wtorek, 18 lutego 2014

RECENZJA #21: Sezon Burz. Wiedźmin - Andrzej Sapkowski


Zaległość z listopada, która zdecydowanie mierziła najbardziej - nadrobiona! Pamiętam z jakim zapałem rozpoczynałem swoją przygodę z Ostatnim Życzeniem, później Mieczem Przeznaczenia i Pięcioksięgiem! Pełen zestaw dostałem od... mamy. Na Wielkanoc. Mama wie co dobre!

Ile to już lat od ostatnich papierowych przygód Geralta z Rivii? Internet podpowiada, że czternaście. Pan Andrzej zarzekał się, że nie będzie żadnych prequeli, sequeli czy spin-offów w wiedźmińskim uniwersum, ale słowa nie dotrzymał i temat pociągnął. Wiele osób poczuło się oszukanych i rozgoryczonych. Niech nie czytają i grzebią białowłosego. Ja tam uważam, że autor ma prawo zmienić (lub nawet zmieniać) zdanie, pod warunkiem że nie jest to tylko odcinanie kuponów (czego nigdy nie możemy być pewni). Jakie znaczenie ma jednak motywacja, skoro Sapkowski nadal jest w wybornej formie i żaden polski pisarz fantasy lepiej od niego piórem fechtować nie zdoła? Żadnego.

Całość pochłonąłem w jakieś cztery dni. Poszłoby szybciej, ale mam kilka pobocznych zajęć. Poza tym zawsze jest dylemat - delektować się powolutku czy zaspokoić głód ciekawości. Sto stron dziennie to odpowiednia dawka, horacjański złoty środek. Co zasługuje na pochwałę? Już wymieniam!

Niezmiennie świetny klimat podlewany naturalnym, błyskotliwym dialogiem. Dowcipne puenty i przewrotnie rzecz ujmując wiele mówiące niedomówienia to znak rozpoznawczy autora. Rzuciłem okiem na kilka dialogów z pierwszych dwóch tomów opowiadań i doświadczenie pisarza wyraźnie procentuje. Geralt i inne postacie są może bardziej małomówne i mrukliwe, ale trafiają ku*wa w setno. Odpowiednia dawka wulgaryzmów, archaizmów, neologizmów i języka popularnonaukowego to zdecydowanie największa zaleta pozycji. Zdarzył się jednak jeden, czy dwa fragmenty kiedy żart na zakończenie opisu wydał mi się nieco wymuszony. Ale co ja tam wiem, nie jestem godzien wiązać sznurówek... Frajdę sprawia odnajdywanie odwołań z rozmów bohaterów w odstępach >200 stron. To mi się podoba, nie ma ciągnięcia czytelnika za rączkę. Zapomniałeś nazwiska rodowego czy konotacji rodzinnej trzecioplanowej postaci? Wertuj albo giń!
 
Ciężko napisać coś więcej bez spoilerowania. Pewnym novum są gęsto rozsiane między rozdziałami interludia, które są świetnym uzupełnieniem historii i rozjaśniają bardziej zagmatwane wątki. Korespondencja czarodziejów czy dalszy los Nikefora Muusa - miód i malina! Podobnie jak zajście na stacji pocztowej z Addario Backiem. I rozdział piętnasty - świeży i trzymający w napięciu. Oczywiście pojawiają się również dobrze znane z twórczości Sapkowskiego motta na początku każdego rozdziału. Raz jest to Szekspir, raz Jaskier, fragment zmyślonego traktat pseudonaukowego czy książki kucharskiej. Niby szczegóły, ale czy nie na nich opiera się sukces wiedźmina?

