nikt mi nie zapłacił, nikt niczego nie sugerował - to serce każe mi polecić ten serial! (Niech to szlag, chyba już się przeradza...)

Ale po kolei. Siedziałem sobie wieczorną porą u mojego Sąsiada mieszkającego klatkę pode mną (nawet nie pamiętam po co do niego wpadłem), kończyliśmy właśnie flaszkę wina, ażeby otwarta nierozważnie przez Jego rodzinę, nie zmarnowała się i nie wywietrzała. Wtem spoglądam na zegar na wyświetlaczu telefonu i rozgorączkowany wykrzykuję - O kurde, Stary, muszę lecieć! Zaraz zaczyna się ten czadowy serial o Anglii na Jedynce. No i Sąsiad zaczął pytać - co to za serial, jaki tytuł i o czym. Wyłożyłem mu więc szybko podstawowe informacje i zaczynam spoglądać w kierunku drzwi. Jednakowoż rozpromieniona twarz Sąsiada zwiastuje coś niespodziewanego... I rzeczywiście, dobry znajomy sięga ręką na półkę po przenośny dysk, podaje mi go i mówi - No, mnie też się podobał, skopiuj sobie, mam tutaj wszystkie trzy sezony. Samarytanin! Od zawsze stanowił dla mnie podporę! Kiedy na przykład martwiłem się o to, że nie mając HBO nie obejrzymy najnowszych odcinków Gry o Tron, On poklepywał mnie po plecach i mówił - Czy kiedykolwiek był to dla Nas problem?

Czym jednak konkretnie urzekł mnie cykl o angielskiej posiadłości? Lista argumentów jest długa, wymienię tylko niektóre z nich. Po pierwsze - realia początków XX wieku są odwzorowane wręcz magicznie. Czas akcji pierwszych trzech sezonów to mniej więcej okres I wojny światowej. Architektura, kostiumy, wyposażenie posiadłości (wprowadzanie elektryczności, instalacja telefonu) i domostw - wszystko idealnie pasuje do moich wyobrażeń ówczesnego świata i (co ważniejsze) jest przekonujące. Po drugie scenariusz (szczególnie w sezonie pierwszym i drugim) trzyma bardzo wysoki poziom, syndrom 'jeszcze jednego odcinka' towarzyszy nam właściwie do końca trzeciego części sagi. No i po trzecie - bohaterowie i ich portrety psychologiczne, życiowe cele i motywacje są świetnie zarysowane. Nawet przemiany charakteru postaci są dla odbiorcy zrozumiałe i wiarygodnie uzasadnione. Jeśli miałbym wybrać moich trzech faworytów byliby to: dobrotliwy Pan Bates, przebiegły i tchórzliwy Thomas, a także inteligentna, przywiązana do tradycyjnych wartości Starsza Lady Grantham.

Z socjologicznym zacięciem oglądałem walkę tradycji z nowoczesnością, która jest osią napędową serialu. Świat idzie naprzód, a młody dziedzic Matthew wraz ze swoją matką chcą dotrzymać mu kroku, co niekoniecznie musi podobać się Lordowi Grantham czy panu Carsonowi i w konsekwencji prowadzi do niesnasek. Równie interesująca jest symbioza panująca między służbą a anglosaską arystokracją i przyjaźnie owych dwóch światów. Służący nierzadko dorównują swoim panom inteligencją, dzielą z nimi swoje smutki i radości, a także udzielają sobie cennych rad. Naprawdę ciekawie robi się jednak dopiero wówczas, gdy czeladź snuje przeciwko sobie małe intrygi i wciąga w nie swoich pracodawców. Wstydliwe sekrety rodziny i wiedza o własne grzeszki stają się wtedy silną kartą przetargową (patrz: pani O'Brien).

Niektóre sceny zapadają w pamięć na długo, jak na przykład [SPOILER] informacja o rozpoczęciu wojny przez Niemcy ogłoszona podczas pikniku czy pełen humorystycznych akcentów i symboliki turniej krykieta zwieńczający trzeci sezon. Z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki - wiele wątków nie zostało zamkniętych m.in. pojawił się tajemniczy kaleka ze zdeformowaną twarzą, podający się za Particka - prawowitego dziedzica posiadłości. Fascynująca wydaje mi się także dalsza kariera zawodowa i życie prywatne Edith Crawley, która wydaje się być skrajnie niepoprawną romantyczką [KONIEC SPOILERA].

Dzisiaj nie byłem recenzentem, byłem wielkim fanem podsuwającym Ci pod nos wyborne danie. Ocena musi być w tym przypadku najwyższych lotów i jest to (pierwsza) szóstka! W mojej opinii ten kryształ nie ma skazy!

Plusy:
+ Wciągająca fabuła i klimat
+ Świetna obsada i gra aktorska
+ Masa celnych ripost i smaczków do wyguglania z dialogów bohaterów

Minusy:
- Drobne niedomówienia fabularne (Matthew Crawley nie wie o Pamuku? Co się stało z Sir Richardem? Nie chciał zniszczyć Mary po zerwaniu zaręczyn?)
- Tylko 24 odcinki, może jednak dzięki temu wszystko trzyma się jeszcze kupy?

Grafika Downton Abbey pochodzi z http://truthandcharity.net