niedziela, 15 czerwca 2014

RECENZJA #26: LEGO Przygoda


W ramach prywatnej akcji Ćwicz angielski! od pewnego czasu zacząłem oglądać sitcomowe kreskówki typu American Dad! czy inne animacje bez napisów. Jako, że jestem zapalonym fanem klocków Lego, a dziwnym trafem ominęła mnie Lego Przygoda, nie miałem wątpliwości co wybrać na chłodny, sobotni wieczór. Nieoczekiwanie film okazał się totalną miazgą!

Jasne, niektóre żarty słowne czy sytuacyjne zdawały się odrobinę prymitywne i wymuszone, ale pamiętajmy kto był głównym odbiorcą filmu - dzieci w wieku wczesnoszkolnym! A to, co ujęło mnie najbardziej, to prawdopodobnie niezauważalne dla większości młodszych widzów tło opowieści - krytyka masowości, schematyczności, przewidywalności, nieustannej kontroli społecznej, dążenia do maksymalnej efektywności i wreszcie krytyka samego kapitalizmu, którego uosobieniem jest Lord Biznes, autorytarny przywódca jednego ze światów, chcący zbudować idealny, nieruszalny (dosłownie i w przenośni) system, będący w istocie antyutopią. Postacie typu: Unikitty czy Dobry/Zły Glina to świetne karykatury infantylności zagubionych dorosłych i wewnętrznego konfliktu większości z nas - dostosować się, być zawsze miłym i sympatycznym, czy puścić wszystko z dymem, nie bacząc na innych i konsekwencje. Niektóre sceny są bardzo... meaningful, np. przesłuchanie przyjaciół Emmeta, którzy mimo wysiłków, nie są wstanie niczego konkretnego o nim powiedzieć, jest aż tak do bólu przeciętny, sfabrykowany, ukształtowany przez rutynę dnia codziennego i medialną papkę. Mamy też sceny drastyczne np. wymazywanie twarzy niechcianych ludzików (swoiste pranie mózgu) czy brutalny szantaż emocjonalny, w którym rodzice gliniarza stają zakładnikami Lorda Biznesa.

Nie brakuje licznych odwołań do popkultury (starych westernów, Tronu, Matrixa, Władcy Pierścienia czy nawet powieści Roku 1984), gagów (z których część pewnie przeoczyłem lub należycie nie doceniłem) i postaci bezpośrednio zapożyczonych z innych filmów (na pierwszy plan wysuwa się Batman, ale jest również Supermana, Green Lantern, Wonderwoman, Dumbledor, Shaquille O'Neal i można by tak wymieniać prawie bez końca). Szalona mieszanka, miejscami abstrakcyjny humor i... całkiem seksowna (jak na plastikowe standardy) Wyldstyle. Poza tym głos Morgana Freemana jako domorosłego proroka Vitruviusa - bezcenny! Moim zdaniem, dla wysokiej jakości oryginalnej ścieżki dźwiękową warto podjąć ryzyko sporadycznego niezrozumienia dialogów. Nie oszukujmy się, kiedy mamy polskie napisy, angielski przechodzi przez nasze uszy raczej bezrefleksyjnie.

Hit muzyczny, który towarzyszy nam kilkukrotnie podczas seansu jest po prostu genialny w swojej prostocie, wyśmienicie dwuznaczny i chwytliwy (klik, żeby posłuchać) - cały czas chodzi mi po głowie!

Nie spodziewałem się, że postawię Lego Przygodę na równi z serią Toy Story! I nie przesadzam, ciężko wskazać mi jakiekolwiek minusy tej lekkiej, łatwej i przyjemnej rozrywki z dającym do myślenia przekazem.

PS: Końcówka naprawdę zwala z krzesła. Mistrzowskie zobrazowanie konieczności zmiany pokoleniowej warty i kultury prefiguratywnej.

Cześć, pewnie mnie nie znacie,
ale możecie mi zaufać, bo jestem w telewizji!
                                                              ~ Wyldstyle

Plakat filmu pochodzi z www.gogaga.pl

1 komentarz: