Pokazywanie postów oznaczonych etykietą western. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą western. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 19 czerwca 2014

RECENZJA #27: Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie


Miałem zamiar zabrać poznaną niedawno duperkę do kina, ażeby wspólnie obejrzeć Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie, ale coś tam jej się chyba odwidziało w postrzeganiu mojej osoby, w sumie to nie wiem nawet co, ale chrzanić. Początkowo chciałem pójść zatem sam, ale okazało się, że film jest już łatwo dostępny w internetach. To co się będę wykosztowywał na jakieś bilety, przecież płacę za stałe łącze, do cholery!

Przyznam szczerze, że zaintrygowała mnie krótka videorecenzja Jakuba Dębskiego (klik!) na temat omawianego tutaj obrazu i bardzo chciałem skonfrontować nasze opinie. W końcu ciepło wspominam szaloną komedię Ted, więc tym bardziej nurtowało mnie, co tam Seth MacFarlane ciekawego wysmażył. Dem był raczej rozczarowany, ja wręcz przeciwnie, potrzebowałem czegoś lekkiego i głupawego (chyba nie jestem zbyt wymagającym widzem...).

Racją jest, że poszczególne wątki humorystyczne nie stanowią głównej osi fabularnej całej historii, ale nie wydają się doklejane całkowicie na siłę. Szybko dałem się wciągnąć w absurdalny świat, w którym niebezpieczeństwo czyha na każdym kroku, a przyjaciele głównego bohatera to szewc-prawiczek umawiający się z lokalną kurtyzaną chcącą zachować czystość przedmałżeńską (Sarah Silverman wzorowo odegrała rolę tępej, egzaltowanej prostytutki). Miłośnicy rasistowsko-etnicznych żartów, seksistowskich przytyków i dowcipów o końskim gównie będą w siódmym niebie. Kpi się z polityki, religii, nadmiernego przywiązywania do statusu społecznego. Całkiem nieźle ma się też humor sytuacyjny, choćby początek całej historii i pierwszy, niedoszły pojedynek Alberta.

W pewnym momencie historia staje się niemal klasyczną komedią romantyczną i tutaj mogę zgodzić się z Demem - zabrakło jakiejś większej zabawy konwencją. Prośba o niezabijanie Anny, a jedynie przestrzelenie kończyny to jednak odrobinę za mało. Niemniej jednak reżyser znany jest z tego, że lubi kończyć obrazy pozytywną emocją.

Moje skrzywienie socjologiczne sięga zenitu, śmiałem się do rozpuku analizując fetyszyzacje ról bandytów i drobnych kupców. Śmiałem się do rozpuku przy odkrywaniu subtelnych nawiązań do obecnego stanu amerykańskiego społeczeństwa (pragmatyzm, wyrachowanie przy doborze partnera, brutalizacja i infantylizacja życia itd.). Wreszcie, śmiałem się do rozpuku przy scenach z Indianami. Wypisz wymaluj społeczeństwo ryzyka, jak u Ulricha Becka. Socjologia czyha wszędzie...

Podsumowując: polecam film wszystkim, których śmieszy Family Guy, American Dad! (MacFarlane poważnie maczał paluchy w obydwóch), The Simpsons czy South Park. Momenty dzikiego śmiechu będziecie przeplatać chwilami zażenowania. Solidna czwóra, idealne dziełko do bezmyślnego pochrupania popcornu! Charlize Theron do twarzy zarówno w koronie, jak i w kowbojskim kapeluszu!

PS: Chyba przyjmiemy nową taktykę blogowania i notki będą pojawiać się częściej. Będzie ich więcej, a same posty przyjmą formę spontanicznych, krótkich opinii, luźno powiązanych z życiem prywatnym. Wydaje mi się to korzystne zarówno dla odbiorcy, jak i dla nadawcy komunikatu. Przyda nam się trochę improwizacji :)

-You are late!
-For what?
-Fair enough...

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

RECENZJA #11: Bonanza / TRIP #1



Poranna podróż pociągiem to cudowny czas na refleksję. Przez okno wdzierają się pierwsze promienie słońca, zaspane dziewczyny drzemią z wyciągniętymi na sąsiednich siedzeniach stopami (jedna taka znajduje się na przeciwko mnie, szkoda że podróżuje z rodzicami - nie pogodosz), a wózkowy odnotowuje rekordową sprzedaż kawy, której zapach roznosi się po przedziale. Umysł jest jasny, gotowy do pracy na wysokich obrotach.

