Lubicie, wiem o tym, że lubicie (po
wyświetleniach, nie liczbie komentarzy) świeże wpisy o blockbusterach, które dopiero co włażą do polskich kin. A ja nie
lubię, bo w czasie seansu ciężko nacisnąć spację
i zapisać sobie zbiór luźnych uwag czy myśli. Dlatego recenzje nowalijek są u mnie bardziej
emocjonalne i mniej merytoryczne, zakładając oczywiście, że w domowych
warunkach znam się na kinematografii. Choć w minimalnym stopniu. Chwiejne
założenie, prawda? Dobra, zacznij już wreszcie o tym Marsjanie!
Kilka fajnych widoczków,
niezbyt dużo efektów specjalnych i irytujący amerykański humor. Pamiętajmy, że
to film z gatunku science-fiction, mamy więc kilka nowoczesnych zabawek i później, już po zostawieniu typa na czerwonej
planecie, dużo chemii, biologii i fizyki. Idę o zakład, że przy niektórych
scenariuszowych szczególikach, zawodowcy z wymienionych dziedzin popukali się w
czoło. Mi tam nic za bardzo nie zmieliło kory mózgowej, może tylko ta
eksplozja z wodorem, była jakaś taka… niezbyt okazała, a opuszczanie atmosfery
planety pod plandeką wydawało się… dość śmieszne i abstrakcyjne. Myślę jednak, że
przypierniczanie się do tego typu spraw nie ma sensu. A co z dramatem ludzkim?
Był czy nie było?
Był. Mark Watney (Matt Damon)
odpowiednio pojękiwał kiedy krwawił i wyciągał z ciała metalowy pręt. Co prawda
większość czasu zachowywał się i żartował jak osiłek z college’u, wyciągnięty za szmaty z szatni bejsbolistów, ale może był
to jego sposób na odreagowanie w (dość) stresującej sytuacji? Wkurzył się i walił we wnętrze łazika
raptem ze dwa razy. Jeśli chodzi o psychologiczny aspekt cierpienia
osamotnionego człowieka, to mimo prawie dwóch lat bycia sam jak palec, na
kiepskim prowiancie, z kolekcją płyt disco-polo,
astronauta był bardzo pogodny. Nie miewał chwil zwątpienia. Kazał się nazywać Blondwłosym Piratem i kolonizatorem Marsa… Aspekt ludzkich interakcji, zarówno na statku, wśród pozostałej piątki,
jak i między odizolowanym Markiem, a resztą gromadki, był płaściutki jak naleśnik i mdły jak anyżki. Za dużo żarcioszków. Chyba tylko prywatna
prośba Watney’a do pani komandor (Jessica
Chastain) wyszła odpowiednio tragicznie i prawidłowo ociekała galaktycznych
patosem.
Mnie osobiście podobały się wątki
poboczne traktujące o uwikłaniu instytucji NASA
w sieć złożonych relacji z rządem i opinią publiczną. Słać misję ratunkową czy
nie? Co jeśli wyciekną zdjęcia szczątek astronauty? Co powiedzieć na spotkaniu
z prasą? Pijarowskie rozkminki na plusik!
Co do upychania humoru w każdy
możliwy zakamarek – trudno to jednoznacznie ocenić. Z jednej strony mieliśmy
już przecież bardzo poważne filmy typu Grawitacja
czy Interstellar i chyba niepotrzebne
było tworzenie kolejnej tego typu produkcji. Takie obficie występujące dowcipy
i zabawnie, luzacko wręcz, kreowani naukowcy obniżają realizm, ale sprawiają,
że odbiór jest dużo przyjemniejszy. Jak w Jurassic World.
Jest jeden smaczek w filmie,
który warto odnotować. W pewnym momencie bohaterowi dzwoni w uszach, mniejsza z
tym od czego. W momencie, kiedy grzebie sobie w nich palcami, my słyszymy
również nieprzyjemny pisk. Prawda, że niecodzienna, a jakże skuteczna metoda immersji?
Słówko o obsadzie (tak, tak, zdaję
sobie sprawę z "za*ebistości" struktury tej recenzji). Mam kilkoro faworytów, a
należą do nich: Jeff Daniels (urocza rola flegmatycznego, zmęczonego i odrobinę
zgorzkniałego szefa), Michael Peña
(wierzący astronauta-zgrywusek), Donald
Glover (astrodynamik-nerd) i Kate
Mara (astronautka, a wyróżniłem ją, bo jest po prostu Kate Mare i żaden Frank
Underwood nie wrzuca ją tym razem pod pędzący pociąg na stacji metra).
Reszta zagrała bez szaleństw i już prawie w ogóle o nich nie pamiętam, może
prócz Chiwetela Ejiofora, który miał parę naturalnych reakcji i nieźle zagranych dram. By the way, muszę uważać kiedy napominam coś o atrakcyjnych kobitkach,
bo Luba podejrzanie i z niechęcią spogląda
nawet na moje polubienia profilów Bar Refaeli czy Olivii Wilde na portalach
społecznościowych, więc wiecie - ciiicho sza! Tego na pewno też nie przeczyta!
I oto cały Marsjanin, którego za parę miesięcy będę kojarzył głównie z motywem
uprawy ziemniaczków, tudzież kartofli, jak kto woli, na obcej planecie. Żadne must watch, żadne tastes like shit. Skrzyżowanie Robinsona
Crusoe z MacGyverem. Ale bez Piętaszka i fajnych, dżinsowych kurtek. Sorry!
A żebyś wiedział, że Luba przeczyta, one zawsze czytają... Jeszcze Ci się dostanie za Olivię Wilde XD
OdpowiedzUsuńDzięki Ci bardzo za pokrzepiające słowa pod moim ostatnim postem! No i przepraszam za brak "Dobrej Duszy" w tym tygodniu - nie wyrobiłem się...
Nie ma problemu! x2
Usuńbardzo ciekawe spojrzenie ;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńhttp://maniamodnegozycia.blogspot.com/
To otwarte zaproszenie dla wszystkich, którzy chcą zostać częścią największej organizacji na świecie i osiągnąć szczyt swojej kariery. Gdy rozpoczynamy tegoroczny program rekrutacyjny, a nasze coroczne święto zbiorów jest już blisko. Wielki mistrz dał nam mandat, by zawsze docierać do ludzi takich jak wy wszyscy, więc skorzystaj z tej okazji i dołącz do wielkiej organizacji Illuminati, dołącz do naszej globalnej jedności. Przynosząc biednych, potrzebujących i utalentowanych
OdpowiedzUsuńświatło sławy i bogactwa. Zdobądź pieniądze, sławę, moce, bezpieczeństwo, zdobądź
uznany w swojej firmie, rasie politycznej, awansuj na szczyt w tym, co robisz
chronione duchowo i fizycznie! Wszystkie te osiągniesz w
mgnienie oka. Czy zgadzasz się być członkiem nowego porządku światowego Illuminati?
Call & WhatsApp +2349063803279
�� illuminatiworldofriches637@gmail.com