Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Biedra. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Biedra. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 października 2016

Brokuł Bartek!?

Cześć, jestem Bartek. Brokuł Bartek.

No i stało się. Zaniedbuję bloga, nie odwiedzam Waszych internetowych kącików i tak już prawdopodobnie zostanie. Będę tu oczywiście wpadał na jedną, może dwie notki w miesiącu, ale możecie się ze spokojem pożegnać z Maćkiem aktywnym w blogsferze. Dzisiaj klasyczny temat zastępczy. Kojarzycie tzw. świeżaków z Biedronki? W zeszłym tygodniu zakończyłem zbieranie naklejek i wybrałem sobie Bartka Brokuła za jeden grosz.

Akcja polega na tym, że za każde 40 złotych dostajemy naklejkę. Za sześćdziesiąt naklejek możemy mieć maskotkę za darmo. Jest możliwość zdobywania aż trzech naklejek za 40 złotych, ale trzeba wrzucić do koszyka jakieś warzywo lub owoc i mieć wyrobioną kartę Moja Biedronka. Karta Moja Biedronka pozwala sieci supermarketów zbierać nasze dane zakupowe. Jak dla mnie nic strasznego, ot kolejna Big Data traktująca o naszym życiu. Im to się może przydać przy planowaniu dostaw pod konkretne sklepy, marketingu lojalnościowym itd.

Świeżaków jest aż osiem: Truskawka Tosia, Marchewka Marysia, Gruszka Gosia, Pomidor Patryk, Jabłko Antek, Śliwka Sabina, Pieczarka Piotrek i jegomość, którego widzicie na zdjęciu. Maskotki oczywiście można sobie kupić w cenie 49,99 PLN za sztukę (lub 19,99 PLN przy zebraniu trzydziestu naklejek), ale raczej nie warto. Zbierajcie sobie punkciki jeśli i tak robicie duże zakupy raz w tygodniu. Akcja trwa do 20.11.2016, a świeżaki można odbierać do 4.12.2016.

A tutaj cała ferajna. Gang świeżaków.
Które warzywko podoba Wam się najbardziej? ;)
Dooobra, to lecimy po Śliwkę Sabinkę!

Sam Brokuł Bartek jest pocieszny. Uszyty w Chinach (Goodness Gang), importowany przez Holendrów, w całości z poliestru plus plastikowe oczka. Miły w dotyku, w dupci i kończynach ma coś sypkiego, przypominającego groch, a soczyście zielona korona jest wypełniona watą. Uszyty nadzwyczaj starannie, ładnie się uśmiecha, a jedyne do czego można mieć zastrzeżenia to brzydkie połączenia rączek i nóżek z tułowiem. Z Brokułem Bartkiem szybko się zaprzyjaźniliśmy, moja Matula często go zagaduje. Nie pali, nie pije, nie śmierdzi i nie wraca późno. Syn idealny.

Dobra, kończę ten wpis zanim kompletnie zszargam dobre imię Kultura & Fetysze… :D

wtorek, 19 stycznia 2016

RECENZJA #124: Pączek z dziurką w posypce z Biedronki


Ohoho, trafiłem dzisiaj w sedno Łasuchu, widzę to po Twoich kaprawych, łakomych oczkach! Masz ochotę na coś obrzydliwie słodkiego, co? Taniego i niezdrowego, aby upodlić się przed monitorem i zapomnieć o swoim żałosnym i pozbawionym celu żywocie. Żryj, żryj, Drogi Czytelniku, śmiało. Potrzymam Ci włosy jak będziesz rzygał, nie wstydź się łez. Każdy z nas jest w gruncie rzeczy zerem. Okrągłym jak ten pieprzony pączek, który rozszerzy Twoje (i tak już obleśne) boczki, nie wspominając już o zapychaniu tętnic. Smacznego! Po wszystkim wytrzyj twarz papierem toaletowym. A swoją miałką biografię – papierem ściernym.

STOP! Świruję sobie. Eksperymentuję. Quasi-degustacja też będzie. Spokojnie.

No więc pączek z dziurką, w Stanach nazywany doughnutem (lub mniej oficjalnie donutem), jaki jest, każdy widzi. W środku dziurka, na wierzchu lukier i posypka. Coś jednak prześwituje przez ciastko i lukrową polewę. TAK, to... jagodowe nadzienie? Sosik, dżemik, zwał jak zwał, ważne że jest klarowne, oleiste i znajduje się w całym pączusiu.


Smakołyk jest niebywale słodki i mięciutki, wchodzi jak marzenie. Ani się obejrzałem, a obydwa zniknęły. Nie znika jednak charakterystyczny posmak w buźce, świadczący o tym, że rzecz była gotowana w głębokim tłuszczu. Poza tym posmak agresywnie leśnego nadzienia również powraca. Nie wiem, wydaje mi się, że po wpucnięciu donutów z Biedry miewam delikatne stany podzgagowe. No trudno. Jak za złotówkę i dwadzieścia dziewięć groszy, to i tak znośnie. Dostępna również wersja polana czekoladą. Produkt można zapakować w foliówkę, papierową tytkę lub zeżreć od razu w sklepie, kucając gdzieś w dziale z chemią. A koledzy kiedyś wynosili, także jest opcja.