Przed wyjazdem obowiązkowa wizyta w KFC. Nie byłem głodny, ale miałem dość czasu żeby spokojnie usiąść i pogapić się na ludzi. Po kilku chwilach po przekątnej usadowiła się cudowna dziewczyna, która wręcz nie pasowała do tego szarego obrazka. Nazwałem ją Lena, była szczupła, ładna i miała piękne, długie, jasne blond włosy. Ubrana w luźny, biały top z flagą Zjednoczonego Królestwa i krótkie dżinsowe spodenki odsłaniające sporo opalenizny wyglądała naprawdę zjawiskowo. Cud, miód, malina! Na dodatek czytała książkę (inteligentka!?) i co jakiś czas ogrzewała policzki kubkiem z kawą, co prezentowało się naprawdę słodko. Kątem oka zauważyłem pierwsze litery tytułu z okładki - in. Pozwoliło mi to wymyślić dalszy ciąg historii - Lena fascynuje się Indiami i planuje kiedyś tam pojechać. Akurat kończyłem Colę, kiedy zaczęła wzruszać swoją burzę słomianych włosów. Zastygłem w bezruchu ze słomką w ustach (jak kretyn) i wtedy nasze spojrzenia na moment się skrzyżowały; wymieniliśmy nikłe uśmiechy (chociaż to może być już moja nadinterpretacja). Siedziała jeszcze kilka minut, później rzuciła okiem na wyświetlacz telefonu, uprzątnęła czerwoną tackę i wyszła. Musiała nie słyszeć moich dramatycznych nawoływań - zostań, zostań jeszcze parę chwil! Mogła nie słyszeć, w końcu nie każdy opanował telepatię... Szkoda, że nie wierzę w swoją kiepską gadkę - Lena była warta tego, żeby spróbować ją poznać, tak myślę... A książka ostatecznie nazywała się Indygo, co popsuło odrobinę moje wyobrażenia. Ciekawe gdzie jedzie, a może właśnie wróciła do domu i jest samotną Poznanianką? Nie - takie dziewczyny zawsze mają partnerów lub zastępy adoratorów. Zresztą nie ważne - dzięki niej miałem rozmarzony ranek i to się liczy! Jest jeszcze jednak opcja - którą boję się wypowiedzieć na głos - może Lena jest teraz w którymś z wagonów i zmierza do stolicy tym samym pociągiem co ja!? Nie, to byłoby zbyt piękne...

Co ja tam miałem recenzować? Ah, no tak - Bonanza! Droga do szczęścia. To jedyna rzecz, której żałuję wyruszając po turecką wizę - stracę przynajmniej jeden odcinek tego łebskiego westernu. A serial to nie byle jaki - każdy odcinek to osobna historia rodu Cartwrightów zamieszkujących ranczo w Newadzie. Mimo, że saga ma ponad pięćdziesiąt lat i rozwijała się wraz z moją mamą, potrafi pozytywnie zaskakiwać - jak widać dobre historie się nie starzeją. Odcinków jest ponad 400, serial leci od poniedziałku do piątku na TVP1 o 15.20. Gorąco zachęcam, choć sam do tej pory widziałem zaledwie kilka epizodów!

Swoją drogą klimat Dzikiego Zachodu ma swój urok. Małe miasteczka z zimnym piwem w saloonach, napady na banki i wypasanie bydła. Prawa szybkiej ręki, twardej pięści i męskiej przyjaźni*. Chcesz być bezpieczny? Spłódź kilku synów, powieś strzelby przy kominku i najważniejsze - żyj w zgodzie z Indianami, żeby nigdy nie (nie)obudzić się z nożem lub strzałą pod łopatką.

A do płodzenia potomków, kto by się najlepiej nadał? Wierna, niebieskooka LENA o gołębim sercu!

*A propos męskiej przyjaźni - cieszyłem się, że zobaczę mojego serdecznego kolegę, gdyż miał pracować w stolicy całe wakacje. Wczoraj wysłałem mu radosną wiadomość o moim planowanym przyjeździe, licząc na pełną entuzjazmu odpowiedź, a tutaj figa. Może pozwolę sobie zacytować jego smsa (mam nadzieję, że nie będzie miał mi tego za złe): "No to mamy zgranie, ja dzisiaj do domu wróciłem :P" Tyle w temacie...

Moja droga do Warszawki. Może to pierwszy przystanek w drodze do lepszego życia, w mojej bonanzie..? Sam w obcym mieście pełnym możliwości. Muszę wybrać się Agrykolę! Czemu? Tak sobie wymyśliłem... Może jakiś pojedynek w słońca zenicie? :)

Zdjęcie pochodzi z: aleseriale.pl