Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dziki Gon. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dziki Gon. Pokaż wszystkie posty

sobota, 1 października 2016

RECENZJA: W3:DG Krew i Wino (PS4)


Gra Wiedźmin 3: Dziki Gon, dodatek Krew i Wino. Oczywiście przeszedłem, oczywiście się zakochałem i oczywiście nic Wam o tym nie napisałem. Teraz zamierzam nadrobić to niewybaczalne niedopatrzenie. Nie będzie to może szczególnie odkrywcza opinia, gdyż należę do wielotysięcznego gremium samozwańczych recenzentów, którzy okrzyknęli Wiedźmina jedną z najlepszych gier RPG ostatnich lat, no ale może ktoś tam jest ciekaw mojego wtórnego uzasadnienia tej tezy. Nie będę nikomu odbierał przyjemności i przywileju czytania Kultura & Fetysze!


Nie muszę chyba wspominać, że podobnie jak w przypadku Serc z Kamienia czy podstawki, fabuła, dialogi i poszczególne zadania rozpisane dla Geralta są wręcz kapitalnie. Co prawda niektóre misje poboczne wymagają nużącego latania po obrzeżach mapy i wykonywania masy niepotrzebnych i powtarzalnych czynności (np. pakiety Rycerz do wynajęcia, Zlecenia winiarzy czy Pozbądź się problemów w winnicy Coronata, Vermentino i Belgaard), ale nikt nam nie każe tego wszystkiego robić. Sam wątek główny i wysokojakościowe zadania poboczne to grubo ponad 20 godzin zabawy. Szkoda jednak, że w ramach dodatku reklamowanego jako produktu po brzegi wypełniony dworskimi intrygami, mamy mało okazji do kontaktów z prawdziwą elitą, nie licząc Xsiężnej Anny Henrietty czy fenomenalnego przyjęcia Oriany. Czas spędzamy głównie z właścicielami posiadłości, rycerzami, robotnikami i... wampirami.


W dziełku CD Projekt RED najbardziej fascynuje mnie umiejętność stworzenia klimatu i wrażenia nowości nawet przy aktywnościach, które już wcześniej wykonywaliśmy. Wielki Turniej Gwinta w Beauclair, który wprowadza nową frakcję Wysp Skellige, wyścigi konne w ramach turnieju rycerskiego czy walki na pięści zaskakują urozmaiceniami przez subtelne modyfikacje zasad. Przeniesienie akcji do niedostępnego wcześniej księstwa Toussaint również niesłychanie odświeża formułę. Koniec ponurych krain z umiarkowanym klimatem, czas na wzgórza skąpane w słońcu, pola porośnięte winoroślą i lasy wypełnione panterami. Niestety, oznacza to również kłopotliwe nierówności terenu i częstsze zbiorniki wodne plus ogromne liczby schodków w pałacowych kompleksach, ale wybaczam. Podobnie jak w Just Cause 3, w Wiedźminie po prostu przyjemnie objeżdża się lokacje, nawet jeśli znamy je bardzo dobrze. Opcja szybkiej podróży mogłaby w zasadzie nie istnieć. Żeby tylko więcej zwykłych domków można było spenetrować albo chociaż znaleźć klucze do tych wybranych…


W większości gier fabularnych w plecaku możemy znaleźć zaledwie kilka rodzajów przedmiotów danego typu. I tak, dla przykładu, z pożywienia znajdziemy jakiś chleb, wodę, alkohol, może owoce. W Wiedźminie mamy natomiast kilka rodzajów nawet głupiego piwa: Wyzimski Czempion, Redański Lager, Rivijski Kriek, Kaedweński Stout, nie mówiąc już o innych rodzajach trunków – od lokalnej pieprzówki, Nilfgaardzkiej Cytrynówki, Temerskiej Żytniej, aż do krasnoludzkiego spirytusu czy nalewki z mandragory. Samo kolekcjonowanie różnych barwników do zbroi, książek, kart do Gwinta czy rodzajów jedzenia sprawiło mi niesamowitą frajdę. No bo powiedzcie sami, czy można przejść obojętnie koło baraniego udźca, słodkiej bułeczki, pierożka, bagietki z serem pleśniowym czy wieprzowego rillettes? Istny raj dla miłośników zaglądania pod każdy kamyk! Mnogość najwyższej klasy easter eggów, żarcików i nawiązań do popkultury.


Dla mnie Wiedźmin 3: Dziki Gon wraz z dwoma dodatkami (Serca z Kamienia oraz Krew i Wino) są kompletne. I dopiero rozgrywane w całości dają pełny obraz doskonałości gry wydanej przez REDsów. Teraz, niemal półtora roku po wydaniu Wiedźmina, wszystko jest cudownie dopracowane (ekwipunek, glosariusz, mutageny pozwalające realnie dostosowywać Geralta do stylu gry), choć wciąż zdarzają się zabawne bugi, jak to w grach z otwartym światem. Duma rozpiera, że polskie studio stworzyło dziełko na bazie twórczości polskiego pisarza, które jeszcze przez długi czas będzie wyznaczać standardy gatunku. I wcale nie mam pretensji do Sapkowskiego za kilka głupich, konwentowych żartów z graczami w roli głównej. Zluzujcie poślady!

