Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Death Note. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Death Note. Pokaż wszystkie posty

środa, 31 grudnia 2014

Ulubieńcy grudnia!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu lub po prostu się z nimi bliżej zetknęli. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce. Sprawdź też Ulubieńców listopada i października!

 
#JEDZONKO
Świąteczny czas sprzyja obżarstwu! Ile fantastycznych smakołyków jadłem w tym miesiącu - nie jestem w stanie zliczyć. Wyróżnić jednak muszę makowe ciasto, które od wielu lat jest moim faworytem. Zwróćcie uwagę, że spód jest naprawdę cieniutki, a pokrywa go delikatne maźnięcie marmolady, co zapewnia odpowiednią wilgotność wypieku. Na samej górze mamy szczodrą ilość lukru. Mega słodkie, mega dobre, powoli czuję zatory i problemy z krążeniem. Cukiernia Magdalenka, Poznań-Grunwald, tuż przy lokalnym Rzeźniku. Ambrozja!


#KSIĄŻKA
Łykam kulturę aż miło, w grudniu na moim blogu ukazały się dwie recenzje książek: Ksin. Początek i Taka zabawna historia. Obecnie czytam Lemingi i powiem Wam, że abstrakcyjny, bezlitosny, masakrujący logikę lewaków humor jest nawet uzależniający! Być może skrobnę jakąś malutką recenzję wydawnictwa Frondy, bo wszyscy lubimy takie kwiatki, prawda? Możecie także rzucić okiem na króciutką recenzję cieplutkiej bajeczki dla dzieci - Niezwykłe przygody Świętego Mikołaja.


#FILM
Z filmów również zaliczyłem kilka zimowych, sentymentalnych wycieczek. Była Kraina Lodu, Świąteczne skarby Kaczora Donalda, Kevin sam w domu na Polsacie... Tuż po Świętach poszedłem z Dziewuchą na Igrzyska Śmierci: W pierścieniu ognia, ale nie zaliczę tego wypadu do udanych. No może ze względu na nachosy z sosem serowym i towarzystwo drugiej połówki nie było tak źle, ale zdecydowanie nie polecam. W styczniu trzeba jakoś zaliczyć Hobbita, epickie urywki Bitwy Pięciu Armii z trailerów wyglądają zachęcająco!

 
#MUZYKA
Prócz fenomenalnej składanki Stars of Christmas. 60 Essential Christmas Hits i polskich kolęd, moją głową zawładnęła Natalia Nykiel z płytą Lupus Electro. Dawno nie jarałem się tak muzyką, która nawet nie leżała koło rapu. Bo wiecie, ja jestem takim twardogłowym, tępym słuchaczem z zamkniętą bańką. Ale w przypadku Natalii wysoki poziom liryczny idzie w parze ze świeżutkimi rozwiązaniami muzycznymi. Posłuchajcie sami antysystemowej, buntowniczej Rzeźby z samplem rozbijanego naczynia, pełnego podprogowych, erotycznych nawiązań utworu Bądź Duży czy życiowego, romantycznego Wilka. Do tego zimowe Pół Dziewczyna, które mogłoby być soundtrackiem do gry komputerowej - miód! Elektro pop rządzi! Popełniłem również recenzję Universum, ale płyta dupy nie urywa...


#GRA
Poprzedni miesiąc był kiepski pod względem gier. Męczyłem FIFĘ 2014, musnąłem Unity, które leży do tej pory nieuruchamiane od kilku tygodni... Tymczasem grudzień przyniósł Far Cry'a 4, który jest po prostu genialny. Lubisz rozwałkę? Wysadzaj wszystko w powietrze i rób miazgę na grzbiecie słonia! Lubisz ciche akcje? Rozpracowuj kolejne strażnice ze snajperką, łukiem i nożem. Chcesz znaleźć każdą pierdołkę w grze? Szukaj listów, notatek, masek demona, plakatów propagandowych, skrzynek z łupem czy unikatowych zwierzęcych skór. To jest świetna, wymagająca piaskownica, koniecznie przeczytajcie recenzje - klik! Orientalne wioseczki, indyjski alfabet i audycje radiowe prowadzone łamaną angielszczyzną słuchane w zagraconych pojazdach sprawiły, że to były chyba najbardziej klimatyczne chwile przed konsolą w tym roku! Do tego mam już PlayStation Plus, pogram więc sobie troszkę przez neta!

