Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Quebonafide. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Quebonafide. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 15 grudnia 2015

RECENZJA #117: Ksin. Sobowtór - Konrad T. Lewandowski


Kolejny Ksin, kolejna recenzja na Kultura & Fetysze! No naprawdę, wydawnictwo Nasza Księgarnia powinno mnie jakoś wynagrodzić za konsekwencję! Co w nowym tomie? Więcej chorej magii i odrobina obleśnych scenek seksu z Bertie (nowa postać). Wraca również znany z pierwszego tomu Hamnisz, kusznik z wolnych kompanii. Jeee!

Fabułka to zupełnie nowa jakość względem Początku i Drapieżcy. Nie wchodząc w szczegóły, kotołak będzie musiał załatwić kilka spraw w równoległych światach, aby uratować swój. Z informacji na tylnej okładce wynika, że trzecia część sagi to na nowo zredagowana Wyprawa kotołaka, która zyskała misterną, szkatułkową konstrukcję. Nie można zaprzeczyć, jakaś tam "incepcja" istotnie ma tu miejsce.

Jak zawsze czyta się lekko i z zainteresowaniem. Podobnie jak wcześniej, Lewandowski prowadzi nas za rączkę w skomplikowanym systemie magii. Tym razem w centrum uwagi znajdują się artefakty obłożone potężnymi czarami. Tradycyjnie mam do autora delikatny żal o zbyt mało mięsiste opisy, które zazwyczaj są redukowane do niezbędnego minimum. Ponadto, finał nadszedł szybko, niespodziewanie i moim zdaniem trzeba go było ciut rozciągnąć. Przytrzymać Czytelnika w niepewności kilkanaście stron więcej, bo poszło za łatwo. Tym razem nie dostajemy również żadnego dodatku do właściwej historii. Ani skraweczka Bestiariusza czy opisu Międzykontynentu. Szkoda, bo mamy zaledwie 336 stron, około trzydziestu mniej niż w chudziutkim Początku.

Co bardzo podoba mi się w Sobowtórze to ładne zawiązanie wszystkich szczegółów. Możemy być pewni, że jeżeli między bohaterami wywiązuje się rozmowa lub przekazywana zostaje rada, której w danym momencie nie rozumiemy lub nie dostrzegamy jej sensu, należy zapamiętać kluczowe informacje z niej wypływające. Przydadzą się później!

[SPOILER] Oprócz sceny w domu Erkala (totalnie schizowy klimat i chaotyczność), a także lakonicznego, niezbyt epickiego opisu wędrówki i walk koczowników, w zasadzie wszystko jest do zaakceptowania i nie ma się zbytnio do czego przyczepić. Jak zawsze. [KONIEC SPOILERA] Z ciekawością wyglądam w oczekiwaniu na kolejny tom sagi pt. Rózanooka! Pewnie, że kupię Nasza Księgarnio, macie lepszy dostęp do mojego portfelika niż Dziewucha!

Dane techniczne:
Autor: Konrad T. Lewandowski
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 336
ISBN: 978-83-10-12655-9
Cena detaliczna: 34,90 PLN lub 27,90 PLN na stronie NK
Recenzje poprzednich tomów:
Saga o kotołaku. Ksin. Początekkliknij, żeby przeczytać!
Saga o kotołaku. Ksin. Drapieżnikkliknij, żeby przeczytać!

Chodzę w szlafroku po tarasie, słucham jazzu,
Ten rynek wypluł mnie, wcześniej trzykrotnie przeżuł.
~Quebonafide, Święty spokój

poniedziałek, 18 maja 2015

RECENZJA #75: Race The Sun (PS4)


Bardzo przyjemne doświadczenie - maksymalnie minimalistyczna gra w której siadamy za sterami bryłowatego stateczku przeciskającego się między kamieniami, wiatrakami, spadającymi blokami i innymi tego typu przeszkodami. Naszym jedynym celem jest przetrwanie i kolekcjonowanie niebieskich kryształków zwanych tris. Na mapie rozsiane są również boosty: skoki, dopalacze i tarcze, które mogą wyratować nas od przypadkowych kolizji na trasie. Ważne jest to, żeby ścigać zachodzące za horyzont Słońce. Tylko ono może dostarczyć niezbędną dla silników energię do paneli słonecznych.
Codziennie mamy nowy, wygenerowany tylko na jedną dobę świat, a po zdobyciu 25 levelu pojazdu możemy nawet pokusić się o przejście kilku regionów z rzędu. Niestety, po wykonaniu quasi-questów i wywalczeniu wszystkich udoskonaleń statku (łącznie z personalizującymi skrzydła motywami) z ekranu zionie nudą. Bo ile razy można oglądać brzydką animację eksplozji? Gra, która mogła wybornie odstresowywać staje się przyczyną niemałych frustracji, głównie przez poziom trudności.


Oprócz podstawowego trybu gry, podczas którego śrubujemy punktowe rekordy (Race The Sun), mamy jeszcze horrendalnie trudną przeprawę zwaną Apocalypse, gdzie na twarz spadają nam pociski do zera ograniczające widoczność, a jedynym nieruchomym elementem na mapie zdaje się być podłoże i Labyrinth, który delikatnie oddala punkt zaczepienia kamery, umożliwiając przy tym lepsze wybory na poszatkowanej tunelami mapie. Tak naprawdę tylko do pierwszego, tytułowego sposobu gry warto sobie bardzo sporadycznie powrócić. Niezłym pomysłem są interaktywne creditsy - jedyny tryb, w którym ukończyłem rozgrywkę.
Podsumowując: każdy miał kiedyś kolegę, który chciał sobie trochę polatać. Dziełko Flippfly może mu to umożliwić. Warto pobrać jeśli ktoś ma PlayStation Plus. Bawi bardziej niż Hohokum...

Plusy:
+ Proste i przejrzyste reguły zabawy
+ Niemęcząca muzyczka i nienachlane efekty dźwiękowe
+ Wysoka płynność działania programiku
+ Komponenty wybrane dla statku wymagają ciut zastanowienia (bo strategia to za duże słowo)
+ Przyjemna i stylowa grafika...
+ Codziennie nowy świat do eksploracji...

Minusy:
- ... chociaż ci przeciwnicy wyglądają zbyt prostacko (sunące ryby?)
- ... który jednak niewiele różni się od tego z dnia poprzedniego. I jeszcze poprzedniego.
- Brzydkie eksplozje (właściwie to... jedna eksplozja)
- Zniechęcający do zabawy brak długofalowego celu
- Wysoki próg wejścia (szkoda, że nie ma kilku poziomów trudności do wyboru)
- To jednak tylko przerywnik, który ciężko potraktować jak poważny tytuł
(szczególnie po maksymalnym udoskonaleniu statku)
Nadal mamy w planie polatać [...]
Za rok przywitamy Jukatan!
                               ~Quebonafide, Trip

wtorek, 31 marca 2015

Ulubieńcy marca!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu lub po prostu się z nimi bliżej zetknęli. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce. Sprawdź też Ulubieńców lutego!


#JEDZONKO
Mama przyniosła z Biedry jak był Portugalski Tydzień (nie, nie pomyliło mi się z Lidlem). Świetna jest ta marmolada z Pigwy (takie jakby małe jabłuszka, co?). Gęsta, ale łatwo się rozsmarowuje. Nawet niewielka ilość sprawia, że kanapka jest słodka i ma niepodrabialny smak. Podejrzewam, że smarowidło bardzo dobrze skomponowałoby się z ciastem francuskim. Jedyny minus to fatalnie otwierające się opakowanie. Wieczko zakleszcza się mocno, więc żeby je podważyć musimy silnie na nie naprzeć, co znacznie zwiększa ryzyko otarcia naskórka przez ostre wykończenia pudełeczka #Spodenki_Wasilewskiego


#KSIĄŻKA
Oprócz recenzowanego w tym miesiącu Zabójcy z miasta Moreli (kliknij, żeby przeczytać) miałem styczność z dwoma zasługującymi na wyróżnienie pozycjami. Są to: Portret Doriana Greya (czytany w ramach uzupełniania braków w klasyce - kliknij, żeby przeczytać cieplutką recenzję) i Historia Boga. Ta ostatnia niestety zalega na moim podręcznym regaliku już bardzo długo i tak naprawdę jestem dopiero na początku. Dość ciężko się czyta, trzeba być naprawdę skupionym śledząc meandry dziejów Baala, Aszery czy Anata. Szalenie ciekawa jest postać samej autorki - byłej zakonnicy, która nie posiada formalnego wykształcenia teologicznego, a uważana jest za autorytet w dziedzinie.