Podsumowując: róbcie upgrade kompów lub załatwcie sobie konsolkę, bo Wiedźmin 3: Dziki Gon Edycja Gry Roku to grubo ponad 200 godzin przedniej elektronicznej rozgrywki na długie jesienne wieczory. Świetna walka, świetna eksploracja, filmowa fabuła i dialogi. Ode mnie taki komplecik dostaje 10/10. I to jest pierwsza dyszka, którą przyznaję jakiejkolwiek grze wideo na Kultura & Fetysze, także fanfary! Musicie odwiedzić bajkową krainę powstałą na skutek wypaczonego zaklęcia, znaleźć ułamanego pozłacanego fallusa i pomóc wznieść pomnik proroka Lebiody. Toussaint Was potrzebuje!

Screeny i grafiki pochodzą z różnych podstron www.cdaction.pl

niedziela, 1 listopada 2015

RECENZJA #109: W3:DG Serca z Kamienia (PS4)


Drodzy moi! Coraz bardziej uwiera mnie recenzencka formuła Kultura & Fetysze. Za mało tu mnie, Pionka, za dużo gadania o obcych tworach kultury. A robić kompletny miszmasz i publikować na jednej platformie dosłownie wszystko, jak leci? To godziłoby w moje poczucie estetyki. Niestety, stałem się niewolnikiem skostniałej formy. Poza tym coraz ciężej łączyć wszystkie moje pasje z nerwowym, piątym rokiem studiów. Powinienem zwracać swoje wysiłki ku pracy magisterskiej. Bo wiecie, Drodzy moi, to nie może być taka sobie, zwykła praca dyplomowa. To musi być naukowy majstersztyk. Od zawsze jestem bowiem niewolnikiem perfekcjonizmu.

Ale do rzeczy, bo dzisiaj słów kilka o dodatku do Wiedźmina 3 o wdzięcznym podtytule Serca z Kamienia. Z okazji urodzin, kochana Dziewucha zatroszczyła się, żeby w dniu premiery dotarło do mnie limitowane wydawnictwo, w którym oprócz kodu, dającego kilkanaście godzin przedniej cyfrowej zabawy, znajdowały się również dwie z czterech talii do Gwinta. Cóż to takiego ten Gwint? Moim zdaniem, najlepsza aktywność poboczna i karcianka w grze EVER! Szkoda tylko, że dano nam talie, którymi praktycznie nie grywam, bo serce oddałem Królestwom Północy i Cesarstwu Nifgaardu, nie zaś Wiewiórkom czy Potworom. Mocno liczę, że pozostałe dwa pliczki kart odnajdę w przyszłorocznym dodatku Krew i Wino. Elementy są wykonane poprawnie, pieczołowicie, choć kartoniki mogłoby być ciut grubsze i w bardziej standardowym formacie. Nie ma jednak co narzekać - ogląda i wącha się znakomicie. Gorzej z grą, bo kiedy krzemowe procesory nie czuwają nad spójnym systemem zasad, w rozgrywkę wkrada się czynnik ludzki.

Przejdźmy jednak do crème de la crème, kosztującego 70 złotych blach, dodatku. Warto, nie warto zagrać w dodatkową zawartość? Okropnie warto! Chciałbym wejść w polemikę z redaktorem Allorem, który w swoim kilkunastozdaniowym tekście w CD-Action [Nr 12/2015 (249)], dość chłodno wypunktował dziełko CD Project RED. Otóż, pierwszym zarzutem jest wadliwa rama czasowa dodatku. Dla autora tekstu, fabułka Serc z Kamienia to, cytuję: nieistotny skok w bok […]. A w zasadzie „skoczek”, bo Serca to tylko parę nowych lokacji, postaci i questów. Otóż, drogi redaktorze, na tym właśnie polegają DLC. Kontynuacji lub rozszerzeń historii z Dzikim Gonem w tle należałoby szukać raczej w Wiedźminie 4. Skoro można rozpocząć dodatek przed ukończeniem podstawki, to jak rozwiązano by kwestie niechcianych spoilerów, jak wreszcie poradzono by sobie z masą przeróbek w kodzie, no bo gdyby suplement skupiał się wokół tych samych postaci co pierwowzór, to powstałoby duże zamieszanie. Ta swoista autonomiczność dodatku to dla mnie ogromny plus! Ja nie chcę już opłakiwać Vesemira (no chyba, że z hrabiną Mignole), ja chcę się bawić na weselisku z Shani!

Z drugim zarzutem się zgodzę – często dawano nam tylko minimalną, iluzoryczną wręcz swobodę w podejmowaniu decyzji. Aż chciałoby się zdrowo przypierniczyć bandzie kozaków ze świty Olgierda, a nijak nie można. Rozmawiamy, rozmawiamy i przylepiamy na buźkę Geralta konformistyczny uśmieszek. Nie godzi się tak, tu pełna zgoda! Wpływ mamy głównie na omijanie pewnych celów opcjonalnych, a co to za wybór dla prawdziwego fana uniwersum, który i tak chce zobaczyć możliwie jak najwięcej? Żaden! Poza tym, odwieczny problem znaku Aksji – DLACZEGO NIE MOŻEMY GO CZĘŚCIEJ UŻYWAĆ!?

Trzeciego zarzutu redaktora Allora kompletnie nie rozumiem. Pyta on retorycznie „ale po co?” i dodaje: nowe postacie chwilę po poznaniu ruszyły w swoją drogę, a starych w ogóle nie było. Jak za długo przebywamy z tymi samymi NPCami to niedobrze, bo tekstury na poligonach się opatrzyły i dusimy się we własnym sosie, a jak zawiązujemy krótkotrwałe relacje na zasadzie kontraktu czy romansu, to „po co”? Jak zatem znaleźć złoty środek? Tego już błyskotliwa kolumienka tekstu nam nie zdradza.

Zaliczenie wszystkiego zajęło mi w sumie dziewięć godzin, po których pozostały mi fajny miecz, możliwość zebrania ekwipunku szkoły Żmii oraz ulepszania glifów. Gdyby pojawiło się to wcześniej, pewnie bym się ucieszył. Ale pod koniec? Ale kto tu mówi o końcu? Proszę zostawić sobie save’y i odkurzyć rynsztunek przy kolejnym DLC. Albo Nowej Grze Plus. A kto zabronił korzystać z glifów już od początku dodatku? Ja miałem odłożone prawie 50k monet na kupienie zaklinaczowi najlepszych narzędzi i materiałów już przy pierwszym spotkaniu. Nie trzeba także robić speedrunów, wyciśnięcie każdej kropelki zabawy z pewnością zajmuje więcej niż dziewięć godzin. Przynajmniej dla nieprofesjonalnych, dociekliwych graczy. Moim zdaniem, Allor szukał dziury w całym!

Jak widzicie, opinia opinii nierówna, a żeby poczytać cały tekst Smugglera i komentarz Allora, odsyłam na strony 42-45 (szczegóły dotyczące wydania pojawiły się już wcześniej w tekście). Nie chcę was dłużej zatrzymywać, więc na koniec rzucam subiektywną listę plusów i minusów Serc z Kamienia. Przepraszam, że nie znalazłem zbyt wielu poważnych mankamentów, starałem się szukać rzetelnie… ;(


Plusy:
+ Ciut mroczniejszy klimat niż w podstawce. Widać to choćby po bossach, z którymi przyjdzie nam skrzyżować miecze, tudzież gusła, a także makabryczniejszych cut-scenkach. Te ostatnie, swoją drogą, są dużo bardziej filmowe i jakby lepiej wyreżyserowane
+ Świetne, wieloetapowe zadanie główne. Co najważniejsze, aktywności były świeżutkie jak dopiero co ścięta pietruszka! [SPOILER] Porwanie przez Ofirczyków, aukcja, wesele, przenosiny do namalowanego świata, organizacja napadu niczym w piątym GTA, finałowa akcja z towarzyszącym nam komentarzem Pana Lusterko, który jest prawie tak dobry jak Joker z Arkham Knight, do tego masa szczególików, jak np. rozmowa z urzędasem z Oxenfurtu – MIÓD! [KONIEC SPOILERA]
+ Liczba nawiązań do słowiańszczyzny osiągnęła stężenie zawrotne, a nie brak również zaskakujących inspiracji i odwołań do popkultury (np. do Mad Maxa)
+ Nowe lokacje, także te plenerowe, wydają się nawet lepsze, niż w podstawowej wersji gry (ścieżki przy strumyczkach, ruiny zameczków, gospodarstwa). A może po prostu zapomniałem jak to było w 3-ce?
+ Wymagające, dobrze zaprojektowane walki z bossami
+ Lektor użyczający głosu Gaunterowi O’Dimmowi <3

Minusy:
- Geralt to gadająca kukła, która nie ma już zbyt dużego wpływu na przebieg akcji. Niestety…
- Przez dodatek zakwalifikowało mi jedną z nieodkrytych misji pobocznych jako nieukończoną. Nieprzyjemna rzecz!
- Czasami tekst mówiony i transkrypcja się rozjeżdżają (raz różne słowa, innym razem coś pominięto w zapisie)
- Zrzędliwi gracze będą narzekać na dwie dość wymagające walki z bossami pod rząd, dla mnie to było całkiem fajne, nowe doświadczenie, kiedy brakuje zarówno eliksirów, jak i koziego mleczka
- Mało nowych kart do Gwinta
- Można było dodać jeszcze kilka zleceń na tablice, hm?
- Początkowo dość nieciekawie nakreślona postać Olgierda, który jest kiepskim królem życia. Potem, kiedy okazuje się, że szlachcic ma mniej powodów do radości, niż mogło się wydawać, jest już okej

Torcik urodzinowy jest, teraz tylko trzeba rzucić Igni i Aard!
[Sorry za hermetyczny żarcik tylko dla zaznajomionych z uniwersum]

A żeby przypomnieć sobie co pisałem na temat Dzikiego Gonu, zapraszam TUTAJ!

sobota, 1 sierpnia 2015

OPINIA #18: Czy Wiedźmin 3: Dziki Gon to słaba gra?

Wszyscy niemal szczytują na samą myśl o chwytliwej zbitce słów Dziki Gon i dziełku, które się pod nim kryje, podczas gdy w rzeczywistości gra jest daleka od ideału. Można nawet powiedzieć, że wyraźnych skaz i zabrudzeń jest na tym diamencie co niemiara. Poniżej subiektywna lista dziesięciu z nich, które trochę "obrzydziły" mi odbiór. Zapraszam do lektury. Razem pozbawmy Geralta niezasłużonego miana najlepszej polskiej produkcji wszech czasów!
 
Szybciej Płotka! Wio!

Rozwój postaci. Okej – patent z mutagenami od zawsze był mega spoko, ale po jakiego grzyba musimy ładować horrendalne liczby punktów umiejętności w skille, które kompletnie nas nie interesują (i których przez brak wolnych slotów i tak nie możemy aktywować), tylko po to, żeby doczołgać się do odblokowania piątego poziomu danej ścieżki? Inna sprawa: w sytuacji, kiedy największe boosty dostajemy za kolorystyczną jednorodność, umiejętności z rodzaju pozostałe nie mają racji bytu. A szkoda. Poza tym legendy głoszą, że ktoś na serio zainteresował się rozwojem talentów alchemicznych…

Babole i glitche. Kocham zbugowaną animację człowieczka niosącego skrzynkę. Zabawę "umilają" nam również wpadające do wież kuroliszki, wariujący na górzystym terenie rumak, łupy spadające z nieba kilkanaście kroków od potworka (lub niespadające w ogóle i lewitujące w powietrzu), a także NPCe, które ze dwa-trzy razy kompletnie zablokowały mi przejście i trzeba było wczytać grę. Masakra…

Burdel w ekwipunku. Ingredientów i książek z czasem mamy tak wiele, że ciężko powiedzieć co może się przydać, a co niepotrzebnie zalega w niezbyt obszernych zerrikańskich jukach. Najgorsze jest to, że czasem przedmioty lądują w niewłaściwych zbiorach. Pal licho jeśli jest to słoiczek miodu, ale niesympatycznie robi się, gdy są to ważne notatki. Co prawda Patch 1.7 wprowadził schowki i zredukował ciężar niektórych przedmiotów do zera jednostek wagi, ale co mi po tym, skoro ja ukończyłem tytuł jakiś miesiąc temu i musiałem sprzedawać sporo rzeczy tylko dlatego, żeby móc zbierać nowe. I sprzedawać. I tak w kółko Macieju. Dlaczego CD Projekt RED po raz drugi popełniło ten sam błąd i od początku nie wprowadziło schowków, skoro już w dwójce fani usilnie o nie walczyli? Grę ukończyłem z około 50 tysiącami i doprawdy nie wiem na co można wydać tyle hajsu… A ciepło wspominane przedmioty jak np. mieczyk Ementaler schowałbym w jakiejś bezpiecznej skrzyni.

Cholernie ciężko zdobyć całą kolekcję kart do Gwinta...

Wtórne i kiepskie aktywności poboczne (nie mylić z questami pobocznymi). Rzecz jasna nie mówimy tu o Gwincie, który jest kolekcjonerką grą karcianą najwyższej próby. No bo przyznajcie sami – czy z niecierpliwością czekaliście na kolejne wyścigi konne, wzdłuż wąskiej ścieżki nafaszerowanej zdradliwymi płotkami zdolnymi całkowicie zahamować rozpędzonego konika? Z głupimi przeciwnikami i losowością przy przepychankach? Z opuszkami bolącymi od przytrzymywania lewej gałki analogowej? Pojedynki na pięści też dupci nie urywają, choć niektórzy przeciwnicy są dość… niecodzienni i zaskakujący.

Wieczne doczytywanie się otoczenia. Nie radzę wbiegać lub wjeżdżać pod sam Novigrad galopem, gdyż czeka nas smutna niespodzianka w postaci obleśnych, kanciastych tekstur i braku żywej duszy. Nie warto się spieszyć. I tak poczekamy kilka sekund na pojawienie się znacznika umożliwiającego rozpoczęcie rozmowy np. z kowalem. Gorzej, gdy znacznik nie wczyta się w ogóle, jak często zdarzało mi się na Skellige. I nie pogodosz z płatnerzem czy inną zielarką...

Treści dla dorosłych. Z entuzjazmem czytałem, że autorzy spędzili wiele godzin na dopieszczeniu (dobór słowa nieprzypadkowy) scen erotycznych. Kompletnie tego nie zauważyłem. Nie ważne, czy chędożymy się z Triss, Keirą czy Novigradzą dziwką w dokach – każda rusza się i wygląda  tak samo (prócz koloru włosów of course). Na szczęście otoczenie w kadrze zmienia się dynamicznie. Całe szczęście, że Yen ma swojego kuca jednorożca, w przeciwnym razie łóżkowe igraszki zanudziły by mnie na śmierć…

Podpalanie owiec i kóz - fajna rzecz!
Kozie mleko to jeden ze najlepszych produktów do regeneracji życia.
No dobra, jest jeszcze Jaskółka...

Zróżnicowanie głosów NPCów. A właściwie jego brak. Wiadomo – najważniejsi ludkowie dostają swojego ekskluzywnego Rozynka, Cieślak czy Blumenfelda, ale Guślarz gadał głosem Pielgrzyma, Kapłana Wiecznego Ognia i wielu, wielu innych zachrypniętych i podstarzałych postaci. Przydałoby się zaangażować więcej gardeł. I zrobić więcej modeli dzieci. Dorosłych w sumie też… Niby szczegóły, ale piekielnie ważne dla satysfakcjonującej immersji!

Problemy z minimapą. Najgorzej sytuacja wygląda gdy penetrujemy lochy lub groty tuż pod powierzchnią. Wtedy podgląd skacze uciążliwie i naprawdę ciężko rozeznać się we własnym położeniu. Wybór najkrótszej ścieżki po wskazaniu punktu docelowego również potrafi wodzić za nos, a szukanie elementów wiedźmińskiego ekwipunku w miasteczkach woła o pomstę do nieba. Korzystając z okazji wspomnę również o niedogodnościach w podróżowaniu przy skrajnych obszarach świata, gdzie co rusz "zapuściliśmy się za daleko", choć nie poruszamy się jakoś nieprzyzwoicie daleko od miejsca akcji…

