Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mad Max. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mad Max. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 28 września 2015

RECENZJA #102: Mad Max (PS4)


Dawno nie było żadnej recki gry na konsolkę, prawda? Czy to oznacza, że nie gram już na PlayStacji? Nic bardziej mylnego, jest wręcz odwrotnie - pocinam jak dzika świnia. Właśnie skończyłem Mad Maxa, co wyrwało mi, bagatela, jakieś 50 godzin z życiorysu. Nie wydusiłem tytułu jak cytrynki, olałem część aktywności pobocznych i powiem szczerze, że jest to jeden z nielicznych przypadków, kiedy je sobie po prostu odpuszczę. Nie chce mi się, najzwyczajniej w świecie. I nie przekonuje mnie nawet perspektywa zdobycia kilku dodatkowych trofek. Przez dłuższą część gry robimy bowiem dokładnie to samo, a ja jednak trochę szanuję swój czas…

Nie zrozumcie mnie źle, lubię czyścić mapę w otwartych światach, patrzeć jak zagrożenie w regionach maleje i kolekcjonować masę niepotrzebnych znajdziek. Sęk w tym, że w Szalonym Maksymilianie chyba trochę przesadzili z jeżdżeniem po bezdrożach tylko po to, żeby zebrać trochę złomu i odhaczyć miejscówkę. Miałem ambicję, żeby odnaleźć wszystkie strzępki historii, ale ze dwa były ukryte tak perfidnie, że i to sobie darowałem. A szkoda, bo akurat te "urozmaicacze" są rewelacyjne, nadają światu głębszego tła i budują jego historię. Każdy ze strzępków to zdjęcie, notatka lub wywieszka pochodząca sprzed upadku cywilizacji lub powstała krótko po nim. Większość tych świadectw jest genialnie puentowana przez głównego protagonistę.

Malownicze widoczki pustkowi to w tej grze przyjemny standard.

Postapokaliptyczny świat wykreowany przez Avalanche Studios (developerów znanych głównie dzięki serii Just Cause)  jest naprawdę śliczny. Momentami czułem jak piach wdziera mi się do ust, nosa, uszu i innych otworów ciała, a słońce wysusza moje ciało na wiór. Niektóre lokacje, takie jak rozległe lotnisko czy zasypany kościółek pozostaną w mojej pamięci na długo. Niestety, oprócz fantastycznych miejscówek i dość różnorodnych obozów wroga, mamy także całą masę niczym niewyróżniających się zakamarków, które trzeba odwiedzić, jeśli chce się zdobyć przydatne udoskonalenia do twierdz (naszych bezpiecznych baz wypadowych). Przykro mi to mówić, ale część aktywności pobocznych, na przykład te polegające na odkręceniu zawodów paliwa na terenie Smażyciela czy rozbrajaniu zaminowanych pól są nudne jak flaki z olejem.

Gra jest łatwa. Nawet bardzo. Nie mamy możliwości wyboru poziomu trudności, a nasza postać leveluje szybko i pod koniec rozgrywki może nosić ze sobą tyle amunicji i jednorazowych noży, że nie musimy się zbytnio martwić starciami ze zwykłymi przeciwnikami. Pojedynki z bossami to trochę więcej wysiłku, ale tutaj czeka nas spory zawód: większość głównych przeciwników to powolne, wytrzymałe, zakute w żelazne maski kmioty, posługujące się cholernie ciężką bronią dwuręczną. Najprostszym sposobem na pokonanie tych niemilców jest odczekanie, aż zakończą swoją sekwencję ataku i zajście ich od tyłu, kiedy z trudem podnoszą broń. Szybcy nożownicy są w mniejszości, choć walka z nimi również nie satysfakcjonuje. Ot, trzeba wyczekać, zblokować i wyprowadzić szybką kontrę. Obijanie mord samo w sobie jest jednak grywalne i kiedy dopadnie nas liczna grupa uzbrojonych obwiesiów, robi się widowiskowo. Po kilku cennych atakach Max wpada w tryb furii, co pozwala spuszczać solidny wpie*dol. Porównując system walki do innych gier akcji, zdecydowanie najbliżej mu do Cienia Mordoru. Trochę dalej zaś, ale wciąż blisko, do Batmanów od Rocksteady.