#FILM
Z Dziewuchą byliśmy na Snajperze, biograficznym filmie o Chrisie Kyle'u w reżyserii Clinta Eastwooda. Bradley Cooper to ciągle jeden z moich najulubieńszych aktorów. Niektórzy internauci zarzucają obrazkowi brak emocji, mnie tam chwyciło za serducho. Sceny batalistyczne na propsie, atmosfera zaszczucia i napięcia nakreślona całkiem zręcznie. Emocje są, moim zdaniem, wzbudzane poprzez epizodyczność scen obyczajowych i bardzo sporadyczne odrywanie się od głównego wątku. I to jest spoko, nie ma miejsca na pitolenie! Tylko te telefony żołnierza do domu w czasie wykonywania operacji wojskowych, seriously? Na deser: prześliczne kości policzkowe Sienny Miller.


#MUZYKA
Co tu dużo mówić - Nowe rzeczy Kękiego przewijają się gdzieś tam w tle siedzenia przy komputerze. Początkowo byłem sceptycznie nastawiony, ale chyba poziom Takich rzeczy utrzymany. Przez szacunek do pracy artysty będzie trzeba przy okazji nabyć fizyka. W ubiegły piątek doszła do mnie również Ezoteryka Quebonafide. Nie wsłuchałem się jeszcze bardzo, bardzo uważnie (prócz numerów, które były znane już wcześniej - jako single lub wycieki), ale że Kuba składa dobrze, to wiadomo nie od dziś. A mikstejp Erotyka, wbrew tytułowi nie krąży wyłącznie wokół tematyki mokrych pierożków. Trochę szkoda, że tyle remixów, a stosunkowo mało świeżynek. Ah, no i świetny ten patent z okładeczkami.

Spodziewaliście się tutaj zdjęcia gier, co? Niestety, są w wersji cyfrowej,
więc musicie się zadowolić kawałkiem palucha posmarowanym marmoladą... ;)

#GRA
Nie rozwijając za bardzo: sprawdźcie recenzje dwóch mniejszych gierek z marcowego seciku PlayStation Plus. Są to: OlliOlli2: Welcome in Olliwood (kliknij, żeby przeczytać) i Valiant Hearts: The Great War (kliknij, żeby przeczytać). Niby pod sam  koniec miesiąca przeszedłem jeszcze Battlefield Hardline, ale o tym później. Tak czy inaczej jestem z siebie dumny - gra zaliczona na weteranie, teraz cisnę jeszcze raz. Na odblokowanym, najwyższym poziomie trudności. Rozgrywka z shootera zmienia się we wciągającą skradankę.


#KOMIKS
Zawsze kiedy biorę do ręki kolejny numer Wilqa, myślę komu tym razem oberwie się najmocniej. Mistrzowski zeszyt, uśmiałem się setnie. Cygański Instytut Wirusologii? Związek Zjednoczonych Żuli Zamieszkujących Znane Zakątki Ziemi z siedzibą w Radomiu? Polski Związek Gwałtu i Mobbingu? Bohater powiatu pod enigmatyczną ksywką Czyarbuzymajądupy Chybanie? O wszystkim poczytacie w ultra-niepoprawnym politycznie numerze 21. Rekomenduję, znajdziecie w większości Empików.


#KOSMETYK
Mam takie coś nowego w łazience, całkiem przyjemnie pachnie, prawie jak odżywka do włosów. Oczywiście Linda pochodzi z Biedry (jak znaczna większość dóbr kilkukrotnego użytku w moim domku). Czy jesteś w stanie oprzeć się ekskluzywnemu zapachowi orchidei? Piszą (dobra: na etykiecie jest napisane...), że dobrze działa na rąsie. Że gliceryna, lanolina oraz kompleks witamin A, E i F. Kremowa konsystencja przypomina nasienie humanoida, tyle że z fioletowo-niebieskim zabarwieniem. Pojemność: 500 mililitrów.

Zastanawiacie się co z powyższych jest najbardziej godne uwagi? Tym razem nie wskaże nic konkretnego, wszystko (może oprócz mydła, nad którym nie ma co się zbytnio rozwodzić) mógłbym serdecznie polecić. To najdorodniejsze szczypiorki tej wczesnej wiosny!