Ciągle zaskakujące questy. Rzecz niesłychanie przewrotna – przez to, że gra etatowo nakreśla nam złożoność świata, ukazując krzyżujące się punkty widzenia i interesy bohaterów, paradoksalnie mało rzeczy jest nas w stanie zaskoczyć. Po prostu, wiemy że coś pójdzie nie tak, będzie na opak lub obie strony mają swoje racje. Brakuje mi zadań w stylu Patelni Babuni, gdzie szukamy przedmiotu, znajdujemy go dokładnie tam gdzie się spodziewaliśmy, nie napotykamy wielkich trudności i po chwili oddajemy rzecz właścicielowi. Wiecie, życie w 99% jest proste jak cep. Przynieś 10 owczych skór myśliwemu… - tego mi w Wieśku czasami brakuje. Odstąpienia od nachalnego zamazywania podziału między dobrem i złem. Bez roztrząsania czy myśliwemu te skóry są faktycznie potrzebne i bez wątków prześladowania biednych zwierząt. ;]

Szczerze nienawidzę podróży łódeczką.
I nie zachęciły mnie nawet spora szanse na odkrycie dodatkowych
miejsc mocy na wysepkach w północnym Skellige. Sorry...

Rozdmuchiwany wpływ naszych decyzji na przebieg gry. Deweloperzy lubią się tym przechwalać, a tak naprawdę mamy do czynienia z tzw. wąskimi gardłami, co w praktyce oznacza maksymalnie dwa główne  rozwiązania ważnych wątków fabularnych. Ładne plansze informują nas o konsekwencjach naszych poczynań, ale te nie są jakieś niezwykle dalekosiężne. A można było bardziej się do tego przyłożyć. Przykład? Po rozwiązaniu sprawy Radowida V Srogiego mieszkańcy Królestw Północy powinni zmienić swoje powiedzonka, a oni rozmawiali między sobą tak samo, żywiąc nadzieje i obawy względem swojego władcy, tak jakby żaden zamach nigdy się nie wydarzył. Na plus zasługują momenty, kiedy zabicie ważnych postaci kończy się niezaliczeniem pobocznego zadania, ale żenująco robi się kiedy zakwalifikowanie zadania do nieukończonych następuje po zmianie miejsca pobytu naszego zleceniodawcy. I czemu do ch*ja nie możemy swobodniej używać Aksi? Na bileterze, który wymusza od nas opłatę za obejrzenie próby przedstawienia, na Krwawym Baronie, który traktuje nas jak swojego łowczego i w dziesiątkach, dziesiątkach innych sytuacji. No chyba, że za niewiarygodną swobodę i dowolność w grze uważacie to, że jakaś postać wypowie trzy dodatkowe lub nieco poprzestawiane linijki tekstu. Wtedy okej – Wiedźmin jest w tym zajebisty!

Walki z dużymi są mocno podobne, nie ważne czy to lodowy olbrzym,
żywiołak ognia, ziemi czy kupy. Znak Quen, kombinacja ciosów i odskok,
bo atak obszarowy. Powtarzaj aż do skutku.

Chciałbym uspokoić wszystkich napinaczy – w Dziki Gon grało mi się zajebiście i przez kilka tygodni myślałem tylko o odnalezieniu Ciri i kolejnych wiedźmińskich zleceniach. Wszystkie te drobne potknięcia i minusiki, które wymieniłem nie przysłaniają iście SOCZYSTEGO gameplay’u, który wciąga nosem większość innych RPGów, łącznie z Dragon Age’ami i innymi takimi. Szczególne z dystansem potraktujcie proszę dwa ostatnie punkty, pełniące rolę raczej kąśliwych uwag, aniżeli S.W.U.R. (Straszliwych Wad Uniemożliwiających Rozgrywkę).

Czy pominąłem coś w swoim amatorskim artykuliku? Piszcie śmiało!
 
I tak wiem, że nie napiszecie… -.-'

środa, 1 lipca 2015

Ulubieńcy czerwca!

Kochani, nadeszła wielka chwila, na którą wszyscy skrycie czekaliśmy! To już ostatnia edycja ulubieńców miesiąca! Formuła się wyczerpała, a ja nie odczuwam tej młodzieńczej radości z comiesięcznego dzielenia się listą. W cyklu pojawiło się rekordowe 9 wpisów. Przypomnijmy sobie je wszystkie i zachowajmy we wdzięcznej pamięci. Przydatny skrót klawiszowy: CTRL + ALT + DEL


Ostatnie błyski fleszy! Trzeba zarzucić regularne blogowanie i skupić się na ambitniejszych, bardziej pracochłonnych i satysfakcjonujących formach, co jednak nie wyklucza, że jakieś tam posty będą się nadal pojawiać. Choć pewnie niezbyt regularnie. Ma ktoś przy sobie chusteczkę..? Trochę się z tego wszystkiego zasmarkałem…


#JEDZONKO
MilkyWay! Ale nie żadne gwiazdeczki, tylko porządne batoniki! Pamiętam, że w zeszłe wakacje, nad morzem była taka budka z mlecznymi koktajlami o smaku wszelkich dostępnych batonów. Był i Mars, i Snickers, i Twix. Był też MilkyWay. Pora późna, my wracamy z wieczornego spaceru, ekspedientka zamyka lokal i szykuje się do mycia naczyń, a jednak godzi się zrobić nam kubeczek delikatnego smakołyku. Wrzuca dwa batoniki do maszyny miksującej. Czekamy, czekamy, a za naszymi plecami wyrasta czarne BMW. Wysiadają z niego trzy byczki z solidnym karczochem. Czarne skóry, krótko ostrzyżone głowy. No to ja już w myślach cisnę Koronkę do Miłosierdzia, żegnam się z portfelem i wiankiem Dziewuchy, ale na szczęście nie było żadnej większej interakcji. Pospiesznie zapłaciliśmy i ruszyliśmy w stronę hotelu. Bez czekania na paragon. Oczywiście MilkyWay w wersji niepłynnej też bardzo na propsie! W tym miesiącu piętnowałem także paluszki serowe (kliknij, żeby przeczytać).


#KSIĄŻKA
Oprócz dość pozytywnie przyjętego przeze mnie Pół Króla (kliknij, żeby przeczytać), zanurzyłem się w jeszcze jednym, bardzo świeżym na polskim rynku cyklu Fantasy, ale o tym jeszcze nie chcę mówić. Z ciekawości kupiłem sobie Kompendium o świecie gier Wiedźmina i powiem Wam, że wciskają ludziom niezłe gówno-gadgety. To znaczy od strony edytorskiej nie ma się do czego przyczepić: piękne grafiki z wszystkich trzech części, solidne opisy bez literówek, dobrej jakości papier i solidna okładka. Problem w tym, że produkt nie wnosi, ani nie porządkuje absolutnie niczego. Styl opisów jest przesadnie gawędziarski i nierówny, treści tyle co kot napłakał, a każda pojedyncza informacja mocno ociera się o banał. Poza tym wrzucenie do kompendium różnorodnych artów z trzech gier nie jest najlepszą gwarancją estetycznej spójności. Całość ratują pożółkłe świstki stylizowane na dzieła znanych badaczy i naocznych świadków wydarzeń, które w większości przypadków są nawet zmyślnie napisane. Tak czy inaczej - solidny album do pooglądania. W sklepie. Dla mnie była to miła i potrzebna lektura na kibelek, bo przez nawał obowiązków dopiero pod koniec maja mogłem sobie pozwolić na obcowanie z Dzikim Gonem.

#FILM
Jurrasic World musiał wjechać z sentymentu. Rozrywka przednia, chociaż niezbyt ambitne to kino (czy ja kiedykolwiek lubiłem coś ambitnego?). Swego rodzaju ironiczne podsumowanko obrazu możecie przeczytać pod tym linkiem (kliknij, żeby przeczytać). Oczywiście wszystko z przymrużeniem oka, bo duże gady zawsze będą spoko. Szczególnie w takim przednim wykonaniu!

#MUZYKA
Taco Hemingway przywitał się ze swoim nowym materiałem pt. Umowa o Dzieło. Moim skromnym zdaniem EPka jest o jeden poziom słabsza od Trójkąta Warszawskiego, ale i tak młody artysta urodzony w Kairze wie jak posładać niezłe linijki i poruszać się wokół symboliki kebabów, alkoholi i kalafiorów. Bity Rumaka na przykład do gangsterskiego Awizo czy włóczykijowego Następna Stacja świadczą o jego naprawdę wysokiej formie! Przyłożyłem też ucho do BonSoul i całkiem, całkiem… Chociaż to ciągle rap o rapie, brudnych ulicach i mówieniu kim się nie jest. Ale słuchalny. Widziałem piekło, chwilę byłem tam, dziś mam wysrane na cokolwiek, czaisz? / A Ty chcesz mi mówić czym jest rap, czy Ty jesteś poje*any?
 
#GRA
No przecież wiadomo, że prawilnie położyłem łapki na Yeneffer i Triss. Na Ciri też bym położył, ale na to mogą być paragrafy w Novigradzie… Bankowo można się u mnie spodziewać wpisu na ten temat, ale raczej gdzieś w okolicach drugiej połowy lipca. Mam pomysł na coś mocno ironicznego. Bo wszyscy srają się z tym Wiedźminem, a tak naprawdę niedoróbek jest cała masa. Trzeba by te wszystkie babolki zręcznie wypunktować! Raptem dwa dni temu zamieściłem dość obszerną notkę o This War of Mine (kliknij, żeby przeczytać). Daje do myślenia! Gra, nie notka.

#KOMIKS
Miałem kaprys i kupiłem sobie ostatnio Trzy Cienie Cyrila Pedrosa. I nie wiem co o tej powieści graficznej myśleć. Zaczyna się sielankowo, rozwija tajemniczo, a kończy psychodelicznie. Piękna, gęsta kreska, niektóre postacie (np. handlarz niewolnikami) zarysowane wyjątkowo plastycznie, a wszystko można chyba odczytywać za jedną wielką metaforę przemijalności. Autor przez wiele lat był animatorem Disneya, komiks o którym mowa po premierze (rok 2007) zgarnął całkiem pokaźny koszyczek nagród. Czy warto? Jak zapewne powiedziałby Jarek Kuźniarotwórz w sklepie i przeczytaj, a potem odłóż na półkę. Bądź przedsiębiorczy i operatywny! A na koniec, jako że to ostatni ulubieńcy: polecam Boli blog, ale to niegrzeczne obrazki z cycuszkami, więc tylko dla czytelników 18+! Mojej Dziewusze bardzo się ten komiksowy styl spodobał, ogląda z wypiekami na buzi… ;]


#KOSMETYK
No to teraz pojedziemy z grubej rury. Dosłownie. Przedstawiam specyfik marki Faren do udrażniania grubych rur. Ścierwo jest mocno żrące (przy otwieraniu wylałem sobie kilka kropel na rękę i ze łzami w oczach pełzłem po mieszkaniu, prosząc domowników, żeby okazali łaskę i wyciągnęli krótki miecz). Na pewno duże lepszy niż Kret, który (jak głosi miejska legenda) cementuje kanalizę! Melt nie uszkadza tworzyw sztucznych, metalu, stali, PVC, ołowiu, gumowych uszczelnień, uszczelek itd. Usuwa tłuszcze, amidy, białka, włosy, odpadki celulozowe, kamień moczowy. Uczciwa, zdrowa relacja.