 
#KOMIKS
Wyjdzie na to, że rozpływam się nad wszystkim, co wpadnie mi w ręce, ale trudno... W grudniu przeczytałem 12 tomów Death Note. I może nie będę zbyt wiele o tym pisał, bo kilka dni temu poczyniłem malutką recenzję, którą znajdziecie tutaj - klik! Prócz tego przyjrzałem się Zakochanemu tyranowi, sadze o dwóch homoseksualistach. Czego to ludzie nie wymyślą, mój zmysł homofoba został nakarmiony. Ale zaraz, zaraz, może homofobia to tylko przykrywka do tłumionych fantazji? Pierdoły, jedziemy dalej! #przerażenie

 
#KOSMETYK
Zachciało mi się prezentować ulubiony kosmetyk, żeby nie wyjść na niehigienicznego brudaska... Jest jedna taka woda toaletowa marki Oriflame, którą stosuję od wielu, wielu lat. Nazywa się Excite i choć moja Dziewucha nie darzy jej zbytnią estymą, to mnie odpowiada w stu procentach. Jako, że w ramach świątecznego prezentu dostałem nowy flakonik, to wrzucam go na wizję. Zapach kojarzy mi się ze świeżo upraną koszulą i... orzeźwiającym, górskim potokiem. Pewnie to przez niebieski kolor, ale kto wie?

Z wszystkich powyższych, koniecznie zagrajcie w Far Cry'a 4 i poczytajcie Death Note'a, choć wiem, że obie te aktywności mogą nie być łatwe do zrealizowania... Cóż, może znajdziecie chociaż odrobinę makowego placka? Trzymajcie się!

Chciałbym Wam również życzyć udanego Nowego Roku 2015 i przedniej Zabawy Sylwestrowej. Tym razem nie będzie żadnych postanowień noworocznych, choć obydwa cele z zeszłego roku udało mi się zrealizować. Muszę dać sobie więcej luzu, mam coraz więcej na głowie, meczy mnie to. Nie wykluczam więc radykalnego zmniejszenia częstotliwości wpisów, gdyż mimo dużych nakładów pracy i prawie dwóch lat obecności w blogsferze, nie zyskałem grona wiernych czytelników. Ba! Nie zyskałem nawet jednego stałego czytelnika! Trzeba więc przemyśleć dalsze kroki. Wiecie co, ulżyło mi kiedy to napisałem. To trochę jak przyznanie się do porażki, hm? Przyznaję więc, nie wiem jak rozkręcić dalej tę maszynę. Chyba nie nadaję się na blogera, piszę przeciętnie i ludzie nie ma ją po co do mnie wracać. Ale pamiętajcie - jeszcze nie odchodzę na stałe.

Zasil fanpage Kultura & Fetysze, będziesz wtedy wiedział jeśli cokolwiek nowego naskrobię, Serdeczna Tarcza!

I swear I'll shoot him or her,
Oh, Lord!
Gimme a gun,
I swear I could even shoot myself...
                               ~Kamil Bednarek, Shot Yourself

poniedziałek, 29 grudnia 2014

RECENZJA #56: Death Note - Tsugumi Ohba i Takeshi Obata


Są recenzje, kiedy przestaje zachowywać jakiekolwiek fasady obiektywności. Właśnie mamy do czynienia z jednym z takich przypadków. Panie i Panowie, oto mamy dzieło nietuzinkowe, wybitne i kompletne - Death Note, ponad dziesięcioletnią mangę, moją prywatną klasykę gatunku z pogranicza Fantasy, powieści detektywistycznej i thrilleru psychologicznego!

