czwartek, 16 kwietnia 2015

RECENZJA #71: CounterSpy (PS4)

Mała, zaledwie kilkugigowa gierka na PS3, PS4 i PS Vita z marcowego setu PlayStation Plus, a tyle zabawy! Pamiętacie stylowe zajawki ze starych, dobrych Bondów? Takie właśnie intro ze szpiegowską muzyczką w tle wita nas po odpaleniu gry.

Uniwersum? Czasy Zimnej Wojny i świat przedzielony Żelazną Kurtyną. Wykonujemy poufne misje w bazach Kapitalistycznego Imperium i Socjalistycznej Republiki. Nasza agencja nie stoi jednak po żadnej ze stron. Chce po prostu wykraść wszystkie ważne plany nuklearne i ochronić księżyc przed podziurkowaniem (samemu na końcu go dziurawiąc). Główny protagonista to w gruncie rzeczy bezimienny czarny patyczak. Komiksowy minimalizm i niezwykle wysoka grywalność.

 
Mechanika jest świetna. Bohater nie posiada puli żyć, musimy jednak zwracać baczną uwagę poziom DEFCON (Defence Condition) w obu obozach. Kiedy wrogowie alarmują dowództwo lub zaliczamy zgon, poziom gotowości bojowej przeciwnika podwyższa się, a po wysłaniu rakiet jądrowych kończymy zabawę z napisem Game Over na ekranie. Wówczas jedyną akcją, która może nas uratować jest dobiegnięcie do głównego komputera lub otoczenie oficera. Premiuje się pozostawanie w ukryciu, gdyż skrytobójstwa łączą się w ciągi combosów, za które możemy zainkasować najwięcej punktów. Przydadzą się strzałki usypiające, strzałki ogłupiające, strzelby i karabiny z tłumikiem, a w ostateczności żele wybuchające. Amunicja i wymyślne wyposażenie kosztuje, dlatego warto szukać ukrytych szybów wentylacyjnych, szafek i sejfów z gotówką. Pięknie i intuicyjnie.

Problemy zaczynają się wtedy, gdy postać nie chce nas słuchać i zamiast skradania się wybiera np. zejście po drabince. Albo gdy przyklejamy się do złej osłony (tak naprawdę jest ich bardzo mało i nie jest łatwo niezauważenie ściągnąć wszystkich przeciwników). Powiem więcej, mimo że przeszedłem grę trzykrotnie, na wszystkich dostępnych poziomach trudności (jeśli się uwiniemy, na jedno przejście zejdzie nam ok. 2-3 godzin), to nie udało mi się skończyć całego poziomu bez pozostania niezauważonym przez choćby pojedynczego wroga. Kilka razy byłem bardzo, bardzo blisko, ale zawodziło skradanie się po podciągnięciu na krawędzi lub inny detal. Nie da się ukryć, sterowanie bywa toporne.


Smaczkiem są losowe generowane lokacje. Prócz map finałowych, każdy etap jest złożony z pomieszczeń niczym klocków. Mamy żołnierskie kible, zbrojownie, strzelnice, więzienia, wielopiętrowe platformy i pokoje sterujące. Co ciekawe, szybko poznajemy większość konfiguracji pokojów, ale nie powoduje to nudy. Przeciwnie - chcemy sprawdzić się ponownie w znajomym środowisku, licząc na "czyste" przejście. Do wyboru mamy kilka różnych broni i jest to całkiem pokaźny arsenał, choć brakuje czegoś zamrażającego na odległość (wiecie, taki odrętwiający paraliż, który nie alarmuje kompanów - myślę, że zmieściłoby się to w nieco jajcarskiej stylistyce gry). Irytuje też fakt, że nie możemy wymienić podstawowego pistoletu na lepszą giwerę (jednocześnie postać ma do dyspozycji cztery sloty na spluwy).

Wszystko w grze (jak to w życiu) kosztuje - amunicja, nowe bronie i formularze poprawiające niektóre statystyki naszego agenta. Ponadto, mamy szczątkowe elementy fabuły i ciekawostki zawarte w tajnych dokumentach, które trafiają do dossier i dowcipne dialogi z szefem po skompletowaniu cząstkowych danych. Bardzo często otrzymujemy też korespondencyjnego konkurenta, z którym walczymy o lepszy wynik, a suma naszych poczynań jest na bieżąco odnotowywana w menu. Masa satysfakcji!


Podsumowując - nic nie przebije marcowego setu w ramach abonamentu PlayStation Plus (przypomnijmy o OlliOlli2 i Valiant Hearts). Nie potrzeba drogich tytułów z graficznymi fajerwerkami, żeby przyciągnąć gracza na długie godziny. Dinamighty udowodniło, że wystarczy dwuwymiarowa, cukierkowa grafika imitująca trójwymiar, kilka przyjemnych motywów muzycznych (plus świetne rosyjskie i amerykańskie odzywki ze szczekaczek) i voilà! Z CounterSpy spędziłem około 10 godzin i zapewne co kilka tygodni włączę grę na jedną, no góra dwie, mapki. Ocena? Co najmniej 7/10.

Wchodzę na wyżyny zuchwały jak dwulatek na mebel,
A te hieny znów szczekały zamiast wejść na mój szczebel!
                                               ~Taco Hemingway, 900729

 

1 komentarz: