Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Inkwizycja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Inkwizycja. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 12 listopada 2015

RECENZJA #112: Dragon Age Utracony tron - David Gaider


Nie wiem co się ze mną ostatnio dzieje, ale chyba zaczynam sezon "rób wszystko, byle nie myśleć o magisterce" – wynajduj sobie dodatkowe zajęcia, zwiększ aktywność na blogu i ocieplaj relacje z bliskimi. I tak, dla przykładu, pod koniec października, kiedy byłem w Media Markcie, zatrzymałem się przy koszu z tanią książką. Wiecie, takie końcówki serii i rzeczy, które zalegają im w magazynach, bo nikt nie chciał ich kupić. Zauważyłem Dragon Age’a Utracony tron, za jedyne 6,99 PLN. Włączyła mi się czerwona lampka. W głębi serca zawsze gardziłem pozycjami, których uniwersa są oparte na grach. Nie wiem dlaczego, niektórzy mocno mi polecali na przykład serię Diablo. Ale ja nie dawałem się przekonać. Czy książki na podstawie gry to jakaś gorsza kategoria? Trudno powiedzieć, musiałbym przeczytać wszystkie. Czy recenzowane wydawnictwo zmieniło moje uprzedzenie? Nie. Zdecydowanie nie.

Zaczyna się baaardzo mdło, chociaż z hukiem, ale pierwsze kilka rozdziałów to jednostajne flaki z olejem. Nie chodzi nawet o to, że jest to fatalnie napisane, bo wcale nie jest, ale toczy się wokół tych samych emocji, czyli walki o przetrwanie. To trochę płaska historia, bez społeczno-kulturowego tła. Na szczęście potem jest już dużo lepiej, choć ci, którzy spodziewali się wyszukanych i zawiłych intryg politycznych, zawiodą się srogo. Główny antagonista Maricia, młodego księcia i świeżo upieczonego lidera rebeliantów z Fereldenu, jest stereotypowym tyranem, żądnym władzy półgłówkiem i kukiełką w rękach maga-doradcy. Na przestrzeni prawie pięciuset stron znajdziemy sporo walki z przeważającymi siłami z Orlais, która jednak niezbyt "żyje" w opisie. Mamy nawet sztampowy motyw zdrady i skruchy. No kiepsko.

Ale nie do końca. W pewnym momencie między czwórką ważnych postaci zaczyna coś iskrzyć. Jedna dwójka się w sobie zakochuje, chociaż nie powinna, druga dwójka też czuje do siebie miętkę, ale to równie nie może się to udać. Na końcu jedna osoba z pierwszej i jedna z drugiej parki muszą się ze sobą związać na dobre, przez wzgląd na królestwo. Kumacie - fatalizm. Taki swoisty czworokąt relacji wychodzi opowieści na plus i chyba on przytrzymał mnie przy lekturze do końca. Cała ta uczuciowa przepychanka kończy się w rozdziale siedemnastym, który jest zdecydowanie najlepszym fragmentem Utraconego tronu. To, co mogłoby potencjalnie zainteresować fanów gry, a więc skupienie się na bardziej szczegółowym i realistycznym zarysowaniu świata, nie wyszło. Chyba nawet nie było w planach, a szkoda. Ja bym to kupił. W przenośni rzecz jasna, bo dosłownie już kupiłem!

I to chyba tyle. Bardzo irytowało mnie: nadużywanie czasownika chichotać (przed chwilą mogła mieć miejsce okrutnie ciężka batalia, ale po głupiej odzywce bohater po prostu, jak gdyby nigdy nic, głupkowato się śmieje), nierówne i chaotyczne dialogi (niektóre trzeba czytać po kilka razy, żeby wyłapać ich właściwy sens) i nietrafione wyrażenia (sir krasnolud, biały pożar, jej miecz odbił się bezużytecznie od pancerza czy bursztynowe ostrza z twardego drewna to tylko niektóre przykłady). Zdarzają się także nielogiczności w fabule (modlitwy o deszcz, podczas gdy ma się czarownika w drużynie, a także idiotyczne, krwawe pojedynki na miecze wśród przyjaciół w obozie, ot tak, dla draki, po męczących bitwach, żeby zobaczyć kto jest lepszym szermierzem), a także bardzo luźne podejście do miar długości i odległości. Wyłapałem również ze dwie wpadki korektora. No i niby Dark Fantasy, a sceny seksu są urywane zanim się zaczną. #zawiedziony erotoman

Dziwię się, że David Gaider chciał sygnować to swoim nazwiskiem. Ale kazali, to opracował książeczkę, żeby zwiększyć szum medialny, pomóc w sprzedaży gry i zarobić kilka baksów ekstra. A kim właściwie jest David Gaider?

Dawid Gaider mieszka w Edmonton, w stanie Alberta.
Dla BioWare, producenta gier wideo, pracuje od roku 1999.
Jest głównym scenarzystą gry typu role-playing, Dragon Age™: Początek. Wcześniej pracował przy Baldurs Gate 2: Cienie Amn™, Star Wars: Knights of the Old Republic i Neverwinter Nights™.

Powiem Wam, że lwią część pozycji przeczytałem w środkach komunikacji miejskiej, na kibelku lub prawie przysypiając, kilka minut przed snem. Utracony tron był moim nieambitnym zapełniaczem na wolny kwadrans, substytutem dłubania w nosie. I niestety, mówię to z bólem serca, ale na większe zaangażowanie czytelnika ta książka po prostu nie zasługuje. Tylko (i wyłącznie) dla psychofanów uniwersum, których bardzo ciekawi co było przed wydarzeniami z gry. Pssst, a jeśli przypadkiem nim jesteś, to rzuć jeszcze okiem na recenzję gry Dragon Age: Inkwizycja! (kliknij, żeby przeczytać)

PS: Ładna okładka Paweł Zaręba!

Dane techniczne:
Autor: David Gaider
Tłumaczenie: Małgorzata Koczańska
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 472
ISBN: 978-83-7574-162-9
Cena detaliczna: 6,99 złotych (!?)

środa, 15 kwietnia 2015

RECENZJA #70: Dragon Age: Inkwizycja (PS4)


Ciągle gram na konsoli jak szaleniec, a żeby jakoś usprawiedliwiać moje szczeniackie hobby z przerywaniem życia w tle, na bieżąco staram się wrzucać recenzje. I tak mam już sporo obsuw. Omawianą produkcję skończyłem jakoś... pod koniec lutego? Dragon Age: Inkwizycja - piękna i wciągająca rozgrywka z gatunku drużynowych role play'ów. Nagrałem się ponad osiemdziesiąt godzin, przemierzyłem wszystkie możliwe mapy, wykonałem wszelkie napotkane questy poboczne i wiecie co? Było warto, ale powtórne przejście tytułu potwornie by mnie znudziło.
Niby można by dla swojego protagonisty wybrać inną profesję (grałem wojem z bronią jednoręczną i tarczą, dostępni także czarodzieje i rzezimieszki) i rozwinąć go zupełnie w innym kierunku, tylko po co? W dowolnym momencie prócz bazy wypadowej możemy grać jednym z czterech członków drużyny. Ba! Umiem sobie wyobrazić sytuację, w której przełączamy się na naszego Wybawiciela tylko od święta, żeby pozamykać zielone szczeliny, portale Otchłańców. Ma to swoje plusy i minusy. Największy plus: kiedy znudzi nam się jeden heros, aktywnie wojujemy innym. Minus: cierpi na tym immersja. Szczególnie wtedy, gdy w naszej drużynie mamy kilkunastu różnych ludzi i żonglujemy składem. Ciężko również sprawować kontrolę nad ekwipunkiem i umiejętnościami mrowia walczaków, szczególnie przy dość niewygodnym interfejsie, który nazbyt subtelnie podkreśla, których elementów aktualnie używają postacie.

Fabuła jest oparta na prostym jak cep schemacie walki odwiecznego zła z garstką szlachetnych i prawych. Co najważniejsze, mamy jednak kilka zwrotów akcji, a z czasem okazuje się, że zło, które wcześniej poczytywaliśmy za przepotężne i zabójcze, jest tylko wierzchołkiem góry lodowej i ma bardziej... intencjonalną przyczynę. Mam tylko żal, że wszystko idzie jak po maśle - całkiem prędko z wymoczka stajemy się naprawdę liczącym się graczem na arenie politycznej Thedas. Nie ma takiego, jakby to nazwać... mozolnego wspinania się po szczebelkach kariery, atmosfery niedoboru wszystkiego i dramatycznych braków kadrowych. [SPOILER] I gdyby nie podstępny atak Koryfeusza na Azyl, czułbym się zupełnie nietykalny przez całą grę. Swoją drogą filmik z przygnębiającą wędrówką do Podniebnej Twierdzy, trwający kilkanaście minut i opatrzony wzniosłą pieśnią, nadał fragmentowi naprawdę epickiego klimatu [KONIEC SPOILERA].

Zarzuty można mieć do zadań pobocznych, które nie są najwyższych lotów, ale zdarzają się bardzo przyjemne kwiatki. Ciepło wspominam przeszukiwanie zalanych okolic Crestwood gdzie kilkadziesiąt lat wcześniej miała miejsce plaga pomiotów, a tamtejszy burmistrz okazał się niezłym ziółkiem. Ważne, że dużo akcji można kontynuować z poziomu stołu narad (mapa taktyczna), gdzie na przykład należy wznieść most, żeby dostać się na niedostępne obszary lub oczyścić doły z trujących oparów. Wspaniałe są momenty, kiedy wcielamy się w najwyższego sędziego, a nasi poddani dostarczają przestępców i zbiegłych niemilców prosto pod nasz tron. To z kolei bardzo dobrze wpływa na ciągłość narracji. Niestety, większość zadań to jednak likwidacja grupy przeciwników, odnalezienie cennego przedmiotu czy przekazanie wiadomości. Szkoda, tym bardziej, że aktywnych zadań w dzienniku mamy czasem po kilkadziesiąt.

Żeby nie było za słodko - schludna i atrakcyjna grafika jest pełna smutnych niedoróbek i glitchów. Bo jak inaczej nazwać fakt, że podbródki naszych postaci przenikają się z ich kołnierzami podczas przerywników filmowych? Psuje to sekwencje dialogowe, ale da się przeżyć. Jak wytłumaczyć to, że niektóre postacie w siebie wnikają, że łupy lądują kilka metrów od trucheł, a zbierając surowce nachylamy się zazwyczaj pół metra od zioła lub skały  Ogólnie jednak świat mamy piękny i nienużący, bo co rusz przenosimy się w inną strefę klimatyczna (od umiarkowanego Zaziemia, do skandynawskich fiordów, pustynnych krain, dżunglowych lasów, aż po skute lodem krainy północy). Duperela, a wbrew pozorom bardzo urozmaicała rozgrywkę, choć długie spacery po pustawych Syczących Pustkowiach to raczej traumatyczne wspomnienie.

Kolejnym drażniącym szczegółem są elementy zręcznościowe. Bywa, że aby zdobyć specjalne odłamki rozsiane po mapie (potrzebne do otwarcia świątynnych drzwi) musimy skakać jak idioci po nieprzystosowanych do tego półkach. Za to logiczne minigierki z łączeniem gwiazd w konstelacje - CUDO! Grałbym w to jak w osobny, pełnoprawny tytuł!

Słów kilka o zdobywaniu nowych skillów: rozwój postaci w zaawansowanym stadium zabawy wymaga inwestowana cennych punktów w niepotrzebne umiejętności, bo drzewka rozwoju w formie rombów nigdy się nie sprawdzają. Szkoda, czasem nabywamy nowe, zbędne ataki (i tak nie ma już wolnych klawiszy, żeby je przypisać), tylko dla interesującej nas zdolności pasywnej. I znowu, jakby dla równowagi - crafting na szóchę. Tylko ciężko znaleźć lub kupić mocarne schematy. Nierówny poziom, oj nierówny...
Sam system walki jest odrobinę chaotyczny i szarpany, ale może sprawić wiele frajdy wyrafinowanym taktykom (znana z drużynowych erpegów aktywna pauza pozwala wydawać polecenia wszystkim członkom drużyny). Ja korzystałem z tego tylko przy walkach z najgrubszymi rybami, tymi z tytułu gry. Zazwyczaj grałem prymitywnie, masakrowałem wszystkie klawisze i triggery niczym Pan Janusz Lewaków, a można było przyciągać przeciwników łańcuchami, zastawiać wnyki, miny, kamuflować się i obrzucać wroga szerokim wachlarzem toników i mikstur. Co ciekawe, wkradł się zabawny błąd - jedno z trofeów zdobywamy po pokonaniu 10 smoków. Gra nie liczy jednak jaszczura ujarzmionego w czasie głównego wątku fabularnego. Oznacza to, że jednego bydlaka musimy pokłóć dwukrotnie. Ja użerałem się z najtrudniejszym - Wyżynnym Pustoszycielem z lokacji zwanej Emprise du Lion.