Składniki: cholesterol, cukier i mistyfikacja. Wartość odżywcza w 100 gramach produktu: dwa kwadranse wchodzenia po schodach. Kultura & Fetysze – rzetelne, niepubliczne źródło informacji.

Bądź dobrym Turkiem i do swej pidy wsadź barana!
Skończyło się mięso mi, nie ułożę ci kebaba!
Nie jadłem już długo więc, pozwól zęby mi zamoczyć!
Mam dosyć twej mordy, więc będę musiał cię wyyyy-prosić!

wtorek, 5 stycznia 2016

RECENZJA #120: Roladki z sera DELIKATE PREMIUM

Pionek jest biedronkowym smakoszem życia, wiadomo nie od dziś. Rzućmy zatem kubeczkiem smakowym na serię roladek z sera śmietankowego od firmy Delikate Premium. Jadziem od najlepszych, do chujowych najgorszych.


Roladka z sera śmietanowego z pomidorem i bazylią
Uczta! Jeśli ktoś lubi kwaskowatość i głębię suszonego pomidorka, odnajdzie się tutaj jak w niebie. Nutki pikanterii dodaje zielony wkład o smaku bazylii, tym samym twarożek nie jest bezpłciowy, ujmuje swoim charakterem. Te roladki mógłbym jeść… no, tak ze cztery razy w tygodniu. Wraz z osełkowym masełkiem tworzą pyszną harmonię i są przykładem wzorcowego kanapnictwa (sztuki robienia kanapek – przypis tłumacza).

Składniki: serek twarogowy, pomidor suszony 6%, bazylia 0,6%, sól, stabilizator: mączka chleba świętojańskiego, przyprawy, substancja konserwująca: sorbinian potasu. Wartość odżywcza produktu (w 100 gramach): wartość energetyczna 1399 kJ/339 kcal; tłuszcz 32 gramy, w tym kwasy tłuszczowe nasycone 23 gramy; węglowodany 3 gramy, w tym cukry 3 gramy; białko 9,3 grama; sól 1,28 gram.

Roladka z sera śmietanowego ze szczypiorkiem
Mniejsza uczta! Polskie społeczeństwo lubi cebulę, opiera na niej swoją gospodarkę, politykę i sztukę, więc zapewne odnajdzie się w mocnym, stymulującym do czyszczenia zębów smaku kwiatu rzeczpospolitej. W zimie – jak znalazł! Żeby wyobrazić sobie smak tych roladek, pomnóż cebulowe Almette razy dwa. Ten serek mógłbym jeść… no, tak kilka razy w miesiącu. Ani mnie grzeje, ani ziębi, choć czasem miałem na niego smaka, jak tam sobie grzecznie leżał w lodówie ;]

Składniki: serek twarogowy, szczypiorek 2%, sól, czosnek, stabilizator: mączka chleba świętojańskiego, przyprawy, substancja konserwująca: sorbinian potasu. Wartość odżywcza produktu (w 100 gramach): wartość energetyczna 1480 kJ/358 kcal; tłuszcz 34 gramy, w tym kwasy tłuszczowe nasycone 24 gramy; węglowodany 4 gramy, w tym cukry 2,8 gram; białko 9,7 gram; sól 1,03 grama.

Roladki z sera śmietankowego z pieprzem
Kryminał! Każdy z nas przeżywał traumatyczne chwile, kiedy nieopatrznie rozgryzł ziarnko pieprzu, ukryte gdzieś w odmętach makaronu. A tutaj psikus – widzimy panierkę z białego i czarnego pieprzu i wiemy, że jakbyśmy się nie starali, to musimy paskudztwo rozgryźć. Sytuacji nie ratuje nawet fajny, paprykowy wkład w środku roladki. Lubię ostrą jazdę (oh yeah), ale na to nie ma zgody! Ten serek mógłbym jeść… NIE, nie mógłbym jeść nigdy. Sprezentuję go mamci, w stanie prawie nienaruszonym.

Składniki: serek twarogowy, pieprz 2% (czarny, biały), sól, papryka, stabilizator: mączka chleba świętojańskiego, substancja konserwująca: sorbinian potasu. Wartość odżywcza produktu (w 100 gramach): wartość energetyczna 1379 kJ/334 kcal; tłuszcz 31 gram, w tym kwasy tłuszczowe nasycone 22 gramy; węglowodany 3,4 gramy, w tym cukry 2,7 gram; białko 9,8 gram; sól 1,15 gram.

Propozycja podania
(Boziu, gadam jak w reklamówkach, zatrudnijcie mnie, plis!)

Wszystkie powyższe produkty mogą zawierać gorczycę, seler i soję. Serki przechowywać należy w temperaturze od +2 do +10 stopni Celsjusza. Wyprodukowano, co ciekawe, w Ottenstein (Niemcy), przez WESA-Feinkost GmbH & Co. KG. Aha! Węszę w tym szukanie europejskich rynków zbytu dla nadwyżek produkcyjnych wiodących państw UE! Opakowania po sto gram, około 4 złotych za jedno. Oczywiście, Biedronka & Jeronimo Martins Polska. Oczywiście, przy smarowaniu nie wychodzi zbyt ekonomicznie, bo jakieś 5 kanapek i opakowania nie ma. Oczywiście, polecam tylko pierwsze dwa serki z recenzji/opinii! Oczywiście pozdrawiam!