Z powyższych polecam posłuchać Taco Hemingwaya. Świetnie buduje klimat. Dalej, w zależności od statusu socjoekonomicznego, zachęcam do pogrania w najnowszego Wiedźmina (wersja dla wyższej klasy średniej) lub przypomnienia sobie smaku MilkyWaya (dla średniej i niższej). Dacie wiarę, że kupa wiary kupiła PlayStation4 tylko po to, żeby wbić się w obcisłe rajtuzy Geralta z Rivii? Doszło do tego, że musiałem jeździć po całym mieście, aby zakupić jeden z ostatnich egzemplarzy gry na tę platformę w Poznaniu. W King Cross MediaMarkt było – uwaga! – minus siedem egzemplarzy na stanie. Bo zamówione z góry. Cebulactwo zaczyna wyciągać swoje parchate łapki po nowe konsole! Ech…
 
Tak więc to już koniec ulubieńców. Było miło, ale wypie*dalam stąd! Może kiedyś nastąpi reaktywacja? Przyjmijmy asekuracyjnie, że to tylko wakacyjna przerwa. A bywa, że te czasami się przedłużają. Au revoir!

środa, 15 kwietnia 2015

RECENZJA #70: Dragon Age: Inkwizycja (PS4)


Ciągle gram na konsoli jak szaleniec, a żeby jakoś usprawiedliwiać moje szczeniackie hobby z przerywaniem życia w tle, na bieżąco staram się wrzucać recenzje. I tak mam już sporo obsuw. Omawianą produkcję skończyłem jakoś... pod koniec lutego? Dragon Age: Inkwizycja - piękna i wciągająca rozgrywka z gatunku drużynowych role play'ów. Nagrałem się ponad osiemdziesiąt godzin, przemierzyłem wszystkie możliwe mapy, wykonałem wszelkie napotkane questy poboczne i wiecie co? Było warto, ale powtórne przejście tytułu potwornie by mnie znudziło.
Niby można by dla swojego protagonisty wybrać inną profesję (grałem wojem z bronią jednoręczną i tarczą, dostępni także czarodzieje i rzezimieszki) i rozwinąć go zupełnie w innym kierunku, tylko po co? W dowolnym momencie prócz bazy wypadowej możemy grać jednym z czterech członków drużyny. Ba! Umiem sobie wyobrazić sytuację, w której przełączamy się na naszego Wybawiciela tylko od święta, żeby pozamykać zielone szczeliny, portale Otchłańców. Ma to swoje plusy i minusy. Największy plus: kiedy znudzi nam się jeden heros, aktywnie wojujemy innym. Minus: cierpi na tym immersja. Szczególnie wtedy, gdy w naszej drużynie mamy kilkunastu różnych ludzi i żonglujemy składem. Ciężko również sprawować kontrolę nad ekwipunkiem i umiejętnościami mrowia walczaków, szczególnie przy dość niewygodnym interfejsie, który nazbyt subtelnie podkreśla, których elementów aktualnie używają postacie.

Fabuła jest oparta na prostym jak cep schemacie walki odwiecznego zła z garstką szlachetnych i prawych. Co najważniejsze, mamy jednak kilka zwrotów akcji, a z czasem okazuje się, że zło, które wcześniej poczytywaliśmy za przepotężne i zabójcze, jest tylko wierzchołkiem góry lodowej i ma bardziej... intencjonalną przyczynę. Mam tylko żal, że wszystko idzie jak po maśle - całkiem prędko z wymoczka stajemy się naprawdę liczącym się graczem na arenie politycznej Thedas. Nie ma takiego, jakby to nazwać... mozolnego wspinania się po szczebelkach kariery, atmosfery niedoboru wszystkiego i dramatycznych braków kadrowych. [SPOILER] I gdyby nie podstępny atak Koryfeusza na Azyl, czułbym się zupełnie nietykalny przez całą grę. Swoją drogą filmik z przygnębiającą wędrówką do Podniebnej Twierdzy, trwający kilkanaście minut i opatrzony wzniosłą pieśnią, nadał fragmentowi naprawdę epickiego klimatu [KONIEC SPOILERA].

Zarzuty można mieć do zadań pobocznych, które nie są najwyższych lotów, ale zdarzają się bardzo przyjemne kwiatki. Ciepło wspominam przeszukiwanie zalanych okolic Crestwood gdzie kilkadziesiąt lat wcześniej miała miejsce plaga pomiotów, a tamtejszy burmistrz okazał się niezłym ziółkiem. Ważne, że dużo akcji można kontynuować z poziomu stołu narad (mapa taktyczna), gdzie na przykład należy wznieść most, żeby dostać się na niedostępne obszary lub oczyścić doły z trujących oparów. Wspaniałe są momenty, kiedy wcielamy się w najwyższego sędziego, a nasi poddani dostarczają przestępców i zbiegłych niemilców prosto pod nasz tron. To z kolei bardzo dobrze wpływa na ciągłość narracji. Niestety, większość zadań to jednak likwidacja grupy przeciwników, odnalezienie cennego przedmiotu czy przekazanie wiadomości. Szkoda, tym bardziej, że aktywnych zadań w dzienniku mamy czasem po kilkadziesiąt.