Podsumowując: mimo kilku delikatnie uciążliwych elementów przygoda była wyśmienita i ciężko się do czegoś mocno przyczepić. BioWare umie dostarczać sztampowe historię na srebrnych tacach. Dragon Age: Inkwizycja to taki Mass Effect w realiach Fantasy, z nieco mniejszą liczbą ważkich wyborów do podjęcia. Nie ma przeciwwskazań, żeby pyknąć sobie jeszcze przed premierą Dzikiego Gonu (ot, żeby mieć porównanie, przyzwyczaić się do machania mieczem i eksploatacji świata). Ode mnie... 8/10! Nieprzypadkowo w wielu rankingach DA:I zostało wybrane na Grę Roku 2014! Oczywiście w tym wypadku warto kupić wersję na PC, żeby niepotrzebnie nie przepłacać.

Plusy:
+ Duże możliwości w zakresie kreacji głównej postaci (od wyglądu po klasę, specjalizację, unikatowe przedmioty i styl gry)
+ Śliczne, różnorodne lokacje, które zazwyczaj są odpowiednio "zabudowane" atrakcjami
+ Narracja i fabuła są prowadzone sprawnie i czasami zaskakują
+ Gra nie boi się, że czegoś nie zobaczymy - to Ty decydujesz czy eksploatujesz dogłębnie, czy wykonujesz plan minimum i ślizgasz się po powierzchni
+ Zmyślne drobnostki urozmaicające grę (łamigłówki astralne, crafting, misje przy stole narad, flirtowanie z dupeczkami)

Minusy:
- Zawiłości świata bez znajomości niuansów kulturowych i społeczno-gospodarczych z poprzedniej części mogą nieco przytłaczać (ponadto czytając każdą notkę, książkę i pieśń parłbyś do przodu jak żółw, nawet ja tym razem wymiękłem!)
- Rozczarowująco nieliczne, puste i małe miasta, które przyjdzie nam odwiedzić
- Liczba questow sprawia, że często przyjmujemy wszystko jak leci. Zrobi się. Samo. Po drodze.
- Nie można walczyć z grzbietu wierzchowca. Wierzchowce często się blokują. Nie są zbyt szybkie.
- Interfejs ekwipunku i rozwój postaci mogłyby być ciut lepiej rozwiązane. Bardziej pod casuala!
- Do cholery, dlaczego w szklarni (która jest sześcioma donicami) w mojej twierdzy mogę sadzić tak mało ziół?


Nie mogę zasnąć, brak snu stał się rutyną,
Obecną w moim życiu jak ból i sztuczna miłość...
                                               ~W.E.N.A., Lato w mieście

Materiały pochodzą z: http://www.playstation.com/pl-pl/games/dragon-age-inquisition-ps4/

środa, 4 marca 2015

Ulubieńcy lutego!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu lub po prostu się z nimi bliżej zetknęli. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce. Już prawie machnąłem ręką i chciałem powiedzieć pal licho z tym lutym, ale coś mnie natchnęło. Sprawdź też Ulubieńców stycznia!


#JEDZONKO
Pasta z tuńczykiem spod szyldu Marinero. Dostępna w Biedronce, także w innych smakach (suszone pomidory, mintaj czy jajka). Groszowe sprawy, a świetnie urozmaica śniadanko. Duże kawałki ryby, odpowiednia... wilgotność na kanapce i konsystencja. Oprócz tego tęsknota za smakami Świąt, więc najadłem się sporo mandarynek. Na zapas.


#KSIĄŻKA
Czytałem całkiem sporo. Oprócz recenzowanego Carte Blanche (klik!), warto wspomnieć o pozycji Bloger i Social Media spod pióra Tomczyka. Cóż, efekciarsko i miejscami da radę znaleźć jakieś pożyteczne wskazówki, ale im dłużej obcuję z pozycjami Kominka, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że wstrzelił się w dobry okres i miał cholernie dużo szczęścia. Oczywiście nie sposób odmówić mu talentu i (zapewne) ciężkiej pracy, ale bez farta mniej by mu się udało. Fabularyzowane fragmenty i dialogi z Andrzejem czytało się bardzo przyjemnie. Całość ma ręce i nogi, trochę rozwinęła mój pogląd na blogowanie. Wyciągnąłem dla siebie wszystko co przydatne i nadal bardzo poważnie myślę o nowym projekcie. To byłoby dopiero moje unikatowe miejsce w sieci! Tak naprawdę w lutym przeczytałem coś jeszcze, recenzję wrzucę na dniach, a jest to coś, co naprawdę mnie rozwaliło. Dlatego zasługuje na szersze omówienie. Na razie nie zdradzę co to... ;>

#FILM
Dużo mniej filmów. Za to bardzo mitologicznie: Legenda Herkulesa i Immortals. Bogowie i herosi. To pierwsze to całkiem udana reinterpretacja ze zjadliwymi scenami walki, drugie to lekki i przyjemny przerywnik. Inspirujące momenty i epickość - jak najbardziej są. Prócz tego wreszcie rozpocząłem swoją przygodę z House of Cards i łyknąłem cały let's play z Wiedźmina 2: Zabójcy Królów. Ciekawe przeżycie oglądać jak ktoś gra, przypomina to trochę serial. Ah i Birdman - film, który ma tyle płaszczyzn interpretacji, że nawet się z nim nie mierzę w osobnej recenzji. Oglądało się nieźle, daje do myślenia.

#MUZYKA
Wciąż obracam się w tych samych klimatach: Natalia Nykiel i jakieś rapowe (prywatne) klasyki, czyli absolutnie nic nowego. Sprawdziło się co prawda nowe utwory Quebonafide z milionem teledysków, ale jakoś nie mam specjalnej ochoty do nich wracać. Chyba nic nie przebije sentymentu do Eklektyki, przynajmniej u mnie. #SALUTE

#GRA
Szybko skończyłem sesje i zafundowałem sobie sowitą nagrodę! Boże, spędziłem ok. 80 godzin grając w Dragon Age: Inkwizycja. Podejrzewam, że prędzej czy później pojawi się jakaś recenzyjka. Pozytywna recenzyjka. Do kompletu wpadło GTA V, ale dziwna sprawa - jakoś mnie nie ciągnie. Niby fajnie, można sobie pojeździć i podziwiać cudowną grafikę, jest humor, ale ta przypadkowość i sztuczna filmowość misji trochę mnie nużą. Latanie samolotami i helikopterami? Zdecydowanie tego nie lubię...


#KOMIKS
Trochę klasyki - Lucky Luck wydany w twardej oprawie przez Egmont w serii Klub Świata Komiksu. Goscinny pisał historie prawie pięćdziesiąt lat temu, a Morris mistrzowsko je rysował. Niewiarygodne. Mam wrażenie, że kilka żartów dziś by nie przeszło, bo ktoś uznałby postacie za zbyt rasistowsko lub uwłaczająco naszkicowane. Drobiazgowość i estetyka kadru wciąż zachwycają. W turkusowym tomiku znajdziemy trzy perypetie najszybszej spluwy Dzikiego Zachodu: Dwudziesty pułk kawalerii, Eskorta i Zasieki na prerii. Westernowe historie pełną gębą, prawie 150 stron soczystej akcji!


#KOSMETYK
Kolejna rzecz do golenia. Pianka firmy Oriflame z ekstraktem z kaktusa do skóry normalnej. Pianka jak pianka, jaka jest każdy kojarzy, jeśli nie z twarzy, to z nóg i okolic brzoskwinki. Ta ładnie, odświeżająco pachnie i wygodnie się dawkuje. Wyposażona w technologię poślizgu, cokolwiek to znaczy. Made in Poland.

Gdybym miał polecić coś z powyższych szczególnie mocno, to chyba wskazałbym Dragon Age: Inkwizycja. Jest w wersji na komputer i stare konsole. Dobra fabuła, przestronne mapy i coś co w grach ostatnio cenię najbardziej: autorzy mieli gdzieś czy zobaczymy wszystko, czy zaledwie delikatnie zanurzymy się w świecie Thedas. No i podobno można wejść w homoseksualny związek. Miau!