PS: Wiecie co mi się podoba i do czego zasadniczo nie można się przyczepić? Produkt wreszcie wygląda niemal identycznie jak ten ze zdjęcia na opakowaniu! Jednak jak ktoś sobie doda premium do nazwy firmy i zamieści jakiś kiczowaty znak gwarancja jakości, to COŚ to znaczy x)

Nie szukaj mimolette jak nie jesteś John Rockfeller.
To jest Polska tu nie gardzą żadnym serem!
Ten mimolette chowaj, ziomki momentalnie poliżą
powiedzą, że to ich i że się bryndzą brzydzą…
~Buritto Bukowski / Na pełnej, Zjeść ser

czwartek, 26 listopada 2015

XMAS SWEETS: ALGIDA Gingerbread Sandwich / Piernikowa Kanapka

Seria okolicznościowa na Kultura & Fetysze! Od końca listopada, aż do samiusieńkiej Gwiazdki, pojawiać się będzie maaaasa recenzji słodyczy. A żeby było po nowoczesnemu i ze szczyptą SWAGu, to cykl nazywa się XMAS SWEETS (archiwalne wpisy znajdziecie w zakładce RECENZJE JEDZENIA), a pewną drobną innowacją jest tzw. skala słodkości, określająca pocieszność i świąteczność produktu, a także, w mniejszej części - smak. Skala przyjmuje wartości od 1 do 10, gdzie 1 oznacza absolutną ponurość i nieświąteczność, a 10 znaczy mniej więcej tyle, że smakołyk urzekł mnie niczym Szeregowy z Pingwinów z Madagaskaru.



To jest szok. Genialne. Nowatorskie. PRZEPYSZNE! Kto powiedział, że okres jesień/zima nie jest dobrym czasem dla lodów i nie należy wprowadzać nowych produktów? Unilever dosadnie pokazuje nam, że nic bardziej mylnego. To się nazywa znaleźć niszę na rynku. Panie i Panowie, jako pierwszy w blogsferze, prezentuję Wam przysmak najwyższej próby, który uwiódł mnie i nie pozwala nawet pomyśleć o innym - ALGIDA Piernikowa Kanapka, zimowe lody!

W schludnym pudełeczku przypominającym to od paluszków rybnych czy innych kurczaczków w panierce, znajdziemy cztery oddzielnie opakowane porcje, czytaj: cztery cudowne chwile rozkoszy po 100 mililitrów lub, jak kto woli, 67 gram.. Dlaczego to smakuje AŻ TAK dobrze? Pierniczkowe ciastka są mięciutkie, niczym przed chwilą zanurzone w herbacie, a przy tym emanują taką korzennością, że głowa mała! Delikatny waniliowy wkład, znany z Big Milków, nie zakłóca doznania smakowego, podkreślając jednocześnie charakterystyczne nuty imbiru, goździka i cynamonu, dając im przestrzeń. Przestrzeń do rozwinięcia skrzydeł! Niebo w ziemi, jak powiedziałby pan Wiesław Wszywka. Ciasteczko przykleja się do zębów, wspomnienie przypraw majaczy w przełyku, budując fascynującą symfonię konsumpcji. Brak mi słów na opisane przyjemności usuwania smakołyku z zębów przy pomocy języka. Tego trzeba doświadczyć! Wolisz popływać z delfinami czy zakosztować Piernikowej Kanapki? Ja wybrałbym to drugie, szczególnie biorąc pod uwagę cenę. Jedynie 9,99 PLN w Biedronce.


Napisy na opakowaniu wskazują, że produkt gości na Wyspach Brytyjskich, we Włoszech, Portugalii i Polsce. Zaiste, jesteśmy szczęściarzami, a nieszczęśliwi ci, którzy nie mogą przyjmować mleka, jaj czy pszenicy. To jest tak smaczne, że nie chce mi się wyglądać w poszukiwaniu stabilizatorów, emulgatorów, substancji spulchniających i aromatów, choć jest ich tu trochę. Niech sobie będą, na coś trzeba umrzeć. Byle z Piernikową Kanapką w ustach!

Jeśli zaś chodzi o skalę słodkości… Czerwone wstążeczki i piernikowy ludzik – checked. Brak jednoznacznego nawiązania do świąt, co? Żadnego dzwoneczka, spadającej gwiazdeczki czy ostrokrzewu? Żadnego. Ale to nic – doznania smakowe (elektryzujący piernik) rekompensują wszystko. Nie uprawnia nas to jednak do przyznania najwyższej możliwej oceny. Niestety, rzetelność i obiektywizm (sic!) przede wszystkim!

Wartość na skali słodkości dla ALGIDA Piernikowa Kanapka - 7!
Uzasadnienie: Nieprzyzwoicie smaczna rzecz. Minus 1 pkt. za brak
jednoznacznie świątecznych motywów na opakowaniu. Minus 1 pkt.
za brak możliwości włożenia komuś do buta na Mikołajki.
Jeśli jesteś Lodożercą - wystaw 10 i umrzyj spełniony! ;)

Acha, jeszcze jedna sprawa! Producent zachęca do spożywania wraz z filiżanką gorącej herbaty. Czy to nie było przypadkiem tak, że nie powinno się za bardzo mieszać zimnego z gorącym? No może z wyjątkiem ciepłych malin i lodów. Nie wiem, Internecie - wypowiedz się!

poniedziałek, 2 listopada 2015

RECENZJA #110: Złoty Smok (kurczak po tajsku) Culineo


Walała się po domu paczuszka z zupką błyskawiczną Złoty Smok od Culineo, to żem pomyślał, że zjem na śniadanko. Będzie porządek w szafie, szybki posiłek i "temat" na bloga. Jak smakował ten przysmak o smaku kurczaka po tajsku? Spoko. Przynajmniej dopóki, dopóty na dnie naczynka były kluski instant. Bo woda z suszonym porem i chili szału nie robi.

Nie no, ale tak serio, to za 80 groszy można się takim ścierwem najeść w potrzebie. Do tego kabanos w łapę, skibeczka z margaryną i można lecieć do roboty czy tam na kiepską uczelnię. Wyrywkowo przyjrzyjmy się składowi smakołyka. Znajdziemy tu m.in.: skrobię modyfikowaną, stabilizatory, substancje spulchniające, kurkumę (dobrze, że nie kurarę!), wzmacniacze smaku, maltodekstrynę, ekstrakt z kurczaka, hydrolizator białka sojowego, substancję przeciwzbrylającą (E 551) i przeciwutleniacz (E 306). Deal with it! / Handluj z tym!



Muszę przyznać, że ten chemiczny rosołek przyjemnie drażnił gardziołko. Nie był może tak ostry jak Zupa Azteka w Czerwonym Sombrero, ale lekko pikantny (o czym informuje zgrabna etykietka) już tak!

Zalety takiego jedzenia? Długo ważne, proste w przygotowaniu i opakowanie fajnie wygląda. Wady? Trzeba mieć naczynie (problem rozwiązują tzw. szybkie dania w tekturowym naczynku) i w miarę zdrowy układ pokarmowy.

Produkt dostępny gdzie? No gdzie? W BIE-DRON-CE! Dzięki, że jesteś…

W głośnikach The Weekend,
W kieliszkach alkohol,
Sushi na telefon, bo każdy z nas zarabia spoko!
~VNM, Jesteś

środa, 21 października 2015

RECENZJA #107: Sole do kąpieli z Biedry


Ojejku, jejku! Ależ ja jestem przemęczony i podziębiony ostatnio. I zaniedbałem bloga, to fakt. A szkoda, bo w październiku miało miejsce istne szaleństwo – notowałem grubo ponad sto wejść dziennie przez okrągły tydzień! Niestety, nie przełożyło się to na liczbę obserwatorów i polubień na Kultura & Fetysze. Ale cóż, chyba nie dane mi jeszcze zbudować namiastki zaangażowanej społeczności. A motywacja do pisania postów, które zostały wyświetlone ponad 350 razy i opatrzone sensownymi komentarzami, jest nieporównywalnie większa. Niepokoi tylko stosunkowo duża liczba odbiorców z Rosji

Ale do rzeczy, co robię kiedy wszyscy czegoś ode mnie oczekują? Kiedy promotor naciska, żeby złapać się za jaja jak facet i na poważnie podejść do pisania pracy magisterskiej, a inni wykładowcy jak szaleni żądają czytania tekstów i robienia bezsensownych projektów, kiedy domownicy wciskają mi kolejne domowe obowiązki, kiedy wychodzi tyle fantastycznych gier i książek, w które koniecznie trzeba włożyć ręce, kiedy znajomi naciskają na wskrzeszenie życia towarzyskiego i kiedy Dziewucha mocno zachęca, żeby do niej przyjeżdżać i spędzać z Nią czas? (No dobra, to ostatnie to nawet przyjemne!) Co wtedy robię? Stwierdzam, że mam wszystkiego dość i odpalam PlayStation lub Global Offensive. To pierwszy sposób na przeGRYwanie życia, wciąż przyjemniejszy niż praca zawodowa. Drugim sposobem mitrężenia czasu są długie kąpiele pełne nieuczesanych refleksji o życiu. Mało to męskie, co? Chrzanić konstrukty społeczne! Przynajmniej niektóre. W tym momencie na scenę wchodzą właściwi bohaterowie dzisiejszego wpisu - energetyzujące sole do kąpieli Spa od BeBeauty Body Expertiv. Tylko po jakiś kilkunastu zdaniach czczej dygresji.