Zmierzając ku podsumowaniu tego wazeliniarstwa - Sezon Burz nie zawiódł. Autor jest już bardzo doświadczonym twórcą i świetnie panuje nad wykreowanymi postaciami. Jak zawsze mamy ironiczne zabawy stereotypami i rzeczywistością w krzywym zwierciadle (rozmowa Koral i Yennefer to mocno wisielczy humor, ale jakże prawdziwy). Nieludzie okazują się bardziej ludzcy od ludzi, magia postulująca ciągły rozwój to jedna wielka, skorumpowana ściema (zdaje się, że między wierszami możemy wyłuskać kilka prztyczków w nos nauki), a Biały Wilk ląduje w łożach kolejnych czarodziejek lub ich uczennic (naliczyć możemy trzy takie relacje; co do jednej nie mamy pewności czy została należycie skonsumowana). Enigmatyczna końcówka dzieła to godne pożegnanie. Ale czy na zawsze? To się dopiero okaże. Ja nie chciałbym kończyć tej długiej znajomości...

I można narzekać, że schemat powieści się nie zmienia. Że pachnie odrobinę Reinmarem von Bielau z Trylogii Husyckiej, ale jak inaczej rzucić wiedźmina w wir wydarzeń? Trzeba spuścić go z deszczu pod rynnę, zabrać mu miecze i wrzucić w jeszcze większe gówno. Po leniwym początku akcja toczy się więc wartko, mamy kilka punktów kulminacyjnych i naprawdę niezłą finał na dworze Kerack. Pan Andrzej udowodnił, że Żmija była tylko chwilowym spadkiem formy, nie do końca udanym eksperymentem. Lub czymś na co nie byliśmy jeszcze gotowi. Za recenzowaną książkę - piątka plus, bodaj pierwsza na blogu (skalę oficjalnie zamyka pięć oczek, ale nie dajmy się tak ograniczać). Może to sentyment, może syndrom psychofana lub zwyczajny brak obiektywizmu. A nie, zapomniałem! Przecież to tylko moja opinia.

Jestem bardziej skłonny wystawiać wyższe noty wytworom kultury, które coś w moim życiu zmieniły, coś nowego mi pokazały. Tym razem główną przesłanką jest kunszt autora. Chciałbym kiedyś zbliżyć się do tego poziomu opisywania świata. Opis to brudny, plastyczny ale jednocześnie uroczo figlarny, w którym akceptujemy wszystko bez zbędnych pytań. Bo wszystko jest dalece przekonywujące.

Plusy:
+ Dialogi, humor, klimat
+ Złożona lecz spójna historia
+ Odświeżony bestiariusz do zaciukania (lub nie - Aguara, wielki props!)
+ Zabawa konwencją, okazja do poszukiwań analogii do tu i teraz
+ Postać Lytty Neyd <3

Minusy (szukane mooocno na siłę):
- Miejscami wymuszone silenie się na zabawną puentę
(chociażby strona 156, pierwsze cztery linijki, żeby nie być gołosłownym)
- Nie do końca przekonywująca postać Ortolana
(choć jego naiwny charakter to zapewnie kolejna zabawa literacka)
- Miejscami zbędne opisy, dobre ale zbędne
(czy czarodzieje są aż tacy chętni do opowiadania o przemyśle węglowo-drzewnym?)
-Po co to wiedźmin w tytule? Rozumiem, że marketing i te sprawy, ale come on...

Strzeżcie się rozczarowań, bo pozory mylą. Takimi, jakimi
wydają się być, rzeczy są rzadko. A kobiety nigdy.
                               ~Jaskier, Pół wieku poezji

Zdjęcie okładki pochodzi z: www.merlin.pl

1 komentarz:

  1. Reklama może i chamska, ale jak wdizisz - podziałała xD

    Bardzo dobra recenzja! Nawet się nie znudziłem, gdy ją czytałem. Zgodzę się z tobą, że Sapkowski ma to do siebie, że czasami ma za dużo opisów, chce przedstawić ten świat aż za bardzo przez co akcja nie wydaje się być tak wartką, ale i tak uwielbiam całą sagę o Wiedźminie.

    Pozdrawiam! ;)
    Link do opowiadania - http://ostatnie-dni.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń