Pokazywanie postów oznaczonych etykietą relaks. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą relaks. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 20 lipca 2014

RECENZJA #32: Oreo Ice Cream Sandwich


Zdaje mi się, że kiedyś miałem już do czynienia z tymi małymi, kakaowymi diabełkami w postaci lodowych przekąsek, ale jakoś zapomniałem o nich napomknąć. Kiedy w piątek popołudniu byłem w Biedronce, na tygodniowych, solidnych zakupach, nie omieszkałem wrzucić płaskiego, niepozornego pudełeczka smakołyku do koszyka.

Ależ to przepyszne! Jednocześnie chłodzi, syci i jest odpowiednio duże (opakowanie zawiera 4 okrągłe markizy o średnicy ok. 6 centymetrów z centymetrową warstwą lodów waniliowych między ciasteczkami). W Internecie widziałem również opakowania zawierające 6 porcji po 55 ml. Co prawda zgodnie z rysunkiem i opisem w waniliowej masie powinny być drobinki pokruszonego herbatnika, ale ja tam ani nic nie wyczułem, ani specjalnie nie widziałem. Nie zmienia to jednak faktu, że całość smakuje wybornie. Kakaowy herbatnik przypomina wersję z klasycznym ciasteczkiem do przekręcenia i zamoczenia w mleku, ale zapewne musi być odrobinę inaczej przygotowywany, bo mimo kilku dni w zamrażarce jest łatwy do pogryzienia, nawet dla mojej mamy, która ma chore zęby :C

W przeszłości nie lubiłem zbytnio ciastek typu markizy, ostatnio jednak się do nich przekonuję (np. do klasycznych Bahlsen Hitów). Wolę jednak obserwować jak pałaszują je atrakcyjne dziewczęta. Markizy mają w sobie coś... erotycznego?

Podsumowując: polecam gorąco, ale pamiętać należy, że nie są to typowe lody, które pochłaniamy kiedy chcemy się ochłodzić. Są dobre raczej jako dodatek do wieczornej lektury czy co tam sobie robicie w chwilach słodkiego relaksu. Cena (ok. 6, w Carrefour ponoć niecałe 5 złotych) nie jest specjalnie wygórowana, powiedziałbym że akuratna.

Plusy:
+ Bardzo smaczne, naprawdę przypominające ciasteczka Oreo
+ Niewielkie opakowanie, wygląda jak... kartonik paluszków rybnych?
+ Ładnie zapakowane pojedyncze porcje smakołyku (srebrne saszetki z niebieskim logo)

Minusy:
- Dużo emulatorów, substancji spulchniających, lecytyny, węglanów, stabilizatorów...
- Delikatnym herbatnikiem można się pobrudzić, ale ja akurat lubię tą charakterystyczną, ciemną barwę na palcach po za długim trzymaniu ciastka (nie pytajcie...)
- Zauważyłem, że chce mi się po nich mocno pić

PS: Niedługo meczyk z Piastem. Po porażce z Estończykami, trener Rumak odmienił nieco wyjściową jedenastkę. Keita, Kownacki, Formella i Ubiparip w pierwszym składzie? PODOBA MI SIĘ TO!

poniedziałek, 22 lipca 2013

OPINIA #1: TOP5 wakacyjnych napoi



Chrzanić recenzje, dzisiejszy materiał będzie bardziej exclusive. Chciałbym zaprezentować Wam pięć napojów, którymi się ostatnimi czasy opijam. Może dzięki mnie odkryjecie coś, co przypadnie do gustu również Waszym kubkom smakowym?  No to hop!

5.  Frugo Aloes
W sumie to nic specjalnego – najsłabsze ogniwo w moim zestawieniu. Nutka aloesu w tle sprawia, że napój jest bardziej orzeźwiający niż zwykłe Frugo, poza tym podoba mi się wielkość butelki (pół litra to w sam raz). Po wczytaniu się w skład napoju, stwierdzam że właściwsza byłaby nazwa sok wieloowocowy. Znajdziemy tutaj: jabłko, limetkę, kiwi, passiflorę (?), winogrono, cytrynę, agrest i banan plus ekstrakty, aromaty, koncentraty, stabilizatory... Czy jeden procent zagęszczonego soku z aloesu jest tego wart? Frugo Aloes – jednorazowa przygoda!

4. Warka Radler Jabłkowa
Cudownie wchodzi jako schłodzony przerywnik upalnego dnia. Jeszcze niedawno małe puszki były sprzedawane po sześć sztuk w Biedronce. Cena - około 10 złotych. Poza tym ma tylko dwa procent, więc nie zamula. Dodatkowo niepozorny wygląd nie niepokoi domowników – Maciuś na pewno sączy sobie jakiś napój z bąbelkami! Jest wersja jabłkowa i cytrynowa, ja konsekwentnie trzymam się tej pierwszej. Wypicie tej lemoniadki z piwkiem przy lekturze opowiadań Hłaski po nocnym bieganiu - bezcenne!  Warka Radler Jabłkowa – randka kilka razy w tygodniu!

3. Hellena czerwona porzeczka & agrest
To dopiero zaskoczenie – polski napój niegazowany na pudle! A wszystko dzięki bardzo słodkiemu i ciekawemu smakowi, podobno bez konserwantów. Hellena zdobyła mój żołądek dzięki agrestowi, który wysuwa się na czoło smakowego bukietu. Bardzo ładnie komponuje się z niedzielnym obiadem. Duża, prawie dwulitrowa butelka ze spokojem obsłuży kilkuosobową rodzinkę. Hellena czerwona porzeczna & agrest – fascynacja dojrzałą kobietą!

2. Somersby Apple
Nie boję się ciężkich, męskich piwek (może oprócz tych ciemnych typu Guinness, których boję się panicznie!) ale znajomi znają moją jabłkową słabość. Cóż zrobić, odrobinę zniewieściała natura! Dobrze jest usiąść na gimnazjalnym murku, zacząć Desperadoskami, właściwe picie zostawić dla Tyskich, dobić się tanią Tatrą, po czym zanurzyć się w sadowym raju! Jabłuszkowy nektar, koniecznie schłodzony potrafi opętać! Piękna elegancka butelka (w moim odczuciu zawsze lepsza od puszki) to niezbędny atrybut udanego wieczoru. Niestety przyjemność stosunkowo droga – wymaga ponad czterech złotych. Warto, jak Boga kocham warto! Somersby Apple – kandydatka na żonę!

1. Aloe Vera Farm
Zwycięzca mojego małe plebiscytu! Dacie głowę, że produkują to w Korei Południowej? Woda smakuje wyśmienicie, a w środku pływają małe cząsteczki aloesu! Wystarczy jeden łyk i –autentycznie – pragnienie jest na jakiś czas ugaszone, a świeżość w ustach pozostaje z nami na długo. Oczywiście najlepiej smakuje schłodzone. Największym minusem jest cena – 6 złotych za półlitrową, ciekawie wyprofilowaną buteleczkę to trochę burżujsko. Ponoć oprócz osiągnięcia winogronowo-aloesowej nirwany pozytywnie działa na metabolizm, dostarcza antyoksydantów i oczyszcza organizm. Aloe Vera Farm –  gorąca kochanka na weekend!