Rodzaje soli są trzy. Różnią się kolorkiem (Łaaaaał! Dobrze, że mówisz!) tj. zapewne barwnikiem i zapachem. Ja najbardziej lubię trawę cytrynową z bambusem, która pachnie prawdziwymi cytrusami i jakoś tak pięknie łączy się z wodą. Nie umiem tego wyjaśnić, jestem blogerem. Moim drugim ulubieńcem jest sól morska. Woda przybiera z nią sympatyczny, modraczkowy kolorek, a ja czuję się jak nad Morzem Egejskim. Albo czułbym się, gdyby nie stare płytki i brzydkie fugi na wysokości oczu. Niebieskie kryształki pachną ładnie, niczym kremik nawilżający do twarzy. Super. Trzecia sól, mój zdecydowany nie-ulubieniec, to specyfik z ekstraktem z bursztynu. Pachnie jak perfum starej lampucery. W wodzie da się jakoś przeżyć, ale wąchając z opakowania nietrudno o kaszel. Nie polecam! Poza tym bursztyn? Może jeszcze ściemnią coś o złocie czy srebrze?

Żółte sole przywracają skórze blask, niebieskie dodają jej gładkości, a pomarańczowe działają wzmacniająco i zmniejszają skłonność do podrażnień. Jak dla mnie te kilkulinijkowe teksty na etykiecie to jakiś pijarowski bullshit. Prawdą jest tylko to, że kąpiel ze Spa BeBeauty Body Expertiv jest miłą chwilą wytchnienia, eliminuje stres i zmęczenie po całym dniu (częściowo…) i pobudza siły witalne. Władysław Jagiełło miał słuszność, żeby kąpać się prawie codziennie!

Co jeszcze może Was interesować? Opakowanie zawiera 600 gram, jest wyprodukowane dla Jeronimo Martins Polska S.A. w Kostrzynie przez SERPOL-COSMETICS Spółka z o.o. Sp. k. w Mieścisku. Oczywiście produkt przebadany dermatologiczne, bo jakże by inaczej, tak bez badań? Najlepiej zużyć przed końcem: data i numer partii podane na opakowaniu. Składu nie przepiszę, bo jest po łacinie i bym się z tym pierniczył do wieczora. Z innych ciekawostek – jak przez mgłę pamiętam, że był kiedyś również czwarty "smak", lawendowy! Ale to była krótka edycja limitowana, więc wciąż czekamy na coś świątecznego. Może piernik z cynamonem? <3

I najważniejsze: recenzowany produkt zakupisz w Biedrze! Naszej kochanej Biedrze, która od lat dzielnie opiekuje się niższą klasą średnią i marginesem. Zapłacisz, uwaga, niecałe cztery złote. Ja kupiłem sobie zapas, bo ostatnio była promocja dwa dziewięćdziesiąt dziewięć za sztukę. Nic tylko brać i sypać do wanny! A… Nie masz wanny, tak? To może podrzucaj kryształki w kabinie i udawaj, że to deszcz pieniędzy. Powinno odprężyć..?

Jakby co, to sole się tak nie pienią. Do wanny dolewam jeszcze
żelu pod prysznic (sic!) z drobinkami luffy i oliwą z oliwek.
Też z Biedry i też od Spa BeBeauty Body Expertiv.
Taki ze mnie... kosmetolożek i fircyk!
A jak jesteś... nie wiem... uczulony na sole do kąpieli, to masz tu inny
dobry przepis na relaks, żeby Ci nie było smutno. Włożyć chocosticka
do gorącego mleczka, poczekać aż przestygnie i wypić duszkiem!

Ziemia się kręci dalej, nowy dzień, ten sam schemat…
Ten sam schemat, inny dzień to samo gówno!
Ten sam schemat, dobrze wiem, jak w życiu bywa trudno!
~Neile, Nowy dzień

Już prawie koniec, bez sensu ten kawałek.
Zero poprawek, lecę tak jak napisałem!
                                                           ~KęKę, Desant

niedziela, 26 lipca 2015

RECENZJA #87: Sok jabłkowy Riviva


Już dawno przestałem próbować zrozumieć swojego bloga. Kiedy piszę regularnie, odwiedza go pies z kulawą nogą, kiedy zaś posty lecą jak krew z nosa – notuję regularne kilkanaście lub (rzadziej, ale jednak) kilkadziesiąt wejść dziennie. Świetnie napisane, w moim odczuciu bardzo merytorycznie nasycone notki są bezczelnie lekceważone (na przykład TA), a rekordy popularności biją teksty o papierze toaletowym czy truflach z Biedry. W pewnym sensie rozumiem: tysiące ciapciuchów recenzuje książki, a raczej niewielu podejmuje się pisaniu o… brązowym półświatku. Czy jeśli rozhuśtam się na skakance, Kultura & Fetysze znajdzie się w Top3 polskiej blogosfery?

Newer majnd. Dzisiaj mam dla Was kolejną perełkę. Nie bez kozery chciałbym przedstawić sok jabłkowy z zagęszczonego soku jabłkowego marki Riviva. Bardzo ważna informacja: pasteryzowany soczek dla Jeronimo Martins Polska produkuje Sokpol z Myszkowa. I jest to najbardziej pospolite, najzwyczajniejsze w świecie picie, ale złoty dziewięćdziesiąt dziewięć za takie porządne szczyny to adekwatna cena. Bez dwóch zdań. I cóż z tego, że jedna szklaneczka soczku to ponad 20 gram cukru? Żłop mineralną jak masz grube dupsko!

W życiu nie zawsze możemy sobie pozwolić na Sok z Domu Rembowskich. Często jesteśmy zmuszani do zadowalania się substytutami. Udawania, że wszystko jest w porządku, że jesteśmy szczęśliwi w naszych szaroburych parodiach istnienia. Że jesteśmy wolni. Jemy śmiecie, śpimy w brudnych barłogach i staramy się odczuwać jakiekolwiek emocje w tym pachnącym bylejakością bagnie codzienności.

A co to za nastrojek rozkapryszonej Kasi, której podarły się ulubione rajtuzki? Czyżby znowu jakiś kryzysik, albo autosugestywna depresja? Nieee, tylko trochę świruję na blogu. Wszystko jest dobrze, a ja z obrzydliwą radością chodzę na mecze Leszka Poznań (Lechia Gdańsk, ku*wa szajs!), gram w CS:GO i Lego Jurassic World® z Dziewuchą, a nocami zaczytuję się w sagach rodzinnych Orhana Pamuka. Żyć nie umierać! Na zdrowie! Pijcie sok z polskich (chyba?) jabłuszek! Bij Bolszewika!
 
+ 5 punktów dla Gryfindoru za chorą intertekstualność!

piątek, 12 czerwca 2015

RECENZJA #81: Miami - paluszki serowe z szynką


Szanowni Państwo, zapraszam na festiwal absurdu! Naszym gościem specjalnym jest dziś firma Miami - producent paluszków serowych z szynką, które zawitały do nas ze słonecznej Litwy! Dostaniesz w Biedronce za około trzy złote. Ale zanim polecisz tam jak kot w marcu, przeczytaj co mam do napisania na ich temat!
W dość przyjemnym dla oka opakowaniu, z którego uśmiecha się do nas... zezowata żyrafa na rolkach (WTF!?) znajdujemy cztery porcje walcowatego specjału o długości prawie 12 centymetrów. Wszystko szczelnie ofoliowane, doprawione masą świństwa (azotyn sodu, kwas cytrynowy itd.), ale zawiera kultury bakterii kwasu mlekowego, także spoko. Jeden paluszek jest w stanie pokryć 13% DRWS (Dziennej Wartości Referencyjnej Spożycia dla osoby dorosłej) wapna. Nieźle kształtuje się również poziom białka - wpierniczenie całości na raz dałoby nam 22,4 gramy paliwa dla mięśni. Problem w tym, że lepiej smakuje nawet kartonowy tuńczyk. Bo wyobraźcie sobie, Mili moi, zbity edamski ser i napastliwy smak szynki, znany chociażby z trójkątnych serków topionych Hochland. I tak przez kilka gryzów...
Ładne i higieniczne opakowanie to nie wszystko!
Nie katuj tym dziecka, proszę...

Na opakowaniu brak proponowanych sposobów podania tej delicji, ale podgrzać, to my tego nie podgrzejemy, chyba że w folii, ale to pozdro dla Ciebie. Ja wykorzystam pozostałe dwa paluszki do tostów. Dzięki Matulo, że zapewniasz mi absurdalne produkty do recenzji na bloga! Czytelnicy to doceniają... xD

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Ulubieńcy maja!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu lub po prostu się z nimi bliżej zetknęli. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce. Sprawdź też Ulubieńców kwietnia i marca!


#JEDZONKO
W McCafé są takie prostokątne kawałki ciasta z wiśniami. Zbójecko drogie (7,50 zł!), ale raczej warte sporadycznego zainteresowania. Mocno czekoladowy spodzik, delikatny i prawie bezsmakowy kremik, czekoladowa przekładka analogiczna do części najniższej, a na szczycie one - wydrenowane wiśnie (nie mózgi!) o kwaskowo-słodkim posmaku. Obowiązkowo do sprawdzenia dla wszystkich łasuchów! [Bosz, jakie to ostatnie zdanie sztampowe...] Wrażenie w tym miesiącu zrobiły na mnie również: francuskie trufle z Biedry (kliknij, żeby przeczytać) i sałatka turecka (kliknij, żeby przeczytać, choć tu nie były to emocje pozytywne...)


#KSIĄŻKA
Oprócz recenzowanego Ksina. Drapieżcy (kliknij, żeby przeczytać) musiałem dość dobrze zapoznać się z monumentalną pracą Człowiek i śmierć pióra Philippe Ariésa, a to z powodu 6. Kongresu Młodej Socjologii, na którym miałem króciusieńką prelekcję. Wybitna praca naukowa, miejscami czyta się niczym dobre opowiadanie, gorzej wypada pod presją czasu. Koncepcja avaritia (nadmierne przywiązanie do temporaliów i do spraw zewnętrznych, do współmałżonka, i krewnych albo bogactw materialnych, do rzeczy, które ludzie za życia zbytnio kochali) i teza, jakoby prawdziwie materialistyczne społeczeństwa egzystowały jedynie w późnym średniowieczu - palce lizać. Oprócz tego masa ciekawostek na temat cmentarzy, rozkminki nad postrzeganiem śmierci od wczesnego średniowiecza do XX wieku. Baja.

#FILM
Byliśmy z Dziewuchą na Mad Max: Na drodze gniewu. Film zrealizowany po mistrzowsku, zresztą czego innego się spodziewać kiedy rzesza kaskaderów idzie ramię w ramię z dziesiątkami speców od komputerowych efektów specjalnych. Tylko kilka motywów trochę mi nie siadło, np. rockowy gitarzysta w konwoju pościgowym czy medyk-śmieszek bawiący się pępowiną. No i te setki okazji, żeby odje... odstrzelić Szalonego Maksymiliana z prymitywnej kuszy, ale nie... Akurat nikt nie znajdował się w pobliżu... Na początku miesiąca zaliczyłem też Focus z Willem Smithem i taką ładną blond Dupeczką, zapomniałem nazwiska... Finałowe rozwiązanie było nawet syto zaskakujące, szkoda tylko, że naprowadzający trop  (clue do wielkiej intrygi) pojawiał się kilkukrotnie na początku obrazka. No, ale odwołania do socjologii, Królowej Nauk, zawsze na propsie.

#MUZYKA
Nic nowego, nic szczególnego. Trochę sobie wróciłem do Małpy z Torunia. Kilka Numerów o Czymś to jednak kultowy sztos. Nowe numery, takie jak Sztorm, Skała czy Ból też mają w sobie coś wyjątkowo miłego dla ucha. A ze smaczków: David Hasselhoff i True Survivor z Kung Fury. Refren chwycił mnie mocno za mosznę i za nic w świecie nie chce puścić! :O


#GRA
Wreszcie ukazało się sensowne wydanie Sniper Elite III, a jest nim Ultimate Edition ze wszystkimi dotychczasowymi dodatkami DLC. Kręciłem się koło tej gry od kilku ładnych miesięcy. Była całkiem przyjemna, ale bez szaleństw. Realizm na raczej niskim poziomie, nawet przy autentycznym trybie gry. Krótka, ale sympatyczna kampania, która w pewnym momencie świetnie umilała mi popołudnie (wiecie - jedna misja, jedno popołudnie - w tym gra sprawdziła się wyśmienicie, na kilka takich popołudni). Ogólnie jednak - gra z gatunku przejdź i zapomnij, niewarta nawet szerszej recenzji. O This War of Mine z kolei napiszę z pewnością osobny artykulik, więc całkowicie odpuszczę sobie opis w tym miejscu. W każdym razie - OGIEŃ i GRUZ! Dosłownie.


#KOMIKS
Wczoraj na blogu zagościła recenzja Umowy z Bogiem autorstwa Willa Eisnera (kliknij, żeby przeczytać). Dzieło zjawiskowe, nad którym długo się rozczulałem we wspomnianym wyżej poście, więc koniec tej wazeliny. To naprawdę Komiks przez duże K w świecie komiksów. Bez dwóch zdań.


#KOSMETYK
Opowiem Wam krótką historię. W ubiegłe Święta, pod choinką dla moich kobiet postawiłem zestaw różnych preparatów kosmetyczno-higienicznych firmy Green Pharmacy. Był jakiś kremik, szampon, mydełka. Wszystko ładnie, pięknie, ale usłyszałem, że: krem odżywczy z żurawiny jakoś dziwnie pachnie, a arganowo-granatowy szampon jest do włosów suchych i Matula boi się, że po kilku myciach jej włosy zaczną się szybciej przetłuszczać. Jedynie do mydeł nie było żadnych większych obiekcji. I tym sposobem szamponik wszedł w moje posiadanie, bo mi tam jakoś obojętne czym myję heada. Czy to pokrzywowy Szampon Rodzinny z Biedry, czy Garnier Fructis Fresh... Wsio rawno!

Podsumowując: jeśli jesteśmy na tzw. cześć, to najbardziej polecam Ci pożyczyć ode mnie Umowę z Bogiem. Kawał dobrej roboty, wciągniesz się o niebo lepiej niż w niejedną książkę, gwarantuję! W This War of Mine też warto zagrać. Tego typu rozgrywki nie znajdziesz nigdzie indziej!

We need a living passion
To believe in
Burning hearts and a brand new feeling...
Action!
                ~David Hasselhoff, True Survivor

Miasto betonu i pogubionych telefonów,
idę ścieżką usłaną szklanym szronem iPhone’ów!
                               ~Taco Hemingway, Szlugi i kalafiory

wtorek, 31 marca 2015

Ulubieńcy marca!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu lub po prostu się z nimi bliżej zetknęli. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce. Sprawdź też Ulubieńców lutego!


#JEDZONKO
Mama przyniosła z Biedry jak był Portugalski Tydzień (nie, nie pomyliło mi się z Lidlem). Świetna jest ta marmolada z Pigwy (takie jakby małe jabłuszka, co?). Gęsta, ale łatwo się rozsmarowuje. Nawet niewielka ilość sprawia, że kanapka jest słodka i ma niepodrabialny smak. Podejrzewam, że smarowidło bardzo dobrze skomponowałoby się z ciastem francuskim. Jedyny minus to fatalnie otwierające się opakowanie. Wieczko zakleszcza się mocno, więc żeby je podważyć musimy silnie na nie naprzeć, co znacznie zwiększa ryzyko otarcia naskórka przez ostre wykończenia pudełeczka #Spodenki_Wasilewskiego


#KSIĄŻKA
Oprócz recenzowanego w tym miesiącu Zabójcy z miasta Moreli (kliknij, żeby przeczytać) miałem styczność z dwoma zasługującymi na wyróżnienie pozycjami. Są to: Portret Doriana Greya (czytany w ramach uzupełniania braków w klasyce - kliknij, żeby przeczytać cieplutką recenzję) i Historia Boga. Ta ostatnia niestety zalega na moim podręcznym regaliku już bardzo długo i tak naprawdę jestem dopiero na początku. Dość ciężko się czyta, trzeba być naprawdę skupionym śledząc meandry dziejów Baala, Aszery czy Anata. Szalenie ciekawa jest postać samej autorki - byłej zakonnicy, która nie posiada formalnego wykształcenia teologicznego, a uważana jest za autorytet w dziedzinie.