Cała historia opiera się na prostym pomyśle - najlepszy licealista w Japonii znajduje (rzekomo) zgubiony przez Boga Śmierci Notes, potężną broń, której posiadacz jest w stanie uśmiercić każdego, kogo zna z imienia i nazwiska, a także może przywołać w pamięci twarz tej osoby (wystarczy nawet zdjęcie). Light Yagami wie co z tym fantem zrobić i zaczyna wcielać w życie swoje irracjonalne do niedawna marzenie o idealnym świecie pozbawionym zła, w którym on byłby najwyższym bogiem. Rosnąca liczba zawałów serca zainteresowała jednak policje różnych państw, a także najbłyskotliwszego detektywa na świecie, znanego pod enigmatycznym pseudonimem L. Wątek szybko podejmują stacje telewizyjne, chrzcząc tajemniczą rękę sprawiedliwości mianem Kiry. To wszystko znacznie opóźnia budowę utopii, pojawiają się bowiem niebezpieczni wrogowie do wyeliminowania. Kto ostatecznie wygra pełne wzajemnych podchodów starcie? Za kim opowie się opinia publiczna i rządy różnych państw, gdy sprawa zacznie przybierać międzynarodowy obrót? Nie bójcie się, nie zepsuję Wam potencjalnej zabawy na kilkanaście wieczorów!

Kompletna historia ma 12 tomów, każdy ponad 200 stron. Mamy więc 2400 stron komiksu formatu ciut mniejszego niż A5. Grubo, co? A wszystkie wątki trzymają się kupy i nie zauważyłem żadnych błędów w skomplikowanej żonglerce zasad i forteli do korzystania z notesu. Czujemy jak w miarę kolejnych tomów rośnie napięcie, żeby eksplodować w ponad stustronicowym finale. Obawiałem się, że tak to się może skończyć...

Powiem szczerze, że uzależniłem się od niesłychanie wciągającego scenariusza, którego autorem jest Tsugumi Ohba. Musiałem czytać dwa tomy dziennie i bez skrupułów nakrzyczałbym na Dziewuchę, gdyby nie pożyczyła mi na Święta wszystkich nieprzeczytanych jeszcze części. Gdzieś w połowie miałem delikatny kryzys, ale wprowadzenie nowych bohaterów było strzałem w dyszkę.

Nie znam się na mangowej kresce, ale jak na oko laika, to wszystko jest narysowane tak jak trzeba. Takeshi Obata zręcznie operuje perspektywą, światłem, ruchami i mimiką postaci. Jedyne co mnie odrobinę zniesmaczało, to częste inspiracje motywami religijnymi: krzyże, skrzydła, mesjańskie gesty. Zdecydowanie nie powinno się mieszać fikcji z elementami istniejącego sacrum, gdyż może to niesłychanie razić część czytelników.

Jednym słowem, jeśli będziecie mieli okazję gdzieś wypożyczyć lub poczytać, nie traćcie okazji! Koszt pojedynczego zeszytu to 18,95 złotych, za całość zapłacilibyśmy zatem koło 230 złotych, co jest ceną niewygórowaną, ale nie sądzę, by był sens przeżywania tak długiej historii więcej niż jeden raz.

PS: Wiecie, że w Chinach zakazano dystrybucji tej sagi, gdyż dzieci zaczęły tworzyć zeszyty bardzo podobne do tych z komiksu i zapisywać w nich imiona i nazwiska osób, których nie darzą sympatią, np. nauczycieli, kolegów czy nawet członków rodziny?

Trzymajcie się ciepło, nie znajdujcie Notesów Śmierci, polubcie Kultura & Fetysze! ;)

niedziela, 14 grudnia 2014

RECENZJA #51: Zakochany tyran - Hinako Takanaga


Oj, ostatnimi czasy czytam sporo dziwacznych rzeczy. Dawno nie miałem w rękach żadnej japońskiej mangi (ostatnio to chyba Dragon Ball Z, Naturo albo coś równie mainstreamowego). To od czego by tu zacząć? WIEM! Manga o gejowskich rozterkach (tzw. Yaoi) będzie w sam raz!

Trzy tomy Zakochanego tyrana przeczytałem trochę dla beki, żeby zobaczyć, czy da się przez to przebrnąć. Cóż... Dało się. Perypetie Souichi Tatsumiego i Tetsuhiro Morinagamy, czyli doktoranta i studenta pierwszego roku z Wydziału Rolnictwa na Uniwersytecie w Nagoi, są gimnazjalne, wręcz absurdalne, a emocje towarzyszące odrzuceniu i tęsknocie są wielokrotnie wywlekane na wszystkie możliwe strony, ale czytało się bezmyślnie, szybko i dość przyjemnie.

Młodszy chce, starszy jest homofobem z przykrymi doświadczeniami, ale koniec końców udostępnia koledze kakaowe oczko. Potem homofob drze się wniebogłosy, zarzeka się, że nie będzie więcej tego robić, ale później na swój sposób zaczyna rozglądać się za męską pieszczotą. Tak mniej więcej wygląda zarys fabuły w recenzowanym tytule. Przez kilkaset stron. Czasem poważniejsze, przykre doświadczenia z przeszłości, czasem więcej humoru i lekkość. Tomów jest jak na razie osiem, na polski przetłumaczono i wydano pięć, ja przeczytałem zaledwie trzy. To uprawnia mnie do napisania recenzji #rzetelność_polskiej_blogsfery

Sceny erotyczne zostały naszkicowane bez większych szczegółów, choć kształty wyprężonych fallusów przy zaledwie odrobinie wyobraźni są empirycznie dostępne. Hinako Takanaga (rysowniczka i scenarzystka) wyraźnie lubuje się w szkicowaniu wszelkiego rodzaju płynów ustrojowych. W niektórych kadrach dłonie bohaterów wręcz ociekają od nasienia i soku jelitowego. Sporo śmiechu!

Bardzo miłe jest to, że autorka często kieruje losami postaci uwzględniając życzenia czytelników, którzy ponoć nieustannie zapychają jej skrzynkę mailową najróżniejszymi prośbami (np. chcę zobaczyć wniebowziętego kouhai*, proszę, proooooszę!). To fajny rodzaj twórczej interakcji, wyszło lepiej niż w Rycerzu Agacie z Demlandu...

Gwoli ścisłości muszę napomknąć, że saga o dwóch (tfu!) homosiach jest sequelem innej mangi (Challengers). Ciężko mi powiedzieć, czy ona również traktuje o wyzwolonych orientacjach seksualnych, chyba nie. Jako przebieżka Zakochany tyran sprawdził się znakomicie, bo teraz w łapki wpadło mi coś naprawdę mocnego - Death Note. I to jest dopiero solidna powieść graficzna z sensacyjną, zapierającą dech w piersiach intrygą. Zakochany tyran to zaledwie ciekawostka, miałki przerywnik, materialny dowód moralnej degrengolady, którym nie powinni zajmować się ludzie poważni. Myślałeś o prezencie dla kolegi, który jest trochę nie-ten-teges? Można rozważyć wydawnictwo ze stajni (dobór słowa nieprzypadkowy) Kotori!

PS: Powstała nawet adaptacja anime i słuchowisko! #ejakulacja_radości

PS2: Nad tekstem pracował zespół redakcyjny złożony z ludzi różnej rasy, narodowości, przekonań i wierzeń. Tekst nie ma na celu urażenia niczyich uczuć, wszelkie podobieństwa do prawdziwych postaci i faktów są przypadkowe. Smile and keep dystans Człowieniu! ;)


* kouhai - dosłownie młodszy stażem/wiekiem, określenie używane w zorganizowanych grupach społecznych, takich jak szkoły czy kluby sportowe. Widzicie ile możecie się nauczyć na blogu Kultura & Fetysze!?