Żeby nie było za słodko - schludna i atrakcyjna grafika jest pełna smutnych niedoróbek i glitchów. Bo jak inaczej nazwać fakt, że podbródki naszych postaci przenikają się z ich kołnierzami podczas przerywników filmowych? Psuje to sekwencje dialogowe, ale da się przeżyć. Jak wytłumaczyć to, że niektóre postacie w siebie wnikają, że łupy lądują kilka metrów od trucheł, a zbierając surowce nachylamy się zazwyczaj pół metra od zioła lub skały  Ogólnie jednak świat mamy piękny i nienużący, bo co rusz przenosimy się w inną strefę klimatyczna (od umiarkowanego Zaziemia, do skandynawskich fiordów, pustynnych krain, dżunglowych lasów, aż po skute lodem krainy północy). Duperela, a wbrew pozorom bardzo urozmaicała rozgrywkę, choć długie spacery po pustawych Syczących Pustkowiach to raczej traumatyczne wspomnienie.

Kolejnym drażniącym szczegółem są elementy zręcznościowe. Bywa, że aby zdobyć specjalne odłamki rozsiane po mapie (potrzebne do otwarcia świątynnych drzwi) musimy skakać jak idioci po nieprzystosowanych do tego półkach. Za to logiczne minigierki z łączeniem gwiazd w konstelacje - CUDO! Grałbym w to jak w osobny, pełnoprawny tytuł!

Słów kilka o zdobywaniu nowych skillów: rozwój postaci w zaawansowanym stadium zabawy wymaga inwestowana cennych punktów w niepotrzebne umiejętności, bo drzewka rozwoju w formie rombów nigdy się nie sprawdzają. Szkoda, czasem nabywamy nowe, zbędne ataki (i tak nie ma już wolnych klawiszy, żeby je przypisać), tylko dla interesującej nas zdolności pasywnej. I znowu, jakby dla równowagi - crafting na szóchę. Tylko ciężko znaleźć lub kupić mocarne schematy. Nierówny poziom, oj nierówny...
Sam system walki jest odrobinę chaotyczny i szarpany, ale może sprawić wiele frajdy wyrafinowanym taktykom (znana z drużynowych erpegów aktywna pauza pozwala wydawać polecenia wszystkim członkom drużyny). Ja korzystałem z tego tylko przy walkach z najgrubszymi rybami, tymi z tytułu gry. Zazwyczaj grałem prymitywnie, masakrowałem wszystkie klawisze i triggery niczym Pan Janusz Lewaków, a można było przyciągać przeciwników łańcuchami, zastawiać wnyki, miny, kamuflować się i obrzucać wroga szerokim wachlarzem toników i mikstur. Co ciekawe, wkradł się zabawny błąd - jedno z trofeów zdobywamy po pokonaniu 10 smoków. Gra nie liczy jednak jaszczura ujarzmionego w czasie głównego wątku fabularnego. Oznacza to, że jednego bydlaka musimy pokłóć dwukrotnie. Ja użerałem się z najtrudniejszym - Wyżynnym Pustoszycielem z lokacji zwanej Emprise du Lion.

Podsumowując: mimo kilku delikatnie uciążliwych elementów przygoda była wyśmienita i ciężko się do czegoś mocno przyczepić. BioWare umie dostarczać sztampowe historię na srebrnych tacach. Dragon Age: Inkwizycja to taki Mass Effect w realiach Fantasy, z nieco mniejszą liczbą ważkich wyborów do podjęcia. Nie ma przeciwwskazań, żeby pyknąć sobie jeszcze przed premierą Dzikiego Gonu (ot, żeby mieć porównanie, przyzwyczaić się do machania mieczem i eksploatacji świata). Ode mnie... 8/10! Nieprzypadkowo w wielu rankingach DA:I zostało wybrane na Grę Roku 2014! Oczywiście w tym wypadku warto kupić wersję na PC, żeby niepotrzebnie nie przepłacać.

Plusy:
+ Duże możliwości w zakresie kreacji głównej postaci (od wyglądu po klasę, specjalizację, unikatowe przedmioty i styl gry)
+ Śliczne, różnorodne lokacje, które zazwyczaj są odpowiednio "zabudowane" atrakcjami
+ Narracja i fabuła są prowadzone sprawnie i czasami zaskakują
+ Gra nie boi się, że czegoś nie zobaczymy - to Ty decydujesz czy eksploatujesz dogłębnie, czy wykonujesz plan minimum i ślizgasz się po powierzchni
+ Zmyślne drobnostki urozmaicające grę (łamigłówki astralne, crafting, misje przy stole narad, flirtowanie z dupeczkami)

Minusy:
- Zawiłości świata bez znajomości niuansów kulturowych i społeczno-gospodarczych z poprzedniej części mogą nieco przytłaczać (ponadto czytając każdą notkę, książkę i pieśń parłbyś do przodu jak żółw, nawet ja tym razem wymiękłem!)
- Rozczarowująco nieliczne, puste i małe miasta, które przyjdzie nam odwiedzić
- Liczba questow sprawia, że często przyjmujemy wszystko jak leci. Zrobi się. Samo. Po drodze.
- Nie można walczyć z grzbietu wierzchowca. Wierzchowce często się blokują. Nie są zbyt szybkie.
- Interfejs ekwipunku i rozwój postaci mogłyby być ciut lepiej rozwiązane. Bardziej pod casuala!
- Do cholery, dlaczego w szklarni (która jest sześcioma donicami) w mojej twierdzy mogę sadzić tak mało ziół?


Nie mogę zasnąć, brak snu stał się rutyną,
Obecną w moim życiu jak ból i sztuczna miłość...
                                               ~W.E.N.A., Lato w mieście

Materiały pochodzą z: http://www.playstation.com/pl-pl/games/dragon-age-inquisition-ps4/