#FILM
Z Dziewuchą byliśmy na Snajperze, biograficznym filmie o Chrisie Kyle'u w reżyserii Clinta Eastwooda. Bradley Cooper to ciągle jeden z moich najulubieńszych aktorów. Niektórzy internauci zarzucają obrazkowi brak emocji, mnie tam chwyciło za serducho. Sceny batalistyczne na propsie, atmosfera zaszczucia i napięcia nakreślona całkiem zręcznie. Emocje są, moim zdaniem, wzbudzane poprzez epizodyczność scen obyczajowych i bardzo sporadyczne odrywanie się od głównego wątku. I to jest spoko, nie ma miejsca na pitolenie! Tylko te telefony żołnierza do domu w czasie wykonywania operacji wojskowych, seriously? Na deser: prześliczne kości policzkowe Sienny Miller.


#MUZYKA
Co tu dużo mówić - Nowe rzeczy Kękiego przewijają się gdzieś tam w tle siedzenia przy komputerze. Początkowo byłem sceptycznie nastawiony, ale chyba poziom Takich rzeczy utrzymany. Przez szacunek do pracy artysty będzie trzeba przy okazji nabyć fizyka. W ubiegły piątek doszła do mnie również Ezoteryka Quebonafide. Nie wsłuchałem się jeszcze bardzo, bardzo uważnie (prócz numerów, które były znane już wcześniej - jako single lub wycieki), ale że Kuba składa dobrze, to wiadomo nie od dziś. A mikstejp Erotyka, wbrew tytułowi nie krąży wyłącznie wokół tematyki mokrych pierożków. Trochę szkoda, że tyle remixów, a stosunkowo mało świeżynek. Ah, no i świetny ten patent z okładeczkami.

Spodziewaliście się tutaj zdjęcia gier, co? Niestety, są w wersji cyfrowej,
więc musicie się zadowolić kawałkiem palucha posmarowanym marmoladą... ;)

#GRA
Nie rozwijając za bardzo: sprawdźcie recenzje dwóch mniejszych gierek z marcowego seciku PlayStation Plus. Są to: OlliOlli2: Welcome in Olliwood (kliknij, żeby przeczytać) i Valiant Hearts: The Great War (kliknij, żeby przeczytać). Niby pod sam  koniec miesiąca przeszedłem jeszcze Battlefield Hardline, ale o tym później. Tak czy inaczej jestem z siebie dumny - gra zaliczona na weteranie, teraz cisnę jeszcze raz. Na odblokowanym, najwyższym poziomie trudności. Rozgrywka z shootera zmienia się we wciągającą skradankę.


#KOMIKS
Zawsze kiedy biorę do ręki kolejny numer Wilqa, myślę komu tym razem oberwie się najmocniej. Mistrzowski zeszyt, uśmiałem się setnie. Cygański Instytut Wirusologii? Związek Zjednoczonych Żuli Zamieszkujących Znane Zakątki Ziemi z siedzibą w Radomiu? Polski Związek Gwałtu i Mobbingu? Bohater powiatu pod enigmatyczną ksywką Czyarbuzymajądupy Chybanie? O wszystkim poczytacie w ultra-niepoprawnym politycznie numerze 21. Rekomenduję, znajdziecie w większości Empików.


#KOSMETYK
Mam takie coś nowego w łazience, całkiem przyjemnie pachnie, prawie jak odżywka do włosów. Oczywiście Linda pochodzi z Biedry (jak znaczna większość dóbr kilkukrotnego użytku w moim domku). Czy jesteś w stanie oprzeć się ekskluzywnemu zapachowi orchidei? Piszą (dobra: na etykiecie jest napisane...), że dobrze działa na rąsie. Że gliceryna, lanolina oraz kompleks witamin A, E i F. Kremowa konsystencja przypomina nasienie humanoida, tyle że z fioletowo-niebieskim zabarwieniem. Pojemność: 500 mililitrów.

Zastanawiacie się co z powyższych jest najbardziej godne uwagi? Tym razem nie wskaże nic konkretnego, wszystko (może oprócz mydła, nad którym nie ma co się zbytnio rozwodzić) mógłbym serdecznie polecić. To najdorodniejsze szczypiorki tej wczesnej wiosny!

Za każdą cenę, za władze, za bunt,
Za samozadowolenie, tak pachnie triumf!
Za krew na ich ciele, pragnę bardziej niż wróg,
Za brudne sumienie, mów mi Frank Underwood!
                               ~K-Leah & Quebonafide, House of Cards