Za każdą cenę, za władze, za bunt,
Za samozadowolenie, tak pachnie triumf!
Za krew na ich ciele, pragnę bardziej niż wróg,
Za brudne sumienie, mów mi Frank Underwood!
                               ~K-Leah & Quebonafide, House of Cards

środa, 4 marca 2015

Ulubieńcy lutego!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu lub po prostu się z nimi bliżej zetknęli. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce. Już prawie machnąłem ręką i chciałem powiedzieć pal licho z tym lutym, ale coś mnie natchnęło. Sprawdź też Ulubieńców stycznia!


#JEDZONKO
Pasta z tuńczykiem spod szyldu Marinero. Dostępna w Biedronce, także w innych smakach (suszone pomidory, mintaj czy jajka). Groszowe sprawy, a świetnie urozmaica śniadanko. Duże kawałki ryby, odpowiednia... wilgotność na kanapce i konsystencja. Oprócz tego tęsknota za smakami Świąt, więc najadłem się sporo mandarynek. Na zapas.


#KSIĄŻKA
Czytałem całkiem sporo. Oprócz recenzowanego Carte Blanche (klik!), warto wspomnieć o pozycji Bloger i Social Media spod pióra Tomczyka. Cóż, efekciarsko i miejscami da radę znaleźć jakieś pożyteczne wskazówki, ale im dłużej obcuję z pozycjami Kominka, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że wstrzelił się w dobry okres i miał cholernie dużo szczęścia. Oczywiście nie sposób odmówić mu talentu i (zapewne) ciężkiej pracy, ale bez farta mniej by mu się udało. Fabularyzowane fragmenty i dialogi z Andrzejem czytało się bardzo przyjemnie. Całość ma ręce i nogi, trochę rozwinęła mój pogląd na blogowanie. Wyciągnąłem dla siebie wszystko co przydatne i nadal bardzo poważnie myślę o nowym projekcie. To byłoby dopiero moje unikatowe miejsce w sieci! Tak naprawdę w lutym przeczytałem coś jeszcze, recenzję wrzucę na dniach, a jest to coś, co naprawdę mnie rozwaliło. Dlatego zasługuje na szersze omówienie. Na razie nie zdradzę co to... ;>

#FILM
Dużo mniej filmów. Za to bardzo mitologicznie: Legenda Herkulesa i Immortals. Bogowie i herosi. To pierwsze to całkiem udana reinterpretacja ze zjadliwymi scenami walki, drugie to lekki i przyjemny przerywnik. Inspirujące momenty i epickość - jak najbardziej są. Prócz tego wreszcie rozpocząłem swoją przygodę z House of Cards i łyknąłem cały let's play z Wiedźmina 2: Zabójcy Królów. Ciekawe przeżycie oglądać jak ktoś gra, przypomina to trochę serial. Ah i Birdman - film, który ma tyle płaszczyzn interpretacji, że nawet się z nim nie mierzę w osobnej recenzji. Oglądało się nieźle, daje do myślenia.

#MUZYKA
Wciąż obracam się w tych samych klimatach: Natalia Nykiel i jakieś rapowe (prywatne) klasyki, czyli absolutnie nic nowego. Sprawdziło się co prawda nowe utwory Quebonafide z milionem teledysków, ale jakoś nie mam specjalnej ochoty do nich wracać. Chyba nic nie przebije sentymentu do Eklektyki, przynajmniej u mnie. #SALUTE

#GRA
Szybko skończyłem sesje i zafundowałem sobie sowitą nagrodę! Boże, spędziłem ok. 80 godzin grając w Dragon Age: Inkwizycja. Podejrzewam, że prędzej czy później pojawi się jakaś recenzyjka. Pozytywna recenzyjka. Do kompletu wpadło GTA V, ale dziwna sprawa - jakoś mnie nie ciągnie. Niby fajnie, można sobie pojeździć i podziwiać cudowną grafikę, jest humor, ale ta przypadkowość i sztuczna filmowość misji trochę mnie nużą. Latanie samolotami i helikopterami? Zdecydowanie tego nie lubię...


#KOMIKS
Trochę klasyki - Lucky Luck wydany w twardej oprawie przez Egmont w serii Klub Świata Komiksu. Goscinny pisał historie prawie pięćdziesiąt lat temu, a Morris mistrzowsko je rysował. Niewiarygodne. Mam wrażenie, że kilka żartów dziś by nie przeszło, bo ktoś uznałby postacie za zbyt rasistowsko lub uwłaczająco naszkicowane. Drobiazgowość i estetyka kadru wciąż zachwycają. W turkusowym tomiku znajdziemy trzy perypetie najszybszej spluwy Dzikiego Zachodu: Dwudziesty pułk kawalerii, Eskorta i Zasieki na prerii. Westernowe historie pełną gębą, prawie 150 stron soczystej akcji!


#KOSMETYK
Kolejna rzecz do golenia. Pianka firmy Oriflame z ekstraktem z kaktusa do skóry normalnej. Pianka jak pianka, jaka jest każdy kojarzy, jeśli nie z twarzy, to z nóg i okolic brzoskwinki. Ta ładnie, odświeżająco pachnie i wygodnie się dawkuje. Wyposażona w technologię poślizgu, cokolwiek to znaczy. Made in Poland.

Gdybym miał polecić coś z powyższych szczególnie mocno, to chyba wskazałbym Dragon Age: Inkwizycja. Jest w wersji na komputer i stare konsole. Dobra fabuła, przestronne mapy i coś co w grach ostatnio cenię najbardziej: autorzy mieli gdzieś czy zobaczymy wszystko, czy zaledwie delikatnie zanurzymy się w świecie Thedas. No i podobno można wejść w homoseksualny związek. Miau!

poniedziałek, 9 lutego 2015

RECENZJA #61: Flaggis Mimiki


Jak myślisz, za ile złotych można kupić szczęście? Za pięćdziesiąt, gdzieś przy zjeździe z A2, tuż obok śmierdzących kibli? Za dwie stówy w poznańskiej spelunie zlokalizowanej w jednej z ciasnych odnóg Starego Rynku? Za dziesięć stów, w luksusowym hotelu z basenem i prywatnym lokajem chodzącym za Tobą jak piesek na dwóch łapkach? Nie! Szczęście kupisz już za 1,39 w Lidlu!

Siedem porcji po trzynaście różnokolorowych cukierków pudrowych w każdym zestawie. OSOM! Pamiętasz takie pudrowe zegarki na rękę, które jadło się w podstawówce (lub we wczesnej gimbazie jeśli jesteś ciut opóźniony w rozwoju)? To mniej więcej ten smak, z tą różnicą, że tutaj cuksy są trochę bardziej kruche. I dobrze. Nie ma nic lepszego, niż wsypać do buzi całą zawartość opakowania i chrupać, chrupać, chrupać...

W tym miejscu pragnę podziękować mojemu serdecznemu znajomkowi WERSowi, za przypomnienie o tym wspaniałym smaku dzieciństwa!


Plusy:
+ Kosmicznie atrakcyjny stosunek ilości łakocia do ceny
+ Zgrabne posortowanie smakołyku (wrzuć dzieciaczkowi do śniadaniówki!)
+ Orzeźwiający, słodko-kwaskowy smaczek pozostający w buuuuuzi! <3
+ Pomarańczkowe, wiśniowe i cytrynkowe cukieraski różnią się posmakiem!

Minusy:
- Dość często kruszą się w opakowaniu (dotyczy to głównie skrajnych cukierasków)
- Nie sposób przewidzieć kolorów cukierków (dla tych, co nie lubią spontaniczności w życiu może to być problem; dla mnie czasem jest ^^,)
- Jak na moje oko laika, rzecz nie ma jakiegoś mega zdrowego składu. Ale i tak wszyscy umrzemy!
- Średnio przyjazna, rozpikselowana etykieta, trochę jak z poprzedniego systemu.

PS: No dobra, bardziej długotrwałe szczęście kupisz za około dwa tysiące złotych. Next-gen i ze dwie zajebiste gierki, ale nie o tym dzisiaj... ;)

Mieszam sentyment z odrazą od lat
I chyba to właśnie to psuje mi smak,
Bo cały czas czuję się tak jakbym łyknął łyżkę dziegciuuuuu!
                                               ~Quebonafide, Tarot

środa, 24 grudnia 2014

REFLEKSJA #15: Świąteczne kiermasze


Niesłychanie lubię gubić się w odmętach blogosfery, żeby poszperać w śmiesznych internetowych kącikach piętnastolatek, które publikują tzw. świąteczne wpisy. Struktura jest prosta: zazwyczaj jest kilka zdjęć (albo cudzych, takich jak to powyżej, albo kiepskich własnych), krótki tekścik o zapracowaniu, informacja o zakończeniu spraw związanych z prezentami dla znajomych i rodziny, a także ramowy plan na poszczególne świąteczne dni, zamykający się w lenistwie przed telewizorem i odwiedzinach babci. Oczywiście zabraknąć nie może obowiązkowego moralizatorstwa, że prezenty to nie wszystko, przy jednoczesnym rozpływaniu się na temat świątecznej atmosfery (czytaj: ozdób, śniegu i popkultury) i zapachu piernika (obowiązkowa zbitka leksykalna). Na koniec oklepane życzenia dla czytelników i kurtuazyjne zapytanie: A jak Wy spędzacie Święta? Piszcie w komentarzach. Zostawcie linki do siebie, z chęcią wpadnę, zawszę się odwdzięczam! Może obserwacja za obserwację? Jestem otwarta na propozycje, paaa ;*

Widzicie, w tych kilku zdaniach oszczędziłem Wam czytania tych wszystkich pomyj. Na szczęście Ty, Drogi Czytelniku, zagubiłeś się na blogu wartościowym, niesłychanie kreatywnym i atrakcyjnym, który na dodatek nie został jeszcze odkryty przez zbyt duże grono internautów. Poczuj się elitarnie!

Żeby nie pozostawać gołosłownym w dalszej części notki muszę napisać coś ciekawego. No to będzie anegdotka! Otóż, kilka dni temu, w ubiegły piątek byłem sobie z Ojcem na Starym Rynku, na Świątecznym Kiermaszu. Znając mojego kompana, wiedziałem że będzie ciekawie. Wy jeszcze nie wiecie dlaczego...

Tato mój jest niesłychanym gawędziarzem, trochę wyalienowanym z rzeczywistości. Często opowiada nieistotne z punktu widzenia rozmówców rzeczy o kolegach profesorach, bylinach czy skostniałych strukturach uniwersyteckich. Zdarza mu się również powtarzać farmazony zasłyszane z siódmej ręki, tudzież rozprawiać o sprawach, o których nie możemy mieć pojęcia (niuanse polityki Putina czy teologie dziwnych i zapomnianych religii to tylko niektóre z przykładów). I tak od drewnianego straganika, do drewnianego straganika, z każdym toczyliśmy przynajmniej kilkuminutową dysputę o produktach i wyrobach lub totalnych bzdurach. Na tureckich stoiskach Ojciec trąbił, że jestem prawie jak Turek, żebym mu coś poopowiadał o tych słodyczach (sporą część widziałem pierwszy raz na oczy, a inne nawet na mój gust były po prostu tandetnymi, stylizowanymi podróbami), trochę próbowaliśmy, po czym odeszliśmy nie kupując nic... Na straganie z dziczyzną urządziliśmy sobie dwudziestominutową pogawędkę o unijnych absurdach, nowych metodach wędzenia, polskich wyrobach na Zachodzie, mitycznych gościach z Niemiec, którzy być może chcieliby kupić oferowane wyroby mięsne, po czym odeszliśmy nie kupując nic. Przy grzanym winie, pajdach chleba ze smalcem, zakątku pełnym przypraw i stoisku rosyjskim również były żarty i rozpaczliwe próby zainteresowania naszych kubków smakowych, odeszliśmy jednak, nie kupując nic. Zjedliśmy za to oscypka z żurawiną, skusiliśmy się na kilka litewskich wędlin i białą, syberyjską słoninę, a także (to już w innej budce) wyborne migdały w polewie z cynamonem i z kawą. Ojciec ma jaja, paplał z każdym (czasem chciałbym być tak kontaktowy i społeczny jak On), obeszliśmy wszystko i nie daliśmy się wciągnąć w zakup niczego, co nie było w planie. Pewnie pojedlibyśmy więcej i nie okłamywalibyśmy nikogo, że wrócimy na jego stoisko, gdyby nie wcześniejszy obiad w Pekinie (zupa kwaśno-pikantna, kuleczki wieprzowe w sosie słodko-kwaśnym z ryżem i warzywami, banan w cieście z kokosem robią swoje). Taaak, to był radosny, PRZEDŚWIĄTECZNY dzień ponad klasę średnią.

Zdecydowaliśmy, że za rok również odwiedzimy Kiermasz Świąteczny. Może pogoda pozwoli i uda się zobaczyć lodowe figury? Choinka przy Poznańskim Ratuszu jest w tym roku bardzo zjawiskowa (lepsza niż ta z butelek), a idąc od strony Placu Wolności przechodzimy przez malowniczą świetlistą bramę. Na samym zaś Placu Wolności jest masa małych święcących elementów z logiem sponsora, firmą Enea. Cóż, lepiej tak niż oblepianie reklamiskami...

Jakoś po przeczytaniu tej całej historii stwierdzam, że dla osób postronnych, może to być raczej miałkie i mało interesujące. Musielibyście jednak widzieć pocieszną niefrasobliwość dwóch głównych bohaterów historii - mnie i mojego Szanownego Rodzica.

Jako, że dzisiaj Wigilia i wszyscy boggerzy składają życzenia swoim Czytelnikom, nie mogę zbytnio odstawać od reszty stawki, jeszcze przestaniecie mnie czytać #strach_w_oczach! Zrobię to jednak nietypowo, pragnę bowiem dołączyć do życzeń zamieszczonych w darmowym informatorze ZUS (jakie to odrażające pójście na łatwiznę, prawda?). Swoją drogą kupa śmiechu z tym czterostronicowym wydawnictwem.

Pięknie! Grafik najpewniej płakał jak projektował!
Ludzkie zdrowie zdaje się być szczególnie istotne dla instytucji!
(z: ZUS dla Ciebie, Magazyn informacyjny dla klientów
Zakładu Ubezpieczeń Społecznych
)

Niektórzy tutaj wierzą tylko w to co widać,
mają zakodowane piekło jak Blizzard!
                               ~Quebonafide, Paulo Coelho

PS: Rozkminiliście ten boski panczlajn powyżej? Diablo!

Zdjęcie Świątecznego Marketu w Goslar pochodzi z: flickr.com, dokonałem delikatnego retuszu kolorów.

sobota, 12 października 2013

ERASMUS LIFE #6

Frontman zespołu Beşinci Mevsim
Minął kolejny tydzień. Chyba najciekawszym wydarzeniem był poniedziałkowy koncert rockowy. Moim towarzyszem był Koreańczyk Hyoseob Seo, który rzutem na taśmę zdecydował się wziąć udział w tym przedsięwzięciu. Zabawne - uczyniliśmy ten koncert międzynarodowym. Wiadomo, że byłoby o niebo lepiej, gdybyśmy rozumieli teksty piosenek, ale moc instrumentów (i dobre nagłośnienie) i tak uczyniły ten wieczór bardzo miłym. Repertuar Beşinci Mevsim (co po polsku znaczy Piąta Pora Roku) był urozmaicony i melodyjny. Po koncercie poznaliśmy kilku nowych Turków. Coraz częściej łapię się na tym, że ktoś do mnie podchodzi, wita się wylewnie, a ja nie kojarzę człowieka. Nie mówiąc już o zapamiętywaniu imion... Dramat!

W jednym z utworów gościnnie wystąpiła... absolwentka, matematyczka,
zapomniałem imienia :C
Bodajże we wtorek mieliśmy drugie "spotkanie piętra". Polega to mniej więcej na tym, że schodzimy się do naszego saloniku, każdy mówi kilka informacji o sobie, pijemy herbatę i spożywamy ciasto lub (tym razem) małe eklerki. Po części zapoznawczej był czas na podzielenie się swoimi planami na Bayram (Święto Ofiarowania) i czytanie moralizatorskiej opowiastki. Powiedzonko siedzieć jak na tureckim kazaniu nabiera tutaj właściwego sensu. No i warto dodać, że z okazji świąt cały przyszły tydzień jest wolny od zajęć. Na ten czas mam zaplanowane kilka ciekawych aktywności, ale nie chcę się na razie z niczym zdradzać, żeby nie psuć niespodzianki. Poza tym macie czytać mojego bloga regularnie!!! ;)

Stołówka w akademiku. W ramach pracy zaliczeniowej na Social policy
mam za zadanie uczynić to miejsce bardziej przyjaznym dla niepełnosprawnych.
On jeszcze nie umie obliczać prawdopodobieństwa...
Jestem tu już na tyle długo, że powoli zaczynam konstruować pewne refleksje na temat życia codziennego. Niesłychanie fascynująca wydaje mi się zderzenie tradycji z nowoczesnością, albo inaczej: europejskości ze światem Islamu. Wchodzę sobie na przykład do takiego centrum handlowego, żeby zjeść solidnego, ociekającego tłuszczem hamburgera w Burger Kingu, a w środku olbrzymia scena i kupa ludzi na występie jakiejś pop gwiazdki. Wychodzę więc z zatłoczonego budynku i co słyszę? Nawoływanie muezzina do wieczornej modlitwy z pobliskiego meczetu. Albo inny przykład: jedziemy sobie autobusem na uczelnię. Jeden ze studentów czyta kieszonkowe wydanie Tafsiru (komentarz koraniczny), inny słucha muzyki ze swojego smartfona. Równie ciekawe jest zachowanie tej części dziewczyn, które okrywają się Burkami (lub przynajmniej chustami i długimi płaszczami), używając jednocześnie tuszów do rzęs, tuszów do powiek, maskar i nie wiem czego tam jeszcze. W każdym razie ich twarze wyglądają jak twarze polskich studentek. Czy to się nie wyklucza? Rozumiem oczywiście ideę szczelnego zakrywania ciała przez kobiety (wszystko co najcenniejsze Allah ukrył przed wzrokiem ludzi - złoto w ziemi, perły na dnie oceanów, podobnie winno być z kobietą, która jest skarbem jednego mężczyzny), ale czy wyrazisty make-up nie jest przypadkiem podkreśleniem swoich wdzięków? Nie jest to zachowanie podyktowane chęcią podobania się płci przeciwnej? Oczywiście dziewczyny zaraz zaczną przekrzykiwać się nawzajem, że robią makijaż, żeby podobać się samej sobie i czuć się komfortowo. Ja tam jednak wierzę bardziej założeniom socjobiologii... Z drugiej jednak strony, może nie chcą odstawać od koleżanek, które nie noszą chust i malują twarze? Trudna sprawa. Przyznam jednak, że wizja mojej żony, szczelnie zakrywającej ciało przed wzrokiem obcych, wydaje się romantyczna i odrobinę pociągająca. If you strip me, what would you find? (Natasha Bedingfield)

Ulubione centrum handlowe (bo najbliższe...)
Prawdopodobnie pierwsza rzecz z Ghany, którą jadłem.
Forma podziękowania pewnego sympatycznego Afroamerykanina
za pokazanie strony www.mecze24.pl :D 
Z innych obserwacji - teoria koloru tęczówek wydaje mi się teraz bardzo trafiona. W skrócie (dla nie-socjologów) chodzi o to, że nacje, których oczy mają ciemniejsze barwy dążą do bardziej cielesnej formy interakcji (punkt na którym skupiona jest uwaga źrenicy nie jest tak oczywisty jak w przypadku jasnych kolorów tęczówki, należy więc dotknąć interlokutora). Teraz przyzwyczaiłem się już do tego, że spóźniony na wykład Murat kładzie mi rękę na wewnętrznej stronie uda w ramach cichego powitania (z Muratem wszystko jednak w porządku, poznałem jego dziewczynę). Lub, że koledzy z akademika przytulają się na dzień dobry i pieszczotliwie łapią za głowy podczas rozmów. Powiem więcej, od czasu do czasu staram się klepnąć znajomego w ramię czy kolano. Ot tak, żeby nie wyjść na chłodnego, chcącego zachować dystans Europejczyka.

Także tego... Dyskutujmy!
W sobotę po śniadaniu wybraliśmy się na gokarty. Właściwie były to rozgrywki międzynarodowe na szczeblu amatorskim. Było całkiem przyjemnie, niestety moje czasy na okrążeniach nie należały do ścisłej czołówki. Wolałem jednak zdjąć nogę z gazu niż czekać na marudnego opiekuna toru, który popchnie i przywróci moją gablotę na właściwy tor.

Chwała Niebiosom za globalizację! :) Nurtuje mnie pytanie
- czy w Polsce jest Milka pistacjowa?
I jedno stare zdjęcie, bo dzisiaj było mnie mało!
Hagia Sofia - Sarkofag Cesarzowej.
PS: Ostatnio często słucham 'Eklektyki' Quebonafide. Parafrazując jeden z wersów utworu Codzienność: ciepłe kebaby i mecze tureckiej ligi :D