Walki w pojazdach są efektowne i sprawiają najwięcej frajdy.
Dla ułatwienia, przy celowaniu żelastwem, czas wyraźnie zwalnia.

Wszystko ładnie, pięknie, ale napisz coś o walkach za kółkiem! Ooo tak, te są bardzo soczyste! Rozwalanie konwojów ludzi Scrotusa to bodaj najprzyjemniejsza rozwałka w jakiej miałem przyjemność maczać palce od bardzo, bardzo dawna. Do dyspozycji mamy m.in.: genialny harpun, grzmoty (ogniste kije), obrzyna, boczne palniki, kolczaste opony czy tarana. Wszystko jak trzeba! Taaak, sianie postrachu na wydmach za kółkiem Archanioła to wystarczający powód, żeby pograć w Mad Maxa. Wyścigi Śmierci dostarczają już ciut mniej zabawy. Są mocno powtarzalne i lepiej wyeliminować bryki konkurentów, niż wdawać się w spowalniające i niebezpieczne przepychanki. Interesujący wydaje się jeden tryb, polegający na optymalizowaniu ustawień swojego Magnum Opus i próbie wykręcenia nim najlepszego czasu wśród wszystkich graczy Mad Max. Taki fajny, multiplayerowy elemencik.

Fabuła? Niezbyt zajmująca. Niby poznajemy jakieś postacie, wykonujemy dla nich Misje na Pustkowiach, ale los żadnej z nich zbytnio mnie nie porusza. Jedynie pod koniec autorzy zdecydowali się naprawdę dołożyć do pieca i zaserwować nam garść szaleństwa i brutalności. Kiedy myślę o ciekawych postaciach w tym (growym) uniwersum, przed oczami staje mi głównie Chumbucket, z którym spędzamy lwią część gry. To nasz towarzysz na pace. Został napisany świetnie. Jest tchórzliwym, pokręconym silnikogrzebem (tj. mechanikiem) i ma swój specyficzny, porąbany sposób mówienia. Gra to produkt fabularnie niezwiązany z serią filmową, aczkolwiek czerpiący z niej całkiem sporo, łącznie z niektórymi bohaterami. Czyim synem jest Scrotus, fanom uniwersum nietrudno będzie odgadnąć.


Co mnie jeszcze mocno w dziełku od Avalanche zdziwiło? Brak Quick Time Events. W grze jest kilka naprawdę długich przerywników, gdzie bohaterowie siłują się, szarpią i teatralnie zadają (prawie) ostateczne ciosy. A my wtedy stygniemy. Śledzimy wydarzenia bez emocji. Warto byłoby bardziej zaangażować użytkownika! Nie sądziłem, że kiedykolwiek zatęsknię za rytmicznym stukaniem w symbole, a jednak!

Podsumowując: produkcja powinna przypaść do gusty zbieraczom, którzy mają dużo cierpliwości, wolnego czasu i nie oczekują wielkich nagród za monotonne szwendanie się tu i tam. Oczywiście, można zadowolić się tzw. speedrunem i zaliczeniem tylko głównego wątku, ten jednak na kolana nie powala. Dla  ładnych widoczków i pojeżdżenia sobie po wydmach, saletrowych polach i wysypiskach śmieci, chyba warto. Mówię to jednak raczej niepewnie. 6+/10. To nie jest słaba gra, tylko trochę za mało urozmaicona. I nie wnosząca kompletnie nic nowego do gatunku. Zachowawcza i ledwie poprawna.

Rodzajów przeciwników jest dużo, lecz niezwykle łatwo znaleźć
na nich skuteczne taktyki walki.
Plusy:
+ Świetny, zręcznościowy model jazdy i walki w brykach
+ Sprawdzony i dynamiczny model walki wręcz
+ Klimat, miejscami gęsty i przyjemny niczym śmietana, stymulowany raczej miejscami, niż ludźmi
+ Intuicyjny i nieźle rozwiązany tunning aut, podobnie zresztą jak rozwój postaci. Udanego zbierania złomu, bo potrzeba go obrzydliwie dużo!
+ Strzępki historii
+ Niebezpieczne i widowiskowe burze piaskowe
+ Możliwość kręcenia zaawansowanych filmików z rozgrywki. Dano nam spore możliwości, bo drugi pad może obsługiwać kamerę, z całkiem dużą dozą swobody! Efekty? Sprawdź na przykład TUTAJ.

Minusy:
- Kupa powtarzalnych misji pobocznych, a i główne gracza nie urzekną
- Na dłuższą metę trochę nudno w tej piaskownicy, szczególnie z bossami i celami opcjonalnymi w przejmowanych obozach
- Nieinteraktywne cut-scenki
- Gra potrafi notować duże spadki płynności. Wyścig w Czarnym Mieście dobitnie to udowadnia.
- Miejscami brak tu logiki. Nie możemy zabrać jedzenia na później, a po rozklepaniu całej załogi obozu rujnujemy infrastrukturę, żeby po chwili zobaczyć jak nasze sojusznicze jednostki próbują ją odbudować… A kim są właściwie ci przychylni nam ludzie? Nie wiadomo…
- Zbyt mało głębi w rozgrywce. Max Rockatansky tylko picuje brykę i sieje zniszczenie. Ale zaraz… Czy właśnie nie takie było założenie pierwszych filmów Georga Millera?

Do dyspozycji mamy także funkcjonalną snajperkę, którą przyjemnie rozwala się
obronę przedpola wrogich obozów i innych Kulomiotów (czyli snajperów).
A wiecie jak nazywa się tu medyków? Antropomechanicy ;]

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Ulubieńcy maja!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu lub po prostu się z nimi bliżej zetknęli. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce. Sprawdź też Ulubieńców kwietnia i marca!


#JEDZONKO
W McCafé są takie prostokątne kawałki ciasta z wiśniami. Zbójecko drogie (7,50 zł!), ale raczej warte sporadycznego zainteresowania. Mocno czekoladowy spodzik, delikatny i prawie bezsmakowy kremik, czekoladowa przekładka analogiczna do części najniższej, a na szczycie one - wydrenowane wiśnie (nie mózgi!) o kwaskowo-słodkim posmaku. Obowiązkowo do sprawdzenia dla wszystkich łasuchów! [Bosz, jakie to ostatnie zdanie sztampowe...] Wrażenie w tym miesiącu zrobiły na mnie również: francuskie trufle z Biedry (kliknij, żeby przeczytać) i sałatka turecka (kliknij, żeby przeczytać, choć tu nie były to emocje pozytywne...)


#KSIĄŻKA
Oprócz recenzowanego Ksina. Drapieżcy (kliknij, żeby przeczytać) musiałem dość dobrze zapoznać się z monumentalną pracą Człowiek i śmierć pióra Philippe Ariésa, a to z powodu 6. Kongresu Młodej Socjologii, na którym miałem króciusieńką prelekcję. Wybitna praca naukowa, miejscami czyta się niczym dobre opowiadanie, gorzej wypada pod presją czasu. Koncepcja avaritia (nadmierne przywiązanie do temporaliów i do spraw zewnętrznych, do współmałżonka, i krewnych albo bogactw materialnych, do rzeczy, które ludzie za życia zbytnio kochali) i teza, jakoby prawdziwie materialistyczne społeczeństwa egzystowały jedynie w późnym średniowieczu - palce lizać. Oprócz tego masa ciekawostek na temat cmentarzy, rozkminki nad postrzeganiem śmierci od wczesnego średniowiecza do XX wieku. Baja.

#FILM
Byliśmy z Dziewuchą na Mad Max: Na drodze gniewu. Film zrealizowany po mistrzowsku, zresztą czego innego się spodziewać kiedy rzesza kaskaderów idzie ramię w ramię z dziesiątkami speców od komputerowych efektów specjalnych. Tylko kilka motywów trochę mi nie siadło, np. rockowy gitarzysta w konwoju pościgowym czy medyk-śmieszek bawiący się pępowiną. No i te setki okazji, żeby odje... odstrzelić Szalonego Maksymiliana z prymitywnej kuszy, ale nie... Akurat nikt nie znajdował się w pobliżu... Na początku miesiąca zaliczyłem też Focus z Willem Smithem i taką ładną blond Dupeczką, zapomniałem nazwiska... Finałowe rozwiązanie było nawet syto zaskakujące, szkoda tylko, że naprowadzający trop  (clue do wielkiej intrygi) pojawiał się kilkukrotnie na początku obrazka. No, ale odwołania do socjologii, Królowej Nauk, zawsze na propsie.

#MUZYKA
Nic nowego, nic szczególnego. Trochę sobie wróciłem do Małpy z Torunia. Kilka Numerów o Czymś to jednak kultowy sztos. Nowe numery, takie jak Sztorm, Skała czy Ból też mają w sobie coś wyjątkowo miłego dla ucha. A ze smaczków: David Hasselhoff i True Survivor z Kung Fury. Refren chwycił mnie mocno za mosznę i za nic w świecie nie chce puścić! :O


#GRA
Wreszcie ukazało się sensowne wydanie Sniper Elite III, a jest nim Ultimate Edition ze wszystkimi dotychczasowymi dodatkami DLC. Kręciłem się koło tej gry od kilku ładnych miesięcy. Była całkiem przyjemna, ale bez szaleństw. Realizm na raczej niskim poziomie, nawet przy autentycznym trybie gry. Krótka, ale sympatyczna kampania, która w pewnym momencie świetnie umilała mi popołudnie (wiecie - jedna misja, jedno popołudnie - w tym gra sprawdziła się wyśmienicie, na kilka takich popołudni). Ogólnie jednak - gra z gatunku przejdź i zapomnij, niewarta nawet szerszej recenzji. O This War of Mine z kolei napiszę z pewnością osobny artykulik, więc całkowicie odpuszczę sobie opis w tym miejscu. W każdym razie - OGIEŃ i GRUZ! Dosłownie.


#KOMIKS
Wczoraj na blogu zagościła recenzja Umowy z Bogiem autorstwa Willa Eisnera (kliknij, żeby przeczytać). Dzieło zjawiskowe, nad którym długo się rozczulałem we wspomnianym wyżej poście, więc koniec tej wazeliny. To naprawdę Komiks przez duże K w świecie komiksów. Bez dwóch zdań.


#KOSMETYK
Opowiem Wam krótką historię. W ubiegłe Święta, pod choinką dla moich kobiet postawiłem zestaw różnych preparatów kosmetyczno-higienicznych firmy Green Pharmacy. Był jakiś kremik, szampon, mydełka. Wszystko ładnie, pięknie, ale usłyszałem, że: krem odżywczy z żurawiny jakoś dziwnie pachnie, a arganowo-granatowy szampon jest do włosów suchych i Matula boi się, że po kilku myciach jej włosy zaczną się szybciej przetłuszczać. Jedynie do mydeł nie było żadnych większych obiekcji. I tym sposobem szamponik wszedł w moje posiadanie, bo mi tam jakoś obojętne czym myję heada. Czy to pokrzywowy Szampon Rodzinny z Biedry, czy Garnier Fructis Fresh... Wsio rawno!

Podsumowując: jeśli jesteśmy na tzw. cześć, to najbardziej polecam Ci pożyczyć ode mnie Umowę z Bogiem. Kawał dobrej roboty, wciągniesz się o niebo lepiej niż w niejedną książkę, gwarantuję! W This War of Mine też warto zagrać. Tego typu rozgrywki nie znajdziesz nigdzie indziej!

We need a living passion
To believe in
Burning hearts and a brand new feeling...
Action!
                ~David Hasselhoff, True Survivor

Miasto betonu i pogubionych telefonów,
idę ścieżką usłaną szklanym szronem iPhone’ów!
                               ~Taco Hemingway, Szlugi i kalafiory