Rzadko kiedy
grając w gry człowiek naprawdę się wzrusza i stawia sobie ważne, egzystencjalne
pytania. Rzadko kiedy grywalność i estetyka idą w parze z walorami edukacyjnymi
dziełka (swoją drogą ostatnio miałem o tym krótką pogadankę na angielskim: gry
edukacyjne są jak połączenie brokułów i czekolady - nikt nie przełknie takiej
kombinacji...). Valiant Hearts: The Great
War jest tego typu produkcją, przy której na przemian wyrażamy zachwyt nad
kreatywnością autorów (w szczególności grafików) i łykamy łzy przy chwytających
za serduszko fragmentach ukazujących okrucieństwo I Wojny Światowej. Całość jest przyprawiona nienachlanymi ciekawostkami
i faktami historycznymi dostępnymi w często aktualizowanym dzienniku z
autentycznymi fotografiami z tamtego okresu. Świetna historia, intuicyjna komiksowa
narracja. Piękne uczczenie setnej rocznicy jednego z najbardziej
wyniszczających konfliktów zbrojnych ubiegłego wieku.
Rozgrywka
jest bardzo prosta, opiera się na nieskomplikowanych zagadkach logicznych i
sporadycznych elementach zręcznościowych nieprzeszkadzających zbytnio w
budowaniu silnych więzi z czwórką grywalnych postaci (NIE, nie zwariowałem -
zrozumiesz jak wgryziesz się w losy bohaterów). Całość da się przejść w jakieś
6-7 godzin i tak też zrobiłem, z krótkimi przerwami na siku, obiad i wyjście do
sklepu. Mamy cztery rozdziały, każdy po kilka epizodów opisujących wydarzenia z
jednego roku. Przeżyjemy (lub nie) m.in.: bitwę pod Marną,
Sommą, zdobycie Fortu Douaumont, walki pod Chemin
des Dames czy nalot na Reims.
Wszystko ze świeżymi, nienużącymi pomysłami, choć nie ukrywam, że pod koniec
przygodówkowe "znajdź-przynieś-wymień-użyj" zaczęło mnie odrobinę irytować.
Przydałoby się ciut więcej elementów walki! [SPOILER] Chyba najcieplej wspominam transport żołnierzy paryską
taksówką na front w akompaniamencie kankana, pomaganie rannym żołnierzom pod Marną i dramatyczną ucieczkę Karla z obozu! [KONIEC SPOILERA] Póki wiemy o co biega autorom zagadek (a jest tak
w jakiś, na oko, 98 procentach przypadków) nie ma problemu z popchnięciem fabuły,
gorzej kiedy musimy robić coś w ciemno, ale zdarzyły mi się ledwie dwa takie
dziwne przypadki w całej grze. Jak utkniemy gdzieś nazbyt długo, z pomocą
przylatuje pocztowy gołąb.
Zupełnie
uszczęśliwiony byłbym, gdyby cywile na niektórych planszach nie byli tak brutalnie
sklonowani, a dodatkowe znajdźki (historyczne przedmioty) były bardziej
zaskakująco (i mniej perfidnie) poukrywane. Na przykład nie na końcach map, bądź w
miejscach gdzie coś zasłania nam widok. Z czasem robi się to do bólu
przewidywalne. No i gdyby spróbowano zawalczyć odrobinę z liniowością,
postarano się o jakieś naprawdę "opcjonalne" zadania, może wtedy na planszach nie czułbym
się jak w ciasnym mieszkanku? W Valiant
Hearts jeśli napotykamy jakieś
przejście, to możemy być pewni, że musimy je porządnie wyeksploatować i
kilkanaście razy ślamazarnie przebiec (postać jednocześnie może przenosić tylko
jeden przedmiot). Porzucałbym też więcej granatami. To fajny patent odświeżający
w pamięci mechanizmy znane z klasycznych Wormsów,
a robimy to zaledwie kilkukrotnie.
Cóż można dodać - artystyczna gra
pełną gębą! Niech nie zmyli was dwuwymiarowa, kartonowa grafika. Mamy bowiem do
czynienia z prawdziwymi emocjami i epicką oprawą dźwiękową. Oddział Ubisoftu w Montpellier wykonał kawał dobrej roboty - 8/10! Marcowy secik PlayStation Plus jest zaiste tłusty (sprawdź recenzję OlliOlli2: Welcome in Olliwood). Bagnet
na broń, maska gazowa w pogotowiu i czekać na wroga w okopach!
Obrazki pochodzą z: http://www.playstation.com/pl-pl/games/valiant-hearts-the-great-war-ps4/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz